Dark Nancy 01 Wrzask(1).doc

(399 KB) Pobierz



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojej nauczycielki WOSu, pani Lidii M. i moich najlepszych kumpeli: Agi W., Tysi S., Ali K., Kasi G. i Kasi W.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

- Nie ma takiej opcji! Nie wyjadę z Florydy! Po co mam się przeprowadzać na drugi kraniec Stanów?! Dobrze jest mi tu, gdzie jestem. Mieszkam w Naples i nic tego nie zmieni! – krzyknęłam.

Nazywam się Esmeralda Rosmerta Isztar[1] Supay Asmara. W skrócie Eris, ale wole jak się zwraca do mnie Supay. Jest to imię bogini świata podziemnego Inków. Moi rodzice mieli chyba chwilową zaćmę umysłową, kiedy dawali mi imię. Kto normalny daje swojej córce cztery i do tego głupie imiona? No, powiedźcie, kto? Jak już wspomniałam mieszkam w Naples na Florydzie. Mam szesnaście lat, no prawie siedemnaście, i chodzę do miejscowego liceum.

Moja mama- Eve Asmara jest pisarką. Głównie pisze książki z kategorii: literatura piękna. Z kolei mój tata- Aaron pracuje w firmie akcyjnej. Na moje nieszczęście mam też starszą o rok siostrę- Cherry. Oczywiście jest moim zupełnym przeciwieństwem. Ma krótkie, obcięte do ramion, blond włosy (nie wiem, po kim ona to ma) zaczesane w najmodniejszy sposób. Jest najpopularniejsza w liceum (mówiłam, że jest moim przeciwieństwem). Ubiera się jak lalka Barbie. Róż, róż i jeszcze raz róż. To jej kolory. Nawet pokój ma różowy. Rodzice pozwolili nawet pomalować ściany na ten kolor. To się nazywa: jawna faworyzacja jednej z córek. Cherry oczywiście zgodziła się na przeprowadzkę. Powiedziała, tu cytuję, „Jasne, że chcę się przeprowadzić. Znudziło mi się tutaj. Zero fajnych chłopaków. Sama miernota.” Mówiłam już, że moja „kochana” siostrzyczka, chodziła już chyba ze wszystkimi chłopakami ze szkoły? Zaczęła już w pierwszej klasie. To możecie sobie wyobrazić, ile chłopaków przeleciało przez jej szpony.

- Kochanie, musimy wyjechać. Tatę przenieśli do innej filii firmy w Bostonie. Tam będzie na wyższej pozycji, bo zostanie prezesem. Dadzą mu więcej pieniędzy. Pomyśl, jaka to szansa dla nas. Wreszcie będzie nas stać na drogie ubrania, sprzęty. A ty dostaniesz większy pokój z telewizorem, komputerem z Internetem. Będziesz miała wszystko. Jedynym warunkiem jest przeprowadzka do Salem. – powiedziała mama.

Jak ona to może mówić z takim spokojem? Przecież mamy się wyprowadzić do innego miasta, do innego stanu. Czy ona nie słyszała o legendzie tego miasta? Doprawdy, chyba każdy zna historię o wiedźmach z Salem. Podobno, nawet teraz, tamtejsze domy nawiedzają duchy, a na niektórych dalej ciążą klątwy z przeszłości. Ja na pewno tam nie pojadę. Nawet wizja dużego pokoju nie zmusi mnie do przeprowadzki.

- Będziesz mogła urządzić pokój jak tylko zechcesz. Zgodzę się nawet na czarne ściany. – przekonywała mnie mama. To musi być naprawdę duża podwyżka, skoro moja matka chce się zgodzić na tak radykalny pomysł. Muszę to udokumentować. Zgodziła się, żebym pomalowała swój pokój na czarno. Muszę jeszcze wynegocjować nowe dodatki na ściany i biurko. Może też nową pościel. Wszystko, oczywiście w kolorze czarnym. Nie wiem czy już wspominałam, ale to właśnie ten kolor jest moim ulubionym. Mama, jakby czytała mi w myślach, powiedziała:

- Mogłybyśmy dokupić jakieś dodatki.

- Nie wierzę. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją mamą? – spytałam zdziwiona.

- Och, Eris nie wygłupiaj się. Przecież widzisz, że to dalej ja. Po prostu chce cię przekonać, żebyś się z nami przeprowadziła. Jak sama słyszysz, bardzo mi na tym zależy. Pozwalam ci przez to na to, na co nie pozwoliłabym gdybyśmy się nie przenosili. Kto to widział, żeby lubić czarny kolor?

- Przynajmniej w Salem będę pasować. – widząc zdumioną twarz matki, spytałam – Nie znasz legend o tym mieście?  

Mama wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Wyglądała przy tym przekomicznie. Moja rodzicielka ma obcięte na krótko czarne włosy (oczywiście jest to naturalny kolor), nie wiele ponad metr sześćdziesiąt i błękitne, jak niebo, oczy. Na szczęście odziedziczyłam po niej tylko kolor włosów. Jak wspominałam o tym, że czarny to mój ulubiony kolor, nie wspomniałam, dlaczego go tak lubię. Moje oczy są czarne jak smoła. Nigdy, nikt nie widział takich. Dlatego tak je uwielbiam, bo są oryginalne. Do nich dołączę moje czarne długie falowane włosy i metr siedemdziesiąt wzrostu. To cała ja.

Jak na złość w szkole w Naples nie miałam żadnych kolegów. Wszyscy omijali mnie szerokim łukiem. Może to przez ubrania. Ale inni też chodzili na czarno. Nie wiem, o co im chodzi. Teraz ja tak sobie pomyślę, to uważam, że nikt mnie nie lubił, bo w podstawówce byłam strasznie płaczliwa. Jednak po kilku latach, zmądrzałam i zrobiłam się twarda. Teraz nawet największy ból nie zmusi mnie do płaczu, przy największym upokorzeniu nie ucieknę i nie rozkleję się. Uczucia takie jak współczucie zniknęły we mnie na zawsze. Tylko nie pomyślcie, że jestem jakąś grubiańską świnią albo jeszcze kimś gorszym. Po prostu nie mam, komu współczuć. Nie chodzę na żadne zajęcia pozalekcyjne, więc nie widzę najgorszych bójek, które dzieją się właśnie po tych zajęciach. Nie widzę, kogo biją, przez co nie współczuję mu. Jest mi tylko żal tych wszystkich dziewczyn, które płaszczą się przed innymi, żeby stać się bardziej popularnym. One są straszne.

Moje motto życiowe brzmi: „Może nie jestem ideałem, ale idealnie sobie z tym radze. Znalazłam to zdanie w Internecie i od tamtej pory stało się moją „złotą myślą”.

Uwielbiam koty. Szczególnie te czarne. Wiem, że to brzmi głupio, ale tak właśnie jest. Mam nawet własnego kotka, dokładnie samiczkę. Wabi się Bast.  Nazwałam ją tak, bo imię to nosiła egipska bogini rozkoszy. Przedstawiano ją w postaci kota. Sami się, więc domyślacie skąd imię. Bast mam już trzy lata. Dostałam ją w prezencie na trzynaste urodziny od babci z Missouri. Nazywa się Emma Jones. Jest ona miłą i otwartą osobą. Jak większość babć, ma „puszystą”[2] budowę. Chociaż rzadko się odwiedzamy, kocham ją bardziej niż babcię z Florydy. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale tak po prostu jest.  Ta z Florydy, dokładnie z Cape Coral, nazywa się Daryl Springs. Jest zupełnym przeciwieństwem babci Emmy. Daryl ma sylwetkę „osy”, długie jasne włosy. Jest przemądrzała i myśli stereotypowo. Nie uznaje komputerów, telefonów komórkowych, mikrofalówki itp. Mówi, że, tu cytuję, „Te wszystkie rzeczy są diabłem wcielonym! Nie możecie się bez tego obejść, bo to jest już uzależnienie!”. Więc sami rozumiecie, że ją lubię mniej. Nawet tata nie może z nią wytrzymać, chociaż to jego matka. Ciągle jest tylko: „Esmeraldo, przynieś mi to...”, „Esmeraldo zanieś to do sąsiadki.”. Jak to dobrze, że przyjeżdża tylko raz w tygodniu. Ja i tak bym te wizyty skróciła. Nienawidzę jak zwraca się do mnie, per „Esmeralda”. To jest najgłupsze imię z całego mojego, jak to nazwać, tytułu. To właśnie ona wymyśliła, żeby tak mi dać na imię. Rosmertę wymyślił tata, Isztar- mama a Supay- babcia Emma.  

- Naprawdę nie znasz legend o Salem?- spytałam się mamy a ona pokręciła głową na „nie”. Opowiedziałam, więc jej to, co sama usłyszałam lub przeczytałam. Było tego sporo.- A więc tak, pod koniec XVII wieku w Salem, dwie jego mieszkanki, zaczęły cierpieć na różne dziwne drgawki i skurcze. Posądziły trzy niewinne kobiety, o to, że „zaczarowały” je. Domniemane „czarownice” zamknięto w więzieniu. Objawy zaczęły się pojawiać także u innych mieszkanek Salem. Podczas publicznego przesłuchania, gdy któraś z „wiedźm” zabierała głos, „zaczarowane” dziewczęta zaczęły tarzać się po ziemi. Jedna z oskarżonych nie tylko przyznała się do winy, ale też podała imiona innych osób z Salem, rzekomo zajmujących się czarną magią. Liczba osób oskarżonych za czarnoksięstwo rosła (do 80 osób). Więzienia byłe przepełnione. Postanowiono urządzić sąd. Proces polegał na tym, że jeżeli przyznasz się do bycia czarownicą, odchodzisz do domu, jeśli się nie przyznasz- śmierć. Powieszono przez to 19 osób. W końcu maja 1692 roku władze aresztowały Marthę Carrier. Pewien farmer zeznał, że wkrótce po tym jak się z nią posprzeczał, padło kilka jego krów. Mała Phoebe Chandler dodała, że usłyszała kiedyś głos Carrier mówiący, że zostanie otruta, i zaraz potem poczuła okropny ból brzucha. Nawet własne dzieci Marthy zeznawały przeciwko niej: oświadczyły, że matka uczyła je czarów. Najbardziej obciążające było jednak "zeznanie" kilku dziewcząt. Kiedy wprowadzono je do pokoju przesłuchań, na sam widok Marthy Carrier dostały spazmów. Kilka dni później została powieszona.[3] No i to by było wszystko.

- I tylko dla tego się nie chcesz wyprowadzić? – spytała mnie zaskoczona mama.- Przecież to jakieś stare bajki. Ty chyba w to nie wierzysz. To stek bzdur. Nie wiedziałam, że jesteś aż tak łatwo wierna. – powiedziała.

Jak się przeprowadzimy to sama zobaczy, że nie wytrzyma tam długo. Uświadomiłam sobie, że jednak fajnie będzie zamieszkać w Salem. Może dalej są tam jakieś czarownice albo jakieś mityczne stwory np. wampiry, wilkołaki. Kurczę, już nie mogę się doczekać przeprowadzki.

- Dobrze zgadzam się na przeprowadzkę. – oznajmiłam mamie. Popatrzyła na mnie dziwnie.

- Ty i tak nie masz nic do gadanie. Ryby i dzieci głosu nie mają. – odpowiedziała. Że, co? Przecież dopiero, co sama mnie namawiała żebym się zgodziła a teraz mi z takim tekstem wyskakuje.

- Ale dopiero, co mnie namawiałaś.

- Wiem, ale i tak byś pojechała. Czy tego byś chciała, czy nie. Chciałam cię tylko przekonać żebyś sama się zgodziła. Gdybyś nie chciała się przeprowadzić i tak byś musiała. Nie miałabyś wyjścia. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. Z uśmiechem! Wyobrażacie to sobie? Z uśmiechem! Już ja się postaram zetrzeć jej go z twarzy.

Pobiegłam na górę do swojego pokoju. Z dołu mama zawołała do mnie:

- Zacznij się pakować. Pojutrze wyjeżdżamy.

Pojutrze?! Przecież ja nawet nie mam, w co spakować swoich rzeczy. Wyciągnęłam dwie stare walizki i zaczęłam układać w nich ubrania. Nie zmieściło się w nich nawet połowę, tego, co miałam na półkach. Zeszłam do piwnicy. Znalazłam kilka, jakiś starych pudeł i wzięłam je na górę. Do pierwszego z nich powkładałam książki, a było ich sporo, do drugiego- kompakty i dyskietki.

Pamiątek nie miałam żadnych, bo niby skąd? Nigdy nie jeździłam na wycieczki szkolne, nie chodziłam na wspólne wypady do kina i teatru. Powód tego? Nie lubię tych idiotów ze szkoły. Trafiła mi się najgorsza klasa pod słońcem. Jest, albo było, jak kto woli, nas dwadzieścioro- dziewięcioro. W tym piętnaście dziewcząt i czternaście chłopców. Podwójny nacisk stawiam na słowo „chłopców”. Wszyscy byli tak dziecinni, że szkoda gadać. Dziewczyny nie zauważały tego. Cała klasa została sparowana już na początku roku. Zostałam tylko ja. Siedziałam sama na końcu sali. Nauczyciele przyzwyczaili się, że siedzę i kreślę po zeszytach, zamiast słuchać tego, co oni mówią. Byłam pytana raz na dwa miesiące, więc nie zajmowałam się szczególnie nauką. Prawie w ogóle nie muszę się uczyć, bo wystarczy, że spojrzę raz do zeszytu czy książki i wszystko umiem. To u nas rodzinne. Nie, przepraszam, Cherry nie musi w ogóle się uczyć. Ona od wszystkich ściąga. Nauczyciele nie pytają ją, bo wystarczy, że zrobi słodką minkę i zaświeci oczkami a oni odpuszczają. Uhh… Jak ja nie cierpię jej! Ale okej, wszystko gra. Nie będę o niej więcej pisać, bo nie ma, o czym.

No, więc (wiem, że nie zaczyna się tak zdania, ale w końcu ja to piszę) spakowałam wszystkie rzeczy z szaf i półek. Cały pokój był zawalony pudłami. Zostały tylko meble, łóżko i wieża. Laptopa spakowałam do specjalnego pokrowca. Co z tego, że nie ma w nim Internetu? Ja i tak go kocham, bo jest czarny. Tworzę w nim sporo tekstów. Chyba mam to po mamie. W końcu ona też jest pisarką.

Popatrzyłam na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już za dziesięć dwunasta w nocy. Mama się pewnie obraziła i nawet mi nie przyszła powiedzieć „dobranoc”. Nie, że jestem jeszcze dzieckiem, tylko ona zawsze przychodzi i życzy mi dobrych snów.

Szybko poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Umyłam też włosy i zęby. Jeszcze z mokrą głową położyłam się spać. Rano nie zadzwonił budzik i spóźniłam się na pierwszą lekcję. Zapomniałam, że zegarek wczoraj spakowałam. Musiałam związać jakoś włosy, bo, gdy wstałam miałam taką „szopę” na głowie, że aż wstyd było się pokazywać między ludźmi. To przez to, że ich wczoraj wieczorem nie wysuszyłam. Mając mocno falowane włosy, prawie, że kręcone, należy dokładnie wysuszać włosy po każdym myciu. Na dodatek muszę używać specjalnych odżywek usuwających tak zwany efekt „push up”.

Przebrałam się w szatni i pognałam na matematykę, bo to była moja pierwsza lekcja tego dnia. Nienawidziłam jej z całego serca. Z drugiej strony, nienawiść brała się nie od przedmiotu, tylko od nauczyciela, który uczy. Cornelius Smith był chyba najgorszym i najbrzydszym mężczyzną na świecie. Ma dobrze ponad czterdzieści lat, siwe, ledwo widoczne włosy i metr pięćdziesiąt „w kapeluszu”. Jak łatwo zauważyć jest singlem, bo która by go chciała?

Weszłam do klasy i już miałam mówić „przepraszam za spóźnienie”, a tu patrzę, w klasie są tylko uczniowie. Nie było żadnego śladu po Corneliusie. Co się stało, że nie przyszedł? Szybko zajęłam swoje miejsce i spytałam się siedzącej przede mną Kathy:

- Co się stało, że nie ma Smitha?

- Podobno zmarła mu matka i pojechał na pogrzeb. Zgadnij, gdzie? – spytała mnie Kathy.

- Nie mam zielonego pojęcia. – powiedziałam prawdę.

- Do Salem. To chyba jasne, że mając takiego syna, matka Smitha była wiedźmą. – zachichotała. Z Kathy chyba byłam najbliżej z klasy. Czasem rozmawiałyśmy na lekcjach, ale nie kolegowałyśmy się jakoś specjalnie.

- Może się tam spotkamy, bo ja się jutro przenoszę do Salem. – powiedziałam. Kathy „zatkało”. Dosłownie. Popatrzyła na mnie tymi swoimi umalowanymi oczami ze zdziwieniem.

- Ty? Do Salem? Żartujesz?

Rozdział II

Po reakcji Kathy na mój wyjazd, nie mówiłam nikomu więcej. Nie wiem czy nawet nauczyciele wiedzieli. Mama dopiero dzisiaj miała załatwiać formalności z dyrektorką. Wymogłam na Kathy obietnicę, że dzisiaj nikomu nie powie. Jutro jak wyjadę i tak pójdzie plotka, co niby się ze mną stało, że niby uciekłam, a rodzice pojechali mnie szukać. Może nawet, że wyprowadziłam się, bo zaszłam w ciąże. Tak, nawet na takie coś stać dziewczyny mojej klasy.

Jak tylko przyszłam do domu, pobiegłam od razu do swojego pokoju. Wyłożyłam wszystkie książki i zeszyty z torby i spakowałam je do odpowiedniego pudła. Jeszcze przed zmierzchem miały zostać załadowane do ciężarówki przewozowej. Zeszłam na dół po reklamówkę, którą zostawiłam w holu. Były w niej rzeczy z mojej szkolnej szafki. Nie miałam ich wiele. Same stare kartkówki czy sprawdziany. Zabrałam z kuchni pusty skoroszyt i powpinałam wszystkie kartki. Schowałam go później do innych „śmieci” szkolnych. Może w nowej szkole mi się przydadzą.

Tak sobie przypomniałam, że jutro mam siedemnaste urodziny. Założę się, że wszyscy zapomnieli przez tą przeprowadzkę. A rodzice obiecali mi kupić na siedemnaste urodziny motor. Nie taki skuterek czy motorowerek, tylko taki z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej podobał mi się czarny ścigacz. Dokładnie Ducati 749. Trochę ciężki, ale ja jestem silna. Już byłam z tatą w salonie. Powiedział, że na siedemnaste urodziny dostanę taki. Specjalnie kupiłam sobie czarną, skórzaną kurtkę. Taką ekstra do pasa, zakończoną gumką- ściągaczem. Zaszalałam i dokupiłam czarny kask z ciemną szybką z przodu, więc jakbym jechała to nie byłoby widać, że to ja. Mam też takie fajne kozaczki, z czarnej skóry, do kolan. Wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy zajadę do szkoły moim nowym motorem. Pędzę przez ulicę, zatrzymuję się pod szkołą i widzę zszokowane miny uczniów. Ściągam kask i wszystkim szczęka opada.

Teraz idę do nowej szkoły i nie wiem jak to będzie. Może dla jeszcze większej tajemniczości, włożę włosy pod kask. Wtedy, jak będę go ściągać spłyną kaskadą na moje plecy. Już widzę zszokowane twarze wpatrzone we mnie. Wszyscy będą myśleć: „Kurczę, to przecież dziewczyna!”. Tak, właśnie tak zrobię, o ile tata nie zapomni kupić mi na urodziny to, co obiecał.

Dopiero po dłuższej chwili, zauważyłam, że w domu jest dziwnie cicho. Zeszłam z powrotem do kuchni i zauważyłam małą karteczkę na lodówce. Było na niej napisane: „Pojechaliśmy na zakupy. Cherry prosto po szkole poszła do koleżanki. Jak przyjedziemy, zrobię obiad. Spakuj do końca swoje rzeczy i poczekaj na nas. Mama”. No fajnie, czyli nie wiadomo jak długo nie będzie obiadu i co ugotuje mama jak przyjedzie. Zajrzałam do lodówki, ale ta była pusta. Zaczynało mi burczeć w brzuchu. Wyciągnęłam z kieszeni spodni komórkę i wystukałam numer do taty, bo tylko on ma zawsze włączony telefon. Odezwała się automatyczna sekretarka, więc nagrałam wiadomość:

- Wróciłam ze szkoły i jestem głodna. Kiedy będziecie w domu?

Rozłączyłam się i schowałam komórkę z powrotem do kieszeni. Po chwili przyszedł sms od taty. Pisał: Już wracamy. Czekaj cierpliwie i nie umrzyj z głodu. Tata. Tata i sms-y? Coś jest nie tak. Mam czekać to poczekam. W końcu „już wracają”. Po pół godziny miałam już dość czekania. Miałam już wstać i iść do sklepu kupić coś sobie do jedzenia, ale nagle na podjazd wjechało auto rodziców a za nim jakaś podejrzana ciężarówka. Na pewno nie było to auto do przeprowadzek, które wynajęła mama. Wyszłam przed dom, kiedy tata wysiadał z auta.

- Tato, co to za ciężarówka? – spytałam go.

- Obiecałem ci coś, co miałaś dostać na siedemnaste urodziny, a że jutro wyjeżdżamy, postanowiłem ci to dać już dzisiaj. – odpowiedział z tajemniczą miną.

- Czy… czy w tym aucie jest mój czarny Ducati 749? – spytałam się z rozdziawioną buzią.

- Sama zobacz. – powiedział i zaprowadził mnie na tył ciężarówki. Otworzył tylnie drzwi i moim oczom ukazał się najpiękniejszy motor, jaki widziałam w życiu. Czarny i do tego lśnił nowością. O mało nie rozpłakałam się ze wzruszenia. Uścisnęłam tatę i weszłam do środka samochodu.

- Naprawdę jest mój? – zapytałam trochę głupio podziwiając sprzęt.

- Tak, ale dzisiaj jeszcze nie możesz nim jeździć. Teraz panowie wyładują go i postawią w garażu, gdzie poczeka na firmę przewozową.

- Ale tato, nie mogę, chociaż raz się przejechać? – spytałam błagalnie.

- Nie. Dopiero pojutrze do szkoły. Jak już rozpakujesz wszystkie swoje rzeczy w nowym domu. – powiedział tata. A ja tak bardzo chciałam się teraz przejechać się i wypróbować nowy motor. Zrezygnowana poszłam do domu zobaczyć, co mama ugotowała na obiad.

*

Droga do Salem była długa i męcząca. Zresztą ja zawsze mówię, że jest taka. Po prostu tak mam. Jechaliśmy samochodem. Nie wiem ile zajęło nam to czasu, bo przez prawie całą drogę słuchałam mp3. Prawie, bo jakieś 20 kilometrów przed Salem padła mi bateria. Byłam wściekła. Kazałam się tacie zatrzymać na stacji benzynowej. Kiedy tylko to zrobił pobiegłam do małego sklepiku i kupiłam odpowiedniego „paluszka” do sprzętu. Wychodząc ze sklepu zauważyłam jakiegoś chłopaka ze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin