Montgomery Lucy Maud - Dzban ciotki Becky.doc

(961 KB) Pobierz
LUCY MAUD MONTGOMERY

Lucy Maud Montgomery

 

 

 

Dzban ciotki Becky

 

Przełożyła Ewa Fiszer

Tytuł oryginału angielskiego: A Tangled Web


Bankiet ciotki Becky

I

 

O dzbanie Darków krąży sto legend. Oto prawdziwa historia.

W rodzinie Darków i Penhallowów wiele się z powodu tego dzbana wydarzyło, a za to nie doszło do kilku przewidywanych ewenementów. Jak utrzymuje wuj Pyszniak, tak widać chciała Opatrzność, choć nie można wykluczyć, że wtrąciły się piekielne moce.

W każdym razie, gdyby nie ten dzban, Piotr Penhallow samotnie fotografowałby obecnie lwy w afrykańskim buszu, natomiast Duży Sam Dark nie nauczyłby się doceniać piękna nagiego ciała kobiety. .A Dandys Dark i Ptyś Dark do tej pory gratulują sobie, że udało im się wyjść cało z opresji.

Dzban stanowił prawną własność ciotki Becky Dark, która urodziła się jako Rebeka Penhallow. Większość pań Dark była z domu Penhallow, a panieńskie nazwisko większości pań Penhallow brzmiało Dark. Solidną mniejszość stanowiły Penhallowówny, które wyszły za Penhallowów, i Darkówny, które wyszły za Darków. Stąd zawikłane stosunki pokrewieństwa, w których orientował się jeden jedyny wuj Pyszniak.

Bo rzeczywiście, z kim mógłby się ożenić Dark, jeśli nie z Penhallowówną, i z kim Penhallow, jeśli nie z Darkówną? Kiedyś nie chcieli ponoć patrzeć na panny z innych rodzin. A obecnie nie zechciałaby ich żadna panna spoza klanu. Tak przynajmniej utrzymywał wuj Pyszniak.

Wujowi Pyszniakowi nie należy jednak wierzyć. Penhallowowie i Darkowie nie stali się jeszcze degeneratami. Przeciwnie, mężczyźni są nadal pełni godności i energiczni i choć wewnątrz klanu często dochodziło do starć, wobec świata wszyscy występowali zwartym frontem.

W pewnym sensie głową klanu była ciotka Becky. Mógłby to jednak zakwestionować ze względu na swoje starszeństwo Crosby Penhallow liczący sobie osiemdziesiąt siedem lat. Ciotka Becky miała zaledwie osiemdziesiąt pięć. Ale Crosby’emu na tym nie zależało.. Miał inną pasję. Dopóki będzie mógł co wieczór spotykać się ze swoim starym kumplem, Erazmem Darkiem, i grać z nim w duecie — flet i skrzypce — niech ciotka Becky, jeśli jej na tym zależy, dzierży spokojnie berło klanu.

Trzeba szczerze wyznać, że ciotka Becky nie cieszyła się nadmierną sympatią swej rodziny. Zbyt chętnie mówiła każdemu prawdę w oczy. A jak słusznie powtarzał wuj Pyszniak, szczerość ma swoje zalety, ale prawdą nie należy zbytnio szafować. Tymczasem nie da się ukryć, że ciotka Becky nie wiedziała, co to takt i dyskrecja, nie mówiąc już o dyplomacji i szacunku dla ludzkich uczuć. Mówiła wszystko, co jej akurat przyszło na myśl. Toteż nikt nigdy nie nudził się w jej towarzystwie. Człowiek znosił własne przykrości i upokorzenia, rozkoszując się obserwowaniem, jak męczą się inni. Ciotka Becky znała od A do Z przeszłość wszystkich członków klanu, jej strzały przeszywały każdy pancerz. Mały wuj Pyszniak powiadał, że nie opuściłby żadnego bankietu ciotki Becky nawet dla walki byków.

 Tak, ciotka Becky to jest ktoś — oświadczył protekcjonalnym tonem doktor Harry Penhallow przyjechawszy na któryś z rodzinnych pogrzebów.

 Ona jest stuknięta — mruknął Jan Topielec Penhallow, który będąc Sam stuknięty, nie znosił żadnych rywali.

 To jedno i to samo — zachichotał wuj Pyszniak. — Wszyscy się jej boicie, bo zbyt wiele o was wie. Ale powiadam wam, chłopcy, że tylko dzięki takim osobom jak ciotka Becky udało nam się jeszcze nie zmurszeć.

Od dwudziestu lat ciotka Becky była dla wszystkich ciotką Becky. Kiedyś na pocztę w Indiańskim Potoku nadszedł list do pani Teodorowej Dark i nowy poczmistrz odesłał go z adnotacją „Adresat nieznany”, choć tak właśnie nazywała się ciotka Becky. Miała niegdyś męża i dwoje dzieci. Zmarli tak dawno temu, że nawet sama ciotka Becky zdążyła już o nich zapomnieć. Od lat mieszkała w wynajętych dwóch pokojach w Sosnówce, należącej do jej starej przyjaciółki Kamilli Jackson, na skraju Indiańskiego Potoku. Wiele domów Darków i Penhallowów stanęłoby przed nią otworem, gdyż klan wysoko cenił sobie zobowiązania rodzinne, ale ciotka Becky nie chciała o tym nawet słyszeć. Miała niewielką rentę, a Kamilli, która nie była ani Darkówną ani Penhallowówną, mogła łatwo jeździć po głowie.

 Zamierzam urządzić bankiet — oznajmiła ciotka Becky wujowi Pyszniakowi, który przyszedł ją odwiedzić. Słyszał, że źle się czuje. Ale siedziała na łóżku, wsparta o poduszki, równie żywotna jak zawsze, a na jej szerokiej rumianej twarzy malował się wyraz zwykłej złośliwości. Wuj Pyszniak pomyślał, że widać nic jej nie jest. Ciotka Becky już parokrotnie kładła się do łóżka, gdy uważała, że klan ją zaniedbuje.

Ciotka Becky od chwili gdy zamieszkała w Sosnówce, urządzała co jakiś czas przyjęcia, które zwała bankietami. Ogłaszała w miejscowej gazecie, że pani Rebeka Dark w takie to a takie popołudnie oczekuje swych przyjaciół. I wszyscy członkowie klanu stawiali się punktualnie, nieobecność usprawiedliwiało jedynie jakieś poważne zrządzenie losu. Spędzano długie godziny opowiadając rodzinne plotki, którym dodawały pikanterii złośliwe uwagi ciotki Becky. Każdy dostawał filiżankę herbaty, kanapki i ciasto. Potem wszyscy wracali do domu i wylizywali się z ran.

 Wspaniale — ucieszył się wuj Pyszniak. — Od dawna w naszej rodzinie nie zdarzyło się nic interesującego.

 Ale się zdarzy — oświadczyła ciotka Becky. — Zamierzam wyjawić wam, jakie mam plany w związku z dzbanem Darków. Nie, nie powiem wszystkiego, ale wystarczająco dużo, żeby was zaintrygować.

 Ojej! — Wuj Pyszniak już był zaintrygowany, nie zapomniał jednak o dobrych manierach. — Ale czemu już teraz? Przecież dożyjesz setki.

 Nie, nie dożyję — zaprzeczyła ciotka Becky. — Roger powiedział dziś rano Kamilli, że nie dożyję końca roku. Też pomysł, żeby nie

poinformować o tym mnie, osoby najbardziej zainteresowanej! Ale udało mi się wziąć Kamillę na spytki.

Wuj Pyszniak doznał takiego szoku, że na chwilę zamilkł. Od trzech dni dzwoniło mu w uszach na pogrzeb, ale nie przypuszczał nawet, że może tu chodzić o ciotkę Becky. Nikomu nigdy nie przyszło do głowy, że ciotka Becky może umrzeć. Zdawało się, że zapomniało o niej nie tylko życie, ale także i śmierć. Nie wiedział, co powiedzieć.

 Doktorzy często się mylą — wyjąkał wreszcie.

 Ale nie Roger — ponuro stwierdziła ciotka Becky. — Więc pewnie będę musiała umrzeć. Zresztą czas umierać. Nikogo już nic nie obchodzę.

 Co ty mówisz, Becky! A ja? — spytała Kamilla bliska łez.

 Nie, ciebie już też nie obchodzę. Jesteś za stara. Obie jesteśmy za stare, żeby się kimś albo czymś przejmować. Świetnie wiem, że w głębi serca myślisz sobie: „Po jej śmierci będę sobie mogła nareszcie parzyć mocną herbatę”. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Przeżyłam już wszystkich moich przyjaciół.

 No, na, a ja? — zaprotestował wuj Pyszniak.

Ciotka Becky potrząsnęła siwiutką głową.

 Ty! — zabrzmiało to wręcz pogardliwie. — Ty masz zaledwie sześćdziesiąt cztery lata. Wyszłam za mąż jeszcze przed twoimi narodzinami. W gruncie rzeczy jesteś tylko znajomym. Wprawdzie nazywasz się Penhallow i twoja matka przysięgała, że jesteś synem Neda Penhallowa, ale wszyscy mieli na ten temat poważne wątpliwości.

Wuj Pyszniak uznał, że po tak potwornym nietakcie nie musi już dalej zapewniać ciotki Becky o swych uczuciach.

 Kamillo — napomniała ostro ciotka Becky. — Przestań wysilać się na łzy. Przykro na ciebie patrzeć. Musiałam już wyprosić z domu Ambrożynę, bo nie mogłam znieść jej skomlenia. Ambrożyna opłakuje wszystko, od nieudanego deseru po czyjąś śmierć. Ale jej można to wybaczyć. Nie ma innych przyjemności. Ja jestem gotowa umrzeć. Przeżyłam niemal wszystko, co człowiek może przeżyć, i mam dość. Ale zamierzam umrzeć w pełnej gali, uporządkowawszy przedtem wszystkie moje sprawy. I chcę urządzić ostatni rodzinny spęd. Datę podam w gazecie. Jeżeli jednak mielibyście ochotę coś zieść, musicie to przynieść z sobą. Nie będę sobie na łożu śmierci zawracać głowy karmieniem całej rodziny.

Wuj Pyszniak poczuł się wielce rozczarowany. Jako wdowiec prowadził kawalerskie gospodarstwo i każdy posiłek w domu przyjaciół był prawdziwym darem nieba. A tu ciotka Becky zamierza zaprosić rodzinę i niczym jej nie częstować. Potworny brak gościnności. Wszyscy będą jej to mieli za złe, ale wszyscy przyjdą. Wuj Pyszniak dobrze znał Darków i Penhallowów. Każdy Dark i każdy Penhallow będzie chciał się dowiedzieć, kto odziedziczy stary dzban Darków. Darkowie zawsze uważali, że dzban ten nieprawnie znajduje się w posiadaniu ciotki Becky. Ostatecznie była tylko Penhallowówną. Dzban powinien należeć do kogoś, kto urodził się Darkiem. Ale stary Teodor Dark zapisał go swojej ukochanej żonie i nie było na to żadnej rady. Teraz dzban należał do niej i może go zostawić, komu zechce. A w ciągu całych osiemdziesięciu pięciu lat nikt nie potrafił nigdy przewidzieć, co zrobi ciotka Becky.

Wuj Pyszniak wdrapał się na dwukółkę, którą nazywał swoim „gigiem”, i skierował leniwego siwka na boczną rdzawą drogę, która prowadziła z Indiańskiego Potoku do Srebrnej Zatoki. Na jego okrągłej twarzy dziwnie przypominającej pomarszczone jabłuszko pojawił się uśmiech zachwytu, a zadziwiająco młode błękitne oczy aż błyszczały. Wuj Pyszniak obiecywał sobie świetną zabawę, gdy będzie patrzył, co wyprawia klan. Jego to nie dotyczyło, wiedział, że nie ma szansy na odziedziczenie dzbanu, mógł być bezstronnym obserwatorem. Nawet jeśli nieprawdą było to, co się mówiło o jego pochodzeniu, z ciotką Becky łączyło go bardzo dalekie pokrewieństwo.

 Mam wrażenie, że starszej pani uda się rozpętać niezłą awanturę — oznajmił swej siwej szkapie.


II

 

Mimo że nie można było liczyć na poczęstunek, wszyscy Darkowie i Penhallowowie przybyli na „bankiet” ciotki Becky. Nawet stara zreumatyzowana Krystyna Penhallow, która od lat nie opuszczała domu, zmusiła zięcia, by ją zawiózł przez las na wózku, który normalnie służył do wożenia baniek z mlekiem. Rozsunięto drzwi między dwoma pokojami ciotki Becky, w bawialni ustawiono mnóstwo krzeseł, ciotka Becky siedziała zaś w wielkim orzechowym łożu pod baldachimem, gotowa na przyjęcie gości, a oczy błyszczały jej jak kotu. Ciotka Becky od chwili wyjścia za mąż sypiała w tym łożu i zamierzała w nim umrzeć. Wiele pań z klanu patrzyło na to łóżko pożądliwie, każda z nich chętnie by je odziedziczyła, dziś jednak wszyscy myśleli tylko o dzbanie.

Ciotce Becky nie chciało się ubrać na przyjęcie gości. Oświadczyła Kamilli, że nie są tego warci. Przyjęła ich w wypłowiałym czerwonym swetrze, siwe włosy miała upięte w kukiełkę na czubku głowy, ale włożyła pierścionek z brylantem i zmusiła zgorszoną Ambrożynę, żeby jej uróżowała policzki.

 W pani wieku to nie przystoi — protestowała Ambrożyna.

 Nudno jest robić to, co przystoi — odpowiedziała ciotka Becky.

 Dawno z tym skończyłam. Ty, Ambrożyno Winkworth, masz robić, co ci każę, i zostaniesz za to wynagrodzona. Nie mam ochoty usłyszeć, jak wuj Pyszniak szepcze, że „ta stara była kiedyś rumiana jak jabłuszko”. Nie żałuj różu, Ambrożyno. Jak by mnie zobaczyli wybladłą i znękaną, uznaliby, że mi mogą wleźć na głowę. Ach, Ambrożyno, bardzo się cieszę na dzisiejsze popołudnie. To będzie moja ostatnia rozrywka po tej stronie wieczności i mam zamiar doskonale się zabawić. Wszyscy ci moi krewni to harpie, które pojawią się tutaj, żeby zdobyć jakiś ochłap, ale ja im pokażę!

Darkowie i Penhallowowie świetnie o tym wiedzieli i każdy podchodząc do orzechowego łoża drżał, przekonany, że ciotka Becky zada mu najbardziej obelżywe pytanie, jakie jej przyjdzie na myśl. Wuj Pyszniak przyszedł bardzo wcześnie, zaopatrzywszy się w kilka opakowań gumy do żucia, i zasiadł na krześle tuż koło rozsuniętych drzwi; był to świetny punkt obserwacyjny, mógł stąd wszystkich widzieć i słyszeć każde słowo wypowiedziane przez ciotkę Becky.

 A, to ty jesteś tym człowiekiem, który spalił własną żonę!

 wykrzyknęła ciotka Becky na widok Stantona Grundy’ego, wysokiego chudego mężczyzny, który uśmiechał się sardonicznie. Był on człowiekiem spoza klanu — dawno, dawno temu poślubił Robinę Dark, a kiedy zmarła, kazał spalić jej ciało w krematorium. Darkowie nigdy mu tego nie wybaczyli, czym Stanton Grundy bynajmniej się nie przejmował i teraz też uśmiechnął się tylko, uznając, że ciotka Becky chciała sobie zażartować.

 Tyle zamieszania o dzban warty zaledwie parę dolarów — zauważył wzgardliwie, siadając obok wuja Pyszniaka.

Wuj Pyszniak wsunął gumę do żucia pod język i szybko skłamał, gdyż tego wymagała klanowa solidarność.

 Cztery lata temu jakiś kolekcjoner ofiarował ciotce Becky sto dolarów — oświadczył.

Na Stantonie Grundym zrobiło to duże wrażenie, ale pragnął to ukryć i zauważył, że on nie dałby nawet dziesięciu.

 To po co tu przyszedłeś? — spytał wuj.

 Żeby się zabawić — odparł spokojnie pan Grundy. — Z powodu tego dzbana wszyscy zaczną się na pewno wodzić za łby.

Wuj Pyszniak był tak oburzony, że o mały włos połknąłby gumę. Jakim prawem ten facet spoza klanu, którego w dodatku podejrzewano, że jest wyznawcą Swedenborga, ośmiela się bawić kosztem Penhallowów i Darków? On, Pyszniak Penhallow, ochrzczony kiedyś imieniem Aleksander, ma do tego święte prawo. Należy do klanu. Ale żeby jakiś Grundy, pochodzący nie wiadomo skąd, ośmielał się przyjść tutaj w tym samym celu! Wuj Pyszniak wpadł w furię. Nim jednak zdążył wyrazić swe oburzenie, jego uwagę odwróciło przybycie następnego gościa.

 Czy znów urodziłaś jakieś dziecko na szosie? — spytała ciotka Becky biedną panią Pawiową Dark, której syn przyszedł na świat w fordzie wiozącym ją do szpitala. Wuj Pyszniak wyraził wówczas uczucia całej rodziny oświadczając ponuro:

 Ktoś tu coś pochrzanił.

Wszyscy stłumili śmiech, gdy zarumieniona pani Pawłowa szła w kierunku krzeseł. Ale zaraz przestano się nią interesować, bowiem rękę ciotki Becky uścisnął z kolei Murray Dark, przystojny mężczyzna w średnim wieku.

 Aha, przyszedłeś, żeby sobie popatrzeć na Thorę? O, siedzi tam, zaraz za Pyszniakiem i tym Grundym.

Murray Dark ruszył w stronę krzeseł, nie po raz pierwszy powtarzając sobie w duchu, iż taka rodzina może doprowadzić człowieka do szału. Oczywiście, że przyszedł zobaczyć Thorę. Wiedzieli o tym wszyscy, nie wyłączając samej Thory. Murraya mało obchodził dzban, bardzo za to zależało mu na spotkaniu z Thorą. Nieczęsto zdarzała mu się taka okazja. Kochał się w Thorze od pamiętnej niedzieli, kiedy zobaczył ją w kościele już jako żonę Krzysztofa Darka, tego pijaka i nicponia, Krzysia Darka, obdarzonego takim urokiem osobistym, że nie potrafiła mu się oprzeć żadna dziewczyna. Cały klan wiedział o tej miłości, choć nie łączył się z nią żaden skandal. Murray po prostu czekał na śmierć Krzysia. Wtedy ożeni się z Thorą. Był zamożnym wykształconym farmerem i odznaczał się niezwykłą cierpliwością. Przyjdzie czas, kiedy uda mu się uzyskać to, o czym marzy jego serce. Czasem jednak zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie czekał. Ten cholerny Krzyś tak jak wszyscy Darkowie miał niezwykle silny organizm. Prowadził tryb życia, którego normalny człowiek nie wytrzymałby dłużej niż pięć lat. Tymczasem Krzyś zabijał się powoli od lat dziesięciu i nie wiadomo było, ile to jeszcze może potrwać.

 Powinieneś używać płynu na porost włosów — poradziła ciotka Becky Williamowi Y. Penhallowowi, który nawet jako małe dziecko wyglądał tak poważnie, że nikt nie ośmieliłby się powiedzieć do niego Bili. Nienawidził ciotki Becky, bo była pierwszą osobą, która zauważyła, że zaczyna łysieć.

 Jaka szkoda, moja droga — ciotka Becky zwróciła się z kolei do pani Percy’owej Dark — że zupełnie nie dbasz o cerę. A miałaś całkiem ładną, kiedy przyjechałaś do Indiańskiego Potoku… Co, ty też tu jesteś? — ciotka Becky zaatakowała panią Kubusiową Trent, czyli dawną Helenę Dark.

 Oczywiście, że jestem. Czyżbym stała się przezroczysta? — odcięła się pani Kubusiową.

 Myślałam, że już dawno zapomniałaś o moim istnieniu. Ale dzban robi swoje!

 Och, mnie tam nie zależy na cioci dzbanie — skłamała pani Kubusiową. Wszyscy wiedzieli, że kłamie. Tylko ktoś bardzo niemądry mógł próbować okłamać ciotkę Becky, gdyż wszystkim było wiadomo, że nikomu się to jeszcze nie udało. Ale cóż, pani Kubusiowa Trent mieszkała w Trzech Wzgórzach, a nikt z mieszkańców Trzech Wzgórz nie grzeszył zbytnim rozumem.

 Czy ukończyłeś już historię naszej rodziny, Millerze?

Stary Miller Dark zrobił niemądrą minę. Od lat już opowiadał, że zamierza napisać historię klanu, ale dotąd nie udało mu się zacząć. Zresztą pośpiech był zbyteczny. Im później zabierze się do pisania, tym więcej będzie miał do opowiedzenia. Tylko kobietom jest zawsze do wszystkiego spieszno. Z ulgą ustąpił miejsca Palmerowi Darkowi znanego z tego, że jest niezwykle dumny z własnej żony.

 Prawda, że ciągle wygląda tak samo młodo? — spytał z uśmiechem ciotkę Becky.

 Tak… Tylko nie wiem, czy to przystoi kobiecie, która ma już swoje lata — odpowiedziała ciotka Becky i dodała, żeby złagodzić cios: — Co prawda, trochę się już roztyła… Dawno cię nie widziałam, Palmerze. Nie tylko się nie zmieniłeś, ale jesteś jeszcze bardziej taki, jaki byłeś. No, no, a oto pani Denzilowa Penhallow. Świetnie wygląda. Zawsze słyszałam, że owocowa dieta działa cuda. Mówiono mi, że zjadałaś wszystkie owoce, które zeszłej zimy przyjaciele przysyłali Denzilowi, kiedy tak ciężko chorował.

 No i co z tego? Miały się zmarnować? Przecież lekarz zabronił mu jeść owoce — odcięła się pani Denzilowa. Dzban nie dzban, ona nie ma zamiaru pozwolić, żeby ciotka Becky jeździła jej po głowie.

Weszły razem dwie wdowy — pani Toynbee’owa Dark, która — kiedy umarł jej trzeci i ostatni małżonek — miała już przyszykowany żałobny strój, oraz Wirginia Powell, której mąż zmarł osiem lat temu. Wirginia Powell była jeszcze młoda i dość przystojna, wciąż jednak chodziła w czerni i wszyscy wiedzieli, że ślubowała, iż więcej nie wyjdzie Za mąż. Co prawda, jak zauważył wuj Pyszniak, nikt jeszcze nie poprosił jej o rękę.

Ciotka Becky powitała panią Toynbee’ową chłodno, ale uprzejmie. Wiadomo było, że pani Toynbee’owa, kiedy poczuje się urażona, dostaje ataku histerii, a ciotka Becky nie po to urządzała bankiet, żeby choć na chwilę przestać odgrywać główną rolę. Za to nie oszczędziła biednej Wirginii.

 No co, odgrzebałaś już swoje serce?

Wirginia bowiem oświadczyła kiedyś sentymentalnie:

 Moje serce spoczywa na cmentarzu w Różanym Potoku i — i ciotka Becky nigdy nie pozwoliła jej o tym zapomnieć.

 Masz jeszcze trochę tego dżemu? — To pytanie ciotka Becky skierowała do pani Tytusowej Dark, która kiedyś zebrała czarne jagody rosnące na cmentarzu i zrobiła z nich dżem. Klan uznał, że splamiła tym honor rodziny bardziej niż Tomasz Penhallow, prawnik, który sprzeniewierzył pieniądze klientów. Pani Tytusowa uważała się za niewinną ofiarę. Tego lata brakowało owoców, ona miała do wykarmienia pięciu mężczyzn, a jagody rosły w kącie cmentarza Srebrnej Zatoki, gdzie znajdowało się bardzo niewiele mogił.

 Jak się miewa twoja imienniczka? — zapytała ciotka Becky panią Emilię Frost. Pięćdziesiąt pięć lat temu Kennedy Penhallow, kiedy jego kuzynka Emilia odrzuciła jego względy, nazwał jej imieniem swoją starą kobyłę, chcąc w ten sposób okazać Emilii wzgardę. Potem poślubił Julię Dark, był z nią bardzo szczęśliwy i dawno o tym zapomniał, ale Emilia nie zapomniała i nie wybaczyła.

 O, Małgorzato, masz zamiar napisać o moim bankiecie wiersz? Jak to szło: „Znużony i smutny zaturkotał pociąg”. — Ciotka Becky zachichotała, a Małgorzata Penhallow zarumieniła się, jej ogromne szarobłękitne oczy wypełniły się łzami i niemal po omacku zaczęła szukać wolnego krzesła. Pisywała kiedyś dość koszmarne wierszyki i publikowała je w gazecie Letniego Brzegu do czasu, kiedy zecer zapomniał postawić przecinek i owa linijka spędzała sen z oczu członków klanu. Odtąd Małgorzata stale narażona była na to, że ktoś ją zacytuje z kpiną i śmiechem. Nawet tu, na tym przedśmiertnym bankiecie ciotki Becky, nie zostało jej to oszczędzone. Nie możemy wykluczyć, że Małgorzata nie przestała pisać wierszy. Ale o tym mogłoby coś powiedzieć tylko wyłożone muszelkami pudełko na dnie kufra. W każdym razie ku zadowoleniu klanu przestała je posyłać do gazet.

 Co ci się stało, Ptysiu? Nie jesteś taki piękny, jak ci się dotąd zdawało.

 Pszczoła ukąsiła mnie w powiekę — oświadczył ponuro Jan Baptysta Dark. Był tłuściutkim jegomościem z kędzierzawą szpakowatą brodą i kędzierzawymi, acz niezbyt gęstymi włosami. Zwykle był bardzo zadbany i wyświeżony. Wciąż jeszcze uważał się za kawalera do wzięcia i gdyby nie dzban, nigdy by się nie pokazał w tak opłakanym stanie. A to cholerne babsko musiało zwrócić uwagę zebranych na jego spuchnięte oko. Ale był najstarszym bratankiem ciotki Becky i zamierzał upomnieć się o swoje prawa do dzbana. Zawsze uważał, że dwa pokolenia temu gałąź rodziny, do której należał, została tego dzbana niesprawiedliwie pozbawiona. Zdenerwowany i wściekły usiadł na pierwszym wolnym krześle i ku swemu przerażeniu stwierdził, że siedzi koło pani Williamowej Y., której się piekielnie obawiał od czasu, gdy spytała go, co daje się dziecku, kiedy ma ono robaki. Jak gdyby on, Jan Baptysta Dark, zatwardziały kawaler, mógł coś wiedzieć o dzieciach i robakach!

 Masz usiąść w najdalszym kącie bawialni, żebym nie czuła smrodu tych cholernych perfum. Nawet taka nikomu niepotrzebna staruszka jak ja ma prawo do odrobiny świeżego powietrza! — oświadczyła ciotka Becky biednej pani Arturowej Dark, której zamiłowanie do pachnideł nie od dziś ją złościło. Pani Arturowa istotnie zlewała się zbyt obficie perfumami, ale ciotka Becky jako kobieta — stwierdził jednogłośnie klan — nie powinna używać takich dosadnych słów, i to w dodatku na łożu śmierci. Darkowie i Penhallowowie schlebiali sobie, że dotrzymują kroku współczesności, niemniej nie tolerowali, by kobieta wyrażała się grubiańsko. Najzabawniejsze było to, że dotychczas ciotka Becky potępiała ostro przekleństwa i dwóch krewnych, którzy używali „wyrazów”, popadło w niełaskę — był to Tytus Dark, który po prostu nie potrafiłby nie przeklinać, i Topielec Penhallow, który może by i potrafił, ale nie chciał spróbować.

Sensację wywołało pojawienie się pani Alfonsowej Penhallow i jej córki. Pani Alfonsowa mieszkała w St. John, ale kiedy ukazało się ogłoszenie o bankiecie ciotki Becky, znajdowała się w rodzinnym Różanym Potoku, gdzie przyjechała z wizytą. Była to potwornie tłusta kobieta rozmiłowana w jaskrawych kolorach i rzucających się w oczy materiałach. Za młodu była szczuplutka i śliczna, ale nie cieszyła się wówczas względami ciotki Becky. Pewna więc była, że ciotka Becky powita ją jakąś uszczypliwą uwagą, i zamierzała przyjąć to z uśmiechem, gdyż marzyła nie tylko o dzbanie, ale także o orzechowym łożu. Ale ciotka Becky, choć pomyślała sobie, że suknia Annabelli Penhallow więcej jest warta niż jej właścicielka, potraktowała Annabellę dość łaskawie.

 Widzę, że się jak zwykle wysztafirowałaś — zauważyła i spojrzała przez jej ramię na Nan Penhallow, o której klan bezustannie plotkował od chwili, gdy pojawiła się w Różanym Potoku. Szeptano, że nosi pidżamy i pali papierosy. Wszyscy wiedzieli, że ma wyskubane brwi i jeździ konno w spodniach, ale z tym pogodził się już nawet Różany Potok. Ciotka Becky zobaczyła smukłą wężową sylwetkę. Nan miała krótko obcięte włosy i długie kolorowe kolczyki w uszach, a jej modna czarna koszulkowata sukienka sprawiła, że wszystkie obecne dziewczęta zaczęły wyglądać staroświecko i zrozumiały, że nie nadążają za duchem czasu. Ale ciotka Becky od razu wiedziała, co ma o niej sądzić.

 A oto i Hanna — oświadczyła trafiając bezbłędnie w słaby punkt Nan, która wolałaby, żeby ją spoliczkowano niż nazwano Hanną. — No… no… — no!… — Te „no” ciotki Becky wyrażały wzrastającą wzgardę pomieszaną z litością. — Widzę, że uważasz się za nowoczesną pannę. Za moich czasów też bywały dziewczyny, które się uganiały za chłopakami. Ale to się inaczej nazywało. Twoje wargi wyglądają tak, jakbyś się przed chwilą napiła krwi. Pamiętaj, moja droga, że każdego dopadnie czas. Kiedy skończysz czterdzieści lat, będziesz wyglądała dokładnie tak jak twoja matka — i tu wskazała obfite kształty pani Alfonsowej.

Nan nie zamierzała dać się wyprowadzić z równowagi tej starej wiedźmie wyglądającej jak czupiradło. Jej także zależało na dzbanie.

 Ależ nie, kochana ciociu Becky. Ja wdałam się w rodzinę ojca. Penhallowowie nie tyją.

Ciotka Becky nie lubiła szafowania takimi słowami jak „kochana”.

 Idź na górę i umyj się — nakazała. — Nie zamierzam tolerować w moim domu wymalowanych lafirynd.

 Ale przecież… przecież ciocia też sobie uróżowała policzki — zawołała Nan, mimo że matka wymownie trąciła ją łokciem.

 Jak śmiesz zwracać mi uwagę? Osobie w moim wieku wolno. Nie stój tu jak kołek. Idź na górę i zrób, co ci kazałam, albo zabieraj się do domu. Nan chętnie wróciłaby do domu, ale usłyszała podenerwowany szept matki:

 Idź, kochanie, musisz jej być posłuszna, bo… bo…

 Bo inaczej pożegnasz się z szansą otrzymania dzbana — chichocząc dokończyła zdanie ciotka Becky, która mimo osiemdziesięciu pięciu lat słyszała, jak rośnie trawa.

Nan wyszła nadąsana, obiecując sobie, że odegra się na kimś za upokorzenie, którego doznała od tej starej, kłótliwej despotki. Akurat w tym momencie weszła do pokoju Gąja Penhallow w złocistej sukience, która wydawała się utkana z promieni słońca, i to pewnie wówczas Nan postanowiła, że poderwie Noela Gibsona. Bo nie mogła znieść, żeby to właśnie Gaja była świadkiem jej upokorzenia.

 Z zielonookimi dziewczętami zawsze bywają kłopoty — zauważył wuj Pyszniak.

 Ta mała należy do gatunku pożeraczek serc — zgodził się Stanton Grundy.

Tymczasem Gaja Penhallow, która tylko w rodzinnej biblii występowała jako Gabriela Aleksandra, ściskała rękę ciotki Becky, ale nie nachyliła się, by ją ucałować, choć ciotka wyraźnie tego oczekiwała.

 Ejże, ejże, co to znów takiego? — spytała ciotka Becky. — Pocałował cię jakiś chłopiec? I teraz uważasz, że każdy inny pocałunek byłby profanacją?

Gaja uciekła w kąt pokoju. Było to prawdą. Ale jak ciotka Becky mogła się tego domyślić? Poprzedniego wieczoru pocałował ją Noel — był to pierwszy pocałunek osiemnastoletniej Gai — ależ by się z tego śmiała Nan! Cudowny przelotny pocałunek, na który patrzył złocisty czerwcowy księżyc. Gaja czuła, że teraz nie może pocałować nikogo, a już zwłaszcza tej strasznej ciotki Becky. To nieważne, że ciotka Becky nie zapisze jej dzbana. Kogo obchodzi ten stary dzban? Nic na całym świecie nie jest ważne oprócz tego, że pokochał ją Noel, a ona pokochała Noela.

Pojawienie się Gai w zatłoczonym pokoju było jak świeży powiew wiatru w duszny upalny dzień, jak słodki zapach leśnego kwiatuszka — wraz z nią wkroczyła młodość, miłość i nadzieja. Wszyscy poczuli się nieco szczęśliwsi i lepsi, i odważniejsi. Zaciśnięte wargi Stantona Grundy’ego rozchyliły się i straciły swój ponury wyraz, a wuj Pyszniak pomyślał sobie, że ostatecznie Grundy był dłuższy czas mężem Darkówny, zatem miał prawo przyjść na to rodzinne zebranie. Miller Dark postanowił, że już w najbliższym tygodniu zabierze się do historii rodu, Małgorzacie Dark przyszedł do głowy pomysł wiersza, Ptyś Dark pocieszył się myślą, że ostatecznie ma dopiero pięćdziesiąt dwa lata. William Y. zapomniał o łysince, a Curtis Dark, który miał opinię nieuleczalnie przykrego męża, doszedł do wniosku, że jego żonie bardzo jest do twarzy w nowym kapeluszu i powie jej o tym, gdy będą wracać do domu. Nawet ciotka Becky złagodniała i choć miała w swym kołczanie wiele jeszcze zatrutych strzał, następnym gościom pozwoliła spokojnie zająć miejsca.

 Cóż, chyba już wszyscy przyszli — oznajmiła ciotka Becky — wszyscy, których oczekiwałam, a nawet parę osób, których nie oczekiwałam. Nie widzę tylko Piotra Penhallowa i Lunatyka, ale oczywiście nie można liczyć, żeby ci dwaj zachowali się jak normalni śmiertelnicy.

 Piotr przyszedł — zaprotestowała natychmiast jego siostra, Nancy Dark. — Siedzi na werandzie. Przecież ciocia wie, że Piotr dusi się w zamkniętych pomieszczeniach. Przyzwyczaił się do… do…

 Do otwartych, niezmierzonych przestrzeni, gdzie widzi go tylko jeden Bóg — dokończyła ironicznie ciotka Becky.

 Tak, tak, to właśnie chciałam powiedzieć. Piotr, droga ciociu, jest do cioci równie przywiązany jak my wszyscy.

 Możliwe, tyle że to niewiele znaczy. Chyba że masz na myśli nie mnie, tylko dzban.

 Nie. Piotra nic nie obchodzi dzban! — wykrzyknęła Nancy, szczęśliwa, że odnalazła twardy grunt pod nogami.

 Lunatyk jest tu także — zauważył William Y. — Widzę go na stopniach werandy. Przez parę tygodni gdzieś się włóczył, pojawił się dopiero dzisiaj. Nie wiadomo, skąd zawsze się o wszystkim dowiaduje. To aż dziwne.

 Wrócił już wczoraj wieczorem. Słyszałem, jak w tej swojej ruderze całą noc wył do księżyca — sprostował Topielec. — Powinno się go zamknąć. Przynosi uszczerbek opinii naszej ro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin