Christopher Hitchens - Bóg nie jest wielki.pdf

(1431 KB) Pobierz
Christopher Hitchens
bóg
nie jest
wielki
jak religia wszystko zatruwa
Z języka angielskiego przełożył Cezary Murawski
Ponad półtora wieku temu papież Pius IX opublikował Syllabus Errorum. Potępił w nim idee wolności religijnej oraz rozdziału
państwa od kościoła. Wskazał też 80 błędnych tez, doktryn i idei, m.in. socjalizm, modernizm, racjonalizm. Bóg nie jest wielki to taki
ateistyczny odpowiednik ówczesnego dzieła, bezlitosna rozprawa z grzechami i niegodziwościami religii.
Jak Chrystus mógł umrzeć za nasze grzechy, skoro najprawdopodobniej wcale nie umarł?
Czy Żydzi nie traktowali morderstwa i cudzołóstwa jako grzechów, zanim otrzymali Dziesięć Przykazań, a jeśli uważali je
za grzechy, dlaczego Dziesięć Przykazań okrzyknięto tak wspaniałym darem?
Hitchens stawia odważne pytania i śmiało formułuje tezy. Jego argumentacja poparta jest osobistymi doświadczeniami,
udokumentowanymi anegdotami historycznymi oraz krytyczną analizą tekstów religijnych. Opisuje intelektualną podróż w kierunku
świeckiego spojrzenia na świat, świat oparty na nauce i rozumie; świat, w którym wizję Nieba zastąpiły zapierające dech w piersiach
zdjęcia z kosmosu. To nie Bóg nas stworzył. To my stworzyliśmy Boga.
Christopher Eric Hitchens (ur. 13 marca 1949 r.) jest pisarzem, dziennikarzem i krytykiem literackim.
Ukończył filozofię, politykę i ekonomię na Balliol College w Oxfordzie.
Pełnił funkcję redaktora w wydawnictwie Harpers, pracował jako krytyk literacki dla „Newsday" i
pisuje dla tak prestiżowych tytułów jak „Granta", „The London Review of Books", „Vogue", „New Left
Review", „The Washington Post" i „Times Literary Supplement".
Regularnie pojawia się w na antenie radia i telewizji jako komentator. Prowadzi też gościnne
wykłady na uniwersytetach w Kalifornii, Berkeley i Pittsburghu. Mieszka z rodziną w Waszyngtonie.
Spis Treści:
Rozdział pierwszy. Ujmując rzecz ogólnie...............................................................................................4
Rozdział drugi. Religia zabija..................................................................................................................10
Rozdział trzeci. Krótka dygresja na temat świń, innymi słowy: dlaczego niebo nie cierpi szynki.........19
Rozdział czwarty. Kilka słów na temat zdrowia, dla którego religia może być groźna..........................21
Rozdział piąty. Metafizyczne tezy religii są błędne................................................................................29
Rozdział szósty. Spór o dzieło stworzenia...............................................................................................33
Rozdział siódmy. Objawienie: koszmar „Starego" Testamentu..............................................................43
Rozdział ósmy. Zło „Nowego" Testamentu większe niż zawarte w „Starym" .......................................48
Rozdział dziewiąty. Koran jako jednoczesne zapożyczenie z mitów żydowskich i chrześcijańskich....54
Rozdział dziesiąty. Jarmarczność cudów oraz upadek piekła .................................................................60
Rozdział jedenasty. „Stempel niskiego pochodzenia": skorumpowane początki religii.........................66
Rozdział dwunasty. Epilog: Jak religie dobiegają kresu .........................................................................72
Rozdział trzynasty. Czy religia sprawia, że ludzie postępują lepiej?......................................................74
Rozdział czternasty. „Wschodnie" rozwiązanie nie istnieje....................................................................83
Rozdział piętnasty. Religia jako grzech pierworodny.............................................................................87
Rozdział szesnasty. Czy religia zezwala na maltretowanie dzieci ..........................................................92
Rozdział siedemnasty. Tonący brzytwy się chwyta: ostateczny „argument" przeciwko sekularyzmowi .........97
Rozdział osiemnasty. Tradycja bardziej kulturalna: sprzeciw racji rozumu .........................................107
Rozdział dziewiętnasty. Na zakończenie: potrzeba nowego oświecenia...............................................116
Podziękowania.......................................................................................................................................119
821916650.001.png
Och, ludzkości, zaiste biednaś i umęczona, Pod jednym zrodzona prawem, innemu posłuszna; Chełpliwie spłodzona,
której próżności zakazano, Stworzona ułomną, lecz po siłę i rozum sięgasz.
Fulke Greville, Mustapha
Sądzicie zatem, że wam, jakimi jesteście, Z umysłem robaczywym, głodnym i fanatycznym, Bóg zawierzył sekret,
którego mnie odmówił? No cóż — czyż wiele to waży? Daj wiarę temu!
Rubajjat Omara Chajjama (przekład Richard Le Gallienne)
Odejdą w spokoju, wyzioną ducha w spokoju w imię twoje, a poza grobem odnajdą wyłącznie śmierć. Lecz my dotrzymamy tajemnicy i
dla ich własnego szczęścia będziemy ich kusić obietnicą niebiańskiej i wiekuistej nagrody.
Wielki Inkwizytor do swojego „Zbawiciela" Fiodor Dostojewski Bracia Karamazow
Rozdział pierwszy. Ujmując rzecz ogólnie
Jeśli czytelnik, z myślą o którym powstała ta książka, zechciałby pójść dalej, poza spór z autorem, i podjąć próbę rozpoznania
grzechów oraz ułomności, jakie stanowiły bodziec do jej napisania (autorowi z całą pewnością nie uszło uwagi, że ci, którzy publicznie
deklarują miłość bliźniego, litość oraz darowanie przewin, często wykazują inklinację do takiego właśnie podejścia), wtedy nie tylko
wejdzie w spór z tym, którego imienia się nie wymawia (nadaremno), niepoznawalnym stwórcą, który jak należy domniemywać
obdarzył mnie takimi właśnie przymiotami. Czytelnik ten zbezcześci pamięć pani Jean Watts, dobrej, uczciwej i prostej kobiety o nie
zachwianej i skromnej wierze.
Kiedy miałem jakieś dziewięć lat i uczęszczałem do szkoły na obrzeżach Dartmoor w południowozachodniej Anglii, zadaniem pani
Watts było prowadzenie lekcji z przyrody, a jednocześnie także z religii. Zabierała mnie i moich klasowych kolegów na wycieczki w
szczególnie urocze okolice mego pięknego ojczystego kraju i uczyła nas rozpoznawać różne gatunki ptaków, drzew oraz roślin i
odróżniać je od siebie. Niezwykłą różnorodność życia można było odnaleźć w żywopłotach; cud piskląt wylęgających się z jaj złożonych
w misternie uplecionym gnieździe; fakt, że poparzenie nóg pokrzywami (musieliśmy chodzić w krótkich spodniach) można było ukoić
liśćmi szczawiu rosnącego tuż pod ręką. Wszystko to pozostało w mej pamięci niczym w „muzeum leśniczego", w którym miejscowi
farmerzy zostawiali truchła szczurów, łasic oraz innych szkodników i drapieżców, przypuszczalnie stworzonych ręką mniej życzliwego
bóstwa. Jeśli będziesz miał okazję przeczytać sielskie wiersze o nieprzemijającej urodzie, jakie wyszły spod pióra Johna Clare'a,
uchwycisz sens tego, co pragnę przekazać, pisząc te słowa.
Później w trakcie lekcji dostawaliśmy paski papieru z wydrukowanym tekstem, które nosiły tytuł: „Poznaj Pismo Święte",
przesyłane do szkół przez struktury władzy państwowej odpowiedzialne za nauczanie religii. (To oraz codzienne uczestniczenie w
odmawianiu modlitwy było obowiązkiem nałożonym przez państwo). Pasek zawierał z reguły pojedynczy werset ze Starego lub Nowego
Testamentu, a naszym zadaniem było zapoznanie się z jego treścią i potem opowiedzenie klasie lub nauczycielowi, ustnie lub pisemnie, o
czym była mowa w danym biblijnym cytacie oraz jaka z niego płynęła nauka. Uwielbiałem te ćwiczenia, a nawet w nich brylowałem do
tego stopnia (jak Bertie Wooster), że często gęsto otrzymywałem „celujące" noty na lekcjach religii. Były to moje pierwsze praktyczne
wprawki w dziedzinie analizy tekstowej. Czytałem każdy rozdział aż do cytowanego wersetu i potem resztę rozdziału do ostatniej linijki,
chcąc mieć absolutną pewność, że pojąłem „sens" analizowanego fragmentu. Wciąż potrafię to robić, w dużym stopniu zresztą ku
rozdrażnieniu niektórych spośród moich antagonistów. Nieustannie też darzę respektem i szacunkiem tych, których styl pisarski bywa
czasami uznawany z pogardą za „nieco" talmudyczny lub koraniczny, bądź też „fundamentalistyczny". To zaprawdę świetne ćwiczenie
umysłowe i literackie jednocześnie.
W końcu nadszedł jednak dzień, kiedy poczciwa, droga pani Watts przeliczyła się z własnymi siłami. Usiłując ambitnie połączyć
rolę nauczycielki przyrody oraz przewodniczki po Biblii, któregoś razu powiedziała: „Widzicie zatem, dzieci, jak potężny i
wspaniałomyślny jest Bóg. Wszystkim drzewom i trawom dał kolor zielony, która to barwa zapewnia naszym oczom odpoczynek.
Wyobraźcie sobie, gdyby zamiast tego roślinność była fioletowa lub, dajmy na to, pomarańczowa. Jakżeż byłoby to okropne".
Przeanalizujmy teraz, czegóż to dopuściła się ta pobożna stara wiedźma. Lubiłem panią Watts. Była pełną tkliwości, bezdzietną
wdową; miała przyjaznego starego owczarka o imieniu Rover. Po lekcjach nieraz zapraszała nas na cukierki oraz inne łakocie do swego
powoli rozpadającego się starego domu nieopodal torów kolejowych. Jeśli Szatan upatrzył ją sobie, żeby kusiła mnie do popełnienia
grzechu, okazał się o wiele bardziej pomysłowy niż podstępny wąż w Rajskim Ogrodzie. Nigdy nie podniosła głosu ani nie zastosowała
kary fizycznej czego nie da się powiedzieć o całej reszcie moich nauczycieli. Ujmując rzecz ogólnie, była jedną z tych istot ludzkich,
którym pomnik został wystawiony na stronicach powieści Middlemarch pióra George'a Elliota 1 , i o których można by powiedzieć, że jeśli
„sprawy z tobą i mną nie układają się tak źle, jak mogłyby się ułożyć", jest to „w połowie zasługą wielu spośród tych, którzy prowadzili
religijny żywot w skrytości ducha i którzy spoczywają w grobach nieodwiedzanych przez nikogo".
Wszelako słowa nauczycielki mocno mnie zbulwersowały. Po prostu skuliłem się w sobie z zażenowania. W wieku dziewięciu lat
nie miałem nawet zielonego pojęcia o sporach dotyczących stworzenia świata czy o rywalizującej z tą koncepcją teorii Darwina. Nie śniła
mi się też zależność między chlorofilem a procesem fotosyntezy. Tajemnice genomu wciąż pozostawały niedostępne memu poznaniu w
owym czasie, jak zresztą całej ludzkości. Wtedy nie miałem jeszcze okazji znaleźć się w takich miejscach na tej planecie, gdzie przyroda
wydawała się perfidnie obojętna lub wręcz wroga wobec egzystencji gatunku homo sapiens czy nawet egzystencji samej w sobie. Po
prostu wiedziałem, niemal jak gdybym zyskał przywilej dostępu do wyższej instancji, że moja nauczycielka zdołała pomieszać wszystko,
wypowiadając zaledwie dwa zdania. Jej wzrok był skierowany na przyrodę, lecz w drugą stronę już nie.
1
Pod tym pseudonimem ukrywała się pisarka Mary Ann Evans — przyp. tłum.
Nie zamierzam stwarzać wrażenia, że pamiętam wszystko dokładnie czy też we właściwej kolejności po tamtym objawieniu, lecz w
stosunkowo krótkim czasie zacząłem dostrzegać kolejne osobliwości. Dlaczego, skoro Bóg jest stwórcą wszelkiej rzeczy, oczekuje się od
nas „wychwalania" go bez ustanku za to, że uczynił to, co leży w jego naturze? Wydaje się to służalcze, jakby na to nie spojrzeć. Jeśli
Jezus był w stanie uzdrowić przypadkowo spotkanego ślepca, dlaczego nie uwolnił świata od ślepoty? Cóż było cudownego w
wypędzeniu diabłów, skoro wróciły pod postacią stada świń? Wydawało się to złowróżbne: przypominało czarną magię. Dlaczego
nieustannie wznoszone modły nie przynoszą żadnych rezultatów? Czemu muszę wciąż oznajmiać publicznie, że jestem nędznym
grzesznikiem? Te nieśmiałe i dziecinne przecież wątpliwości są, co od tamtej pory zdołałem odkryć, niezwykle rozpowszechnione, po
części z tej przyczyny, że żadna religia nie potrafi udzielić na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. Pojawił się wszakże inny, znacznie
większej rangi problem. (Użyłem sformułowania „pojawił się" zamiast „uświadomiłem sobie", ponieważ te wątpliwości są w równym
stopniu nie do pokonania, co nieuniknione). Dyrektor szkoły, który celebrował codzienne msze i modlitwy, trzymając w dłoniach Biblię,
był do pewnego stopnia sadystą i skrywał homoseksualne skłonności (już dawno mu wybaczyłem, ponieważ rozpalił we mnie
zainteresowanie historią oraz pożyczył mi pierwszy tom P.G. Wodehouse'a), opowiadał nam pewnego wieczoru jakieś rzeczy pozbawione
sensu. „Być może nie dostrzegacie teraz potrzeby całej tej wiary", powiedział wtedy. „Lecz zaczniecie, któregoś dnia, kiedy wasi
ukochani i bliscy zaczną odchodzić".
I znów poczułem nagłe ukłucie oburzenia i jednocześnie niedowierzania. Czemuż to padają słowa, wedle których religia nie do
końca jest prawdziwa, ale jednocześnie nie jest to ważne, bowiem jej fundamentem jest duchowe pocieszenie? Jakież to godne pogardy.
Nie słyszałem wtedy jeszcze o Zygmuncie Freudzie chociaż byłby mi zapewne bardzo pomocny w zrozumieniu postaw i zachowań
dyrektora ale miałem okazję przed chwilą rzucić okiem na jego esej Die Zukunfteiner Illusion [Przyszłość pewnego złudzenia).
Obarczam Ciebie powyższymi wynurzeniami, ponieważ nie należę do tych, których szansa zyskania solidnej i niezachwianej wiary
została zniszczona w dzieciństwie w rezultacie maltretowania i brutalnej indoktrynacji. Zdaję sobie sprawę z faktu, że miliony ludzkich
istot muszą to znosić. Nie uważam również, że religie można lub należy rozgrzeszyć z istnienia tego rodzaju cierpień i niedoli. (W
całkiem niedawnej przeszłości byliśmy świadkami zbrukania Kościoła rzymskokatolickiego w rezultacie jego ewidentnego współudziału
w nie dającym się wybaczyć grzechu dopuszczania się gwałtów na dzieciach, można to ująć również w formie zwrotu: „żadnej dziecięcej
pupy nie oszczędzono"). Gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że inne struktury czy organizacje o charakterze niereligijnym
dopuszczały się podobnych przestępstw, nierzadko nawet jeszcze bardziej godnych potępienia.
Można wymienić cztery podstawowe zarzuty w stosunku do wiary religijnej. Po pierwsze, religia w sposób całkowicie mylny i
błędny przedstawia pochodzenie człowieka oraz kosmosu. Po drugie, z powodu i w konsekwencji tego wyjściowego błędu jest w stanie
łączyć w sobie niewyczerpane pokłady służalczości i solipsyzmu. Po trzecie, religia jest jednocześnie przyczyną i skutkiem
niebezpiecznych represji seksualnych. I po czwarte, religia w skrajnym stopniu opiera się na pobożnych życzeniach.
Nie uważam za aroganckie z mojej strony stwierdzenie, że zdołałem już poznać wszystkie te cztery zarzuty (jak również
dostrzegłem bardziej ordynarne i oczywiste fakty świadczące o wykorzystywaniu religii przez ludzi będących przejściowo u władzy do
powiększania zakresu tejże władzy), zanim jeszcze mój chłopięcy głos poddał się procesowi mutacji. W kontekście moralnym żywię
pewność, że miliony bliźnich doszło do bardzo podobnych wniosków w sposób w dużej mierze analogiczny. Od tamtej pory spotykam
takich ludzi w setkach miejsc i dziesiątkach różnych krajów. Wielu z nich nigdy nie uwierzyło, nie mniej liczni natomiast porzucili wiarę
po zaciekłej i zażartej walce. Niektórzy przeszli przez oślepiające chwile nawrócenia, które pod każdym względem były równie nagłe,
choć być może mniej epileptyczne i apokaliptyczne (i postrzegane z późniejszej perspektywy bardziej racjonalne i usprawiedliwione
moralnie), co doświadczenia Pawła z Tarsu (Szawła) w drodze do Damaszku. Tu właśnie dochodzimy do sedna, gdy chodzi o mnie oraz o
tych, którzy myślą tak samo jak ja. Naszą wiarą jest niewiara. Nasze zasady nie opierają się na wierze. Nie bazujemy wyłącznie i
całkowicie na nauce i racjach rozumu, ponieważ te są raczej koniecznymi, choć niewystarczającymi czynnikami, ale nie darzymy
zaufaniem niczego, co jest sprzeczne z nauką lub urąga rozumowi. Być może różnimy się w wielu kwestiach, lecz szanujemy wolność
dociekań, otwartość umysłu oraz podążanie za ideami dla dobra tychże idei. Nie traktujemy naszych przekonań w sposób dogmatyczny:
spór między profesorem Stephenem Jayem Gouldem a profesorem Richardem Dawkinsem na temat „ewolucji nieciągłej" oraz wciąż
niewypełnionych luk w teorii Darwina jest równie szeroki, co głęboki, lecz powinniśmy rozwiązać go, sięgając po dowody i argumenty,
nie zaś obrzucając się nawzajem ekskomuniką. (Moje osobiste rozdrażnienie w stosunku do profesora Dawkinsa oraz Daniela Dennetta,
wywołane ich postulatem, by ateiści mieli prawo nazywać samych siebie „światłymi", stanowi też element nieustającej różnicy zdań). Nie
jesteśmy odporni na urok i powab cudu, tajemnicy objawienia i bogobojnej trwogi. Mamy jednak muzykę, sztuki piękne i literaturę.
Dochodzimy też do przekonania, że poważne dylematy natury etycznej są przedstawione lepiej w dziełach Szekspira, Tołstoja, Schillera,
Dostojewskiego i George'a Eliota niż w mitycznych opowieściach i moralitetach zawartych w świętych księgach. Literatura, nie Pismo
Święte, krzepi umysł i — ponieważ nie istnieje inna metafora również duszę. Nie wierzymy w niebo ani piekło, żadne badania
statystyczne nigdy nie zdołają potwierdzić, że pozbawieni tych pochlebstw i gróźb popełnialibyśmy więcej przestępstw, których
Zgłoś jeśli naruszono regulamin