Pozory mylą.pdf
(
1311 KB
)
Pobierz
Pozory myl
ą
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bella stała nieruchomo przed lustrem w hotelowej łazience. To, co widziała, napawało
j
ą
odraz
ą
. Smolisty tusz posklejał rz
ę
sy. Powieki pokrywała gruba warstwa cieni.
Jasne włosy, usztywnione lakierem, opadały na jedno rami
ę
. Usta błyszczały jaskraw
ą
czerwieni
ą
. Twarz w zwierciadle patrzyła na ni
ą
pustym, niewidz
ą
cym wzrokiem.
- To nie ja! - krzykn
ę
ła.
Własny głos zabrzmiał w jej uszach obco, głucho, jakby dochodził z grobu.
Z grobu osoby, któr
ą
niegdy
ś
była. Któr
ą
ju
ż
nigdy nie b
ę
dzie.
- Przepraszam - dobiegł j
ą
zniecierpliwiony damski głos.
Odskoczyła na bok, pospiesznie ust
ę
puj
ą
c miejsca starszej kobiecie. K
ą
tem oka
dostrzegła w jej oczach pogard
ę
. Nic dziwnego. Sama z obrzydzenia dostała skurczów
ż
oł
ą
dka. Zaschło jej w ustach. Pospiesznie chwyciła szklank
ę
zostawion
ą
na u
ż
ytek go
ś
ci,
napełniła j
ą
wod
ą
i wypiła duszkiem, jakby mogia spłuka
ć
wstyd. Zerkn
ą
wszy po raz
ostatni na własne odbicie, wzi
ę
ła gł
ę
boki oddech, chwyciła wieczorow
ą
torebk
ę
i ruszyła
ku wyj
ś
ciu. Cho
ć
z trudem zmusiła zesztywniałe mi
ęś
nie do wysiłku, wysokie obcasy
sprawiły,
ż
e opu
ś
ciła pomieszczenie rozkołysanym krokiem.
Po drugiej stronie holu, przy barze, czekał klient.
Edward Cullen rozejrzał si
ę
po bogato urz
ą
dzonym wn
ę
trzu o
ś
wietlonym przy
ć
mionym
ś
wiatłem. Wypełniał je tłum, gwar rozmów i zbyt gło
ś
na muzyka. Nie znosił
takich przyj
ęć
. Na ogół ko
ń
czyły si
ę
wci
ą
ganiem proszku z białej kreski i nieskr
ę
powan
ą
rozpust
ą
w sypialniach. Zwykle unikał ich jak ognia. Lecz jego towarzysz najwyra
ź
niej
nie podzielał jego niech
ę
ci.
- Szykuje si
ę
wspaniała zabawa! - wybełkotał z niekłamanym entuzjazmem.
Edward przyszedł tu na pro
ś
b
ę
starego przyjaciela ojca. Przyrzekł mu,
ż
e przypilnuje
jego syna, dwudziestodwuletniego Setha, który przejazdem przebywał w Londynie.
Edward najch
ę
tniej poprzestałby na kolacji i obejrzeniu przedstawienia, lecz młodzieniec
pragn
ą
ł zabawy. Gdyby Edward narzucił mu zbyt ostry re
ż
im, chłopak pewnie umkn
ą
łby
chyłkiem, nie wiadomo dok
ą
d, z pewno
ś
ci
ą
z fatalnym skutkiem. Dlatego postanowił
podarowa
ć
mu godzin
ę
upragnionej rozrywki,
ż
eby nie prowokowa
ć
do buntu. Baczył
przy tym,
ż
eby nie próbował innych u
ż
ywek prócz alkoholu.
Narkotyki nie stanowiły jedynego zagro
ż
enia. Uszminkowane laleczki polowały na
fundatorów z grubym portfelem. Wła
ś
nie jaka
ś
blondyna o długich włosach w sk
ą
pym
odzieniu wyci
ą
gała Setha na parkiet. Edward udzielił mu zezwolenia. Chwil
ę
pó
ź
niej
odrzucił zaproszenie równie wyzywaj
ą
cej brunetki. Prychn
ę
ła jak rozzłoszczona kotka i
odeszła ura
ż
ona. Podpierał wi
ę
c
ś
cian
ę
z mocnym postanowieniem wyci
ą
gni
ę
cia st
ą
d
chłopaka jak mo
ż
na najpr
ę
dzej.
Nie cierpiał takich dziewcz
ą
t, sprzedajnych jak ulicznice, gotowych odda
ć
ciało
pierwszemu lepszemu za odrobin
ę
luksusu. Jedyn
ą
ich cnot
ę
stanowiła brutalna szczero
ść
co do swych oczekiwa
ń
.
Edward spochmurniał. Przypomniał sobie,
ż
e niektórym brakowało nawet tej jednej
zalety. Ta, o której my
ś
lał, do ostatniej chwili ukrywała swoj
ą
prawdziw
ą
twarz.
Wygl
ą
dała
tak niewinnie,
ś
wie
ż
o jak poranna rosa. Tymczasem...
Popełnił bł
ą
d. Niewybaczalne głupstwo. Dobrze,
ż
e w por
ę
odzyskał rozum. Na
moment oczy zaszły mu mgł
ą
. Lecz zaraz rysy mu stwardniały.
Podeszła do niego kolejna panienka. J
ą
równie
ż
rozczarował. Omiótł wzrokiem
pomieszczenie w poszukiwaniu Setha. Jego spojrzenie pow
ę
drowało pomi
ę
dzy ta
ń
cz
ą
cymi
- 2 -
na drugi koniec sali.
Nagle zesztywniał, utracił zdolno
ść
ruchu. Ale nie jasno
ść
widzenia. Pami
ęć
te
ż
go
nie zawiodła. Powróciły wspomnienia, bolesne, pal
ą
ce.
Półprzytomny, oszołomiony ruszył wprost przed siebie sztywnym krokiem jak
zombie w kierunku jedynej istoty ludzkiej, której nie chciał nigdy wi
ę
cej zobaczy
ć
. Jego
twarz przypominała kamienn
ą
mask
ę
, a ból przeszywał mu serce, jakby wbito w niego
nó
ż
.
A ona stała nieruchomo, z wyrazem najwy
ż
szego zaskoczenia na twarzy.
Edward rozpoznał jej towarzysza. Znał go jak zły szel
ą
g. Aro Dimistris uwielbiał
huczne zabawy, a zwłaszcza dziewczyny, które w nich uczestniczyły. Blisko
ść
tych
dwojga nie pozostawiała w
ą
tpliwo
ś
ci, po co tu przyszła, zwa
ż
ywszy na grubo
ść
portfela
Ara.
A wi
ę
c nadal polowała na bogaczy. Zawrzał w nim gniew. Szybko go jednak opanował.
Pod
ąż
ył dalej zdecydowanym krokiem ku swej jedynej
ż
yciowej pomyłce. Ku
Belli Swan.
Twarz Belli zastygła pod grub
ą
warstw
ą
makija
ż
u. Po skołatanej głowie kr
ąż
yła
tylko jedna my
ś
l: „Nie, tylko nie to, tylko nie on!".
Lecz wzrok jej nie mylił. Edward Cullen zmierzał w jej kierunku. Jego nazwisko
huczało jej w głowie jak wyrok losu.
Nie mogła oderwa
ć
wzroku od rze
ź
bionych rysów, kruczoczarnych włosów, ciemnych
oczu i nienagannej sylwetki. Wysoki ponad metr osiemdziesi
ą
t, przystojny i smukły,
pojawił si
ę
nie wiadomo sk
ą
d, z przeszło
ś
ci. Przestała dostrzega
ć
cokolwiek oprócz
niego. Zapomniała nawet o zleceniodawcy, którego przeklinała w duchu przez cały
wieczór.
Jako
ś
przetrwała ceremoni
ę
wzajemnej prezentacji, powitalne drinki i kolacj
ę
.
Uprzejmie wysłuchała przechwałek na temat zamo
ż
no
ś
ci klienta. Ani przymilne
u
ś
miechy,
ani pochlebstwa nie zrobiły na niej wra
ż
enia. Potem zabrał j
ą
na to koszmarne przyj
ę
cie.
W jej odczuciu trwało całe godziny. Rozbolała j
ą
głowa. Co chwil
ę
walczyła z
mdło
ś
ciami. Usiłowała wył
ą
czy
ć
ś
wiadomo
ść
,
ż
eby wytrwa
ć
do ko
ń
ca.
Wystarczyło trzydzie
ś
ci sekund, by stwierdzi
ć
, w co wdepn
ę
ła. Muzyka grała za
gło
ś
no, alkohol lał si
ę
strumieniami, narkotyki kr
ąż
yły swobodnie jak czekoladki.
Wszyscy
panowie byli ulepieni z tej samej gliny co jej towarzysz. Wszystkie dziewczyny wygl
ą
dały
równie wyzywaj
ą
co jak ona.
Ż
e te
ż
kto
ś
taki jak Edward Cullen tu trafił!
Przypomniała sobie inny wieczór: gal
ę
w Covent Garden...
Panowie nosili czarne krawaty, damy - wytworne kreacje i drogocenne klejnoty.
Słuchali
ś
wiatowej sławy tenorów i sopranistek. Edward siedział obok niej w
wieczorowym garniturze, tak bliski,
ż
e ka
ż
d
ą
komórk
ą
odbierała jego obecno
ść
. Serce jej
topniało, gdy na ni
ą
patrzył...
Uci
ę
ła wspomnienie w połowie, jakby spu
ś
ciła na nie gilotyn
ę
, tak jak wielokrotnie
w ci
ą
gu czterech niesko
ń
czenie długich lat - lat pokuty.
Uczernione rz
ę
sy, polakierowane włosy, szkarłatne usta i kusa sukienka wzbudziły
w Edwardzie obrzydzenie. Bella Swan w takim miejscu!
Ż
e te
ż
tak nisko upadła w ci
ą
gu
czterech lat!
Nie tak
ą
j
ą
pami
ę
tał. Lecz tamta niewinna dziewczyna nigdy nie istniała. Sam sobie
stworzył idealny obraz, skrojony na miar
ę
marze
ń
. Pozbawiła go złudze
ń
, gdy pokazała,
- 3 -
czego naprawd
ę
pragnie. Pieni
ę
dzy, by ratowa
ć
zagro
ż
ony dorobek rodziny.
Nie dostaniesz ich. Nie ze mn
ą
takie numery, pomy
ś
lał m
ś
ciwie.
Zanim do niej dotarł, ochłon
ę
ła z zaskoczenia. Jej twarz nie wyra
ż
ała
ż
adnych
uczu
ć
, jakby nie widziała nic zdro
ż
nego w tym miejscu, swoim obecnym wizerunku czy
partnerze zabawy. Edward obrzucił j
ą
karc
ą
cym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na
m
ęż
czyzn
ę
u jej boku.
- Aro! - zawołał.
- Ed? Ty tutaj? Własnym oczom nie wierz
ę
! - wykrzykn
ą
ł Aro w ojczystym j
ę
zyku.
- Przyszedłe
ś
sam? Nie szkodzi. Nie brak tu wolnych dziewczyn, nawet ładniejszych
od tej, któr
ą
zaprosiłem. - Obrzucił łakomym spojrzeniem inn
ą
panienk
ę
do wynaj
ę
cia.
Równocze
ś
nie jednak
ś
cisn
ą
ł mocniej dło
ń
Belli, jakby zaznaczał swoje prawo
własno
ś
ci.
Bella z trudem znosiła jego dotyk. Przez cały wieczór dokładała wszelkich stara
ń
,
by unika
ć
fizycznego kontaktu, lecz odk
ą
d Edward Cullen przyw
ę
drował z koszmaru
przeszło
ś
ci w koszmar tera
ź
niejszo
ś
ci, była niemal wdzi
ę
czna za u
ś
cisk wilgotnych,
tłustych
paluchów. Na szcz
ęś
cie nie zrozumiała ani słowa z wymiany zda
ń
po grecku.
Gdy si
ę
dowiedziała,
ż
e jej dzisiejszy klient nosi greckie nazwisko, przemkn
ę
ło jej
przez głow
ę
,
ż
e chyba bogowie z niej zakpili. A gdy go zobaczyła trzy godziny temu,
wzbudził w niej odraz
ę
. Rodak pi
ę
knego Edwarda stanowił jego przeciwie
ń
stwo: ni
ż
szy od
niej, t
ę
gi, z nalan
ą
twarz
ą
, miał lubie
ż
ne spojrzenie i spocone dłonie. W gruncie rzeczy
nic dziwnego. M
ęż
czyzna o urodzie Adonisa nie musiałby płaci
ć
za towarzystwo na
wieczór.
Wbrew woli przeniosła wzrok na jego przystojnego rodaka. Nie zmienił si
ę
przez
te cztery lata. Znów stał przed ni
ą
najatrakcyjniejszy m
ęż
czyzna, jakiego w
ż
yciu
widziała.
Nawet gdy patrzył na ni
ą
z tak bezbrze
ż
n
ą
pogard
ą
, zapierało jej dech z zachwytu,
cho
ć
równocze
ś
nie palił j
ą
wstyd. Jednak Edward nie zatrzymał na niej spojrzenia. Szybko
wrócił do rozmowy z Aro:
- Pilnuj
ę
Setha Panotisa, syna Anatola,
ż
eby nie narobił głupstw. - Wskazał
ruchem głowy młodzie
ń
ca pl
ą
saj
ą
cego z blondynk
ą
, któr
ą
bardziej zakrywały włosy ni
ż
odzienie.
- Zamierzasz mu zepsu
ć
zabaw
ę
?
- Tak
ą
sam
ą
, jak ty planujesz? - odburkn
ą
ł z w
ś
ciekło
ś
ci
ą
.
Najch
ę
tniej wyszarpałby r
ę
k
ę
Belli z jego dłoni, ale szybko pow
ś
ci
ą
gn
ą
ł wzburzenie.
Bella Swan nie zasłu
ż
yła na to,
ż
eby o ni
ą
walczy
ć
. Stała jak kukła, z twarz
ą
bez wyrazu. Nie odczytał z jej oczu
ż
adnych uczu
ć
, nie licz
ą
c zdziwienia na jego widok,
czy te
ż
raczej konsternacji. Omal nie wystrychn
ę
ła go na dudka przed czterema laty.
Teraz nikogo nie oszuka. Jej wygl
ą
d mówił sam za siebie. Dra
ż
niła go tylko jej
oboj
ę
tno
ść
. Kiedy
ś
reagowała inaczej. Płakała, lgn
ę
ła do niego, usiłowała zatrzyma
ć
...
Aro ponownie przemówił, wi
ę
c skupił na nim uwag
ę
.
- Potrzebuj
ę
dopalacza. Zaczekaj tu na mnie, laleczko - rozkazał Belli po angielsku,
po czym ruszył przed siebie, roztr
ą
caj
ą
c trzy dziewczyny.
Bella wpadła w popłoch. Zostawił j
ą
sam na sam z Edwardem! Chciała pod
ąż
y
ć
za
klientem, ale Edward zatrzymał j
ą
jednym słowem:
- Bella!
Wymawiaj
ą
c jej imi
ę
, skruszył mur obronny, który budowała wokół siebie przez
cztery długie lata. D
ź
wi
ę
k jego głosu roztopił brył
ę
lodu, która skuwała jej serce. Gdy
- 4 -
tama p
ę
kła, wspomnienia napłyn
ę
ły wzburzon
ą
fal
ą
, okrutne, pal
ą
ce, jakby kto
ś
wlewał
jej do głowy wrz
ą
cy ołów.
ROZDZIAŁ DRUGI
Pewnego wiosennego wieczoru Bella wyskoczyła z autobusu przy Kensington
High Street,
ż
eby przej
ść
przez Holland Park. Uwielbiała t
ę
dy chodzi
ć
, zwłaszcza na
wiosn
ę
. Sło
ń
ce jeszcze mocno grzało, drzewa wypuszczały młode listki. Gdy z lubo
ś
ci
ą
wdychała
ś
wie
ż
e jak na londy
ń
skie warunki powietrze, w głowie brzmiała jej symfonia
„Wiosenna" Schumanna.
Przyspieszyła kroku, by jak najpr
ę
dzej oznajmi
ć
ojcu radosn
ą
nowin
ę
. Została wybrana
jako jedna z solistek na koncert w konserwatorium w przyszłym miesi
ą
cu. Dwa
nokturny Chopina nie przedstawiały wi
ę
kszych trudno
ś
ci, za to poprawne odegranie
Liszta wymagało wielu
ć
wicze
ń
. Powiedziała sobie,
ż
e da rad
ę
. Praktyka czyni mistrza.
Szkoda,
ż
e nie dostała nowego fortepianu, który tata obiecał jej na urodziny, ale równie
dobrze mogła po
ć
wiczy
ć
na starym.
Cho
ć
nie miała mu tego za złe, zastanowiło j
ą
,
ż
e po raz pierwszy w
ż
yciu nie dotrzymał
obietnicy. Z entuzjazmem wspierał jej muzyczne zainteresowania od chwili, gdy
nauczyciel muzyki w szkole podstawowej orzekł,
ż
e powinna pobiera
ć
lekcje gry. Bez
mrugni
ę
cia okiem pokrywał wszelkie wydatki.
Prawd
ę
mówi
ą
c, nie miała wielkiego talentu, ale nie zazdro
ś
ciła zdolniejszym.
Sztuka nie zapewniała utrzymania nawet geniuszom. Na szcz
ęś
cie finansowa pozycja
ojca uwalniała j
ą
od trosk materialnych. Mogła wi
ę
c po uko
ń
czeniu studiów gra
ć
dla
przyjemno
ś
ci - własnej i słuchaczy, wolna od przykrej konieczno
ś
ci zarabiania na
ż
ycie.
Ojciec uwielbiał jej słucha
ć
, cho
ć
brakowało mu zarówno słuchu muzycznego, jak
i orientacji w temacie.
- Tatusiu, to Haendel, nie Bach - poprawiała go wielokrotnie, gdy zasypywał j
ą
komplementami.
- Skoro tak twierdzisz, córeczko, to pewnie masz racj
ę
- odpowiadał Charlie Swan
z dobrodusznym u
ś
miechem.
Cho
ć
zrobiłby dla niej wszystko, nie wykorzystywała jego miło
ś
ci w innych celach
ni
ż
edukacja muzyczna. Rozpieszczał j
ą
z rado
ś
ci
ą
, poniewa
ż
tylko ona jedna pozostała
mu na
ś
wiecie.
Matki prawie nie pami
ę
tała, nie licz
ą
c niskiego, czystego głosu, gdy
ś
piewała jej
kołysanki.
- To po niej, po twojej kochanej, wspaniałej mamie odziedziczyła
ś
talent - powtarzał
pan Swan, wzdychaj
ą
c z
ż
alu po zmarłej, a
ż
ból rozdzierał serce.
Dzi
ę
ki trosce ojca nie brakowało jej niczego prócz matki. Płacił czesne, wi
ę
c nie
musiała bra
ć
po
ż
yczki na studia. Mieszkała w rodzinnym domu przy Holland Park.
Ć
wiczyła
na własnym, pierwszorz
ę
dnym instrumencie. Dostawała te
ż
pi
ę
kne ubrania.
- Bardzo przypominasz swoj
ą
mam
ę
- mawiał pan Granton z zachwytem. - Byłaby
z ciebie dumna, córeczko, tak jak ja.
Bella zrobiłaby wszystko,
ż
eby zobaczy
ć
u
ś
miech na jego twarzy. Od dnia swoich
urodzin rzadko go ogl
ą
dała. Wygl
ą
dał na zmartwionego.
Kiedy
ś
spytała, co go trapi. Niewiele si
ę
jednak dowiedziała.
- Tylko sytuacja na rynku - odrzekł enigmatycznie. - Kiedy
ś
w ko
ń
cu wróci do
normy. Zawsze wraca - pocieszył siebie i j
ą
bez wi
ę
kszego przekonania.
- 5 -
Plik z chomika:
alisha_Black
Inne pliki z tego folderu:
Pozory mylą.pdf
(1311 KB)
Inne foldery tego chomika:
♪ Jezioro wspomnień
♪ Lekcja tańca
♪ Mężczyzna z licytacji
♪ Miłość po teksańsku
♪ Na scenach światła
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin