k.Pasyjne-A WY ZA KOGO MNIE UWAŻACIE.doc

(122 KB) Pobierz
A WY ZA KOGO MNIE UWAŻACIE

A WY ZA KOGO MNIE UWAŻACIE?

 

Kazanie 1 Wieczerza uczniów z Mistrzem

 

Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A wy załogo Mnie uważacie? To pytanie, które Jezus postawił swoim uczniom, gdy znajdowali się w okolicy Cezarei Filipowej, stanowić będzie myśl przewodnią naszych pasyjnych medytacji. Jest ono ważne, a nawet podstawowe, gdyż określa nasz stosunek do Jezusa, mówi o świadectwie, jakie dajemy o Zbawicielu we współczesnym świecie. To probierz naszej wiary, rękojmia nadziei na zbawienie: „Kto przyzna się do Mnie wobec ludzi, do tego przyznam się… a kto się Mnie zaprze…”.

              Patrzeć będziemy na świadków ostatnich dni przed śmiercią Syna Człowieczego, aby               w prawdzie sumienia przy lampie Bożego Słowa szukać odpowiedzi na pytania: Kim dla mnie jest Jezus z Nazaretu? Jakim jestem świadkiem w Jego sprawie? Wreszcie: Kim jestem, a kim być powinienem – ja, chrześcijanin?

              Wejdźmy zatem do Wieczernika i od tego miejsca rozpocznijmy nasze rozważania.

 

Był czwartek. Wieczór spowijał ziemię, kiedy Jezus zasiadł z uczniami do stołu. Mieli przeżyć pamiątkę Paschy, wspomnienie wyzwolenia z niewoli egipskiej. Zdawało się, że Wieczernik był dla Apostołów bezpieczną przystanią pośród gwaru i tłoku panującego w Jerozolimie przed największym świętem narodu izraelskiego. Wiedzieli, jaki będzie przebieg uroczystości. Porządek uczty był ustalony  i uświęcony tradycją. Zajęli miejsca przy stole. Jezus rozpoczął wieczerzę, której pragnął, za którą tęsknił: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał”. Apostołowie już wcześniej zasiadali z Nim do uczty paschalnej, ale nigdy dotąd tego nie powiedział. Wiedzieli, że obdarza ich przyjaźnią i troszczy się o nich, ale owo „gorące pragnienie” było czymś nowym, jakby chciał im powiedzieć: Raduję się, że nie zasmuciliście Mnie i jesteście tu wszyscy, moi wybrani.

              Czemu w ich sercach ogarniętych błogim spokojem słowa Jezusa obudziły nagle niepokój? Dlaczego powiedział: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał” właśnie       w tej chwili? O czekającym Go cierpieniu wspominał już wcześniej, teraz po raz kolejny to powtórzył, zapowiedział rozstanie.

              Ale oto znów stało się coś dziwnego, nowego. Wieczerzę zawsze poprzedzała rytualnie nakazana ceremonia umycia rąk. Obok stałą więc przygotowana miednica, ręcznik i dzban z wodą. Jednak wieczerza została już rozpoczęta. Zajęci sprzeczką o to, który z nich zdaje się być największy, nie zauważyli, że ten rytuał został pominięty. W tym momencie zobaczyli, że Jezus wstał, przepasał się prześcieradłem i, jak niewolnik zaczął obmywać im nogi. Piotr zareagował natychmiast: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. Wtedy usłyszał odpowiedź Mistrza: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”. Piotr, który uważał, że jego pokora uraduje Mistrza, teraz jakby doznał olśnienia: „Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce i głowę!”. Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty”.

              Jezus zajął miejsce przy stole i wyjaśnił uczniom, dlaczego tak uczynił: „Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan                    i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”.

              Wieczerza zbliżała się ku końcowi. Nieoczekiwanie Jezus znów odstąpił od przewidzianego rytuału. Wziął chleb, odmówił modlitwę dziękczynną, pobłogosławił go, połamał na kawałki            i rozdał uczniom, mówiąc uroczyście, ze skupieniem i najwyższym przejęciem: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!”. Potem wziął kielich, pobłogosławił go i powiedział: „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana”. Zdumieni Apostołowie z uwagą słuchali Jego słów, jedli chleb i pili wino               z kielicha, który im podał. Przypomnieli sobie wtedy słowa: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego , nie będziecie mieli życia w sobie. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało       i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim”. „Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze”. Chciał im powiedzieć, że to nie jest już Abrahamowe przymierze obrzezania czy przymierze egipskie przypieczętowane krwią baranka, ale przymierze Krwi Chrystusa. Znakiem trwania w tym przymierzu stało się w tej chwili karmienie się Jego ciałem i picie Jego krwi.

              Mieć Chrystusowe życie w sobie, otworzyć się na nadzieję, pragnąć udziału w uczcie niebieskiej. Uczynić ze śmierci bramę do życia. Osiągnąć wolność większą i głębszą od tej darowanej przy wyjściu z niewoli egipskiej, a ofiarowanej dzięki krwi baranka na drzwiach domów Izraelitów; wolność ogarniającą człowieka całkowicie – oto łaska „Nowego Testamentu”, który właśnie im został przekazany.

              Uczniowie zastanawiali się, dlaczego Jezus wciąż mówi o cierpieniu, krwi, która będzie za nich wylana, ciele za nich wydanym – to zapowiedź czegoś przerażającego…

              Wieczerza zakończyła się. „Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej”.

 

W czasie Ostatniej Wieczerzy sam Chrystus Pan określił podstawowe cechy swoich przyjaciół             i wyznawców – tych, którzy uznają w Nim Pana i Zbawiciela:

§         Trwać w łączności z Nim, spełniając najgłębsze pragnienie Jego serca, abyśmy w jedności gromadzili się na Uczcie, na Mszy Święte;

§         Troszczyć się o czystość duszy, regularnie korzystając z oczyszczenia w sakramencie pokuty nie tylko z grzechów ciężkich, ale także lekkich;

§         Spożywać Eucharystię, bo po tym poznaje się uczniów Jezusa, nie zaś po przyglądaniu się obrzędom Mszy Świętej;

§         Być miłosiernym wobec innych, zachowując postawę pokory;

§         Żyć w prawdzie i wolności ducha, która jest źródłem pokoju serca.

 

Ojciec Święty Benedykt XVI napisał: „Sakrament miłości, Najświętsza Eucharystia jest darem, jaki Chrystus czyni z samego siebie, objawiając nam miłość Boga wobec każdego człowieka. W tym sakramencie Pan staje się rzeczywiście pokarmem dla człowieka zgłodniałego prawdy i wolności, skoro tylko prawda może nas uczynić wolnymi, to Chrystus staje się dla nas pokarmem Prawdy”. „Kiedy patrzymy na konsekrowaną Hostię i adorujemy ją, wtedy spotykamy się z wielkością Bożego daru. Ale spotykamy się również z Męką i Krzyżem Jezusa. Gdy na Niego patrzymy i Go adorujemy, On pociąga nas do siebie, do swej tajemnicy, dzięki której pragnie nas przemienić, podobnie jak przemienił Hostię”.

 

              Kazanie 2 Uczeń, który zdradził

 

Dziś opuścimy Wieczernik, o którym mówiliśmy w poprzednim rozważaniu pasyjnym, i ruszymy dalej. Wieczerza dobiegła końca. „Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej”.

              Droga z wieczernika prowadziła schodami w dół do Bramy Źródła wychodzącej z miasta ku potokowi Cedron, za którym rozciągał się Ogród Getsemani. Tej nocy ulice były puste, po wieczerzy paschalnej wszyscy pozostawali w swoich domach. Jezus i uczniowie szli zamyśleni. Na twarzy Pana malował się smutek. Dopiero, gdy znaleźli się w Ogrodzie Oliwnym, przerwał ciszę: „Usiądźcie tutaj, Ja tymczasem będę się modlił”. Wziął ze sobą tylko trzech uczniów, którzy byli świadkami Jego przemienienia na górze Tabor, i poszedł z nimi w głąb ogrodu. Jednak odszedł od nich w ciszę nocy, by modlić się w samotności, prosząc: „Zostańcie tu i czuwajcie!”. Sam zaś upadł na kolana i modlił się do Ojca, wołając o pomoc i poddając się Jego woli. Wciąż odczuwał lęk          i ogromny smutek. Nie przestawał wołać o dar łaski. Agonia – walka obejmująca całą osobę, wymagająca ogromnego wysiłku fizycznego i duchowego, odcisnęła piętno na Synu Człowieczym: „Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię”. Samotność i milczenie Ojca nie dawały ukojenia. Wrócił więc do umiłowanych uczniów i zobaczył, że śpią.

              Jezus czuł się samotny, opuszczony przez najbliższych, których kochał. Powiedział do Piotra: „Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście  nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Oddalał się od nich na modlitwę i wracał jeszcze dwukrotnie, zawsze zastawał ich śpiących. Kiedy przyszedł do Apostołów po raz trzeci, padły złowieszcze słowa: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy, oto zbliża się mój zdrajca”.

 

Z oddali słychać było gwar zbliżającego się tłumu. Podeszli do nich słudzy świątyni jerozolimskiej     i kohorta zbrojnych wyznaczona przez prokuratora rzymskiego. Migotały światła lamp i pochodni. Jezus z uczniami wyszedł im naprzeciw, a gdy się zbliżyli, zapytał: „Kogo szukacie?”. Odpowiedzieli Mu: „Jezusa z Nazaretu”. Co pomyśleli uczniowie, kiedy z wrogiego tłumu wyszedł Judasz z Kariotu? Może w ich sercach pojawiła się nadzieja i otucha, może radość, kiedy jest tu jeden z nich, jeden z uczniów Mistrza, to przecież nic złego nie może się wydarzyć. Zobaczyli, że Judasz podszedł do Nauczyciela i ucałował Go, dając w ten sposób wyraz szacunku i przyjaźni. Nie jest więc tak źle, jakby mogło się wydawać.

              Apostołowie nie wiedzieli jednak, że pocałunek był znakiem zdrady, ustalonym wcześniej        z arcykapłanami, aby nie pomylić Jezusa z kimś innym – wszak to o Niego chodziło. „Ten, którego pocałuję, to On, chwyćcie Go”. Gdy zatem do ich uszu doszły fragmenty rozmowy Nauczyciela         z Judaszem: „Witaj Rabbi!”, „Przyjacielu, po coś przyszedł?”, „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”, czar prysł, pojawiło się bolesne zdziwienie. Gdy zgraja rzuciła się na Jezusa, pojmała i skrępowała Go, Apostołowie byli tak przerażeni, że uciekli.

              Wysłannicy Sanhedrynu i zbrojni, prowadząc opuszczonego przez uczniów Pojmanego, ruszyli w stronę miasta …

 

Zatrzymajmy się na chwilę, aby zastanowić się nad motywami, które doprowadziły Judasza                z Kariotu, jednego z Dwunastu, do zdrady Mistrza.

              Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się jasne: w Judaszu srebrniki zabiły Apostoła. Czyż nie takie jest świadectwo umiłowanego ucznia Jezusa – świętego Jana, który mówi o Judaszu: „był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano”. Judasz zdawał się potwierdzać, jak ważne dla niego były pieniądze, gdy – powiązawszy zamiar zdrady – powiedział przed Sanhedrynem: „Co chcecie mi dać, a ja wam Go wydam. A oni wyznaczyli mu trzydzieści srebrników. Odtąd szukał sposobności, żeby Go wydać”. Jednak czy był to jedyny motyw postępowania Judasza? Wydarzenia sugerują, że nie. Wszak trzydzieści srebrników nie było dużą sumą, a ponadto Judasz                          w dramatycznym geście zwrócił te pieniądze.

              Judasz z pewnością był zachłanny i chciwy, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Musiał być jeszcze inny motyw. Wybrany bezpośrednio przez Jezusa na ucznia, obdarzony zaufaniem zdawał się kochać Mistrza bardziej niż dobra materialne: po zdradzie zwrócił srebrniki, potępił swój czyn. Skoro miłował Jezusa, dlaczego Go wydał? Może dlatego, że jego miłość nie była wyłączna. Nie kochał Mistrza ufnie, szczodrze i wielkodusznie. Jakieś inne miłości przysłoniły ciemną chmurą miłość do Mistrza. Pozostanie jednak tajemnicą, jakie to były wartości, przywiązania, namiętności.

              Pozostaje jeszcze pytanie, czego Judasz szukał, czego spodziewał się, przebywając                  w bliskości Mistrza z Nazaretu? Czy chciał poznać Pana, Jego naukę i Jemu zawierzyć swoje życie? Niestety, wydaje się, że Judasz pozostawał w mentalności swojej epoki, w myśleniu według logiki świata, logiki korzyści, władzy i sukcesu. Naród czekał na króla, który przywróci dobrobyt                  i świetność Izraela,; na władcę, który pokona Rzymian, przywracając narodowi wolność i potęgę polityczną. Czyż nie o takich nadziejach, zawiedzionych po śmierci Jezusa, mówili uczniowie             z Emaus: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. Judasz widział cuda, który dokonywał Jezus, był świadkiem Jego mocy, znał zamiary ludu, który chciał obwołać Go królem. Pragnął więc doprowadzi do rozstrzygnięcia w tej kwestii, sprowokować do działania, by zrealizowały się mesjańskie oczekiwania tłumów. Triumf Chrystusa i Jego sprawy byłby także triumfem Judasza i Apostołów. Gdy jednak dostrzegał coraz wyraźniej, że te nadzieje się nie spełniają, postanowił zemścić się za lata stracone u boku Jezusa i zadbać o własne bezpieczeństwo. Judasz myślał nie o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie – zdradził Syna Człowieczego.

 

Jeśli Chrystus jest dla mnie Nauczycielem, to czy mogę być głuchym na Jego słowa: „Czuwajcie          i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”, i ślepym na Jego przykład: „Ja tymczasem będę się modlił”?

              Jeśli Chrystus jest moim Przyjacielem, czy mogę Go opuścić, pozostawić w samotności: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?”. Czy mogę Go zdradzić gestami szlachetnymi tylko z pozoru, podobnymi do pocałunku Judasza: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie”? Czy lęk przed zagrożeniem ze strony świata usprawiedliwia ucieczkę. Przecież Jezus powiedział: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”.

              Jeśli Chrystus jest dla mnie Bogiem, czy może być dla mnie coś cenniejszego niż On: „Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Czy mogę tworzyć Jego obraz według własnego projektu: „Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić”. „Kto jest z Boga, słów Bożych słucha”.

 

Zakończmy nasze dzisiejsze rozważania słowami papieża Benedykta XVI: „Chrystus nie obiecał nam wygodnego życia. Kto szuka wygód, u Niego ich nie znajdzie, bo pomylił adres. On ukazuje nam jednak drogę do rzeczy wielkich, do dobra, do prawdziwego ludzkiego życia. Kiedy mówi                  o krzyżu, który mamy wciąć na ramiona, nie ma na myśli cierpiętnictwa czy ciasnego moralizowania. Chodzi o zryw miłości, który rodzi ona sama, nie szukając siebie”.

 

             

 

Kazanie 3 Izraelska starszyzna

 

Było już po północy, gdy żołnierze prowadząc Jezusa, wracali do miasta z Ogrodu Getsemani tą samą drogą, którą przed paroma godzinami przemierzał Mistrz z uczniami. Zaprowadzili Go do najprzedniejszych przedstawicieli Sanhedrynu. Wpływ arcykapłanów na życie narodu izraelskiego nie ograniczał się jedynie do religii; sytuacja polityczna Izraela sprawiła, że oddziaływali oni na wszystkie sfery życia narodu za wyjątkiem tych, które były zastrzeżone dla Rzymian. Syn Człowieczy stanął więc przed arcykapłanami Annaszem  i Kajfaszem, a wreszcie przed Sanhedrynem. Spełniły się pragnienia serc przywódców. Od dawna bowiem „arcykapłani i uczeni w Piśmie szukali sposobu, jak by Jezusa podstępnie ująć i zabić. Lecz mówili: Tylko nie w czasie święta, by nie było wzburzenia między ludem”.

              Proces Jezusa rozpoczął się. Pierwsze pytania natury religijnej padły z ust Annasza,                o którym powiedzielibyśmy dziś, że był arcykapłanem w stanie spoczynku. Urząd objął niezgodnie    z prawem tradycji – nie pochodził bowiem z rodu Aarona – ale dzięki swoim niezaprzeczalnym zdolnościom politycznym. Przy tym był człowiekiem pozbawionym skrupułów, odznaczającym się nie małą chytrością. Rozporządzał ogromnym majątkiem pochodzącym z handlu świątynnego. A w sytuacjach, które mogłyby mu przynieść korzyść, nie unikał współpracy z Rzymianami kosztem tradycji własnego narodu. Mimo że nie sprawował już swej funkcji, wciąż odgrywał ważną rolę         w życiu religijnym i politycznym swojego narodu. Nie uchodziły jego uwadze żadne ważniejsze wydarzenia w Palestynie, szczególnie gdy mogły godzić w istniejący – w dużej mierze przez niego ustanowiony – porządek rzeczy. Jak więc mogły nie drażnić go czyny Jezusa: wskrzeszenie Łazarza, triumfalny wjazd do Jerozolimy, wypędzenie przekupniów ze świątyni czy nauki głoszone przez Niego w świątyni, szczególnie te w dniach ostatnich przed pojmaniem.

              Ale wróćmy do procesu. Annasz zapytał Jezusa o uczniów i Jego naukę. Czy chciał zasięgnąć informacji, czy może – jak czynili już wcześniej jego szpiedzy – chciał Go wystawić na próbę. Wypytywał Go, czyhając przy tym, żeby Go podchwycić na jakimś słowie. Nie udało mu się jednak. Oskarżony zachował się zgodnie z wymogami ówczesnego prawa. Nie chciał świadczyć sam w swojej sprawie, ale odesłał do opinii postronnych. Jezus odpowiedział arcykapłanowi: „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem”. Celna odpowiedź odebrała Annaszowi możliwość oskarżenia Go               o spiskowanie czy tajne knowania. Gest arcykapłana wyrażający niezadowolenie spotkał się               z natychmiastową reakcją jego sługi, który spoliczkował Oskarżonego. Jezus powiedział do niego: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”. Annasz nie zareagował. Odpowiedź Jezusa nie była po jego myśli, podobnie jak Jego nauczanie, którego treść znał z doniesień. „Następnie Annasz wysłał Go związanego do arcykapłana Kajfasza”.

              Kajfasz musiał być człowiekiem wybitnym, skoro Annasz oddał mu córkę za żonę                    i przekazał urząd arcykapłański. Sprawując go przez osiemnaście lat, wiernie realizował politykę teścia, który jako głowa rodu czuwał nad zabezpieczeniem swojego wpływu w narodzie, dzięki temu i Kajfaszowi wiodło się bardzo dobrze. Obaj mieli władzę, wielkie bogactwa, a także względną przychylność Rzymian zdobytą przez służalczość i kolaboracje.

              Sprawa Jezusa z Nazaretu zaczęła poważnie zaprzątać umysł Kajfasza, gdy Chrystus dokonał wskrzeszenia Łazarza. Cud ten spowodował poruszenie w narodzie izraelskim i rozbudził w nim nadzieje mesjańskie i wiarę, że możliwe jest wyzwolenie spod okupacji rzymskiej. To mogło spowodować interwencję Rzymian, a tym samym ograniczyć wpływy arcykapłana.

              Na zwołanym wówczas posiedzeniu Wysokiej Rady zastanawiano się, jakie kroki podjąć        w tej sytuacji: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego i przyjdą Rzymianie i zniszczą nasze miejsce święte          i nasz naród”. Wówczas najwyższy kapłan Kajfasz podsunął rozwiązanie: lepiej aby umarł jeden człowiek, niż miałby zginać cały naród. Tego więc dnia postanowili, że Jezus musi umrzeć”. Właśnie teraz mogli zrealizować swoje postanowienie.

              Pod osłoną nocy pośpiesznie zwołano Wysoką Radę, postarano się o świadków: „Szukali fałszywego świadectwa przeciw Jezusowi, aby Go zgładzić. Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków”. Aby wydać wyrok, wystarczyły dwa zgodne świadectwa, jednak ich znalezienie okazało się niemożliwe.

              O świcie Kajfasz obmyślił misterny plan. Kiedy Jezusa postawiono przed Sanhedrynem, uroczyście zapytał: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?”. Jezus, który do tej pory nie odpowiadał na zarzuty, teraz – wobec tak postawionego pytania – nie mógł milczeć. „Tak, Ja Nim jestem”. To wystarczyło. Sędziowie wreszcie osiągnęli to, co chcieli. Skazaniec wyznał, że uważa się za Mesjasza, więcej, czyni się równym Bogu, a poza tym wypowiedział Jego imię. Nastąpiło rytualne rozdarcie szaty w teatralnym geście, okrzyk: „Zbluźnił!” i ogłoszenie wyroku: „Winien jest śmierci!”.

              Wyrok zapasł. Trzeba było jednak, by zatwierdziły go władze rzymskie, które zastrzegły sobie prawo wykonywania wyroków śmierci.

 

Wyznanie Jezusa złożone w obliczu śmierci nie skłoniło Wysokiej Rady do uwierzenia Jego słowom. Sam Bóg im się objawił w Jezusie, ale Go odrzucili. Urągając i znieważając Chrystusa, definitywnie odrzucili Boży plan zbawienia. Szukali sposobu, jak pozbyć się „życiowego kłopotu”    i go znaleźli. Gdyby bowiem przyjęli prawdę Jego nauki, tak wiele mogliby stracić; musieliby przewartościować swoje życie, zmienić jego styl i kierunek, musieliby inaczej patrzeć na świat,       a przede wszystkim na człowieka i samych siebie; nie byłoby już miejsca na samozadowolenie        i samouwielbienie.

              Tak bardzo bali się utraty dotychczasowego życia, że nie zauważyli, co mogli zyskać, a co tak naprawdę utracili bezpowrotnie. Odrzucając Jezusa Chrystusa, odrzucili samych siebie.

              Ojciec Święty Jan Paweł II przypominał nam kiedyś: „Kto więc z uporem zamyka się na Ewangelię, decyduje się na  wieczną zagładę z dala od oblicza Pańskiego. Jeżeli wbrew tej zbawczej i odwiecznej woli Boga człowiek jednak odrzuca Jego miłość, Jego zaproszenie do uczestnictwa w życiu  Bożym, to w końcu on sam decyduje o swojej wieczności bez Boga, poza Bogiem. <Ty bez nas samych nie mogłeś nas zbawić i bez nas samych nie możesz nas potępić>”.

              Zaś następca Jana Pawła II papież Benedykt XVI zainaugurował swój pontyfikat wołaniem: „Nie ma nic piękniejszego, niż zostać dosięgniętym, zaskoczonym przez Ewangelię, przez Chrystusa. Nie ma nic piękniejszego, niż poznać Go i dzielić się z innymi przyjaźnią z Nim. Czyż my wszyscy nie lękamy się w pewien sposób, że jeśli pozwolimy Chrystusowi w pełni wejść do naszego wnętrza, jeśli całkowicie otworzymy się na Niego – to On może nam zabrać jakąś część naszego życia? Czyż nie boimy się zrezygnować z czegoś, co jest wielkie, jedyne, co sprawia, że życie jest tak piękne? Czy nie dręczy nas obawa, że to nas skrępuje i pozbawi wolności? Nie lękajcie się Chrystusa! On niczego nie odbiera, a daje wszystko. Kto oddaje się Jemu, otrzymuje stokroć więcej. Tak – otwórzcie, na oścież o twórzcie drzwi Chrystusowi – a znajdziecie prawdziwe życie”.

 

              Kazanie 4 Piotr opoką

 

Kiedy w pałacu arcykapłana dokonywał się sąd nad Jezusem, na dziedzińcu rozgrywał się swoisty dramat. Po pojmaniu Mistrza Apostołowie uciekli przerażeni tym, co się stało. Jednak dwóch          z nich, ukrytych pod osłoną nocy, zachowując ostrożność szło za Jezusem aż do bramy pałacu. Jednym z nich był Piotr, a uczeń, który mu towarzyszył „był znany arcykapłanowi i dlatego wszedł za Jezusem na dziedziniec arcykapłana, podczas gdy Piotr zatrzymał się przed bramą na zewnątrz. Wszedł więc ów drugi uczeń, znany arcykapłanowi, pomówił z odźwierną i wprowadził Piotra do środka”. Wówczas odźwierna zapytała Piotra: „Czy może i ty jesteś jednym spośród uczniów tego człowieka?”. Choć było to tylko przypuszczenie, odpowiedź Piotra była zdecydowana: „Nie jestem”, „Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz”.

              Nocny chłód stawał się coraz bardziej dotkliwy, Piotr zbliżył się więc do ogniska. Gdy znów usłyszał to samo pytanie, zaczął się zaklinać i przysięgać: „Nie znam tego Człowieka”. Czuł, że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, więc przezornie wycofał się do przedsionka. Minęła godzina spokoju, gdy znów ktoś do niego powiedział: „Na pewno jesteś jednym z nich, jesteś także Galilejczykiem. Lecz on począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego człowieka, o którym mówicie”. Jakie świadectwo Piotr dał w ten sposób o tym, kim jest dla niego Jezus, kim jest on sam: Nie jestem Jego uczniem, nic o Nim nie wiem, nic mnie z Nim nie łączy, to dla mnie obcy człowiek.

              Nagle rozległo się pianie koguta. „Wspomniał Piotr na słowa Jezusa: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz, wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał”.

              Czy przypomniał sobie także inne słowa Chrystusa: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”.

              Piotr, który kiedyś wołał: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”, gdy usłyszał: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”, zostawił wszystko i poszedł za Jezusem, zawierzając Mu swoje życie.

              To on usłyszał od Jezusa: „Ty jesteś Piotr czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój,     a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane              w niebie”. A podczas pamiętnej Ostatniej Wieczerzy usłyszał od Jezusa: „Szymonie, Szymonie, oto szatan domaga się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci”. To w Wieczerniku Piotr zapewniał Jezusa: „Panie, z Tobą gotów jestem iść nawet do wi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin