Magia to potęga, Elleen.pdf

(86 KB) Pobierz
718696861 UNPDF
Elleen
"Magia to potęga"
Była w tym niezła, najlepsza. Jej niski, pewny głos zawsze kontrastował w głowie Albusa z
chłodnymi, oszczędnymi w słowach wypowiedziami Toma i jego wysoką jak na chłopca barwą. Nie
pamiętał, które z nich szybciej zaczęło rzucać zaklęcia niewerbalne — być może opanowali je w
podobnym wieku. Oboje skupieni, oboje skoncentrowani na wyniku, oboje ze stalowym błyskiem
w spojrzeniu — czasem wyobrażał sobie, że ma ich w jednej klasie, razem. Jej różdżka ze świstem
przecina powietrze, kiedy — ogarnięta zimną furią — przemienia stoły w stado hipogryfów. Tom
się nie porusza. Potem unosi lekko swoją cisową różdżkę i śmieje się bez cienia rozbawienia.
O tak, Albus dałby wiele, by taki pojedynek obejrzeć.
Miała długie, bardzo gęste i bardzo czarne włosy, które wiązała ciasno z tyłu głowy, kiedy
tylko wsiadała na miotłę. Odpychała się mocno od ziemi i dopiero wtedy była naprawdę wolna.
Latanie sprawiało jej wyraźną przyjemność, pędziła od bramki do bramki z kaflem w lewej dłoni —
od lat niepokonana, najlepsza ścigająca swoich czasów. Albus uwielbiał te dynamiczne mecze
quidditcha w deszczu i podczas burzy, kiedy na boisku liczyła się tylko ona. Wielu chciałoby ją
widzieć za rok w drużynie narodowej, ale nie Albus — Albus chciałby ją oglądać w pojedynkach,
rzucającą potężne zaklęcia i zaciskającą usta w wąską linię. Potęga przeciwko potędze, talent
przeciwko talentowi, Gryffindor przeciwko Slytherinowi.
Kiedy się spotkali po raz pierwszy, Tom miał jedenaście lat. Albus wiedział, że chłopiec
przypomina mu kogoś znajomego, ale nie potrafił sobie przypomnieć, kogo. Tom nie panował nad
emocjami i zbyt wiele mówił o swoich mrocznych sekretach — w wieku jedenastu lat pierwszy i
ostatni raz. Albus czekał niecierpliwie kilka długich miesięcy, aż w końcu mały, blady chłopiec o
nieprzeniknionym spojrzeniu znalazł się murach zamku, a one rozpoznały tę samą moc, którą
rozpoznał Albus, i zadrżały z niecierpliwości.
I AM LORD VOLDEMORT. (Kiedy Dumbledore zobaczył ten napis po raz pierwszy, był
bardziej zafascynowany niż przerażony. Już wiedział, z kim powinien był od pierwszej chwili
kojarzyć Toma. Chociaż chłopiec nie nawijał na końce długich palców blond loków i nie śmiał się
radośnie z żartów Albusa, chociaż nie zjeżdżał po poręczy przy akompaniamencie wrzasków ciotki
i choć nie unosił kącików ust w ten wyjątkowo nieprzyzwoity sposób — biła od niego ta sama
niewzruszona pewność siebie, która czterdzieści pięć lat wcześniej ściągnęła Albusa na orbitę
Gellerta Grindelwalda).
— Minerwo, wydaje mi się, że powinnaś spróbować swoich sił jako animag — powiedział
Albus, przyglądając się swojej uczennicy sponad okularów. Dziewczyna, która właśnie pakowała
swoje rzeczy do torby, znieruchomiała na ułamek sekundy, a potem uniosła głowę i jej spojrzenie
spotkało się ze spojrzeniem Dumbledore'a. Nauczyciel zacmokał z uznaniem. — Dokładnie tak, jak
myślałem. Co konkretnie?
Znał odpowiedź. Potrafił sobie wyobrazić, w jakie zwierzę mogłaby się zamienić duma
drużyny Gryffindoru. Przymknął oczy i prawie mógł to zobaczyć — a na pewno usłyszeć. Kiedy
otworzył je z powrotem, Minerwy już nie było. Na jej miejscu siedział szarobury kot z czarnymi,
prostokątnymi obwódkami wokół oczu. Wytrzymał badawcze spojrzenie profesora i po chwili znów
przybrał postać panny McGonagall.
— Oczywiście zamierzam się zarejestrować — powiedziała dziewczyna z wyrzutem, choć
Dumbledore nawet nie zamierzał podjąć tego tematu. Kiedy cisza stała się przytłaczająca, a łagodny
uśmiech Dumbledore'a nazbyt tajemniczy, Minerwa zarzuciła torbę na ramię i ruszyła między
ławkami w stronę drzwi. Zanim wyszła, odwróciła się jeszcze i rzuciła: — Czasem mam wrażenie,
że potrafi pan czytać w naszych myślach, profesorze.
Nie zaczekała na odpowiedź, a Albus bardzo chciał jej powiedzieć, że...
— Najpierw chciałbym się nauczyć poprawnie interpretować swoje własne, panno
McGonagall.
Minerwa doskonale pamiętała swoją pierwszą lekcję transmutacji. Weszła do klasy i
wyciągnęła z torby najnudniejszą z zakupionych książek. Jedenastoletnia panna McGonagall nie
cierpiała idei zamieniania zapałek w igły. Wydawało jej się, że w tym tempie nigdy nie doczeka się
na zajęciach transmutacji niczego naprawdę zajmującego. Zanim wsiadła do pociągu relacji
Londyn-Hogsmeade, zdążyła się dowiedzieć, że dyrektor Dippet zatrudnił na stanowisko
nauczyciela transmutacji Albusa Dumbledore'a, błyskotliwego czarodzieja po pięćdziesiątce, nieco
ekscentrycznego geniusza świata magii. Minerwa nie miała zaufania do ekscentryków —
— aż do chwili, kiedy pewien ekscentryk wszedł raźnym krokiem do sali, przywitał się
uprzejmie ze swoimi uczniami, klaśnięciem pogasił wszystkie światła i przez godzinę zamieniał
krzesła w jednorożce, zasłony w baletnice, nic w stado flamingów i stado flamingów w nic. Kiedy
zajęcia się skończyły, a wszyscy wciąż siedzieli z otwartymi ustami, wpatrując się z zachwytem w
nauczyciela, ten włożył rękę do przepastnej kieszeni, pogrzebał w niej chwilę, wyciągnął zapałkę i
szybkim machnięciem różdżki przemienił ją w igłę.
— I właśnie od tego zaczniemy następne zajęcia — powiedział, patrząc prosto na Minerwę.
Dziewczynka prawie czuła, jak to badawcze spojrzenie przewierca ją na wylot. Albus Dumbledore
nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt sześć lat, ale jego błękitne oczy mogły mieć siedemnaście i sto
siedemnaście jednocześnie.
Kiedy zginęła Myrtle Stephens, dziesiątki studentów tłoczyły się w holu wejściowym, nie
chcąc przegapić momentu wynoszenia zwłok. "Naprawdę, naprawdę zginęła?" — szeptały za
plecami Minerwy dwie podekscytowane Krukonki z trzeciego roku. Minerwa miała ochotę się
odwrócić i rzucić w nie jakimś wymyślnym czarem, ale poczuła na sobie spojrzenie profesora
Dumbledore'a i natychmiast przywołała się do porządku. Dumbledore kiwnął głową w kierunku
Minerwy, a potem stojącego nieopodal Toma Riddle'a.
— Prefekci — powiedział bardzo cicho, a Minerwa i Tom jak na komendę odwrócili się w
stronę tłumu uczniów i różdżkami zaczęli zataczać granice bariery ochronnej.
— Założę się, że to jakieś ciemne sprawki Grindelwalda — oświadczyła wyniośle jedna ze
Ślizgonek, szukając poparcia w oczach przystojnego kolegi. Tom Riddle uśmiechnął się nieco zbyt
uprzejmie i odsunął się od dziewczyny, by połączyć swój czar z zaklęciem Minerwy.
— A ty, Minerwo, co o tym myślisz? — zwrócił się do starszej koleżanki Riddle.
— Myślę, że nie chciałbyś, abym się tym z tobą podzieliła — odpowiedziała Minerwa i ich
spojrzenia na chwilę się spotkały. Przez okno wpadły do holu ostatnie promienie popołudniowego
słońca, a oczy Toma przez ułamek sekundy błyszczały purpurą.
— Albus, proszę, błagam , tylko ty możesz to powstrzymać!
— Nie potrafię — odpowiadał zawsze Albus i odchodził. Kiedy tylko przypominał sobie tę
roześmianą, buntowniczą twarz, widział też upadające na ziemię ciało Ariany i bał się, że kiedy
ponownie spotka się z Gellertem, nikt nikogo nie zabije, nikt nikogo nie skrzywdzi, żadne zaklęcie
nie przetnie powietrza — ale ktoś powie prawdę, której Albus nie chciał znać.
— Jesteś tchórzem. Brzydzę się tobą. Siostry innych ludzi też giną, ale to cię już nie
obchodzi, co? Zawsze myślisz tylko o sobie, twoje cierpienie jest z jakichś powodów bardziej
wartościowe od cierpienia innych. Ale powiem ci coś. Może nie zebrałem wszystkich tych
pieprzonych nagród i nie korespondowałem z ministrem, może i nikt nie pamięta mojego imienia,
ale zazwyczaj mam to w dupie, Albus. Ja mogę przynajmniej spoglądać w lustro bez obrzydzenia.
A ty, braciszku?
Magia to potęga — Albus wiedział o tym od dzieciństwa. Potęga i całe szeregi ludzi
niepotrafiących tej potęgi wykorzystywać. Choć Dumbledore z wiekiem coraz bardziej się tego
wstydził, nie potrafił zaprzeczyć, że fascynują go jedynie potężni czarodzieje — ci z mocą
odrzucenia na bok podręcznika i stworzenia swojego własnego kanonu magii, ci przekraczający
granice poznania, ci z zazwyczaj alternatywną moralnością. Od zostania najbardziej przerażającym
czarnoksiężnikiem stulecia dzieliła go jedynie cienka ściana samokontroli — i tylko sam Albus
wiedział, jak wiele razy bliski był jej zburzenia. Posada nauczyciela wielokrotnie stawiała na jego
drodze pokusy, którym trudno było się oprzeć — już pierwszego roku dostał Minerwę McGonagall,
rok później Toma Riddle'a.
— Minerwo.
Podszedł do niej w bibliotece. Dziewczyna od rana czuła na sobie jego przeszywające
spojrzenie, kiedy mijali się w korytarzach — i trochę się tego bała, a trochę chciała wiedzieć. Tom
opierał się dłonią o krawędź stolika, a Minerwa wyraźnie widziała, że był zdenerwowany. Zgubił
gdzieś swoją nonszalancję, przyciskał rękę do blatu odrobinę zbyt mocno — jego długie palce o
zaostrzonych paznokciach wygięły się do tyłu i Minerwa mogła sobie wyobrazić, jak lada chwila po
pomieszczeniu przetoczy się echem chrzęst łamanych kości. Potrząsnęła głową, przekonując samą
siebie, że wcale nie chce tego usłyszeć.
— Riddle?
— Jesteś prefekt naczelną i jesteś z Gryffindoru. Chciałbym, żebyś coś wiedziała, zanim
powiem dyrektorowi.
— Dlaczego nie pójdziesz z tym do profesora Dumbledore'a, skoro to takie ważne i dotyczy
jego domu?
Zadała to pytanie z premedytacją. Bardzo lubiła te momenty, w których przystojną twarz
Toma na ułamek sekundy szpecił paskudny grymas — znajdowała wtedy uzasadnienie dla swojej
niechęci do wspaniałego, zdolnego, uwielbianego przez wszystkich Ślizgona. Dostrzegała w nim
fałsz i zło, które poza nią widział tylko Dumbledore. To Minerwa była ulubioną uczennicą
nauczyciela, to jej osiągnięcia cieszyły go najbardziej i to dla niej starał się być mentorem — Tom
Riddle musiał zdawać sobie sprawę z tej luki w jego planie oczarowania wszystkich, skoro pojawił
się w bibliotece, zamiast w gabinecie opiekuna Gryffindoru. Minerwa z chęcią przyznałaby mu
pięćdziesiąt punktów za umiejętności taktyczne. Twarz Toma ponownie przybrała wyraz neutralnej
uprzejmości.
— To Rubeus Hagrid.
— Rubeus Hagrid co ?
— Rubeus Hagrid wypuścił potwora z Komnaty Tajemnic. Zabił Myrtle Stephens. Muszę
złożyć doniesienie, Minerwo, wiesz o tym. Chciałem, żebyś dowiedziała się pierwsza.
Dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła wyzywająco w czarne oczy Toma, a potem się
roześmiała. Znała Rubeusa i myślała o nim dokładnie to samo co Riddle — że posłużył za łatwą
przynętę. Wstała, zebrała swoje pergaminy i prychnęła z pogardą.
— Sądzę, że to twoja ostateczna wersja wydarzeń, Riddle? — Zanim odeszła, pochyliła się i
dodała cicho: — Gdybyś właśnie nie oskarżył biednego Rubeusa, ze wszystkich uczniów w
Hogwarcie właśnie jego, może wciąż żyłabym w przekonaniu, że nie wiesz , kto to zrobił.
— To ja ją zabiłem, Albusie.
Expelliarmus!
Tym kłamstwem i tym zaklęciem Gellert Grindelwald i Albus Dumbledore zakończyli
wojnę.
Dziesięć lat później umarł Armando Dippet. Albus był już na tyle wolny, by nie odmówić
przyjęcia posady dyrektora. Zanim jednak przekroczył próg gabinetu na siódmym piętrze jako jego
nowy lokator, nie mógł sobie odmówić ostatniej przyjemności.
— Czemu zawdzięczam tę wizytę, profesorze? — zapytała Minerwa McGonagall, kiedy
pojawił się w jej rodzinnym domu tamtego deszczowego dnia.
— Od wielu lat nie jestem już twoim nauczycielem, Minerwo. Darujmy sobie te kurtuazje,
mów mi, proszę, po imieniu.
— Może zaparzę herbaty?
Ze swobodnej i naturalnej gwiazdy quidditcha przeistoczyła się w poważną, młodą kobietą
w kraciastej szacie. Swoje czarne włosy, które tak zachwycały Albusa, spięła w ciasny,
bułeczkowaty kok. Tylko w oczach za rogowymi oprawkami tlił się jeszcze ogień jedenastolatki
zamieniającej zapałkę w igłę już przy pierwszej próbie.
— Dziękuję. Nie należę do wielkich fanów herbaty. Droga Minerwo, chciałbym cię o coś
prosić.
— Wie pan doskonale, że cokolwiek to będzie, zgodzę się w ciemno.
Dumbledore uśmiechnął się szeroko. Właśnie taką miał nadzieję.
— Cudownie. Gdybyś mogła też przejąć moje obowiązki jako opiekuna domu, byłbym ci
niezwykle wdzięczny. — Minerwa McGonagall zamrugała z zaskoczeniem. — Gabinet na
pierwszym piętrze należy do ciebie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin