A.D. Valentine - The Dance of Shadows.pdf

(853 KB) Pobierz
A. D. Valentine
Dance
of the
Shadows
strona 1
798767016.002.png
Dawno, dawno temu w świecie bogów, zwanym również Krainą Wiecznego Lata
lub Tirtarn przyszły na świat cztery siostry. I tak jak dzieliły kiedyś jedno łono, tak
później ich udziałem stała się niezwykła więź, rzadko występująca pośród
nieśmiertelnych, jeszcze rzadsza wśród ludzi. Były niczym jedna istota podzielona na
cztery odrębne części, będąca jednością w rzadkich momentach, kiedy wszystkie
elementy scalało jedno pragnienie.
Razem były jak skrawek tęczy, barwne niczym rajskie ptaki. Amirian miała włosy
w kolorze szmaragdów, Dayiell o barwie szafirów, Etaine w różnych odcieniach
ametystu, a włosy Viaelle sprawiały wrażenie, jakby ktoś pociągnął po nich
kryształami cytrynu. Jedyną rzeczą w ich wyglądzie, która była dla nich wspólna był
kolor ich oczu – intensywnie błękitny, lśniący w ciemnościach jak oczy wszystkich
nieśmiertelnych, płonący ogniem mocy.
Młode boginki napełniały świat bogów śmiechem i psotami. Aż przyszedł czas,
kiedy cztery siostry dorosły i zakochały się po raz pierwszy tą miłością, która
przychodzi tylko raz i pozostawia trwały ślad w duszy czy to człowieka, czy boga. O
względy sióstr starało się wielu młodych bogów, lecz obiektem ich uczuć stał się
śmiertelnik – istota krucha, której życie trwa niewiele więcej niż mgnienie oka. Tak
więc ukochany sióstr szybko zestarzał się i umarł.
W Krainie Wiecznego Lata nie było śmierci, nie miała tam prawa wstępu.
Bogowie żyli wiecznie i nie starzeli się, jeśli tego nie chcieli. Dlatego śmierć
ukochanego głęboko wstrząsnęła siostrami – pogrążyły się one w takiej rozpaczy, że
wraz z nimi zdawał się cierpieć cały świat. Kiedy wydawało się już, że łzy
płaczących bogiń pogrążą w odmętach smutku zarówno Krainę Wiecznego Lata jak
i krainy śmiertelników, ojciec wszystkich bogów, stary i bardzo mądry Wai, zamienił
cztery siostry w planety.
Odtąd okrążają swoją gwiazdę, Tessaliana, po identycznej orbicie i jak zawsze
razem – a ciepło gwiazdy rozgrzewa ich zbolałe serca. A ponieważ siostry ukochały
śmiertelników, bogowie pozwolili ludziom zasiedlać te światy, czyniąc je urodzajnymi
i przyjaznymi.
A cztery siostry już nigdy nie były samotne.
strona 2
798767016.003.png
Rozdział pierwszy
Każde miasto ma dwie twarze. Jedna z nich wystrojona, wymalowana, elegancka
niczym twarz lalki – i równie sztuczna. Tę pokazywano turystom, filmowano dla
telewizji, tę zapełniały tłumy ludzi pięknych, bogatych i – pozornie – szczęśliwych. Iluzję
podtrzymywały zastępy portierów, szoferów, kelnerów, kucharzy i pokojówek.
Wszystko idealnie na swoim miejscu, dyskretny błysk klejnotów, delikatny zapach
perfum, szelest sukni. Nikt zdawał się nie zauważać, co kryje się wewnątrz – nikt wcale
tego nie chciał, każdy wolał wierzyć w iluzję.
Drugie oblicze było bardziej prawdziwe, wręcz szczere do bólu. To było szare,
pomarszczone i zaniedbane, niczym twarz spracowanej kobiety. Ukrywano ją w wąskich
zaułkach, za bramami kamienic, w zapomnianych uliczkach, robotniczych
blokowiskach, pośród fabryk i magazynów.
Aprevin nie było wyjątkiem od tej reguły.
W jednej z wąskich uliczek w przemysłowej części miasta spotkało się dwóch
mężczyzn. Ich twarze skrywał cień. Praktycznie nie istniało ryzyko, że ktoś ich tu
dostrzeże i to był główny powód, dla którego wyznaczyli sobie spotkanie w tym
szczególnym miejscu. Stąd nie było widać Wieży Światła, a roztaczany przez nią blask
był ledwie dostrzegalnym pojaśnieniem nieba w przestrzeniach między ciemnymi,
samotnymi bryłami magazynów i fabryk.
– Wszystko gotowe?
– Tak. Czekamy tylko na sygnał.
– Pamiętajcie o jednym: nic im się nie może stać. Będą nam jeszcze potrzebni.
– Niczego nie mogę zagwarantować, zwłaszcza jeśli gwardia stawi zdecydowany opór.
– Niech was o to głowa nie boli. Na tym etapie nic już nie może zawieść. Chcę się
upewnić, że wywiążecie się ze swojej części umowy.
– Jak najbardziej. Dzieciak należy do pana.
– Dobrze. Pamiętajcie o tym.
Drugi mężczyzna wyraźnie się zjeżył.
– Grozi nam pan?
strona 3
798767016.004.png
– Nie. Jedynie przypominam o warunkach umowy.
– Pamiętamy o niej.
– To dobrze. Sygnał nadejdzie wkrótce. Bądźcie gotowi.
Mężczyźni rozstali się bez słowa pożegnania, każdy poszedł po prostu w swoją stronę,
nie rezygnując jednakże ze środków ostrożności. Nie było między nimi przyjaźni. Co
więcej, w innych okolicznościach można by ich nawet uznać za wrogów.
Śmiertelnych wrogów.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, z hukiem uderzając w jakiś mebel. Strażnik jednym
spojrzeniem obrzucił królewską komnatę dziecięcą. Król klęczał przed synem, patrząc
mu w oczy. Lady Dayiell wyglądała na przerażoną, nie, nie przerażoną – raczej
zrezygnowaną. Wszyscy troje drgnęli, kiedy tak niespodziewanie wtargnął do pokoju.
– Proszę o wybaczenie, mój panie – skłonił się pospiesznie. – Posłano mnie...
Król Stephane podniósł się z klęczek. Odgłosy strzałów nagle stały się wyraźniejsze.
– Wiem, już idę – zatrzymał się obok niego. – Mam do ciebie pewną prośbę, Akira:
zaopiekuj się Domenikiem. Wyprowadź go z pałacu i ukryj gdzieś, póki sytuacja się nie
unormuje.
Feniks z nieokreślonym niepokojem spojrzał władcy wprost w oczy i zrozumiał, że
Stephane był już przygotowany na klęskę. Na śmierć.
– Zrobię, co w mojej mocy, Sire – zapewnił stanowczo.
– Dziękuję – król skinął mu głową, po czym ruszył ku wyjściu, kierując się ku
stanowiskom dowodzenia, gdzie gwardia królewska toczyła walkę o obronę pałacu.
Lady Dayiell nie zareagowała, kiedy Akira wziął chłopca za rękę i skierował się ku
drzwiom. Jej spojrzenie było nieruchome, niemal zupełnie obojętne.
– Pani?... – Strażnik pytająco zawiesił głos. – Czy zechcesz pójść z nami? Tu wkrótce
może zrobić się niebezpiecznie.
Twarz kobiety ściągnęła się w bolesnym grymasie.
– Nie mogę – odparła udręczonym głosem. – Jestem związana zaklęciem... Nie wolno
mi... ingerować. Uciekaj. Ratuj mojego syna.
Zrozumiał – na tyle, na ile w ogóle było to możliwe. Skłonił lekko głowę, po czym
strona 4
798767016.005.png
pociągnął Domenica na korytarz. Chłopiec nie protestował, jakby zdawał sobie sprawę
z powagi sytuacji. Miał zaledwie cztery lata i Akira wiedział, że dzisiejszy dzień oznacza
koniec jego dzieciństwa. Nie było czasu na czułości – chodziło o przetrwanie.
Jako Strażnik znał dokładnie sieć podziemnych tuneli pod pałacem, prowadzących do
różnych zakątków miasta Aprevin, a także poza jego granice. Jedno z wejść znajdowało
się niedaleko, za posągiem bogini – matki, Ursalli. Jeśli tylko tam dotrą...
– Chodźmy, Domenicu! – szepnął, świadomie pozwalając sobie użyć jego imienia, a
nie przynależnego mu tytułu.
Pobiegli korytarzem tak szybko, jak tylko pozwalały na to nogi dziecka. Kiedy dotarli
do rozwidlenia, Akira wyciągnął pistolet i ostrożnie wyjrzał za róg.
Pusto.
Dobrze.
Ruszyli na wprost, ku galerii okalającej jeden z wewnętrznych dziedzińców. Zbiegli po
schodach, ominęli wielki, samotny srebrny dąb, po czym zanurzyli się w korytarzu po
przeciwnej stronie.
Akira nacisnął zamaskowany przycisk, tuż za posągiem otworzyły się drzwi. Popchnął
Domenica ku otworowi, sam upewnił się, że nikt ich nie obserwuje, po czym szybko
wsunął się za nim i zablokował mechanizm od wewnątrz, by nawet przypadkowe
poszukiwania nie zdemaskowały drogi ich ucieczki.
Przelotnie spojrzał chłopcu w oczy: były szkliste, nieruchome, obojętne. Wiedział już,
dlaczego król Stephane klęczał przed swoim synem: przekazywał mu magię
Pokrewieństwa. Akirę ogarnęła fala współczucia dla tego dziecka. Cokolwiek się zdarzy,
jego życie zostanie zdeterminowane i zdominowane przez tę starożytną magię, przez
wielu uważaną za przeżytek dawnych czasów, lecz pomimo to starannie pielęgnowaną w
rodzinie królewskiej. Akira mógł jedynie modlić się do wszystkich bogów rządzących
niebem i ziemią, by siła tej magii nie pozbawiła chłopca jego osobowości. Niestety, takie
rzeczy już się zdarzały – a Domenic był tylko dzieckiem.
Delikatnie ujął go za rękę i spróbował przekazać mu nieco ze swojej siły, mocy
ognistego feniksa. Nie był pewien, czy poskutkowało, nie było czasu, by to sprawdzać.
– Chodźmy – powiedział miękko. – Czeka nas daleka droga.
strona 5
798767016.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin