Drewniany różaniec.pdf

(306 KB) Pobierz
Drewniany różaniec
Drewniany różaniec
Piątek, 01 Maj 2009 18:57
Opowieść o różańcu dedykowana wszystkim, którzy nie lubią różańca.
Musiał to być początek roku 1916. W grudniu poprzedniego roku mój Tatuś skończył 18 lat, a
młodszych do wojska nie powoływano. Został powołany na wielką wojnę. Moja Babcia wysłała
trzech synów na wojnę. Jeden nie wrócił. Mojemu Tacie na pożegnanie dała drewniany
różaniec, który miał pięknie rzeźbione paciorki „Ojcze nasz”. Ten różaniec był z moim Ojcem na
polach Francji, szedł z nim przez Niemcy po ich kapitulacji. Dodam, że Tatuś szedł pieszo z
Francji przez miesiąc, bo mieszkając w zaborze pruskim, walczył po stronie przegranych... Gdy
wrócił do rodzinnej wsi, długo nie pobył z rodziną, zaraz z różańcem poszedł do powstania
wielkopolskiego. Gdy powstanie się skończyło, drewniany różaniec poszedł ze swym
właścicielem walczyć z bolszewikami.
Myślę, że to wtedy, w tych wszystkich zawirowaniach początku XX w. właściciel drewnianego
różańca nauczył się codziennie go odmawiać i to mu zostało do końca życia. Nie znam
drugiego takiego mężczyzny, który codziennie od młodości do śmierci odmawiałby Różaniec.
Siostra i ja widziałyśmy go zawsze wieczorem klękającego do modlitwy. Nauczyłyśmy się bawić
się ciszej, choć Tatuś od nas tego nie wymagał. Potrafił się skupić w największym hałasie.
Więcej: nasz pies Miki stwierdził, że zgięte nogi klęczącego człowieka, to świetne miejsce do
leżenia, choćby tylko przez 15-20 minut. Gdy tylko Tatuś klękał, Miki umieszczała się na
nogach. Wywoływało to na naszych twarzach uśmiech. Tatuś też się uśmiechał, ale dalej
spokojnie modlił się na swym drewnianym różańcu. Dzisiaj, gdy jestem dorosła, nasuwa mi się
porównanie ze św. Franciszkiem, bo muszę dodać, że Tatuś kochał wszystkie stworzenia i całą
przyrodę.
Tato nosił drewniany różaniec zawsze przy sobie. Któregoś lata, gdy poszliśmy się kąpać w
naszej rzece, zgubił go. To była ogromna strata dla niego. Różaniec od Matki... Przeszedł z nim
wszystkie wojny... Nie usłyszałyśmy jednak żadnego narzekania, nawet nie wiedziałyśmy, że
drewnianego różańca już nie ma. Nasz Ojciec miał bowiem jeszcze jedną cechę – zawsze się
zgadzał bez szemrania z wolą Bożą. Było raczej niemożliwe, aby ten różaniec się znalazł.
Jako dziewczynka lubiłam wstępować do mijanej po drodze fary, naszego kościoła
parafialnego. Jednego razu wychodząc z kościoła, zatrzymałam się w kruchcie, aby zerknąć na
ogłoszenia. Spojrzałam i osłupiałam: na tablicy ogłoszeń przyczepiony był drewniany różaniec
Tatusia! Doskonale rozpoznawalny ze względu na oryginalnie rzeźbione paciorki Ojcze nasz.
Ktoś go znalazł na ciągnących się nad rzeką łąkach i przyniósł do kościoła.
1 / 2
120735494.001.png
 
Drewniany różaniec
Piątek, 01 Maj 2009 18:57
Gdy już niemożliwe stało się faktem, mój Ojciec mógł znowu wziąć do rąk drewniany różaniec,
choć gdy go nie było, nie przestał przecież odmawiać modlitwy różańcowej. Ostatni rok życia
pamiętam go w fotelu zawsze z drewnianym różańcem. Swą modlitwą ogarniał wszystkie nasze
potrzeby. Mówiliśmy o nim, że to jedyna osoba w rodzinie, która się modli za i w imieniu
wszystkich. Niestety, ja mając taki przykład, nie polubiłam Różańca...
Tatuś odszedł do Boga w sobotę – dzień Matki Bożej, w miesiącu październiku, jak przystało na
tego, co całe życie odmawiał Różaniec... Drewniany różaniec włożyliśmy mu do trumny.
Krystyna Dolczewska
Tygodnik Niedzieli - Edycja zielonogórsko-gorzowska 39/2003
2 / 2
120735494.002.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin