Wohl Burton - Chiński syndrom.doc

(27648 KB) Pobierz


BURTON WOHL

Chiński syndrom

Z angielskiego przełożyła Maria Zborowska

Ksiqzka i Wiedza Warszawa 1984



Tytui oryginału

THE CHINA SYNDROME Based on the Screenplay Written by M. Gray, T. S. Cook and J. Bridges Copyright © 1979 by Eyewitness, Ltd.

Opracowanie graficzne ,

Wiesław Walkuski

Redaktor Bożena Wiloch

© Copyright for the Polish édition by Wydawnictwo „Książka i Wiedza ' RSW „Frasa-Książka-Ruch" Warszawa 1984

ISBN 83-05-11223-3


1

Powietrze w reżyserce ani nie cuchnęło, ani też nie pachniało; nie było ani chłodne, ani ciepłe, ani rześkie, ani duszne. Było po prostu bez życia, jakby wyjałowione. Przeszło bowiem przez zbyt wiele rur, zbyt wiele komór, zbyt wiele zaworów, by mogło za­chować tę niezastąpioną cechę, którą nieświadomie ko­jarzymy z pojęciem życia.

Tego popołudnia monitory reżyserki stacji telewizyj­nej KXLA ukazywały zdrową, męską urodę Pete'a Martina we wszystkich możliwych ujęciach kamer.

Główną zaletą Martina był jego nieuleczalny mło­dzieńczy entuzjazm, entuzjazm podbudowany proteu-szowym głosem, za który jego pracodawcy gotowi byli zapłacić sto siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów rocznie z opcją na pięć lat.

Ale tym razem uwaga zgromadzonych w ciemnej reżyserce osób nie była skupiona na lśniącym uzębie­niu Martina. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w ekrany, by śledzić każdy gest Kimberly Wells, naj­świeższego nabytku ekipy reporterskiej dziennika tele­wizyjnego w trzecim programie.

5


Kimberly nadawała swój program z odległej safl gdzie odbywały się próby zespołu „Śpiewających Tele­grafistów". Była to grupa bardzo pomysłowych i uzdol­nionych młodych muzyków, którzy próbowali utrzymać się w Hollywood nie zmywając talerzy w restauracjach czy też nie pilnując samochodów na parkingach. Na specjalne zamówienie przekazywali oni „na żywo" del peszę gratulacyjne w formie muzycznej i ten ich po­mysł cieszył się dość dużym powodzeniem. PrzystojMi dziewczyna w seksownym mundurze gońca potrafiła jeJ szcze ściągnąć na siebie uwagę i zdobyć dzięki jednemu nieoczekiwanemu występowi trochę dodatkowych zajęć.) Telegram urodzinowy wysłany do Maca  Churchilla,! szefa Kimberly, od przyjaciół z innej stacji telewizyj-j nej spowodował to zainteresowanie — Mac chciał się koniecznie zrewanżować. Znany był zresztą z tego, że zawsze i we wszystkim musiał być pierwszy.

Kimberly udawało się jakoś zachować spokój i rów-] nowagę w tym piekle. Wokół niej kręcili się jak w ukropie ludzie z ekipy technicznej, sprawdzając światło i mikrofony. Trochę zniecierpliwiona, ale nie tracąc dobrego humoru, usiłowała odtrącić od siebie zbyt natarczywe dłonie realizatora dźwięku, który; przypinał jej mikrofon do bluzki.

— Uwaga, Studio B — powiedziała zniecierpliwiona.] W tej chwili jakaś dziwna zbieranina ekstrawagancko przyodzianych ludzi wśliznęła się do pokoju.

Gamoniowaty młody brodacz w koszulce z nadru­kiem UCSB, wyglądającym spod indyjskiej szaty z lek­kiej jak pajęczyna tkaniny, i w niebieskim turbanie na


głowie zajął miejsce za baterią bębenków bongo. Tęga kobieta przyozdobiona świecidełkami i bransoletkami wykonywała ruchy przypominające taniec brzucha. Z boku para w stroju wieczorowym ćwiczyła duet ope­rowy. Elektryk zrobił zrozpaczoną minę na ich widok.

Hej, co się tam dzieje? Jest tam kto? Mac, ode­zwij się — mówiła Kimberly. Tym razem jej głos brzmiał energicznie.

Tu Mac, słucham — odezwał się odruchowo jej szef. •— O co chodzi?

Musimy mieć jeszcze co najmniej pięć minut. Możecie nas wpuścić na wizję po wstawce reklamowej?

Nie mogę. Jesteście na samym końcu programu.

No to dajcie nam przynajmniej dwie minuty. Spoglądając na stoper Mac odparł:

Wchodzicie za czterdzieści sekund.

Och, nie! — jęknęła Kimberly. — Nie mamy ka­merzysty.

A gdzie u diabła jest George?

Poszedł się odlać — odpowiedziała krótko i wę-złowato. — Zabezpieczył kamerę, zanim wyszedł. Od­cinek ma , dwie i pół minuty zdjęć i nie da się tego zrobić statycznie.

Mac westchnął zmęczony i rzekł do reżysera: Przekaż Pete'owi, że nie są jeszcze gotowi. Kimberly wykorzystała przerwę, żeby zaprezentować swój plan:

' Dajcie moje zbliżenie. Potem, gdy ich przedsta­wi- dajcie szerokie ujęcie.


Nie ma problemu! Tylko sprowadź wreszcie GeJ orge'a. No i powiedz tej od tańca brzucha, żeby robiłJ to spokojniej. Jest bardzo przekonywająca, ale niecbj nie zapomina, że ten program oglądają rodziny z ma-j łymi dziećmi. Jeśli się będzie za bardzo wiercić i staniki jej pęknie, będziemy mieli kłopoty. Niech pamięta, żel to idzie na żywo.

Och, Mac — szepnęła Kimberly zmęczonym gloĄ sem. Ona też zaczynała odczuwać trudy życia w te* okropnej profesji. Wiedziała, że dziewczyna od tańca] brzucha ukończyła właśnie studia na Uniwersytecie! Kalifornijskim i ma wkrótce odebrać dyplom na wy-' dziale dziennikarskim. Chciała pracować w dzienniku telewizyjnym. Kimberly już wyobrażała sobie, jaką minę zrobi Mac, gdy przyjdzie poprosić go o robotę.

Podczas gdy Mac zajęty był wypełnianiem nieprze­widzianej przerwy, jego szef, dyrektor stacji Don Ja-covich, i konsultant do spraw marketingu, Jerry Faulks, który zarekomendował Kimberly, wymieniali uwagi na jej temat.

Rozpromieniony jak dumny rodzic, Jerry gratulował sobie mówiąc:

Wygląda wspaniale! Cudowna dziewczyna! Wie­działem, co robię. I nie omyliłem się.

Jacovich mógł tylko przytakiwać:

Liczba naszych widzów wyraźnie wzrosła od cza­su, gdy ona pojawiła się na ekranie.

—• Wiem o tym — ciągnął dalej Jerry. — Nasza ko­mórka od analiz marketingowych twierdzi, że ona po­radzi sobie doskonale z widownią w Los Angeles. Mar­

8


nowała się w Sacramento. Ta dziewczyna ma prawdzi­wy talent, nie mówiąc już o wielu innych zaletach. Wróżę jej wielką przyszłość.

Jacovich zgadzał się, ale w głębi duszy czuł lekką zazdrość. Wielka przyszłość oznaczała przejście do po­ważnej stacji, może przeniesienie do Nowego Jorku. Jeżeli Kimberly jest aż tak dobra, nie zatrzyma jej dłużej jak rok czy dwa. Kiedy ją przyjmował do pracy, z ostrożności podpisał z nią kontrakt na rok z opcją na następny. Teraz zaczynał zastanawiać się, czy nie po­stąpiłby lepiej, gdyby zmienił warunki kontraktu. Zresztą wiedział, że na taką dziewczynę nie ma silnych. „Nie pozostaje mi nic innego — myślał — jak wyko­rzystać ją bez reszty, wyeksploatować do końca jej po­wodzenie u widzów, a potem pokazywać ją za często, by się widownia nią zmęczyła".

Jakby odgadując jego myśli, Jerry zapytał: ■— A co sądzisz o jej sposobie ubierania się?

Nie mam zastrzeżeń — odparł Jacovich kiwając głową. Podobał mu się jej wygląd, sposób czytania, mó­wienia. W ogóle miał jak najlepszą opinię o niej, tylko czasem wydawało mu się, że jest trochę zbyt poważna.

W jej strojach mogłoby być trochę więcej sek-su — stwierdził Jerry. — Kirnberly jakby świadomie unika podkreślania walorów swego ciała, ale kto wie, może ma rację. Końcowy efekt jest zresztą bardzo pro­wokacyjny, bo ona nigdy nie obnaża nawet kawałka skóry i nigdy nie nosi obcisłych rzeczy. To robi wra­żenie na mężczyznach, a żony się nie gorszą.

9


Masz rację — zgodził się Jacovich. — Wykorzy­stujemy ją w dzienniku wieczornym i dajemy w pro­gramie południowym. Dzienne programy to był nasz słaby punkt. Oglądają je przeważnie kobiety, a nie chciałbym, żeby te kury domowe pękały z zazdrości na widok Kimberly.

Właśnie — rzekł Jerry. — Spójrz tylko na jej włosy, na uczesanie, przecież nic lepiej nie świadczy o jej wyczuciu kamery. Nikt w telewizji nie ma takich włosów jak ona. To prawdziwa bomba!

Czy nie sądzisz, że jest ich trochę za wiele? — zapytał Jacovich, w którym odezwał się konserwa­tyzm.

Skądże znowu! — sprzeciwił się Jerry. — Może mogłyby być nieco krótsze, ale nie za bardzo. Męż­czyźni lubią kobiety o długich włosach. Ale czy ona zechce trochę je ściąć?

Zrobi to, co zażądamy — oświadczył kategorycz­nie Jacovich. — Jest ambitna i traktuje poważnie swo­ją pracę.

Czy ona ma kogoś w naszej rozgłośni? — zapytał niespodziewanie Jerry.

Nie obchodzi mnie prywatne życie moich pracow­ników — odparł lodowatym tonem Jacovich.

Zwykła ciekawość — burknął Jerry. Potem obaj zaczęli wpatrywać się w ekran. Kimberly przygładziła palcami swoje długie kasztanowe włosy, zwilżyła wargi językiem i zaczęła dialog z widzem.

Co zrobiłeś ostatnio, gdy ktoś z twoich znajomych lub bliskich miał urodziny? Wysłałeś mu kartkę z ży­

li)


cz:niami, bombonierkę, może kwiaty? Jakież to banal­ne! A może byś zdobył się na coś bardziej pomysłowe­go? Oto pomysł, który pozyskał sobie serca mieszkań­ców Los Angeles.

W tym momencie wkroczył na ekran facet w mun­durze, stanął obok niej i zaśpiewał piosenkę z życze­niami urodzinowymi. Gdy znikał, jego miejsce zajęło duo operowe.

Tymczasem Kimberly ciągnęła dalej:

Mamy coś na każdą okazję. Może twoi rodzice obchodzą złote gody i chciałbyś im przesłać śpiewo-gram... A może chciałbyś przekazać coś, czego nie można wyrazić słowami...

Na ekranie dziewczyna wykonała taniec brzucha przy akompaniamencie jakiejś wschodniej muzyki.

W reżyserce Mac nie ukrywał zadowolenia. Kimberly zasługiwała na pochwałę. Miała w sobie właściwą dozę żywiołowości, lekkiego humoru i wyrozumiałości, które prezenterzy nabywają dopiero po długich latach czyta­nia głupich tekstów. Jakiś asystent wskazał mu tele­fon. Mac podniósł słuchawkę, nie odrywając oczu od ekranu. Nie miał ochoty do rozmów, odpowiadał zdaw­kowo, jego palec spoczywał na guziku, za którego na­ciśnięciem mógł puścić na wizję ujęcie z innej kamery na wypadek, gdyby taniec brzucha przyjął nieoczeki­wany lub niepożądany obrót.

Uch, kto?... Tak... Tak jest... To ona zapropono­wała ten program... Na pewno da sobie radę... Powiedz mu, że idzie i że zwrócimy się do niego, jeśli coś nie

11


wypali. Jestem pewny, że możemy to zmieścić dziś po południu.

Spojrzał na Jerry'ego, którego pochłaniał bez reszty mały ekran. Jerry denerwował go. Miał o sobie wygó­rowane wyobrażenie tylko dlatego, że pracował w tele­wizji. I pomyśleć, że to ten właśnie typ odkrył taką dziewczynę! Ale ona go już dawno przerosła.

Oto brzuchogram i żadne słowa nie są w stanie tego wyrazić — oznajmiła Kimberly i zakończyła: — Tu Kimberly Wells w programie „W południe na żywo".

-i- Koniec! — wykrzyknął jakiś technik, wyciągając różne wtyczki z kontaktów.

Kimberly, mam coś dla ciebie! — zawołał Tom, asystent Maca. — Jest zmiana w programie. Wlepili ci nowe zadanie na dzisiejsze popołudnie.

Nie, to naprawdę nie do wiary! Chciałabym cho­ciaż raz przeżyć taki dzień, w którym nikt nie zrobiłby mi jakiegoś głupiego kawału.

Słuchaj, kotku, ja nie mam z tym nic wspólnego. To pomysł Maca. Właśnie dzwoniono do niego z tej elektrowni atomowej. Jak jej tam? Ventana! Mamy tam pojechać po południu i zrobić trochę zdjęć.

Ventana? Naprawdę? To świetnie! Już myślałam, że nic z tego nie będzie. Rozmawiałam z nimi na ten temat chyba z miesiąc temu. Kto jést w ekipie?

Richard i Héctor.

Richard! Wspaniale! Oni robili poprzednie odcin­ki. Przynajmniej będziemy mieli ciągłość.

I kłopoty. Uważaj, żeby twój były zamachowiec zachowywał się, jak trzeba.


Kto? Richard? On zajmuje się polityką, a nie rzu­caniem bomb.

Jeden diabeł! Słuchaj, Kimberly, na szosie jakieś trzy kilometry przed elektrownią jest restauracja. Oni będą tam czekać na ciebie o pierwszej i liczą, że dołą­czysz do nich między pierwszą a drugą. I nie zatrzymuj mi się w żadnych motelach po drodze...

Doprawdy! Jesteś wstrętnym jaskiniowym zaro­zumialcem.

Myślisz, że zdołasz mnie obrazić? Jeszcze nie wiesz, co potrafię. No, dzieci! A teraz do wozu. Jimmie? Lee? Przestańcie oglądać się za tymi nagimi dziwkami, bo dostaniecie oczopląsu.

Kimberly usiadła na przednim siedzeniu. Jak w każ­dej mini-społeczności i tutaj też panował ustalony po­rządek. Wiadomo było, że pierwsze miejsce należy się prezenterowi, chociaż była to na ogół osoba, która nie potrafiła nawet połączyć dwóch kabli czy przewinąć szpuli z taśmą, czy uruchomić reflektor i nie nadawała się właściwie do żadnej uczciwej roboty prócz czytania tekstów. Nie był to wielki przywilej, ale pozwalał po­prawić makijaż, zebrać myśli przed następnym wystę­pem, a czasem nawet uciąć lekką drzemkę.

Kimberly czuła się dobrze w samochodzie w towa­rzystwie mężczyzn. Była tam, gdzie chciała być. Ma­rzyła o tym, starała się o to nie przebierając w środ­kach, a nie należała do osób miewających wyrzuty sumienia. Już za czasów studenckich pragnęła zostać kimś. Nie odpowiadało jej paradowanie przed arogan­ckimi i narzucającymi się fotografami w sukniach, na


które nie mogła sobie pozwolić. Robiła to, bo nie miała innej rady, a w efekcie musiała wydać wszystkie za­robione pieniądze na leczenie u psychoanalityka i na męża, który ją też za dużo kosztował. Ale przy swoic1 wadach mąż miał pewną zaletę. Wprawdzie niszczył wszystko i wszystkich wokół siebie, ale jako człowiek pracujący w reklamie znał wiele ludzi, którzy nie da­wali się zniszczyć, a wśród nich także i takich, co mieli kontakty z telewizją. Właśnie u jednego z nich, reży­sera dziennika telewizyjnego, wylądowała Kimberly, kiedy jej ukochany mąż postanowił opuścić gniazdko rodzinne.

I tak z rąk marnotrawnego męża przeszła w ręce reżysera telewizyjnego. Był to człowiek miły, roztrze­pany, nie wymagający i na dodatek postarał się, by do­stała pracę w redakcji dziennika. Powoli, krok za kro kiem, Kimberly pięła się w górę. Awansowała, wy dostała się w końcu zza biurka i przeszła do ekip reporterskiej w Sacramento. Tam pracowała przeszło półtora roku, ale w końcu zwrócił na nią uwagę jeden z członków kierownictwa dość kiepskiej stacji telewi­zyjnej KXLA, która usiłowała odświeżyć swoje kadry i szukała nowej krwi. Wykupiono ją, w ciągu jednego dnia podpisano z nią kontrakt — i tak znalazła się w Los Angeles.

Nie żałowała tego, chociaż Los Angeles nie stanowiło jej ideału. Zresztą, prawdę mówiąc, nie myślała o ide­ale. Perspektywa spędzenia dwóch tygodni w Montego, Bay miała swój urok, choć zależało to od otoczenia. Czego naprawdę chciała, to .wyjechać do Nowego Jorku]

14


i mieć tam własny program. Jeżeli udało się to Bar­barze, która zarabia milion dolarów rocznie, to dlaczego nie miałoby się udać Kimberly Wells. Może nie szcze­bioce tak jak tamta, ale na pewno ma nie mniejszy od niej tupet albo — jeśli kto woli — energię, deter­minację czy też zwykłą ambicję.

Poprawiwszy makijaż i wypiwszy kubek letniej ka­wy, oddała się marzeniom o wspaniałym nowojorskim życiu. W hotelu Carlyle ma do dyspozycji apartament albo lepiej całe piętro; właśnie wraca z telewizji, gdzie ukończyła nadawanie dziennika lub własnego programu poświęconego nowemu papieżowi albo Muhammedowi Ali. W salonie czeka na nią rozkoszny kundel, a w jej prywatnym barze stoją rzędem butelki z wykwintny­mi trunkami. Gdzieś na obrzeżach tej fantazji plątał się również jakiś mężczyzna, ale nie bardzo wiedziała, jak wygląda i czy odgrywa ważną rolę w jej życiu. Prawdę powiedziawszy, rozglądając się w swoim oto­czeniu nie znajdowała żadnego mężczyzny, który zasłu­giwałby na trwałe miejsce w jej wyobrażeniach o przy­szłości. „Może kiedyś pojawi się taki" — myślała, pocieszając się, że nawet gdyby to się nie stało, też nie byłoby zbyt wielkiej straty. Ostatecznie zmieniły się czasy i kobieta nie potrzebuje mężczyzny, by osiąg­nąć pełnię szczęścia. Jak przystało na prawdziwą pro­fesjonalistkę, zdrzemnęła się, gdy tylko wjechali na autostradę. Był to specjalny rodzaj drzemki — nie ni­szczyła fryzury ani nie narażała na szwank makijażu. Kimberly Wells była gotowa w każdej chwili przystą­pić do akcji.

15


Wysiadłszy przy restauracji, bez trudu odnalazła swoją ekipę. Przy kierownicy starego forda bronco sie dział Richard Adams, pełen werwy młody człowiek

0 rozwichrzonej czuprynie i zmierzwionej brodzie. Jego samochód o czterokołowym napędzie wyglądał tak, jak­by przez ostatnie trzy lata stał po osie w słonym bagnie

1 służył za schronienie dla mew. Karoserię miał prze żartą rdzą, poobijaną, pokrytą błotem i kryształkami soli; poruszał się z hukiem jak stara lokomobila.

Obok Adamsa siedział Hector Salas, potężny Meksy kańczyk o łagodnym obliczu i barach jak chłodnica dużej ciężarówki. Jego charakter odpowiadał wyrazowi twarzy, z czego należało się tylko cieszyć, albowiem człowiek o takiej fizycznej sile przy złym usposobię niu stanowiłby na pewno zagrożenie dla porządku pu­blicznego. Kimberly wiedziała, że Salas jest doskona­łym realizatorem dźwięku, ale nie znała go bliżej

Natomiast Adamsa znała; przez jakiś czas nawet dość blisko. Spotkali się, kiedy jeszcze robiła reklamówki zanim otworzyła się przed nią droga do ambitniejsze kariery. Richard nie mógł jakoś oswoić się ze zmianami jakie zauważał u niej. Z początku bawiły go. Ale po tern zaczął ją podejrzewać, że jest całą duszą oddana swoim mocodawcom, podczas gdy on wysługiwał się establishmentowi, bo musiał zarabiać na życie, ale nie darzył go najmniejszą sympatią.

Organizował marsze w obronie praw obywatelskich marsze protestacyjne przeciwko wojnie w Wietnamie, ie manifestacje w obronie wolności słowa, ochrony środo wiska naturalnego, demonstracje studenckie, akcje po-

16

pierające najróżniejsze ruchy wolnościowe, niezależnie od ich źródeł czy politycznego zabarwienia. Nie zado­walał się przystępowaniem do akcji organizowanych przez innych, sam wzniecał rozruchy, podtrzymywał tych, co upadali na duchu, przemawiał, agitował. Miał na głowie więcej śladów policyjnych pałek, w jego kar­totece figurowało więcej wyroków za wykroczenia, ukrywał u siebie więcej dysydentów niż Abbie Hoffman.

Pracował jako nieetatowy kamerzysta, bo w całej południowej Kalifornii nie było drugiego, który by miał takie oko, takie wyczucie obrazu i taką szybkość, w dodatku w wolnych chwilach, między jedną akcją polityczną a drugą, podejmował się każdej roboty.

Kiedy Kimberly wysiadła z samochodu, spojrzał na nią, ale szybko odwrócił wzrok. Uważał, że nie ma na o patrzeć. To prawda, że zainteresował się nią, gdy zjawiła się w rozgłośni. Przez jakiś czas nawet żyli ze sobą, razem pili i palili, ale nic z tego nie wyszło. Ri...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin