Historia.doc

(60 KB) Pobierz

Na temat Bolkowa w 1882 roku "Tygodnik Ilustrowany" nr. 348 pisał między innymi: "Nie myślimy zapuszczać się w czasy przedhistoryczne, choć z obowiązku kronikarskiego przemilczeć nie możemy, ze według podania ten zamek już w roku 807 po Chrystusie pogański książę Bolek miał pobudować. Nam się zdaje rzeczą prawdopodobniejszą, że jest on jedną z twierdz pobudowanych przez króla Bolesława Chrobrego około roku 1018, za zachodzie państwa, ku zabezpieczeniu granic przeciw nieprzyjaciołom kraju.

     Położenie zamku bardzo jest piękne. Z jednej strony roztacza się widok na dolinę jaworską z niezbyt odległymi zwaliskami zamku Świnki (Schweinhaus), a z drugiej na zamek Nimmersalt (po polsku tyle co Nienasyceniec, Niesytno), również w dolinie leżący. Niegdyś był ten zamek dwoma murami obwiedziony, z których zewnętrzny łączył się z murem miasta. Na wielkim podwórcu zamkowym znajduje się w skale wykuta, podobno 74 łokcie głęboka cysterna, w którą śnieg i deszcz zbierano, dziś prawie zupełnie zasypana. Ze szczątków dawnej świetności wzmianki godna wieża głodowa, około 150 stóp dawniej wysoka, niegdyś więzienie dla przestępców. W roku 1813 w czasie wojen napoleońskich żołnierze rosyjscy sprzymierzeni z Prusami, załogą w Śląsku stojący, ulegając zapewne ciekawości, a może aby do skarbów się dostać, zrobili wyłom w wieży. Wynikiem tych poszukiwań było znalezienie wielkiej liczby kości ludzkich, a przeważnie szkieletów kobiecych, które naprzeciw wejścia do zamku pogrzebano".

     Miasto i zamek położone są 33 km na wschód od Jeleniej Góry, w tymże też województwie. Do dzisiaj nie jest historykom znana data założenia grodu ani lokalizacja miasta. Wiadomo jedynie, że w 1276 r. miasto już istniało. Prawdopodobnie miasto i gród powstało w 1241 r. i pierwotnie nazywało się Gaj lub Hain, a nazwę Bolków nadał książę Bernard na cześć swego ojca Bolka I. Pod koniec XIII w. ograniczono rolę kasztelanii w pobliskich Świnach, odległych od Bolkowa o niecałe 3 km, przez co wzrosło znaczenie Bolkowa. Zamek przechodził różne dzieje. Władali nim książęta piastowscy z linii książąt świdnickich, ale też i Czesi, a także zwykli rozbójnicy, którzy musieli być przywołani do porządku przez specjalną wojenną wyprawę mieszczan wrocławskich i świdnickich w 1468 r., oraz Szwedzi (1646-1650 r.). Zamek w Bolkowie był tak mocną i potężną jak na owe czasy twierdzą, pełną tajemniczych schowków i niedostępnych zakamarków, że słowiańscy książęta świdniccy, od Bolka I poczynając, mieli w Bolkowie skarbiec księstwa. Zamek pełnił rolę skarbca przez około 100 lat, do roku 1392, kiedy to księstwo świdnicko-jaworskie dostało się pod władanie Czechów i skarbiec został wywieziony do Pragi.

    Bez wątpienia te właśnie tajemnicze walory zamku, jego położenie i możliwość zorganizowania bezpiecznego skarbca, zdecydowały o tym, że przez kolejne ponad 100 lat (1700-1810) służył on ogromnie bogatemu i niezwykle zaradnemu zakonowi Cystersów z Krzeszowca, który to zakon odkupił Bolków od rodziny von Zedlitzów.

W 1810 r. król Prus upaństwowił wszystkie dobra zakonne i od tego czasu zamek stał się własnością skarbu państwa. Jednak mit o tym, że kryje on nadal nieodkryte skarby pozostał i wspomniani Rosjanie nieprzypadkowo poszukiwali skarbu w wieży zamkowej. Stali się w ten sposób pierwszymi eksploratorami...

     Przy tym analizując informację Tygodnika Ilustrowanego z 1882 r. trzeba zaznaczyć, że działania rosyjskich żołnierzy nie były pozbawione sensu. Przejmowanie zakonnych dóbr przez państwo pruskie odbyło się w dość specyficznych okolicznościach. Mianowicie na obiekty klasztorne wkraczały komisje królewskie, odczytywały zakonnikom edykt królewski zwalniający ich ze ślubów, a brać zakonna zaskoczona, pod groźbą użycia siły przez oddziały królewskie, bez oporu oddawała swoje kasy, dzieła sztuki i inne wartości. Jednakże skarbce zakonne były często utajnione i nie zawsze dostawały się w ręce urzędników królewskich.

     Przykładem może być klasztor cysterski w Lubiążu. Tutaj przechowywano między innymi zbiór monet srebrnych i złotych, będących w obiegu do 1810 r. Ten cenny skarb zakonnicy ukryli w glinianym dzbanie i schowali w trumnie zmarłego akurat członka zakonu, a komisja królewska odnotowała, że w zupełnie niewyjaśnionych okolicznościach zaginął zbiór monet. Rozproszeni bracia zakonni pomarli, a może zostali zamordowani lub uwięzieni, i świat zapomniał o skarbie. Jego tajemnica została przypadkowo odkryta w 1985 r. Ekipa wojskowa dokonywała akurat przekopywania posesji klasztornej, poszukując zasypanych i zamaskowanych wejść do tamtejszej podziemnej fabryki. Rozpoczęto wtedy ostatni wykop, kierując się wskazaniami radiestety Tomali. Już po pierwszych ruchach koparki posypały się monety, które wojsko komisyjnie zebrało, później oczyściło i zewidencjonowało. Odkrytym skarbem nikt z ówczesnych władz kultury poważnie się nie zainteresował, a o odkryciu wiedzieli przecież wszyscy! Wiedziało Ministerstwo Kultury, wiedział Urząd Konserwatorski we Wrocławiu, wiedział Urząd Wojewódzki; nikt nie zgłaszał roszczeń do tego odkrycia. Jedynie z Ministerstwa Kultury dochodziły pomruki, że wykorzystane to będzie przeciwko generałowi Jaruzelskiemu, gdy mu się noga poślizgnie. Wojsko sprzedało część skarbu, a Jaruzelskiemu z czasem faktycznie poślizgnęła się noga. Wytoczono mu między innymi proces o sprzedaż monet; sprawa została jednak umorzona z powodu przedawnienia (w 1992 r.)

     Także i ja byłem przesłuchiwany w tej sprawie i muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie spotkałem tak stronniczego prokuratora, który wyraźnie chciał trupa i krwi! Ów prokurator nie mógł między innymi uwierzyć, że wykazy monet i fragmenty korespondencji z cechą tajności do prasy przekazał pewien wrocławski ksiądz, którego nieopatrznie zapoznałem z dokumentami...

     Ale i tak był to tylko fragment skarbu. Są dzisiaj przesłanki pozwalające stwierdzić, iż zarówno skarbiec lubiąski, jak też bolkowski (krzeszowski) nadal są na swoich miejscach i nigdy nie zostały przejęte przez państwo pruskie, jak też nie zostały odnalezione później!

     Po dojściu Hitlera do władzy, tj. w okresie międzywojennym i w czasie wojny zamek jako własność Rzeszy, oraz sam Bolków, odegrały bardzo ważną rolę. Należy przypuszczać, że zamek został zamieniony w ośrodek badawczy i zarządzający całym systemem zbrojeniowych fabryk naziemnych i podziemnych, zlokalizowanych w Bolkowie i okolicy.

W pobliskich Świnach urządzono fabrykę lotniczą. Podobno Świny miały jeszcze z czasów średniowiecznych podziemne połączenia z zamkiem w Bolkowie, które zostały przez Niemców rozbudowane dla potrzeb podziemnej części fabryki lotniczej. W samym Bolkowie zaś urządzono produkcję zbrojeniową w zakładach włókienniczych obecnie noszących nazwę "Silana". Na tyłach tej fabryki, u podnóża przyległej do ogrodzenia Góry Ryszarda zbudowano podziemną fabrykę VDM, której oryginalny niemiecki plan prezentujemy obok. Fabryka ta posiada 7 hal. Długość każdej hali wynosi 106 m, a szerokość 5,20, co daje ogólną powierzchnię 3.850 m2 (106 x 5,20 x 7). Są tu ponadto trzy korytarze komunikacyjne mające po 152 m każdy. Ich szerokość wynosi 3,45 m. Środkowy korytarz ma 152 m długości, oraz 2,80 m szerokości. Razem ta powierzchnia korytarzowa, nie licząc obudowy betonowej, wynosi 1500 m2.

Łączna powierzchnia wynosi zatem 5.350 m2, bez wliczania powierzchni wartowni, powierzchni wjazdowych, komór technologicznych i bez będącej w budowie czwartej sztolni upadowej. Z odnalezionych w Archiwum Państwowym we Wrocławiu relacji źródłowych wynika, że ta podziemna fabryka w Bolkowie miała trzy wejścia od strony zaplecza dzisiejszych zakładów "Silana". Środkowe wejście było technologicznym. Jednocześnie drążono czwarte wejście - sztolnię upadową, której do końca wojny nie wykończono - tak to przynajmniej wynika z relacji budowniczego i oględzin terenowych. Ta sztolnia pozostała odkryta.

     Przy budowie tej i innych tego typu fabryk podziemnych, między innymi budowanych w rejonie Kamiennej Góry, Niemcy wykonywali wejścia tylko tak szerokie, aby mógł wjechać samochód ciężarowy. Dalej jednak tunele rozszerzono do rozmiarów szerokich i przestronnych hal. W tej konkretnej fabryce podziemnej Niemcy produkowali części do samolotów.

     Ze znanego już "Wykazu Wróbla" wynika, że w Bolkowie funkcjonowały naziemno - podziemne zakłady lotnicze o nazwie VDM Luftfahrtwerke AG. Ten tajemniczo brzmiący skrót to Vereinigte Deutsche Maschinenwerke czyli państwowe zakłady lotnicze, należące do Zjednoczenia Niemieckiego Przemysłu Maszynowego, oczywiście spółka akcyjna.

     Takich "podpiwniczonych" zakładów VDM Luftfahrtwerke według wspomnianego "Wykazu Wróbla" było na Dolnym Śląsku co najmniej kilka. Jeden z nich był np. we Wrocławiu, przy ulicy Kruczej 62!

     O ich randze w przemyśle zbrojeniowym Rzeszy świadczy fakt, że podobne zakłady umiejscowione w Krzaczynie-Kowarach produkowały między innymi silniki rakietowe do samolotów i do znanych rakiet V2. W 1947 r. specjalna ekipa rządowa wpadła na trop podziemnej fabryki w Bolkowie. Miejscowi Niemcy poinformowali jednak ówczesnych eksploratorów, że zawalone sztolnie prowadziły do małych magazynów fabrycznych, budowlanych w stoku góry i niczego nie zawierają, poza sprzętem górniczym, służącym do drążenia skały. Dano wiarę tym wyjaśnieniom i uznano za nieopłacalne przebijanie się do wnętrza wyrobisk.

     Nie dano za to wiary informatorowi wywodzącemu się z kręgów budowniczych tej fabryki, który ją dokładnie opisywał i potwierdzał, że była w ruchu, produkowała, a pod koniec wojny wejścia wysadzono prawdopodobnie wraz z ludźmi tam pracującymi. Świadek ten między innymi potwierdził znaną i dzisiaj prawdę, że Niemcy celowo pozostawiali fragmenty budowli podziemnych, robiących wrażenie nieukończonych, celem odwrócenia uwagi od pobliskich, w pełni eksploatowanych obiektów. Klasycznym przykładem tego są dostępne sztolnie w Górach Sowich, w Książu, Bolkowie i w wielu innych tego typu obiektach.

     Parę lat temu pewna mieszkanka Dolnego Śląska (danych osobowych celowo nie podaję) poinformowała, że jej kuzyn w czasie wojny był strażnikiem - wachmanem na zamku w Bolkowie. Według tego kuzyna, pod koniec wojny na kilka dni usunięto z zamku stałych strażników, a ich rolę przejęli SS-mani. W tym czasie przy pomocy więźniów na zamku, w jego podziemnych kazamatach ukryto skrzynie, zabetonowano wejście do tych komór, a także zabetonowano przejście tunelowe do Świn. Puste przestrzenie wypełniono ziemią i piaskiem. W ten sam sposób wypełniono, a później zasypano cysternę - studnię na dziedzińcu zamkowym. Po wykonaniu prac maskujących wykorzystywanych do tego więźniów rozstrzelano.

     Plan zamku w Bolkowie wskazuje, że były dwie cysterny. Jedna była prawie zasypana, według relacji Kuriera Ilustrowanego z 1882 r., druga jednak chyba była czynna. Wynika z tego, że relacja wspomnianej kobiety może być traktowana jako wiarygodna. Zresztą nie miała powodów, by kłamać.

28 lutego 1994 r. jeden z profesorów publicznie ogłosił na sesji naukowej, że Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu nie będzie "badać" niemieckich zbrodni pod ziemią, nawet gdyby byli świadkowie do dyspozycji, do czasu aż Niemcy nie udostępnią nam swoich archiwów w tym temacie! Mam ogromny szacunek do Niemców i wiem, że nikt o zdrowych zmysłach nie udostępni materiałów, które go kompromitują, albo pozbawiają nadziei na odzyskanie ukrytych skarbów...

     To właśnie Niemcy czynią wszystko, aby śmiałków wyciszyć. Odczułem to na sobie już w 1986 r., kiedy to przy pomocy wojska MSW, zgodnie z decyzją ministra Kiszczaka rozpocząłem prace poszukiwawcze w Lubiążu. Natychmiast zareagował agent niemieckiego wywiadu i prace zostały przerwane, nim zostały rozpoczęte! Przy okazji zadano ich organizatorowi - czyli mnie, śmierć cywilną - pozbawiono awansu, stopnia i stanowiska, "dano wilczy bilet" bym broń Boże nie mógł uruchomić jakichkolwiek poszukiwań! Milczenie trwa do dzisiaj, a krzywd nikt nie chce naprawić. Niedawno dotarły do mnie pogróżki o rychłej śmierci (policja umorzyła dochodzenie z braku możliwości wykrycia sprawcy!), a także ostrzeżenie z RFN, bym uważał i wycofał się z badań, bo w przeciwnym razie Niemcy mają długie ręce. Ostrzeżenie to przekazał mi zaprzyjaźniony ksiądz, do którego wcześniej dotarły służby specjalne RFN i nakazały odwołać to wszystko, co nieco wcześniej powiedział na temat Lubiąża do kamery (Film TV pt. "Wojenne tajemnice Lubiąża").

     Pozostawmy jednak politykę, wróćmy do Świn, do tajemniczego zamku, sprzedanego Szwedowi - Aleksandrowi S. von Freyerowi. Zamek leży w odległości trzech kilometrów od Bolkowa, posadowiony jest na skalistym cyplu, stąd dobrze widoczny z daleka. Początków dawnej świetności, a dzisiejszych ruin będących własnością cudzoziemca, należy doszukiwać się w X wieku. W 1155 Świny były już kasztelanią. W XV wieku wkładający zamkiem Świnkowie zaczęli używać nazwiska Schweinichen. Joanna Lamparska w jednej ze swojej publikacji podaje bardzo ciekawą historię, ściślej chyba przekaz historyczny - pisze, że losy Świn i Bolkowa złączyły się w XIV wieku i to za sprawą romantycznej przygody. Zamki leżą blisko siebie i zwyczajowe prawo nakazywało w razie potrzeby przychodzić sobie z pomocą. W 1345 roku Czesi napadli na Bolków, ale Henryk Świnka nie ruszył z odsieczą, co wywołało wojnę między zamkami. Świnkowie tajnym podziemnym przejściem wtargnęli do zamku bolkowskiego, ale do walki nie doszło, bowiem przypadkowo odkryli uwięzioną w wieży piękną Adelajdę, córkę kasztelana.

     Jak w każdej legendzie, tak i tutaj zamiast wojny wybuchła namiętna miłość. Czy akurat tak było - nie wiadomo, ale faktem jest, że średniowieczne warownie musiały mieć tajne podziemne korytarze ucieczkowe i komunikacyjne. Telefonii komórkowej czy radia wtedy nie było, musiano więc myśleć o komunikowaniu się w razie zagrożenia z zewnątrz. Powyższa legenda jest tylko kolejnym potwierdzeniem faktu, że były podziemne przejścia.

W okresie ostatniej wojny te właśnie podziemne korytarze, odpowiednio rozbudowane, posłużyć miały do zorganizowania podziemnej fabryki części lotniczych. Miejscowi mieszkańcy twierdzą, że po wojnie w Świnach można było znaleźć duże ilości podzespołów elektronicznych, potrzebnych do sterowania rakietami i wykorzystywanych w lotnictwie. Chyba nie mogło być inaczej, bo sam obiekt i przyległy teren nadawały się do zorganizowania tajnej fabryki.

Na południowy zachód od Bolkowa, na szczycie wzniesienia dominującego nad wsią Płonina, w XIII wieku wybudowano zamek; jedną z wielu twierdz, mających bronić Śląska przed najazdami z Czech. Zamek do historii przeszedł jako Niesytno, bowiem jego właściciel czy zarządca - Jan Czyrny (Czarny) był zawsze nienasycony i nakładał ciągle nowe daniny na poddanych, dla pomnożenia swego bogactwa. Czyrnowie opowiedzieli się po stronie Krzyżaków w bitwie pod Grunwaldem. Później związali się z husytami, dokonując napadów zbrojnych w okolicy. W 1432 r. mieszczanie świdniccy zdobyli zamek i częściowo go zniszczyli. Kolejny władca Hans Czyrny wrócił do zamku po uprzednim wydaniu biskupowi wrocławskiemu podstępnie zwabionych swoich kamratów, za co uzyskał przebaczenie za odszczepieństwo na rzecz husytów, a także nadano mu nowe przywileje w postaci wójtostwa lwóweckiego, później Urazu koło Brzegu Dolnego, a od 1447 r. bolkowskiego.

     W 1455 r. Gunczel Świnka zamordował podstępnie Hansa Czyrnego w jego zamku, a w 1471 r. opat lubiąski Paweł przekazał dobra należące do Niesytna niejakiemu Jerzemu Zedlitzowi, zwanemu Małpą. Jego potomkowie w 1545 r. zbudowali tuż obok średniowiecznej budowli chylącej się ku upadkowi renesansowy pałac, który przetrwał do naszych czasów. Niestety, złe użytkowanie pałacu, w końcu jego pożar, spowodowały, że całość jest dzisiaj przerażającą ruiną, niebezpieczną dla turystów i eksploratorów, bowiem w każdej chwili może się coś oberwać i przywalić intruza.

W czasie ostatniej wojny cały obiekt był wykorzystywany dla celów militarnych, najprawdopodobniej jako podziemno - naziemna fabryka zbrojeniowa, a pod koniec jako kwatera dowodzenia Wehrmachtu

     Do dzisiaj od strony urwiska zachował się kawałek sztolni, długi na około 5 m (dane wg. przewodnika turystycznego) wykuty pod ocalałymi resztkami wieży zamkowej - nie mylić z wieżą pałacową. Miał to być ponoć schron przeciwlotniczy, ale jest to wątpliwe bo przecież do schronu musi być łatwe dojście, a do tej sztolni praktycznie go nie ma. Jest to przypuszczalnie kuty, lub już wykuty szyb wentylacyjny, celowo umieszczony wysoko, aby nie było do niego łatwego dostępu ze strony np. dywersantów, lub by nie dotarły do niego gazy bojowe od bomb lotniczych.

Na pewno pod koniec wojny w pałacu i w podziemiach zamku rozlokował się sztab obrony Wehrmachtu. Być może korzystał on z podziemnych stanowisk dowodzenia, które wcześniej służyły innym celom, albo też zaczęto budowę podziemnej kwatery, jeżeli stosownych pomieszczeń wcześniej nie wykryto. Jakiekolwiek sprawdzenie jest praktycznie niemożliwe z uwagi na zagruzowania i niebezpieczeństwa zawalenia.

     Wśród niemieckiej ludności krążyła wersja, że zamek Niesytno, w tym też i pałac, miały średniowieczne podziemne połączenie z Bolkowem, co można poddać w wątpliwość z uwagi na dużą odległość, ale można też przyjąć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że miał rozbudowane podziemne tunele ucieczkowe, łącznikowe, które zostały wykorzystane w czasie wojny.

     Zachowała się dziwaczna relacja z lat powojennych. Otóż w polskiej rodzinie osiedlonej w Niesytnie leczył się domowym sposobem ranny żołnierz niemiecki (pokłuty bagnetem), który nie chciał iść do radzieckiego szpitala by nie dostać się do niewoli, polskich nie było jeszcze, ale i do niemieckiego też nie chciał iść, gdyż to właśnie Niemcy już po kapitulacji "zabili go" bagnetem, aby nie mógł zdradzić ważnych tajemnic. Żołnierz ten pełnił służbę w ochronie sztabu wojskowego w Niesytnie. Ten to właśnie żołnierz też miał opowiadać, że zamek i przyległy pałac miały rozległe podziemia i były połączone z Bolkowem, odległym o 7 km, podziemnym tunelem.

Do tych tuneli przed kapitulacją zwożono samochodami ogromne dobra, które dobrze ukryto pod ziemią i zamaskowano wejścia.

     Okoliczni mieszkańcy podejmowali na własną rękę wyprawy poszukiwawcze, ale niczego nie znaleźli. Zapewne to z tej przyczyny nie tylko stary zamek uległ dalszej dewastacji, ale też i w ruinę popadł pałac, który później spłonął. Podobnoż w ostatnim czasie ruiny Niesytna kupiła (może jeszcze ubiega się o kupno?) pewna kobieta z Opola posiadająca podwójne polsko-niemieckie obywatelstwo.

Na południowy wschód od Bolkowa, w odległości około 4,5 km, w terenie zalesionym na wschód od miejscowości Wierzchosławice znajduje się jeszcze jedna podziemna fabryka. Mało o niej wiemy. Udało się jednak ustalić na podstawie akt archiwalnych, że zaraz po wojnie właśnie w Wierzchosławicach znaleziono gotowe do dalszego transportu skrzynie z częściami do samolotów, oraz zapakowane spore ilości skrzydeł samolotowych.

Jeżeli do tego dodamy, że w pobliskim Jeżowie była też podziemna fabryka, że w samym Bolkowie była również wytwórnia łożysk toczonych, oraz odlewnia, to bez żadnego ryzyka możemy powiedzieć, iż Bolków z przyległymi terenami był samodzielnym kompleksem produkcyjnym samolotów.

Dla obsługi tego kompleksu produkcyjnego Niemcy utworzyli ogromny obóz pracy przymusowej, zlokalizowany na dzisiejszych terenach rolniczych między Bolkowem, Wolbromkiem i Wierzchosławicami. Wkrótce obóz ten przekształcono w podobóz obozu koncentracyjnego w Rogoźnicy (K.L. Gross Rosen). Źródłowe zapisy podają różne informacje na temat tych obozów, jako że na tym dużym obszarze było ich chyba kilka, w zależności od obsługiwanego obiektu. Otóż obok jeńców francuskich (kommando nr 403 i 404 ze stalagu VIII A w Zgorzelcu) były tu:

- podobóz męski, Arbeitslager Bolkenheim, zlikwidowany 28.02.1945r. poprzez ewakuację więźniów do Buchenwaldu.

- obóz pracy kobiet, założony w 1940 r. w październiku 1943 r. przekształcony w podobóz K.L. Gross Rosen.

- Nebenlager Rotenhohe, funkcjonował do lutego 1945 r. Więźniowie zajmowali 13 baraków, pracowali w VDM w Bolkowie przy produkcji części do samolotów.

- odrębny obóz żydowski o nieznanej liczbie więźniów, którzy też pracowali w VDM. Byli tu głównie Żydzi węgierscy i czescy. Ewakuowano ich w kierunku Jeleniej Góry.

- obóz pracy Rote Hohe, zlikwidowany dopiero w maju 1945 r. W sześciu barakach przetrzymywano więźniów różnych narodowości (Czesi, Francuzi, Polacy, Włosi), którzy pracowali w VDM.

     Były też inne, bliżej nie rozpoznane obozy, a między innymi obóz na szczycie Góry Ryszarda. Martyrologii więźniów Bolkowa i okolic nie poświęcono wiele uwagi. Baraki po wojnie rozebrano, nie dokumentowano też tego, co się stało z więźniami. Należy przypuszczać, że zginęło tam co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście tysięcy osób. Na po obozowych polach pozostał tylko niewielki pomnik z wyblakłą tablicą...

     Dwa lata temu podziemną fabryką pod Górą Ryszarda w Bolkowie zainteresował się szef Towarzystwa Poszukiwania Zabytków, Jacek Wilczur i jego brygada "tygrysów". Rozpoczęli prace na lewym tunelu, ale nie udało im się pokonać zawału. Zresztą amatorskimi metodami nie można było tego zrobić, zwłaszcza bez dużych środków finansowych. Fiasko było do przewidzenia. Na początku listopada "Nowiny Jeleniogórskie" opublikowały sensacyjne informacje mówiące o tym, że za zawalone sztolnie zabrali się wreszcie fachowcy, którzy bez zbędnej fanfaronady osiągnęli cel i weszli do podziemnej fabryki.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin