KSIĘŻNA I TAJEMNICZY GREK-Porter Jane.pdf
(
493 KB
)
Pobierz
Jane Porter
Ksi
ęŜ
na i tajemniczy Grek
Tłumaczyła Małgorzata Dobrogojska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pomruk silników odrzutowca królewskiej floty powietrznej zmienił ton, a stalowy kadłub zadr
Ŝ
ał. Ksi
ęŜ
na Chantal
Thibaudet podniosła wzrok znad fili
Ŝ
anki z herbat
ą
.
Do tej pory lot przebiegał spokojnie. Byli w powietrzu ju
Ŝ
od trzech godzin, niemal w połowie drogi do domu. Wracali
do La Croix z tygodniowego pobytu w Nowym Jorku. Ksi
ęŜ
na, przeciwnie ni
Ŝ
towarzysz
ą
cy jej personel, nie cieszyła si
ę
z
powrotu do domu. Poniewa
Ŝ
jednak przez długie lata słu
Ŝ
by publicznej nawykła ukrywa
ć
prawdziwe uczucia pod mask
ą
spokoju i opanowania, na jej wargach igrał raczej oboj
ę
tny u
ś
miech. Wiedziała od dawna,
Ŝ
e prawda o
Ŝ
yciu za drzwiami
pałacu nikogo nie obchodziła. Zainteresowanie budziły tylko modne fryzury i stroje. Ludzie chcieli bajki, a nie prawdy.
Na my
ś
l o przyszło
ś
ci jej u
ś
miech przygasł. Grube mury, sztywne zasady, wszechogarniaj
ą
ca cisza. Nie takie
Ŝ
ycie sobie
wymarzyła.
Zawsze powa
Ŝ
nie traktowała swoje obowi
ą
zki i
Ŝ
ywiła gor
ą
ce przekonanie,
Ŝ
e jej
Ŝ
ycie potoczy si
ę
macze].
Samolot gwałtownie opadł w dół i si
ę
zakołysał.
Pasa
Ŝ
erowie zerkali na siebie, nerwowo chichocz
ą
c. Chantal zaledwie musn
ę
ła ich wzrokiem.
Pomimo prezentowanego na zewn
ą
trz opanowania
ź
le znosiła niespokojny lot. Latanie było nieodł
ą
czn
ą
. cz
ęś
ci
ą
jej
Ŝ
ycia, mo
Ŝ
na powiedzie
ć
,
Ŝ
e dorastała w samolotach. Jednak odk
ą
d została matk
ą
, starty, l
ą
dowania i wszelkie zakłócenia
lotu napawały j
ą
obaw
ą
·
Z tyłu samolotu dobiegł huk eksplozji. Przy odgłosach tarcia metalu o metal samolot wpadł w drgania. Gwałtownie
tracili wysoko
ść
.
Chantal wbiła stopy w podłog
ę
i usilnie starała si
ę
zachowa
ć
spokój.
To tylko turbulencje.
Stewardesa w czerwono-kremowym uniformie królewskich linii lotniczych La Croix pospiesznie szła , w jej kierunku.
- Zabior
ę
herbat
ę
. Nie warto ryzykowa
ć
oparzenia.
Samolotem rzucało, pasa
Ŝ
erowie szeptali niespokojnie, która
ś
z kobiet si
ę
rozpłakała.
Chantal zatrzymała wzrok na m
ęŜ
czy
ź
nie, siedz
ą
cym po drugiej stronie w
ą
skiego przej
ś
cia. Ciemne oczy
odwzajemniły jej spojrzenie. Nieznajomy zwracał uwag
ę
spokojem i opanowaniem. Uznała,
Ŝ
e nie jest Anglikiem ani
Francuzem. Był przystojny, a
ś
miały i surowy zarys brwi, nosa, ust i brody zdradzał bezwzgl
ę
dno
ść
i nieust
ę
pliwo
ść
.
- Niespokojny lot - odezwała si
ę
w nadziei nawi
ą
zania z nim kontaktu.
Starała si
ę
nie sprawi
ć
wra
Ŝ
enia przestraszonej. - . Owszem. - Chyba nie miał ochoty rozmawia
ć
.
Nieprzeniknione spojrzenie ciemnych oczu było niemal tak samo surowe jak linie jego twarzy.
Zanim zd
ąŜ
yła si
ę
ponownie odezwa
ć
, samolot gwałtownie zanurkował, a kto
ś
z tyłu krzykn
ą
ł.
Charital zje
Ŝ
yły si
ę
włosy na karku. Zacisn
ę
ła palce
na oparciu fotela i próbowała gł
ę
boko oddycha
ć
.
Tylko spokojnie.
Jeszcze raz zagadn
ę
ła s
ą
siada.
- Mówi pan z obcym akcentem. Przymkn
ą
ł powieki.
- Pani tak
Ŝ
e.
Był Włochem? Sycylijczykiem?
Pod powiekami poczuła łzy i zawstydziła· si
ę
tak jawnej utraty panowania nad sob
ą
.
- Pochodz
ę
z Melio - wymieniła niezale
Ŝ
ny kraj u wybrze
Ŝ
y Francji i Hiszpanii.
- Jestem Grekiem. - W stał i przeniósł si
ę
na wolny fotel obok niej.
Jego bliska obecno
ść
wzbudziła w Chantal jeszcze
wi
ę
kszy niepokój. - Jestem ...
- Wiem, kim pani jest.
Oczywi
ś
cie,
Ŝ
e wiedział. - A pan?
- Demetrius Mantheakis.
Samolot trzeszczał i j
ę
czał, miała wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e wpadli w korkoci
ą
g.
Zaczerpn
ę
ła haust powietrza i odwróciła si
ę
do Demetriusa Mantheakisa.
- To nie turbulencje, prawda?
- Nie.
Łudziła si
ę
,
Ŝ
e zaprzeczy. Kiedy przytakn
ą
ł, powoli wypu
ś
ciła powietrze, próbuj
ą
c zignorowa
ć
niem
ą
l namacalny strach
podobny do uczucia, z jakim zlany zimnym potem człowiek budzi si
ę
z sennego koszmaru.
Demetrius pochylił si
ę
nad ni
ą
.
- Czy ma pani zapi
ę
ty pas bezpiecze
ń
stwa? - zapytał, ale nie czekał na odpowied
ź
, tylko si
ę
gn
ą
ł i sprawdził· napi
ę
cie jej
pasa.
Jego działanie było wymowniejsze od słów i obawy Chantal znacznie wzrosły.
Nie zdołała si
ę
u
ś
miechn
ąć
. Lecieli nad Atlantykiem. W dole rozci
ą
gał si
ę
bezkresny ocean. Gdyby musieli awaryjnie
l
ą
dowa
ć
...
Spojrzała w okno. Dr
Ŝ
enie samolotu, skł
ę
bione chmury na atramentowoczarnym niebie i poczucie nieuchronno
ś
ci
katastrofy wyostrzyły jej zmysły. Przyszło
ść
wydała si
ę
nagle tak odległa,
Ŝ
e a
Ŝ
nieosi
ą
galna.
Lilly. Mała dziewczynka o słodkiej bladej twarzyczce okolonej złotymi lokami. Na my
ś
l o córeczce
o
mało si
ę
nie
rozpłakała.
Potarła oczy palcami, osuszaj
ą
c łzy, zanim zd
ąŜ
yły si
ę
pojawi
ć
. Nie wolno traci
ć
panowania nad sob
ą
. Kapitan nie
ogłosił
Ŝ
adnego komunikatu. Stewardesy siedz
ą
ce na swoich miejscach sprawiały wra
Ŝ
enie spokojnych i kompetentnych.
Samolot drgn
ą
ł gwałtownie i pochylił si
ę
na lewo.
Chantal spojrzała w okno.
Wrócili na poprzedni kurs.
Ś
wiat przesłaniały skł
ę
bione, ciemne chmury. Samolotem rzucało, kiedy przesuwał si
ę
mi
ę
dzy
nimi, jak gdyby dla ostrze
Ŝ
enia pasa
Ŝ
erów,
Ŝ
e niebezpiecze
ń
stwo wcale nie min
ę
ło. - Nic nie widz
ę
.
- Jest noc - odpowiedział jej s
ą
siad ze spokojem,
rozlu
ź
niaj
ą
c si
ę
w fotelu.
Próbowała znale
źć
pocieszenie w jego pewno
ś
ci
siebie, ale nie bardzo jej to wychodziło. - Jak piloci mog
ą
co
ś
widzie
ć
?
- Posługuj
ą
si
ę
przyrz
ą
dami nawigacyjnymi.
"A je
Ŝ
eli zawiod
ą
?" - chciała zapyta
ć
, ale me odezwała si
ę
.
Pomy
ś
lała o swoim
Ŝ
yciu. O dokonanych wyborach
i niewykorzystanych mo
Ŝ
liwo
ś
ciach.
- Doskonały moment na spotkanie z samym sob
ą
.
- Prosz
ę
mi o tym opowiedzie
ć
.
Potrz
ą
sn
ę
ła głow
ą
, mocno zaciskaj
ą
c dłonie na por
ę
czach.
- To zbyt trudne. Tyle trosk, marze
ń
, nadziei ...
--: Wszystko dzieje si
ę
niezgQdnie z naszymi wyob-
ra
Ŝ
eniami, prawda?
Spotkali si
ę
wzrokiem. - Rzeczywi
ś
cie.
- Czy
Ŝ
by prze
Ŝ
yła pani co
ś
takiego?
Oddaliła pytanie przecz
ą
cym ruchem głowy. Nie mogła o tym mówi
ć
. Wła
ś
ciwie w ogóle nie powinna z nim rozmawia
ć
.
Wróciła my
ś
lami do weekendu w Nowym Jorku. Była go
ś
ciem honorowym dorocznego Nowojorskiego Tygodnia Mody.
Mieszkała w apartamencie królewskim hotelu Meridien.Hotel był interesuj
ą
cy. Poł
ą
czenie biało-czarnych marmurów z
chromem
i drewnem przywodziło jej na my
ś
l statek wyciecz-
. kowy, olbrzymie kr
ę
gi
ś
wiatła - iluminatory, a małe stoliki ustawione blisko siebie - stoliki na pokładzie nad basenem.
Nowojorski Meridien był ekskluzywny i zatłoczony, szykowny i hała
ś
liwy, zupełnie jak miasto, do którego nale
Ŝ
ał. Uliczny
gwar, pobrz
ę
kiwanie sztu
ć
ców, słodki głos ulicznego
ś
piewaka - tak t
ę
tniło
Ŝ
yciem miasto, w którym Chantal zawsze czuła si
ę
obco.
Co za odmienno
ść
od wyspiarskiego ksi
ę
stwa, którym rz
ą
dził jej mał
Ŝ
onek, gdzie p
ę
dziła
Ŝ
ycie eleganckiej i wyrafmowanej
damy.
A przecie
Ŝ
wiedziała, co stanowiło o uroku Nowego Jorku. Wci
ąŜ
pami
ę
tała widok z okien królewskiego apartamentu. Miasto
pulsowało wokół niej barwne i ró
Ŝ
norodne, pełne odwagi i ekspresji, jakiej brakowało jej samej.
-
ś
ycie jest układank
ą
- odezwała si
ę
, wci
ąŜ
wspominaj
ą
c tydzie
ń
sp
ę
dzony w tym dziwnym mie
ś
cie.
Podró
Ŝ
e u
ś
wiadamiały jej, jak wiele ró
Ŝ
nych typów ludzkich
Ŝ
yje na
ś
wiecie i jak wiele istnieje sposobów na
Ŝ
ycie.
- Czasem. A czasem układa si
ę
prosto jak strzał. Tak. Kiedy
ś
i jej
Ŝ
ycie było proste. Teraz ju
Ŝ
nie.
Mał
Ŝ
e
ń
stwo, narodziny Lilly,
ś
mier
ć
Armanda. Nic nie było jasne. Ani proste.
Przypomniała sobie poranek w hotelu i kelnera, który j
ą
obsługiwał...
Przywołała w wyobra
ź
ni wysok
ą
posta
ć
o zbyt długich włosach i mi
ę
kkim głosie.
- Dzi
ś
rano, w hotelu był taki kelner. Urodził si
ę
m
ęŜ
czyzn
ą
, ale nie pasował do swojego ciała. Podziwiam go, bo potrafił
odmówi
ć
grania roli, która mu nie odpowiada.
Rano w restauracji najpierw poczuła zaciekawienie, pó
ź
niej zmieszanie, w ko
ń
cu sympati
ę
. Rozumiała,jak bolesna musiała by
ć
dla niego ta transformacja. Codzienne od
Ŝ
egnywanie si
ę
od naturalnych dla swojej płci zachowa
ń
i narzucanie sobie odmienno
ś
ci.
- Kawy? - zapytał kelner dzi
ś
rano głosem mi
ę
kkim jak kobiecy, ale wci
ąŜ
jeszcze bardzo m
ę
skim.
Ten jego głos zapadł jej mocno w serce, tam gdzie zazwyczaj emocje nie miały wst
ę
pu. Ogarn
ę
ło j
ą
gł
ę
bokie współczucie.
Biedny człowiek, zapewne przez lata znosił ból i upokorzenia.
W odpowiedzi z u
ś
miechem skin
ę
ła głow
ą
. Wiedziała,
Ŝ
e nie mo
Ŝ
na przej
ść
przez
Ŝ
ycie bezbole
ś
nie, ale ... - Jest pani dzieln
ą
kobiet
ą
- odezwał si
ę
Demetrius Mantheakis. - Wiele ju
Ŝ
pani dokonała.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Wspomnienie poranka wci
ąŜ
było bardzo
Ŝ
ywe.
- Nie. Ja nigdy o nic nie walczyłam. - Głos załamał si
ę
jej nagle.
Przymkn
ę
ła oczy. Zapragn
ę
ła znikn
ąć
WI
ę
cej
o tym nie my
ś
le
ć
.
- A o co chciałaby pani zawalczy
ć
?
Chantal z za
Ŝ
enowaniem kr
ę
ciła si
ę
na siedzeniu.
Zapragn
ę
ła uciec od tego m
ęŜ
czyzny, który zadawał jej trudne pytania i
Ŝą
dał prawdziwych odpowiedzi. Nie umiała mu odmówi
ć
.
Było w nim co
ś
, co wymuszało ·odpowied
ź
.
- O szcz
ęś
cie - odrzekła w ko
ń
cu.
- Szcz
ęś
cie?
Bezradnie wzruszyła ramionami. Sama nie rozumiała, czemu dzieli swoje naj skrytsze marzenia z nieznaJomym.
- Nie s
ą
dziłam,
Ŝ
e jest takie ulotne. Wydawało mi si
ę
,
Ŝ
e wszyscy dostaniemy po równo.
- I co?
Qot
ą
d nie rozmawiała z nikim w taki sposób, teraz jednak nie mogła przesta
ć
mówi
ć
. Jakby otworzyła si
ę
w niej tama.
- Wła
ś
ciwie nie wiem, jak to si
ę
stało. My
ś
lałam,
Ŝ
e człowiek dobry, uczciwy, współczuj
ą
cy, który ci
ęŜ
ko pracuje i du
Ŝ
o
z siebie daje, zostaje wynagrodzony. Znajduje szcz
ęś
cie i ... - przerwała, by nabra
ć
tchu, czuj
ą
c wewn
ą
trz bolesn
ą
pustk
ę
.
Wokół jego ust pojawiły si
ę
gł
ę
bokie bruzdy. - I co?
- Spokój.
Spokój. Jej dotychczasowym
Ŝ
yciem kierowały obowi
ą
zki wobec kraju. Jako naj starsza z trzech wnuczek króla Remiego
Ducasse'a miała zosta
ć
monarchini
ą
. Od najwcze
ś
niejszych lat wiedziała,
Ŝ
e jej obowi
ą
zkiem jest odpowiednie
zam
ąŜ
pój
ś
cie, które zapewni nast
ę
pców tronu, a tak
Ŝ
e zagwarantuje niezale
Ŝ
no
ść
finansow~ i polityczn
ą
od pot
ęŜ
nych s
ą
-
siadów.
Nie mogła si
ę
szczerze wypowiada
ć
ani kierowa
ć
odruchami serca. Jej uczucia od dzieci
ń
stwa poddano dyktatowi umysłu.
Wiedziała,
Ŝ
e którego
ś
dnia po
ś
lubi odpowiedniego m
ęŜ
czyzn
ę
, wybranego przez dziadka i jego doradców, zapewniaj
ą
c
królestwu pomy
ś
lno
ść
i stabilno
ść
.
Tak
ą
rol
ę
jej wyznaczono.
I tak si
ę
stało. Niestety, gdy po
ś
lubiła Armanda, u
ś
wiadomiła sobie,
Ŝ
e popełniła najwi
ę
kszy bł
ą
d w swoim
Ŝ
yciu.
Narodziny Lilly jeszcze pogorszYły sytuacj
ę
.
Na wspomnienie córeczki u
ś
miechn
ę
ła si
ę
. Mała była jej najwi
ę
ksz
ą
rado
ś
ci
ą
. Przynajmniej miała dla kogo
Ŝ
y
ć
.
Znów rozległ si
ę
zgrzyt metalu, a samolot st
ę
kn
ą
ł jakby w agonii. Chantal
ś
cisn
ę
ła dłonie w pi
ęś
ci.
Co b
ę
dzie z Lilly, je
Ŝ
eli ... ?
Wiedziała,
Ŝ
e jej szwagier król Malik Nuri walczył o uwolnienie Lilly z sieci archaicznego prawodawstwa La Croix. Na
razie jednak jeszcze nic nie osi
ą
gn
ą
ł. Gdyby wi
ę
c Chantal zgin
ę
ła, Lilly pozostałaby na zawsze wi
ęź
niem rodziny Thibaudet
w La Croix. Chantal nie mogła si
ę
pogodzi
ć
z tak
ą
ewentualno
ś
ci
ą
. Rodzice Armanda byli lud
ź
mi zimnymi, skłonnymi
bezwzgl
ę
dnie kontrolowa
ć
ka
Ŝ
dy wybór, ka
Ŝ
d
ą
my
ś
l i ka
Ŝ
dy oddech Lilly.
Zakr
ę
ciło jej si
ę
w głowie, a
Ŝ
oł
ą
dek fikn
ą
ł kozła.
Wymioty wydawały si
ę
nieuniknione. Nagle czyja
ś
dło
ń
ucisn
ę
ła tył jej głowy, zmuszaj
ą
c, by pochyliła j
ą
na kolana.
Dotyk Demetriusa Mantheakisa był silny i koj
ą
cy, a głos spokojny:
Z jego dłoni
ą
spoczywaj
ą
c
ą
na potylicy i twarz
ą
opart
ą
o kolana Chantal czuła si
ę
kompletnie oszołomiona. Kilka godzin
wcze
ś
niej byłajeszcze w Nowym Jorku, teraz szykowała si
ę
na
ś
mier
ć
.
Zaciskaj
ą
c powieki, walczyła o odzyskanie panowania nad sob
ą
.
- Oddychaj - odezwał si
ę
głos ponad ni
ą
.
- Nie mog
ę
- głos jej si
ę
załamał, a na kolana
spłyn
ę
ły łzy. - Nie mog
ę
...
- Mo
Ŝ
esz. Musisz. Dalej, Chantal, b
ą
d
ź
silna. Jego silny głos podziałał jak policzek. Zacz
ę
ła oddycha
ć
gł
ę
biej i regularniej.
- Ju
Ŝ
mi lepiej. - Uniosła głow
ę
, przeciwstawiaj
ą
c si
ę
naciskowi jego dłoni.
Powoli zwolnił ucisk.
Chantal wyprostowała si
ę
i spróbowała odwzajemni
ć
jego spojrzenie. Ale nie była w stanie. Demetrius Mantheakis
przera
Ŝ
ał j
ą
niemal tak samo jal<: miotany wstrz
ą
sami samolot.
Demetrius uwa
Ŝ
nie obserwował ksi
ęŜ
n
ę
. Zdawał sobie spraw
ę
z sytuacji. Zachował spokój, bo nie miał wyboru.
Wiedział tylko,
Ŝ
e w
Ŝ
adnym razie jej nie opu
ś
ci. Czy prze
Ŝ
yj
ą
? Decyzja tam, w górze, ju
Ŝ
zapadła. Pozostawało im tylko
czeka
ć
.
- Ju
Ŝ
mi lepiej - powtórzyła Chantal
Ŝ
ywszym
i spokojniejszym głosem.
Widział, jak kurczowo
ś
ciska por
ę
cze fotela. - To normalne,
Ŝ
e si
ę
boisz.
Odwzajemnił spojrzenie niebieskich oczu, pociemniałych teraz z emocji. Zauwa
Ŝ
ył delikatne zmarszczki wokół ust.
- A ty nie? - zapytała szeptem.
- Te
Ŝ
, jak ka
Ŝ
dy.
~ Prze
Ŝ
yjemy?
- Zrobimy, co si
ę
da.
Spokojny głos Demetriusa wyzwalał w niej ch
ęć
krzyku. Był równie opanowany jak ona przera
Ŝ
ona.
Gdyby nie Lilly ... Musi prze
Ŝ
y
ć
dla małej.
- Je
Ŝ
eli zgin
ę
....
- Nie zginiesz.
Bardzo chciała mu wierzy
ć
i prawie jej si
ę
to udało. - Gdyby jednak, powiedz mojej córce ...
- Chantal!
Twardy ton skłonił j
ą
, by na niego spojrzała. Kiedy spotkali si
ę
wzrokiem, poczuła zimno, ciepło i zam
ę
t w głowie.
Podobnie jak Armand był bardzo pewny siebie.
Samolot gwałtownie zanurkował. Za plecami Chantal zabrzmiał histeryczny kobiecy krzyk. Demetrius nakrył jej dło
ń
swoj
ą
i mocno
ś
cisn
ą
ł.
Odwzajemniła u
ś
cisk.
Opadły maski tlenowe. Chantal patrzyła na l}ołysz
ą
c
ą
si
ę
przed jej twarz
ą
Ŝ
ółt
ą
miseczk
ę
i usiłowała sobie przypomnie
ć
szczegóły awaryjnej instrukcji. Si
ę
gn
ę
ła po mask
ę
. Zało
Ŝ
yła j
ą
.
Obróciła si
ę
, by spojrze
ć
na Demetriusa. Miał ju
Ŝ
mask
ę
na twarzy, a w okolonych zmarszczkami oczach u
ś
miech.
Zadr
Ŝ
ała jej broda, a oczy wypełniły si
ę
łzami. - Chc
ę
wróci
ć
do domu.
- Opowiedz mi o Lilly - poprosił.
Chantal zamrugała, z oczu popłyn
ę
ły jej łzy. Pilot schodził w dół spiral
ą
, bo starał si
ę
nie wpa
ść
w korkoci
ą
g. Próbuj
ą
c
odwróci
ć
my
ś
li od czekaj
ą
cej ich katastrofy, Chantal odpowiedziała:
- Ma cztery lata. Lubi zielony kolor.
Wskutek przechyłu pas bezpiecze
ń
stwa wrzynał jej si
ę
w ciało, a ona sama ledwo utrzymywała si
ę
w fotelu. Demetrius
obejmował j
ą
ramieniem, próbuj
ą
c wcisn
ąć
z powrotem w fotel.
- Jaka jest? - zapytał. Chantal zamkn
ę
ła oczy. - Nie
ś
miała. Wra
Ŝ
liwa.
Przywołała twarz córeczki, a jej serce zabiło miło
ś
ci
ą
·
Wszystko b
ę
dzie dobrze. Musi.
Lilly ma ciotki Nicolette i Joelle, dwoje dziadków i mnóstwo oddanych osób w Melio.
Wszystko b
ę
dzie dobrze.
Z gło
ś
nika doleciał głos kapitana. Schodzili do l
ą
dowania.
Demetrius poło
Ŝ
ył jej dło
ń
na karku. - Powodzenia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Przez moment nic si
ę
nie działo. Wci
ąŜ
wisieli w powietrzu, ale w nast
ę
pnej· chwili maszyna run
ę
ła w dół.
Ziemia uniosła si
ę
na ich spotkanie i pochwyciła samolot w swe gigantyczne ramiona. Samolot dotkn
ą
ł kołami ziemi, odbił si
ę
,
a potem jeszcze raz i znowu. Huk rozdzieranego metalu brzmiał ogłuszaj
ą
co, w powietrzu unosił si
ę
smród pal
ą
cej si
ę
gumy i
gazu.
Kabin
ę
wypełniły kł
ę
by czarnego dymu, a samolot wpadł w po
ś
lizg.
Sił
ą
bezwładno
ś
ci sun
ą
ł w ciemno
ść
, .miotaj
ą
c przera
Ŝ
onymi pasa
Ŝ
erami.
Nagle co
ś
rozbłysło. Ogie
ń
. Palili si
ę
.
Maszyna wci
ąŜ
jeszcze była w ruchu,
ś
lizgała si
ę
po pasie jak monstrualna zabawka, a
Ŝ
ogon odpadł i stalowy kadłub
przełamał si
ę
z trzaskiem.
Chantal zobaczyła nad głow
ą
rozgwie
Ŝ
d
Ŝ
one niebo, a na twarzy poczuła krople czego
ś
ciepłego i mokrego. Oddychała płytko,
bo sprawiało jej to trudno
ść
. Wszystko było silnie rozgrzane, a powietrze parne i wilgotne. Zapach dymu i paliwa wci
ąŜ
dra
Ŝ
nił jej
nozdrza i przeszkadzał oddycha
ć
. Musi si
ę
st
ą
d wydosta
ć
.
Si
ę
gn
ę
ła do zapi
ę
cia pasa. Potem spróbowała wsta
ć
, ale nogi si
ę
pod ni
ą
ugi
ę
ły. Klatka piersiowa bolała, kolana dr
Ŝ
ały. Ciało
odmawiało współpracy,
chocia
Ŝ
instynkt nakazywał natychmiast wydosta
ć
si
ę
z wraku. Twarz miała mokr
ą
i lepk
ą
.
- Daj mi r
ę
k
ę
- usłyszała głos Demetriusa. Nie widziała go i kiedy z trudem obróciła si
ę
, zauwa
Ŝ
yła,
Ŝ
e ogon samolotu
wraz z innymi pasa
Ŝ
erami po prostu znikn
ą
ł. - Chantal.
Plik z chomika:
rewia
Inne pliki z tego folderu:
KSIĘŻNA I TAJEMNICZY GREK-Porter Jane.pdf
(493 KB)
Inne foldery tego chomika:
Paige Laurie
PALMER DIANA
Parv Valerie
Pershing Diane
Pickart Joan Elliot
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin