Neil Gaiman - Koralina1.pdf

(574 KB) Pobierz
Neil Gaiman - Koralina m76 .wps
NEIL GALMAN
KORALINA
(CORALINE)
Przełożyła Paulina Braiter
Wydanie oryginalne: 2002
Wydanie polskie: 2003
128274906.001.png
Zacząłem dla Holly,
Skończyłem dla Maddy
Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że
istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać.
– G.K. Chesterton
I.
Koralina odkryła drzwi wkrótce po przeprowadzce do domu.
Był to bardzo stary dom – miał strych pod dachem i piwnicę pod ziemią, a wszystko
otaczał zarośnięty ogród pełen wielkich, starych drzew.
Cały dom nie należał do rodziców Koraliny, był na to za duży. Kupili jednak jego część.
W starym domu mieszkali też inni ludzie.
Na parterze – panna Spink i panna Forcible. Obie były stare i okrągłe, i hodowały
mnóstwo starzejących się szkockich terierów o imionach takich, jak Hamish, Andrew i Jock.
Dawno, dawno temu panny Spink i Forcible były aktorkami. Panna Spink poinformowała o
tym Koralinę, gdy tylko ją poznała.
– Widzisz, Karolino – powiedziała panna Spink, źle wymawiając imię Koraliny – w
dawnych czasach obie z panną Forcible byłyśmy słynnymi aktorkami. Stąpałyśmy po scenie,
skarbie. Och, nie pozwól Hamishowi jeść keksu, całą noc będzie go bolał brzuszek.
– Nazywam się Koralina, nie Karolina. Koralina – poprawiła Koralina.
Piętro nad Koralina, pod samym dachem, mieszkał szalony starzec z wielkimi wąsami.
Poinformował Koralinę, że zajmuje się tresurą mysiego cyrku. Nie pozwalał nikomu go
zobaczyć.
– Pewnego dnia, mała Karolino, gdy wszystko będzie gotowe, cały świat ujrzy cuda
mojego mysiego cyrku. Pytasz, czemu nie możesz obejrzeć go już teraz? Czyż nie o to
spytałaś?
– Nie – odparła cicho Koralina. – Poprosiłam tylko, żeby nie nazywał mnie pan Karoliną.
Mam na imię Koralina.
– Oto dlaczego nie możesz obejrzeć mysiego cyrku – oznajmił mężczyzna z góry. – Myszy
nie są jeszcze gotowe. Nie są wytresowane, odmawiają też odgrywania piosenek, które dla
nich napisałem. Wszystkie moje mysie piosenki brzmią tak: umpa, umpa. Ale białe myszy chcą
grać wyłącznie tidu didu, o tak. Zastanawiam się, czy nie zacząć ich karmić innym gatunkiem
sera.
Koralina wątpiła, by mysi cyrk istniał naprawdę. Podejrzewała, że stary człowiek wszystko
wymyślił.
W dzień po przeprowadzce Koralina wyruszyła na wyprawę badawczą.
Zbadała ogród. Był wielki, na tyłach rozciągał się stary kort tenisowy, lecz nikt w domu
nie grał w tenisa. Ogrodzenie wokół kortu świeciło dziurami, a siatka niemal całkowicie
przegniła. Był tam też stary ogród różany, pełen zdziczałych, rozplenionych krzaków róż, i
ogródek skalny złożony wyłącznie z kamieni, a także magiczny krąg podgniłych brązowych
grzybków, które okropnie cuchnęły, gdy się na nie przypadkiem nadepnęło.
I studnia. Pierwszego dnia, gdy tylko rodzina Koraliny sprowadziła się do domu, panny
Spink i Forcible uznały za stosowne poinformować Koralinę o niebezpieczeństwach
związanych ze studnią. Ostrzegły, by trzymała się od niej z daleka. Toteż Koralina wyruszyła
na poszukiwania, by wiedzieć, gdzie kryje się studnia, i móc skutecznie jej unikać.
Znalazła ją trzeciego dnia na zarośniętej łące obok kortu, za kępą drzew – niski, ceglany
krąg, niemal całkowicie skryty wśród wysokich traw. Studnię przykryto deskami, by nikt nie
wpadł do środka. W jednej z desek pozostała mała dziura po sęku. Przez całe popołudnie
Koralina wrzucała do niej kamyki i żołędzie, i czekała, licząc, póki z dołu nie dobiegło odległe
pluśnięcie, gdy kolejny pocisk uderzył w wodę.
Koralina badała także ogród, poszukując zwierząt. Znalazła, jeża i wężową skórę (ale nie
samego węża) oraz kamień, który wyglądał zupełnie jak żaba, i ropuchę wyglądającą jak
kamień.
Widziała też wyniosłego czarnego kota, który siadywał na murach i pniach, i obserwował
ją uważnie, lecz zmykał, gdy tylko podchodziła, próbując się z nim pobawić.
W ten sposób upłynęły jej pierwsze dwa tygodnie w domu – na badaniach ogrodu i
okolicy.
Matka kazała jej wracać do mieszkania na lunch i obiad. Koralina musiała też pamiętać, by
ubrać się ciepło przed wyjściem, tegoroczne lato było bowiem bardzo zimne, wychodziła
jednak co dzień na badania, póki pewnego ranka nie rozpadał się deszcz. Wówczas musiała
zostać pod dachem.
– Co mam robić? – spytała.
– Poczytaj książkę – odparła matka. – Obejrzyj film na wideo, pobaw się zabawkami. Idź,
pozawracaj głowę pannom Spink i Forcible, albo szalonemu staruszkowi z góry.
– Nie – rzekła Koralina. – Nie chcę robić nic z tych rzeczy. Chcę badać.
– Tak naprawdę nie obchodzi mnie, co będziesz robić – powiedziała matka Koraliny. –
Bylebyś tylko nie nabałaganiła.
Koralina podeszła do okna, patrząc w niebo. Deszcz nie należał do tych, podczas których
można wychodzić na dwór – był jednym z owych deszczów, które rzucają się z chmur na
ziemię i rozbryzgują dookoła. Był to poważny deszcz, uparcie zmierzający do celu, a obecnie
jego cel stanowiło najwyraźniej zamienienie ogrodu w błotnistą, zimną breję.
Koralina obejrzała wszystkie kasety, nudziły ją zabawki i przeczytała już wszystkie swoje
książki.
Włączyła telewizor i zaczęła przeskakiwać z kanału na kanał, wszędzie jednak panoszyli
się mężczyźni w garniturach, opowiadający o giełdzie, oraz talk-showy. W końcu znalazła coś
ciekawego – drugą połowę filmu przyrodniczego o zjawisku zwanym mimikrą. Oglądała
zwierzęta, ptaki i owady udające liście, gałązki bądź inne zwierzęta, po to, by uniknąć
stworzeń, które mogłyby je zranić. Film jej się podobał, skończył się jednak bardzo szybko. A
potem nadawano program o fabryce ciastek.
Nadszedł czas, by porozmawiać z ojcem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin