Huberath Marek S. - Druga podobizna w alabastrze (zbior opowiadan).rtf

(1053 KB) Pobierz
Trident eBooks

Marek S. Huberath

Druga podobizna w alabastrze



1997

 


Wydanie polskie

Data wydania:

1997

 

Wydawca:

Zysk i S-ka

 

ISBN 83-7150-266-4

 

Wydanie elektroniczne

Trident eBooks


DRUGA PODOBIZNA
W ALABASTRZE

I

Przestało padać, a dolinę wypełniły kłęby mgły. Z dala przechodziła burza, co chwilę niebo rozbłyskało, choć nie było słychać grzmotów. Ginęły między stromymi stokami kulminującymi w postrzępionych skalnych graniach.

Agostiański prokurtens Adalgirk spoglądał z odrazą na kolejne grzbiety wyłaniające się znad oparów mgły. Ostre kształty skał, bezładne i brutalne, wydawały mu się esencją brzydoty i prymitywu; jawnie urągały ładowi i symetrii architektury murów i architektury społecznej.

Jeśli coś w tych stronach wartało staranniejszego obejrzenia, to niedostępne szklane góry. Opisywali je autorzy dzieł geograficznych traktujących o Albach. W gładzi ich szklistych powierzchni widzieli dążenie przyrody ku doskonałości i pięknu, pragnienie ucieczki od szpetoty skał, lasów i łąk.

Adalgirk poświęcił wiele czasu studiowaniu w Aletxandrion; swej wytrwałości zawdzięczał pierwszą w życiu zawodową misję. Oto tłukł się teraz w keysirskim wozie pocztowym, by dotrzeć do Ultum, małej tetrarchii zapomnianej przez ludzi i bogów.

Funkcję miał wprawdzie wysoką, zadanie dostał ważkie, jednak w czasie dwóch tygodni podróży zdążył mu dokuczyć brak intryg, inspirujących spięć intelektualnych, a nawet pojedynków. Okres pobytu w Aletxandrion bywał, owszem, niebezpieczny, ale nigdy nudny.

Towarzysze podróży unikali prokurtensa, gniotąc się razem na koźle. Nie zażądał tego, lecz przecież przesiedli się sami, gdyż jasno wynikało to z wysokiej pozycji, jaką Adalgirkowi dawało wykształcenie oraz stanowisko. W praktyce funkcja prokurtensa pozwalała mu dekapitować większość z nich. Cóż, trzeba się przyzwyczaić do samotnych podróży.

Jeszcze podczas studiów opracował obszerne studium dotyczące produkcji wina w tetrarchii Ultum. Dlaczego Ultum? Gdyż było mało znaczące, nawet nazwa brzmiała archaicznie, a najważniejsze, że od bardzo dawna nikt się tym nie zajmował. Z analizy wynikło, że okolice dostarczające najprzedniejszych gatunków win osiemset i pięćset lat temu, później stawały się coraz bardziej zapuszczone, a od dwóch generacji przychód z nich był żaden. Oczywiście, musiały wpłynąć na to walki między Keysiriu Rom i Carolusem Retxii Romanii; Ultum ulokowane na obszarze pogranicza często przechodziło z rąk do rąk; nawet dziś przynależność administracyjna tetrarchii nie była uregulowana. Jednakże od dawna panował tam spokój i nic nie uzasadniało zmniejszonych dostaw wina.

Napisanie celnego studium śledczego było znakomitym sposobem na zrobienie szybkiej kariery. Mniej ważył ciężar zarzutów, bardziej to, czy lokalny władca szukał powodów do pozbycia się hierarchy niższej rangi. Zarzuty zaś sformułowane w studium Adalgirka były istotne: jeśli tetrarcha był marnotrawny, traciła na tym nie tylko jego włość, ale całe Iamporiu Iatternu.

Młody keysir Columbans był niemal rówieśnikiem Adalgirka. Elaborat bardzo go zainteresował. Adalgirk domyślił się, że Columbans chce zająć się tą sprawą, gdyż szuka precedensu, mogącego w przyszłości zaświadczyć, że Ultum podlega administracyjnie Keysiriu Rom, a nie Carollum Retxii Romanii.

Columbans zatrudnił go w swojej administracji, a na dodatek załatwił dla niego listy samego agostusa. Nie było to trudne, bo w boskim Aletxandrion do każdego władcy było blisko.

Niezwłocznie Adalgirk oddalił swoją żonę Trudę Barbarię, gdyż uznał, że nie pasuje ona do jego obecnej pozycji społecznej. Zawsze uważał się za laddino mogącego wywieść swój ród na dwanaście generacji wstecz, więc tym bardziej nie powinien wiązać się na zbyt długo z prostą Germanką.

Zresztą odkąd przenieśli się do Aletxandrion, słońce, przed którym tam nie sposób się skryć, zmieniło jej jasną cerę w rojowisko rudawych piegów na różowym i nieustannie łuszczącym się tle. Taka przykra oprawa jakoś nie pasowała do modnego życia i towarzyskiego stylu Stolicy Stolic. Piękne, jasne włosy wyłaziły Trudzie od słońca, więc można się było spodziewać, że wylezą jej wszystkie, co niejako z wyprzedzeniem zmniejszało jej atrakcyjność. Bez śladu rozeszło się to niezwykłe wrażenie świetlistego majestatu, jakie odniósł, gdy spotkał ją pierwszy raz. Zwrócił Trudę Barbarię rodzicom, wpłacając zwyczajową kwotę, i nie przejmował się już więcej. Zresztą i tak wytrzymał z nią przez okres studiów w Aletxandrion, choć może bardziej dlatego, że nie wypadało oddalać żony, póki studiował. Gdy został prokurtensem, opinia nauczycieli: retorów, erystów czy sozygistów, przestała mieć znaczenie.

W ciągu trzymiesięcznej podróży Adalgirk przebył Mare Nostru, a następnie całe Keysiriu Rom. Niestety, naocznie przekonał się, że prawdą jest pogłoska o tym, jakoby carolus Byfferii miał dochody znacznie większe, niż swojemu władcy daje całe spustoszone Keysiriu Rom. Stało się jasne, dlaczego młody keysir tak zabiega o zwiększenie swoich dochodów; przekonał się, że mianowanie młodego prokurtensa stanowiło lepszy interes dla keysira, który nic nie ryzykował, zarządzając dochodzenie.

Adalgirk nigdy dotąd nie miał tak wyraźnego uczucia zmarnowanej kariery życiowej, jak kiedy zwiedzał prastare, zakrzaczone ruiny miasta Rom, starego serca Iamporiu. Nie mógł zapomnieć brudnych, półdzikich ludzi, gnieżdżących się w ruinach. Co jedli i z czego się utrzymywali, pozostawało ich tajemnicą. Adalgirk eskortowany przez oddział pretorii pośpiesznie zwiedził teren zarośniętych wzgórz, gdzie ledwie w paru miejscach na ruinach można było znaleźć nieczytelne już inskrypcje, na dodatek przykryte bazgrołami usiłujących się upamiętnić durniów. Do tych nędznych atrakcji wiodły wydeptane wśród zielska ścieżki, na których cuchnęło ekskrementami.

Dalej na północ nie było aż tak źle, chociaż przeraźliwie daleko było tym ziemiom do dostatku i piękna Agyptum. Rodziła się gorzka refleksja, że basilicus słusznie zamieszkał w najpiękniejszych rejonach całego Iamporiu, a dla Adalgirka okres pobytu w centrum cywilizacji już się skończył. Nawet czysta i zadbana stołeczna Iamilia nie mogła zmienić przygnębiającego wrażenia.

Zbliżali się do północnego skraju Rom. Wydawałoby się, że za tymi odległymi prowincjami nie powinno być nic, poza lasami zamieszkanymi przez barbarzyńców czy jałowym bezludziem. A przecież dopiero tam, za Ultum, za Albami, zaczynały się ziemie potężnego Agostiu Nordi z żyznymi glebami, licznymi stadami; prowincje należycie ułożone w keysiria i carolla.

Ze zmiany na zmianę nawet wozy poczty wydawały się marniejsze; Adalgirk trząsł się z zimna zawinięty w płaszcz na odkrytym, nieresorowanym wozie.

Pewnie przyjdzie w końcu wędrować na oklepmyślał niechętnie. Nie znosił jazdy konnej.

Rozejrzał się znudzony: Noljaga, masywny, ale przygarbiony Slaw drzemał na rostrum wozu, niby powożąc, chociaż konie same szły przed siebie, jakby znały drogę.

Lepszych niewolników widziałem w kamieniołomie mojego ojcapomyślał Adalgirk.Taki byłby w sam raz, by wypróbować na nim nowy miecz. A tutaj został pocztylionem drugiej rangi.

Za Noljagą siedzieli na ławce wolni pasażerowie wozu. Kiwali się zakutani w przemoczone płaszcze. Koła głośno łomotały na kamieniach drogi iamporialnej.

Mgła rozeszła się, ukazując podnóża gór niknących w równej warstwie ciemnoszarych, skłębionych chmur. W dali ujrzał kilka wieżyc warowni pocztowej, Fornitx Albu, celu dzisiejszego etapu podróży. Wóz skręcił. Koła ciszej zaturkotały w pyle. Lunęło. Prokurtens Adalgirk spróbował szczelniej zakutać się w płaszcz, ale niewiele wskórał. Deszcz zabębnił po skrzydlatym hełmie i strugami pociekł za kołnierz. Zęby same zaczęły szczękać, niebaczne na powagę urzędu. Dobrze, że chociaż inni pasażerowie tego nie słyszeli. Rozmyślać się nie dało, co najwyżej podziwiać rozmach błyskawic.

II

Fornitx Albu, mała osada utrzymująca się z obsługi garnizonu wojskowego, nie miała wiele do zaoferowania. Przemoczony i przemarznięty Adalgirk stracił zresztą ochotę na poszukiwanie możliwych uciech.

W izbie siedział samotnie: nie było nikogo nie tylko równego, ale nawet zbliżonego stanowiskiem, a z żołnierzami nie powinien ani nie chciał się zadawać. Zaledwie kilku lekkich piechurów suszyło się przy kominku. Grubokościści, rudzi, wyglądali na Hyperborejów; niezrozumiale szemrali między sobą. Hełmy złożyli na stole, a miecze oparli o ścianę. W kącie siedziała rozgadana trójka w kolczugach; wyglądali na południowców, ale trudno było określić rejon, gdyż do Adalgirka dolatywały tylko ich pojedyncze słowa. O ścianę oparli długie rury pileia fulgurai, broni zakazanej w capitum. Adalgirk nie rozpoznawał formacji, w której mogliby służyć.

Żeby chociaż zajrzał jakiś oficer, można by zamienić parę słów. Ale wszystkich odstraszyła paskudna pogoda, dyżurny zaś nie mógł opuścić wartowni.

Jedyną uciechą pozostało jedzenie. Chleb płaski, świeży jak w Rom, rozerwany ujawniał ciemny miąższ i mniej się kruszył. Ser był znakomity, właściwie to nie ser, ale cuchnące putrum Gallicum. Jeśli ktoś jest wytrawnym smakoszem i nie odstręcza go odrażająca woń i pleśń, to podane putrum mogło zdobyć uznanie. Adalgirk uważał się za wytrawnego smakosza.

Popijał w milczeniu mocne i ostre monti pulcinu, zerkając na jego głęboką czerwień przez grube szkło kubka. Nie zdążył przyzwyczaić się do tego wina, chociaż raczono go nim już w Rom i im dalej na północ, tym częściej. Już teraz czuł znajomą, piekącą falę niestrawności wracającą z głębi przełyku. Łagodny, kremowy smak putrum nie był w stanie jej stłumić.

Skinął na obsługującego niewolnika z czerwoną opaską na czole.

Macie tu inne wino?

Zwykle gościom podajemy monti pulcinu, najmocniejsze.

A co zwykle piją wasi oficerowie?

Często też monti pulcinu.

A inne wina?syknął Adalgirk. Zniecierpliwiła go arogancja sługi. Ten spostrzegł się w porę.

Komendant pija lobruscuzaproponował grzecznie.

A co to jest?

Nieco słabsze, też czerwone.

Podaj je.

Lobruscu okazało się lepsze, niż się Adalgirk spodziewał. Miało wpadający w fiolet kolor czarnego wina; delikatny posmak gronowych skórek i nieznaczny sztych słodyczy, w sam raz, by stłumić cierpkość kwasu i nadal pozostać wytrawnym. Poza tym musowało, leciutko szczypiąc język.

Poprawiło humor prokurtensa. Adalgirk życzył sobie kubka za kubkiem. Osłabły objawy niestrawności.

Izba dawno opustoszała, usługujący zaś niewolnik ziewaniem dawał znaki, że pora skończyć mocno spóźnioną biesiadę. Wreszcie Adalgirk zwrócił uwagę niewolnikowi, że skoro rozmyśla tyle o nadchodzącym śnie, to może zasnąć naprawdę na długo. Uspokoiło to krnąbrnego sługę.

Miał rację, przeciągając biesiadę. Dostał nie opalany pokój nad psiarnią. Wypity alkohol nie wystarczył, by uciec od rzeczywistości: całą noc słychać było donośne ujadania i wycie. Nad ranem w izbie zrobiło się tak zimno, że nie dało się dospać do świtu.

III

Wcześnie zatem udał się do fortecznej świątyni wszystkich bogów. Fornitx Albu było zbyt małe i bogowie musieli się podzielić wspólnym domem wymaganym przez prawo Iamporiu jako niezbędne minimum miejskie. Może gdyby Adalgirk poszukał w osadzie poza murami, to znalazłby świątynie poświęcone różnym bogom, albo przynajmniej ołtarzyki ofiarne, ale nie chciało się mu włóczyć wśród nędznych chałup.

W Pantejonie odnalazł niewielki posążek Virbisa, boga Cursus Honorum, któremu, jak sądził, został poświęcony. Adalgirk wierzył, że jego celem jest zrobienie kariery i towarzysząca temu wielokrotna zmiana losu. Czuł, że właśnie zakończyło się jego pierwsze życie, a przynajmniej pierwsza część życia związana z Aletxandrion i Trudą Barbarią.

Przy wejściu do świątyni kupił za parę drobniaków kilka czerwonych drewienek i cienki wężyk trociczki. Zapalił drewienka przed posążkiem, od nich rozżarzył kadzidło, a do skarbonki stanowiącej postument posągu wcisnął zwinięty banknot. Rozszedł się przyjemny zapach, hołd złożony Virbisowi był ważny. Drewienka dobrej jakości, albo dobrze podrobione, płonęły, wydając piękny zapach i strzelając kroplami żywicznego oleju, które spalały się w jasnych rozbłyskach. W Agostiu Nordi kwitła sztuka barwienia i nasycania świerkowych deseczek odpowiednimi pachnidłami. Niektóre podróbki pachniały piękniej i paliły się efektowniej niż drewno oryginalne.

Wychodząc z Pantejonu, rzucił okiem na rząd popiersi ubóstwionych basilicusów. Na podwyższeniu trwał twórca wielkiej konstrukcji państwa, Basilicus Carolus Maguns Partynik; niżej ustawiono gromadę mniejszych popiersi ubóstwionych agostów. Tu wybijało się wielkością popiersie twórcy małej konstrukcji państwa, Dioklecjana Agosta. W mrowiu pozostałych, mniejszych popiersi ubóstwionych keysirów ginął gdzieś pierwszy z nich, Gaius Julios Keysir.

Adalgirk odszukał posążek Gaiusa i wcisnął w szczelinę postumentu banknot o niższym nominale niż ofiarowany Virbisowi. Utożsamiał Gaiusa Juliusa z Virbisem, gdyż życie keysira składało się z dwóch istotnych części, a sztuką, której dokonał, była przemiana starego Rom od greckiego, opartego na zgodzie grupy, do właściwego, opartego na formie duchowej. Z tej przemiany wynikły późniejsze konstrukcje państwowe, które trwać będą wiecznie dzięki doskonałości swojej.

Adalgirk wierzył, że i on, na własną, może skromniejszą miarę, zdoła dokonać znaczącej przemiany powierzonej sobie prowincji Iamporiu. Ostatecznie, obecnie Rom jest keysiriu wyłącznie ze względu na historię, gdyż znaczeniem i obszarem równa się ledwie średniemu carollum, czwartej, czwartej i czwartej części Iamporiu. Więc i dzieło wielkiego Gaiusa Juliosa jawiło się obecnie jakby w skromniejszych proporcjach.

W prefettum czekała go miła niespodzianka. Trzej żołnierze w kolczugach, których widział wieczorem w kantynie, okazali się jego przyboczną świtą przysłaną przez Theodorika, tetrarchę Ultum, już powiadomionego o wizytacji prokurtensa.

Dziś, w złoconych napierśnikach narzuconych na kolczugi i nagolennikach, żołnierze prezentowali się lepiej. Dosiadali ciężkich koni, ich wysokie, obudowane siodła wyposażono, w ochronie przed arkanem, w ustawione na sztorc tyki ze sterczącymi piórami. Oprócz długiej kopii, krzywego, partyjskiego miecza, każdy miał przy siodle długą, nabijaną ćwiekami kaburę na piliu fulguris. Adalgirk słyszał o oddziałach polane, ciężkiej jazdy północy, podstawowych formacjach zbrojnych Hyperborei, Sarmatii i Tartarii Alby. Jednakże wątpił w przydatność ciężkiej jazdy w zalesionych, krętych dolinach górskich Ultum.

Czwarty z jezdnych, oficer, zmieszany wczorajszą nieobecnością przy stole, przeprowadził Adalgirka przed frontem małego oddziału. Polane kolejno unosili przyłbice hełmów kantem rękawicy.

Zawsze wydawało mi się, że Sarmati powinni inaczej wyglądać, to lud północnygrzecznie zauważył Adalgirk.

Oficer wyszczerzył mocne zębiska, udając uśmiech.

W Ultum jest niewielu Sarmatów. Do oddziału zaciąga się każdego, kto jest zdolny podołać tej służbie, nosić to całe żelastwo.

Gdyby powiedział wprost, że polane to nazwa formacji wojskowej, czego jasny pan prokurtens raczył nie wiedzieć, Adalgirk spostrzegłby i zapamiętał tę impertynencję.

A wielu polane ma Theodorik?

Dwie etatowe centurie. Wystarczy na potrzeby Ultum.

Drugą niespodzianką poranka był okazały parochód, podstawiony do dyspozycji agostiańskiego prokurtensa. Jakby nieznany życzliwiec wiedział o jego niechęci do jazdy konnej. Adalgirk spochmurniał, przypomniał sobie, że wytwarzanie vaporo-mobili zostało zabronione edyktem ukochanego i boskiego basilicusa Bubena Rufusa Qalby, już siedem lat temu. Wsiadł jednak po sznurowej drabince, gdyż nie wypadało odmówić gościnności władcy. Niechętnie oglądał niepotrzebne ozdoby wykonane z cennej stali, notując w myślach, że tetrarcha odważył się złamać jedno z praw basilicusa. To spostrzeżenie może przydać się w przyszłościmyślał o tym, wygodnie rozparty, jeszcze wtedy, gdy rozległ się łoskot i sapanie ruszającego z miejsca parochodu, a rusztowy zaczął się gorączkowo uwijać, dorzucając drew do paleniska.

IV

Parochód okazał się równie powolny jak wóz konny, ale jazda nim była przyjemniejsza. Kabinę pasażerów zadaszono żaglem chroniącym od przykrej porannej mżawki. Żagiel można było opuścić niżej, gdyby deszcz chciał zacinać. Bity trakt snuł się wokół poletek marnego jęczmienia i prosa albo wiódł przez zagajniki. Adalgirk nadal sądził, że w takim terenie użycie ciężkiej jazdy sarmackiej nie ma sensu, gdyż ta utknie, nie mogąc nabrać niezbędnego rozpędu. Tutaj lepsza by była solidna piechota lub lekkie oddziały jazdy zdolne zadać niespodziewane uderzenia.

Do mżawki zdążył się już przyzwyczaić. To, że postrzępione szczyty i granie skrywała ciemnoszara podstawa chmur, było raczej zaletą deszczowej aury. Ukryte nie raniły jego poczucia estetyki swą barbarzyńską szpetotą.

Tym razem bogowie okazali się łaskawsi dla Adalgirka: obdarzyli go towarzyszem podróży, z którym mógł porozmawiać. Był to niejaki Caneva, rzeźbiarz. Został wynajęty przez tetrarchę Ultum, aby wykonać podobizny rodziny władcy. Brzuchaty staruszek z piórkami krótkich, siwych włosów okalających nieustannie wilgotną, pokrytą piegami łysinkę, mógł, z uwagi na swą profesję, siedzieć w kabinie, a nie na rostrum.

Formalnie, agostiańskiego prokurtensa i prostego rzeźbiarza dzieliła duża różnica stanów, lecz zwyczajem dostojników z Aletxandrion było życzliwe traktowanie artystów. Jeszcze zanim wsiedli, zamienił z nim parę bezosobowych uwag. Również Adalgirk zbyt cenił dzieła najlepszych spośród rzeźbiarzy (oczywiście nie tych, którzy ozdabiają izby bogatych obywateli czy ich fontanny, lecz tych, których dzieła wymienia się w dysputach w Aletxandrion), by oprzeć się ciekawości i dokładniej nie wypytać. Nazwisko Caneva nic mu nie mówiło, ale mogło oznaczać i mistrza. Zdmuchnął więc kropelkę, która miała skapnąć ze skrzydlatego hełmu i zagadał.

Mistrzu, forma „mistrzu” wydała się najodpowiedniejsza, niezależnie od klasy wykonawcy replik trójwymiarowych, co jest najtrudniejsze w waszej pracy? Co sprawia największy kłopot?

Frędzlezachichotał stary i potarł dłonią mokry kosmyk siwych włosów przyklejonych do łysiny.

Co? Frędzle?Adalgirk stracił zwykłą pewność siebie.

Spróbujcie, panie prokurtensie, wykonać ze skały parę nitek wyłażących ze supłaodpowiedział przyjaźnie Caneva.

Adalgirk nie odezwał się, więc rzeźbiarz wywodził dalej.

Widzicie, panie, skała jest tworzywem zupełnie nieodpowiednim. Jest piękna, gdy wypolerowana; mocna i trwała, choć krucha. Ale w niczym nie przypomina wiotkiej nitki. Zresztą, ta kruchość jest jej największym przekleństwem. Jedno fałszywe uderzenie młotka i cały wielki kamień został zmarnowany. Nieodwołalnie.

Przecież wy, rzeźbiarze, macie swoje chytre wybiegi, sztuczki. Kleicie ułomki...

Ja nie kleję. Nigdy. Nie łamię edyktu.Stary się naburmuszył.

Ale wielu tak robi.

Nie najlepsi.

Zapadła chwila ciszy. Caneva poczuł, że jego opryskliwość uraziła młodego dostojnika.

Frędzle stanowią nie tylko trudność techniczną. Trzeba oddać miękkość nitki, która układa się na innej miękkiej nitce, a nie na bryłce czegoś sztywnego.

A kobiece ciało?

Nieodparł zdecydowanie Caneva.Przecież zostaje się rzeźbiarzem, by rzeźbić kobiety. Jeśli tego nie potrafisz, to lepiej zajmij się czymś innymarchitekturą, może murarką.

Zawsze sądziłem, że ludzkie ciało jest najtrudniejsze.

Od pewnego momentu nie może być. Od chwili, kiedy zrozumie się, jakie jest, jak zginają się stawy, jak napinają i przesuwają się mięśnie, jak marszczy się skóra. Oczywiście, to ciało, bo z twarzami inna sprawa. Tu albo uchwycisz to nieuchwytne, albo nie. Wynik widać dopiero na końcu. Mnie też zdarzały się nieudactwa.

Frędzlepodsunął Adalgirk, widząc, że stary niechętnie mówi o rzeźbieniu ciała.

Tak, frędzle. W ogóle tkaninapowiedział Caneva.Trzeba sprawić, by kawał marmuru wyglądał jak koc, kapa czy materac; by wyglądało, że jest miękki. To trudne.

Ale ty to umiesz robić, mistrzu.

Czasem umiemodmruknął stary.Czasem sknocę robotę zupełnie.

Co wtedy?

Różnie: czasem pozwolą zacząć w nowym bloku, czasem trzeba odwołać się do reputacji, żeby nie zdekapitowali.

Ale dotąd nie zdarzało ci się to często?

Nieczęsto, ale się zdarzyło. Parę razy.

Adalgirk podsunął staremu kubek z canevą. Rzeźbiarz pociągnął łyk.

Hi, hi, wino jak ja.

Zaskoczony prokurtens nie przypuszczał, że trafił na znawcę.

Ale może właśnie na to zasługuję.Caneva opróżnił kubek.

Parochód zatrzymał się w przydrożnej stacji pocztowej. Przed kamiennym budynkiem już oczekiwali prymus stacji i dwaj zbrojni. Parochód podjechał pod bramę wodną. Adalgirk obserwował, jak uzupełnia się wodę w tendrze. Niewolnicy opuścili z bramy płóciennego węża; wystarczyło rozwiązać krępujący sznur, by pociekła struga. Potem wystarczyło węża unieść na pasach, by sflaczał, a woda przestała się lać. Czarne i białe drwa sypano wprost z koszy, z mostu do tendra. Nie było widać szczególnego marnotrawstwa, ale światły basilicus z pewnością i tak miał rację, twierdząc, że lasy winny dostarczać taniego budulca, a nie być trzebione dla drwa idącego na opał.

Prymus stacji podał jeszcze wór z pocztą i parochód majestatycznie wyjechał spod akwaportu.

A co najchętniej rzeźbicie?zagadał znowu Adalgirk, gdy sapanie parochodu stało się cichsze i równomierne, a kłęby pary, wzniesione przy ruszaniu z miejsca, opadły.

Nie co, a kogopoprawił Caneva.Kobiety, oczywiście kobiety, i żeby miały jak najmniej szatek na sobie.

No pewnie.Rysy twarzy Adalgirka wygładziły się.

No tak, ale i dlatego, że fałdy tkaniny są bardzo trudne. Dzieło nie może sprawiać wrażenia, że modelkę zawinięto w kawał żagla. Natomiast kobiece ciało rzeźbi się samo, gdzieś tam głęboko pod czaszką siedzi wiedza o nim...stary klepnął się w potylicę.Można to robić z pamięci. A jak skorygujesz drobne niedostatki, to i modelka będzie wdzięczna.

Adalgirk pokiwał głową. Przejeżdżali środkiem nędznej osady. Drzemiący dotąd w kulbakach polane rozglądali się bacznie, czy z któregoś ze zrujnowanych domostw nie poleci kamień. Ale wybiegło ku nim tylko parę usmarkanych dzieciaków, które z rozdziawionymi gębami gapiły się na pojazd i eskortę.

Kiedy byliście ostatnio zakochani, panie?rzucił Caneva. Stare oczy rozbłysły na chwilę jak u polującego kota.

Ja?...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin