Tytuł oryginałuMemorial Day
Copyright © 2004 by Vince FlynnAll rights reserved
Originally published by Atria Books,an Imprint of Simon & Schuster, Inc.
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.Poznań 2006
RedaktorKrzysztof Tropiło
Projekt okładki, opracowanie graficzne i ilustracjaZbigniew Mielnik
Wydanie I
ISBS 978-83-7301-837-2ISBN 83-7301-837-9
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 0-61-867-47-08, 061-867-81-40; fax 0-61-867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Mężczyznom i kobietom pełniącym
służbę dla kraju
PODZIĘKOWANIA
Jak zwykle, w pierwszym rzędzie podziękować muszęmojej najlepszej przyjaciółce i miłości mojego życia, mojejżonie Lysie. Jak stale podkreślają moi znajomi, kiedy ciępoślubiłem, zyskałem zdecydowanie więcej, niż mógłbymoczekiwać. Mojej redaktorce Emily Bestler i mojemu agen-towi Sloamowi Harrisowi raz jeszcze dziękuję za pomoci przyjaźń. Nie wyobrażam sobie współpracy w tych spra-wach z kimś innym. Sarah Branham i Katherine Cluve-rius dziękuję za to, że mnie cierpliwie znosiły. JackowiRomanosowi i Carolyn Reidy z Simon & Schuster, dwojguz najbystrzejszych osób w branży wydawniczej, składamserdeczne podziękowania za całe wsparcie. Judith Curri Louise Burke - to między innymi z powodu waszego en-tuzjazmu i humoru lubię publikować książki w Atria andPocket Books. Dziękuję Paolowi Pepe za kreatywność, Sea-le'owi Ballangerowi za zaangażowanie i trud i jak za-wsze, całemu działowi sprzedaży S&S. Johnowi Attenbo-rough i wszystkim z australijskiego oddziału S&S dziękujęza to, że pokazali mojej żonie i mnie swój piękny kraj.Nie możemy się doczekać, kiedy znowu tam pojedziemy.Szczególne podziękowania składam też Jeffreyowi Bergo-wi z ICM za osobiste zainteresowanie Dniem Pamięci.
Jednym z lepszych aspektów mojego zajęcia jest pozna-wanie ludzi, których praca stanowi kanwę moich powieści.W CIA chciałbym podziękować Billowi Harlowowi, Cha-se'owi Brandonowi, Robertowi Richerowi, Michaelowi Ta-diemu oraz wszystkim osobom z CTC, które zgotowały miw zeszłym roku tak ciepłe przyjęcie. W FBI chciałbym po-dziękować Bradowi Garrelowi, Patowi O'Brienowi i Jayo-wi Rooneyowi. Podziwiam wasze zaangażowanie i poświę-
11
cenie. Larry'emu Johnsonowi raz jeszcze dziękuję za za-wsze wyjątkowe ujęcie spraw bezpieczeństwa kraju. Kat -twoje szczere rady i humor są zawsze mile widziane.A Carlowi Pohladowi dziękuję za wielkoduszność i przyjaźń.Dziękuję Larry'emu Meffordowi, który odszedł niedaw-no z FBI na bardziej soczyste łąki, gdzie, miejmy nadzieję,będzie żył w nieco mniejszym stresie. Jesteś prawdziwymdżentelmenem i profesjonalistą, którego będzie wszystkimbrakowało. Dziękuję Paulowi Evancoe, prawdziwemustrzelcowi, za to, że poświęcił czas na wyjaśnienie mi za-wiłości zadań Nuclear Emergency Support Team i wszy-stkich kwestii technicznych. Twoja kariera zawodowa jestmateriałem na fascynującą opowieść i kiedy opowieść tazostanie spisana, nie będę się mógł doczekać, żeby ją prze-czytać. Dziękuję ci za twoje poświęcenie dla służby i dlakraju i życzę szczęścia na nowej drodze. Na koniec dzię-kuję za uwagi wszystkim, którzy udzielali mi informacji,ale pragną pozostać anonimowi.
WSTĘP
Mitch Rapp patrzył przez lustro weneckie na wilgotnąbetonową piwnicę. Siedział w niej, przykuty do małego,wyglądającego na absurdalnie niewygodne, krzesła, męż-czyzna, który nie miał na sobie nic oprócz majtek. Z sufituzwisała, nie wyżej niż stopę nad jego głową, goła żarówka.Ostre światło, w połączeniu z jego prawie całkowitym wy-czerpaniem, zmuszało go do opuszczenia głowy i oparciabrody na piersi. Był niebezpiecznie bliski utraty równo-wagi i przewrócenia się na podłogę, i tego właśnie chcieli.
Rapp spojrzał na zegarek. Kończyły mu się czas i cier-pliwość. Najchętniej zastrzeliłby tego śmiecia, ale sytua-cja była zbyt skomplikowana, by mógł się zdecydować natakie proste rozwiązanie. Musiał skłonić tego człowiekado mówienia, to było celem jego starań. Oczywiście w koń-cu wszyscy zaczynali mówić, nie na tym polegał problem.Chodziło o to, by mówili prawdę. Ten tutaj nie był wy-jątkiem. Na razie trzymał się swojej wersji, opowieści, któ-ra - o czym wiedział Rapp - była czystym łgarstwem.
Tajny agent antyterrorystycznej sekcji CIA nie cierpiałtu przychodzić. Miejsce to dosłownie przyprawiało go o dresz-cze. Miało cały urok szpitala dla umysłowo chorych, tyleże nie było tu zakratowanych okien i muskularnych pie-lęgniarzy wbitych w białe uniformy. Zostało celowo takurządzone, by pozbawić ludzki umysł bodźców. Było taktajne, że nie miało nawet nazwy. Garstka ludzi, którzywiedzieli o jego istnieniu, nazywała je po prostu Obiektem.
Nie figurowało w ewidencji, nie było nawet uwzględnio-ne w budżecie czarnego wywiadu, przedkładanym co rokuw tajemnicy Kongresowi. Obiekt był reliktem z czasów zi-mnej wojny. Znajdował się koło Leesburga w Wirginii
13
i wyglądał tak samo jak inne stajnie, którymi upstrzonybył okoliczny krajobraz. Był usytuowany na sześćdziesięciudwóch akrach pięknego, pofałdowanego terenu, a agencjanabyła go na początku lat pięćdziesiątych, kiedy CIA da-wano dużo więcej swobody i otaczano większą dyskrecjąniż obecnie.
Było to jedno z kilku miejsc, w których CIA przesłu-chiwała uciekinierów z bloku wschodniego, a nawet nie-licznych własnych pracowników, którzy wpadli w sieci Ja-mesa Angletona, paranoicznego geniusza CIA zajmującegosię w szczytowym okresie zimnej wojny wyłapywaniemszpiegów. W tych podziemiach robiono ludziom bardzo pa-skudne rzeczy. Tu najpewniej trafiłby Aldrich Ames, gdy-by CIA udało się go schwytać, zanim zrobiło to FBI. Męż-czyźni i kobiety, których zadaniem było chronienie sekretówLangley, oddaliby prawie wszystko za możliwość przyciś-nięcia tego sukinsyna i zdrajcy, ale niestety pozbawionoich tej szansy.
Obiekt nie był miłym miejscem, ale w świecie pełnymsadystycznych czynów i niezorientowanych brutali był złemkoniecznym. Rapp doskonale zdawał sobie z tego sprawę,ale nie znaczyło to, że musiał je polubić. Nie był człowie-kiem delikatnym ani przewrażliwionym. Zabił więcej osób,niż zdołałby zliczyć, a swoje umiejętności wykorzystywałna wiele przemyślnych sposobów, które świadczyły o zna-komitej znajomości rzemiosła.
Był współczesnym płatnym zabójcą, który żył w cywi-lizowanym państwie, gdzie takich terminów nie możnabyło używać otwarcie. Był członkiem narodu, który uwiel-biał odróżniać się od innych, mniej kulturalnych. Demo-kracji, w której otaczano czcią prawa jednostki i wolność.Państwa, które nigdy nie tolerowałoby otwartego rekru-towania, szkolenia i wykorzystywania obywateli do skry-tego zabijania obywateli innego kraju. Ale właśnie tymzajmował się Rapp. Był współczesnym płatnym zabójcą,którego nazywano „tajnym agentem", by nie urazić wraż-liwości kulturalnych ludzi w ośrodkach władzy w Wa-szyngtonie.
Gdyby ludzie ci dowiedzieli się o istnieniu Obiektu, za-pałaliby oburzeniem i wpadli we wściekłość, która dopro-
14
wadziłaby do częściowego albo całkowitego zniszczeniaCIA. Osobnicy ci, płonący nienawiścią do kapitalistycznejsiły Ameryki, chcieli przeanalizować nasze poczynaniai zrozumieć, dlaczego wzbudziliśmy taką nienawiść terro-rystów, lecz nie zdawali sobie sprawy, że kierują się logikąniedbałego prawnika, który broni gwałciciela. Ta kobietamiała krótką spódnicę, seksowną koszulkę i buty na wy-sokich obcasach, może więc sama się o to prosiła? Ame-ryka była brutalnym i aroganckim krajem, rządzonymprzez egoistycznych kolonizatorów, którzy chcieli eksplo-atować zasoby naturalne mniejszych krajów, może więcsami się o to prosiliśmy?
Zgodnie ze swoją wąską definicją tego pojęcia, wa-szyngtońska elita nazwałaby to miejsce izbą tortur. Jed-nak Rapp wiedział, czym są prawdziwe tortury, a to, cotutaj robiono, nie zaliczało się do nich. Było to uciekaniesię do przymusu, do deprywacji sensorycznej, ale nie doprawdziwych tortur.
Prawdziwą torturą jest sprawienie komuś tak niewy-obrażalnego bólu, że zaczyna błagać, by go zabito. To za-kładanie na jądra mężczyzny zacisków szczękowych i prze-puszczanie przez jego ciało prądu, to zbiorowe gwałcenieprzez wiele dni z rzędu kobiety, aż wpadnie w śpiączkę,to zmuszanie mężczyzny do przyglądania się, jak bandazbirów bierze od tyłu jego żonę i dzieci, to zmuszanie czło-wieka do zjadania własnych odchodów. To jest potworne,barbarzyńskie, a przy tym bywa zupełnie nieskuteczne.Podobne metody stale dowodzą, że większość więźniów po-wie prawie wszystko, byle tylko ustał ból, podpisze do-wolne zeznania, stworzy terrorystyczne spiski, które nieistnieją, zwróci się nawet przeciwko własnym rodzicom.
Rapp był jednak człowiekiem praktycznym, a więzieńprzykuty do krzesła po drugiej stronie lustra wiedziałz pierwszej ręki, czym są prawdziwe tortury. Organizacja,dla której pracował, cieszyła się złą sławą z powodu trak-towania więźniów politycznych. Jeśli ktoś zasługiwał naporządne lanie, to na pewno ten wstrętny sukinsyn, aletrzeba było wziąć pod uwagę inne sprawy.
Rapp nie lubił torturować nie tylko z powodu skutków,jakie wywierało to na osobie dręczonej, ale również z po-
15
wodu wpływu, jaki miało na tego, kto tortury dopuszczałi stosował. Nie miał ochoty upaść tak nisko, jeśli nie byłoto ostatnią deską ratunku, a niestety szybko zbliżali siędo tego punktu. Stawką w grze było życie mnóstwa osób.Przez to obłudne ścierwo za szybą poniosło już śmierćdwóch agentów CIA, a życie wielu innych było zagrożone.Coś się kroiło i jeśli Rapp nie odkryje co, zginą setki, możetysiące, niewinnych osób.
Otworzyły się drzwi do pokoju obserwacyjnego i wszedłmężczyzna mniej więcej w tym samym wieku co Rapp.Podszedł do lustra i głęboko osadzonymi, brązowymi ocza-mi spojrzał na skutego człowieka. Z jego sposobu byciaemanowała swoista obojętność klinicysty. Miał eleganckoostrzyżone włosy i idealnie przyciętą bródkę. Ubrany byłw ciemny, świetnie skrojony garnitur, białą koszulę fra-kową z zawijanymi mankietami i drogi czerwony jedwab-ny krawat. Miał dwa identyczne zestawy i w celu wytrą-cenia przesłuchiwanego z równowagi, pokazywał się muod chwili przybycia tutaj przed trzema dniami tylko w tymubraniu. Strój był starannie dobrany, by świadczyć o wyż-szości i znaczeniu jego właściciela.
Bobby Akram był jednym z najlepszych przesłuchują-cych w CIA. Był emigrantem z Pakistanu i muzułmani-nem, który mówił płynnie w urdu, farsi, paszto, po arab-sku i oczywiście po angielsku. Kontrolował każdy szczegółkażdej sekundy pobytu więźnia w celi. Starannie zaaran-żowano każdy dźwięk, zmianę temperatury, kęs pożywie-nia i łyk napoju.
Celem takiego postępowania z tym badanym, jak z każ-dym innym, było skłonienie go do mówienia. Pierwszymkrokiem było odizolowanie go od świata zewnętrznegoi pozbawienie poczucia czasu i miejsca poprzez deprywa-cję sensoryczną, by zaczął odczuwać głód bodźców. PotemAkram rzuciłby mu koło ratunkowe - zacząłby rozmowę.Skłoniłby go do gadania, nawet niekoniecznie w celu ujaw-nienia tajemnic, przynajmniej na początku. Na sekrety przy-szedłby czas później. Właściwe i dokładne wykonanie te-go zadania wymagało mnóstwa czasu i cierpliwości, aletego luksusu nie mieli. Czas naglił, a to znaczyło, że trzebaprzyspieszyć ten proces.
16
Obróciwszy się do Rappa, Akram powiedział:
- Nie powinno to już długo potrwać.
- Mam cholerną nadzieję, że nie - burknął Rapp. Miałwiele zalet, ale cierpliwość nie była jedną z nich.
Akram się uśmiechnął. Miał wielki szacunek dla tegolegendarnego agenta CIA. Obaj znajdowali się na pierw-szej linii wojny z terroryzmem, zjednoczył ich wspólnywróg. Dla Rappa wojna ta toczyła się o to, by chronić nie-winnych ludzi przed coraz większym zagrożeniem. DlaAkrama o ocalenie jego umiłowanej religii przed grupą fa-natyków, którzy tak przekręcili słowa wielkiego proroka,by siały one nienawiść i strach.
Akram spojrzał na zegarek i zapytał:
- Jesteś gotów?
Rapp skinął głową i ponownie spojrzał na wyczerpa-nego, skrępowanego mężczyznę. Zaklął pod nosem. Jeśliwieści o tym wydostaną się na zewnątrz, na nic zdadząsię jego wszystkie osiągnięcia i koneksje. Będzie po nim.Oddalił się znacznie od rezerwatu na to polowanie, alepotrzebował pilnie odpowiedzi, a kierowanie spraw wła-ściwymi kanałami sprawiłoby na pewno, że ugrzązłbyw bagnie polityki i dyplomacji.
W tej grze ścierało się zbyt wiele różnych interesów,nawet bez wnikania w problem przecieków. Związanymi oszołomionym środkami odurzającymi mężczyzną w dru-gim pomieszczeniu był pułkownik Masud Haq z budzą-cego lęk pakistańskiego Inter-Service Intelligence, czyliISI. Nic nie mówiąc nikomu w Langley, Rapp wynajął ze-spół wolnych strzelców, by porwali tego człowieka i przy-wieźli go tutaj. Brutalne morderstwa dwóch agentówCIA i rosnący strach, że al-Kaida zdołała się odtworzyć,skłoniły Rappa do przeprowadzenia akcji bez zezwole-nia.
Akram wskazał na więźnia, który zaczął przysypiać.
- Lada chwila się wywróci. Na pewno chcesz od razuprzystąpić do dalszej realizacji swojego planu? - Skrzy-żował ramiona na piersi. - Jeśli poczekamy jeszcze dzieńczy dwa, to jestem pewien, że uda mi się skłonić go domówienia.
Rapp potrząsnął głową i odparł stanowczo:
17
- Moja cierpliwość się wyczerpała. Jeśli ty nie skłoniszgo do mówienia, ja to zrobię.
Akram skinął w zamyśleniu głową. Nie miał nic prze-ciwko wykorzystaniu przy przesłuchaniu metody złegoi dobrego gliniarza. W stosunku do właściwej osoby wy-niki mogły być całkiem zadowalające. On sam jednak ni-gdy nie uciekał się do przemocy; pozostawiał to innym.
- W porządku. Kiedy się podniosę i wyjdę, przyjdziekolej na ciebie.
Rapp przystał na ten plan i nie odrywał wzroku od więź-nia, kiedy Akram wyszedł z pomieszczenia. Haq nie miałpojęcia, jak długo tu jest, od jak dawna znajduje się w rę-kach porywaczy ani kim oni są. Nie miał pojęcia, gdzie sięznajduje, w jakim kraju, a tym bardziej na jakim kontynen-cie. Rozmawiał z nim tylko jeden człowiek, a człowiekiemtym był Akram, Pakistańczyk z pochodzenia, jego rodak.
Mógł oczywiście przypuszczać, że trzymany jest w swo-im kraju, prawdopodobnie przez ludzi głównego rywalaISI, IB, i z tego powodu trwać tak długo w uporze, jak...
wyspiarz81