Czy_lubi_pani_Schuberta.doc

(251 KB) Pobierz
Rafael Mendizábal

 

 

                           Rafael Mendizábal

 

 

 

 

 

 

CZY LUBI PANI SCHUBERTA?

 

 

(„¿Le gusta Schubert?”)

 

 

 

 

                                 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                                        Przełożyła Rubi Birden

 

 

 

 

 

 

 

 

OSOBY:

 

Crista – nauczycielka gry na pianinie, ok. 60 lat. Elegancka. Chodzi opierając    się na lasce. Widać, że jest chora.

 

Mati – uczennica Cristy. 40 lat. Gra na wiolonczeli. Z przyjaźni wciąż  przychodzi  na lekcje. Ma słaby charakter, jest odrobinę zaburzona.

 

Adela – żebraczka. Mieszka na ulicy.

 

 

 

Akcja dzieje się w Madrycie. Jest jesień.

 

 

 

 

 

 

                                                                      SCENA   PIERWSZA

 

 

 

MATI:               (wchodząc z ulicy) Crista! Crista! (wchodzi do salonu)

 

CRISTA:              ( z offu) Chwileczkę.

 

Mati niesie futerał na wiolonczelę, który opiera o sofę. Crista wchodzi do salonu. Podpiera się laską z gałką z kości słoniowej.

 

CRISTA:              Spóźniłaś się pięć minut.

 

MATI:              Moja matka jest niemożliwa. Siedzi z zarządcą od ósmej rano. Podatki doprowadzają ją do szału.

 

CRISTA:              I to dowodzi tezy, że najlepiej mieć tylko tyle, ile się potrzebuje. Gdyby twoja matka nie była taka bogata, miałaby o połowę zmartwień mniej.

 

MATI:              Problem w tym, że jesteśmy razem opodatkowane, a ona narzeka, że nie pomagam jej płacić rachunków. A ja nie nienawidzę cyfr, nie znoszę pieniędzy, oczywiście miło jest je mieć i móc sobie pozwolić na jakiś kaprys.

 

CRISTA:              Odpowiedź rozpieszczonego bachora.

 

MATI:              (poważnie) Myli się pani, to odpowiedź kobiety obojętnej na banały tego świata.

 

CRISTA:              Ta obojętność obejmuje francuskie perfumy?

 

MATI:              To właśnie ten kaprys, o którym mówiłam. A jeśli próbuje mnie pani obrazić, to i tak się to pani nie uda. Jest piękny dzień, a to wprawia mnie w świetny nastrój.

 

CRISTA:               A ja wręcz odwrotnie, wolę deszcz. To chyba wpływ moich przodków z północy. Jak się teraz mówi? „Być zdołowanym”? No to ja taka jestem, kiedy długo utrzymuje się ładna pogoda. Muszę patrzeć w niebo i czuć jak woda spływa mi po twarzy, mimo że wiem, że wilgoć rozwala mi kości.

 

MATI:              Przepraszam, nie zapytałam, jak się pani dzisiaj czuje.

 

CRISTA:              Tu nie chodzi o jeden dzień. Mój napęd zaczyna szwankować dzień w dzień, przez cały rok.

 

MATI:              Może chce pani przełożyć lekcję na jutro?

 

CRISTA:              Najpierw obowiązek, potem ból. A tak się miło składa, że lubię spędzać czas w twoim towarzystwie.

 

MATI:              I wzajemnie. Te chwile, które spędzamy razem, rekompensują mi kłótnie z matką i całą resztę dnia. Pani dom to mój mały azyl.

 

CRISTA:              Gdyby było inaczej, codzienne spotkania nie miałyby większego sensu. A nie myślałaś o tym, że za kłótnie z matką częściowo ponosisz winę ty sama?

 

MATI:              Cała wina leży po mojej stronie, ale ona nie ma prawa się na mnie wyżywać. Gdybym jej nie pyskowała, mój dom byłby oazą spokoju, ale czułabym się jak bezbronna owca, a nie mam zamiaru dawać jej takiej satysfakcji. Wie pani, że odkąd pamiętam, moja matka nie poszła ze mną nawet na spacer? Od tego była niania. Chodzenie ze mną do kina scedowała na wuja Alberta. Umarł, kiedy miałam siedem lat i już nigdy więcej nikt nie wziął mnie do kina. Jedyny obrazek z dzieciństwa, jaki mam przed oczami, to widok matki siedzącej przy stole z kartami w ręku, grającej z przyjaciółkami. Ona jest chora na te karty.

 

CRISTA:              I ma sporo szczęścia. Ludzie pokroju twojej matki, których znałam, zazwyczaj kończyli jako bankruci.

 

MATI:              Myślę, że kantuje.

 

CRISTA:              Mati!

 

MATI:              Mówię poważnie. Ma lusterka rozmieszczone strategicznie na podłodze i na ścianach.

 

CRISTA:              Jej przyjaciółki są durne?

 

MATI:              Są takie same, jak ona, więc pewnie też kombinują. Poza tym poważne partie rozgrywa tylko z facetami. Z takimi, co to zna ich od pięćdziesięciu lat. A dżentelmenowi nie wypada zwracać uwagi damie, przynajmniej tak twierdzi moja matka. Dzięki temu przez połowę dni w tygodniu mój dom wygląda jak oddział geriatryczny. Już czterech wykończyła.

 

CRISTA:              Mati, na miłość boską, miejże odrobinę rozsądku!

 

MATI:              (obrażona) Jutro przyniosę pani nekrologi. No, kserokopie, bo oryginały trzyma z kartami. Twierdzi, że przynoszą jej szczęście.

 

CRISTA:              To znaczy, że do tego jest przesądna. Jak umarli ci panowie?

 

MATI:              Wszyscy czterej na zawał serca. Oczywiście najmłodszy miał osiemdziesiąt pięć lat.

 

CRISTA:              Więc można przyjąć, że umarli, bo po prostu mieli umrzeć.

 

MATI:              Przypuszczam, że tak.

 

CRISTA:              Możemy zacząć lekcję?

 

MATI:              Kiedy tylko pani zechce. Muszę się wreszcie przygotować do tego koncertu, który mam dać.

 

CRISTA:              Pamiętasz, co ci powiedziałam pierwszego dnia, kiedy do mnie przyszłaś?

 

MATI:              Pomijając to, że przepłakałam trzy noce pod rząd, zajęło mi sporo czasu, zanim zapomniałam. (naśladuje ją, surowym tonem) „Moje dziecko, masz pieniądze, żeby płacić za lekcje, ale talentu nie masz.”

 

CRISTA:              Jedną z moich podstawowych zasad było – nigdy nie okłamywać moich uczniów, aczkolwiek nie raz jedynym efektem było zirytowanie ich matek.

 

MATI:              Wtedy wydało mi się to okrutne.

 

CRISTA:              Twój ojciec musiałby kupić teatr, żebyś mogła dać koncert. Zrujnowanie go nie byłoby bardziej okrutne?

 

MATI:              Czułam się tak bardzo urażona, że sporo czasu zajęło mi przyznanie się do tego przed samą sobą. Nocami śniłam, że po zmianie nauczycielki dawałam koncert, a na koniec publiczność gotowała mi owację na stojąco. Wtedy ja dzwoniłam do pani, a pani błagała mnie o wybaczenie.

 

CRISTA:              Wyobraźnia może być formą talentu, ale nie w muzyce. Muzyka to technika… i czasem serce – to wtedy, kiedy mówimy o przebłysku geniuszu.

 

MATI:              W gruncie rzeczy moje pragnienie sukcesu nie było niczym innym, jak chęcią sprawienia przyjemności mojemu ojcu. Po tym jak opowiadałam pani o zachowaniu mojej matki, łatwo będzie pani zrozumieć, że mój ojciec czuł się samotny. Ja byłam jedyną rzeczą trzymającą go przy życiu. A moim grzechem jest to, że urodziłam się przeciętniarą.

 

CRISTA:              Nie jesteś przeciętna, ale koniecznie chcesz za taką uchodzić. To dlatego brakuje ci tej iskry. Grasz dobrze, ale robisz to tak, jakbyś pisała na maszynie, mechanicznie. Na szczęście zauważyłaś to w porę, bo inaczej nie mogłabym udzielać ci lekcji.

 

MATI:              I zrezygnowałaby pani z pieniędzy wypłacanych przez mojego ojca?

 

CRISTA:              Nawet do tego stopnia i zaręczam ci, że ich nie potrzebowałam.

 

MATI:              Zaskakuje mnie pani.

 

CRISTA:              Wielkie stolice są bardzo nieprzychylne dla nowoprzybyłych. A ja wyszłam z domu, kiedy miałam dwadzieścia lat. Nie miałam rodziny w Madrycie. To był wielki krok, zwłaszcza biorąc pod uwagę tamte czasy, a zapewniam cię, że ja miałam ten dar, iskrę bożą. Zabrakło mi tylko możliwości. Nie takich w postaci bogatego protektora, tylko okazji do zaprezentowania talentu.

 

MATI:              Z tego, co wiem, mój ojciec pani pomagał.

 

CRISTA:              Bogu dzięki nie byłaś jednym z tych koszmarnych bachorów, którym musiałam udzielać lekcji z powodów czysto finansowych. Pamiętam jednego chłopca, którego ojciec miał jatkę przy ulicy Fuencarral 60. Na cześć swojego antenata dzieciak miał palce jak serdelki, ale dzięki wdzięczności jego matki, dwa razy w tygodniu jadłam mięso. Z zapłatą za lekcję przysyłała mi wspaniały filet cielęcy. Filet w tamtych czasach! Czułam się fatalnie oszukując ją, ale widok jedzenia natychmiast uciszał moje skrupuły. A dzieciak był szczwany jak lis. Któregoś dnia przyszedł na lekcję i powiedział: „Jeśli pani chce, to może ja pójdę pograć w kulki z kolegami, a pani w tym czasie zje fileta?” Tego dnia, którego nakryła nas jego matka, skończyły się te bankiety. A żałowałam bardzo, że musiałam odprawić jednego ucznia, który miał prawdziwy talent, ale nie mógł zapłacić, a ja akurat wtedy potrzebowałam pieniędzy, żeby przetrwać do końca miesiąca. Moje wyrzuty sumienia skończyły się dopiero, kiedy spotkałam go na ulicy po wielu latach. Zajął się biznesem i świetnie mu szło. Może będąc pianistą umarłby z głodu, ale jestem pewna, że miał dar boży. Ten z palcami jak serdelki odziedziczył jatkę po swoim ojcu, robię u niego zakupy. Wiesz, co później robiłam? Prostytuowałam się.

 

MATI:              Pani?

 

CRISTA:              Nie rób takiej zdziwionej miny. Nawet nie myśl, że poszłam na ulicę. Nie wytrzymałabym konkurencji. Zawsze byłam jedną z tych kobiet, których elegancję się komentuje, ale mężczyźni nigdy nie patrzą na ich nogi.

 

MATI:              Ja zawsze panią podziwiałam.

 

CRISTA:              Miło usłyszeć taki komplement z ust innej kobiety. Prostytuowałam się w etycznym tego słowa znaczeniu. Zajęłam się przemierzaniem sklepów spożywczych w poszukiwaniu potencjalnych talentów. Kiedy widziałam dziecko właścicieli pomiędzy czwartym a ósmym rokiem życia, stawałam przed rodzicami i mówiłam: „To dziecko, z takimi rękami, mogłoby być dobrym pianistą.” Na poparcie tezy pokazywałam im zdjęcie małego Arturo Pomara, który co prawda nie grał na fortepianie, ale był za to geniuszem szachowym. Ojców zazwyczaj niewiele to obchodziło, ale matki miękły od razu. I tak się utrzymywałam. Dzień w którym w „ABC” wydrukowali zdjęcie amerykańskiego chłopca, który nazywał się Liberace i mając siedem lat zarabiał dziesięć tysięcy dolarów za koncert, zmienił moje życie. Od tamtej pory w moim mieszkaniu aż się roiło od przyszłych geniuszy muzycznych. Myślę, że teraz ten Amerykanin grywa w peruczce i marynarce wyszywanej cekinami. „Sic transit gloria mundi”.

 

MATI:              Uwielbiam pani opowieści.

 

CRISTA:              To tylko wspomnienia, nic więcej. Przecież wiesz, że zawsze się mówi, że wszystko co było, było lepsze, niż to co jest. Ale tak naprawdę to, za czym tęsknimy, to po prostu młodość. A ty nie bądź hipokrytką, bo zupełnie ci z tym nie do twarzy.

 

MATI:              Tego o dziecku z palcami jak serdelki nigdy mi pani nie opowiadała.

 

CRISTA:              Nos ci urośnie przez te kłamstwa.

 

MATI:              Mam przysiąc?

 

CRISTA:              Wolę, żebyś mnie oszukiwała. Napijemy się herbaty przed lekcją?

 

MATI:              Bardzo chętnie.

 

CRISTA:              To zajmie tylko chwilkę, woda już się grzeje.

 

Wychodzi. W tym czasie Mati przygotowuje wiolonczelę. Chwilę później wchodzi Crista z tacą

Mati wyjmuje piersiówkę i dolewa do filiżanki parę kropel koniaku)

 

MATI:              Sama pani wie, że lubię ją troszkę doprawić.

 

CRISTA:              Alkohol nie szkodzi, pod warunkiem, że się go nie nadużywa.

 

MATI:              Będzie mi pani prawić morały jak moja matka?

 

CRISTA:              Nigdy nie zwróciłam nikomu uwagi na coś, co nie było związane z muzyką.

 

MATI:              Przepraszam.

 

CRISTA:              Smakuje ci?

 

MATI:              Jest pyszna, jak zwykle.

 

CRISTA:              Mam ci się do czegoś przyznać? Na początku nie znosiłam tego paskudztwa, ale prawda jest taka, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Piliśmy herbatę trochę ze snobizmu, naśladując Anglików i ich five o’clock, podając to świństwo, jakby to był jakiś rytuał. Myślisz, że parę kropel tego, co sobie dolałaś, by mi zaszkodziło?

 

MATI:              (uśmiecha się) Jestem przekonana, że pani kości będą pani wdzięczne. (wlewa jej parę kropel z piersiówki)

 

CRISTA:              (próbuje i wstrząsa nią dreszcz) Masz rację, wydaje mi się, że żałośnie straciłam czas.

MATI:              Koniec snobizmu?

CRISTA:              I początek przyjemności. (sama dolewa sobie parę kropel z piersiówki i pije. Do Mati) Wypiłaś?

MATI:              Do ostatniej kropelki. Jestem gotowa, możemy zaczynać, kiedy pani zechce.

Crista bierze tacę.

MATI:              Pomóc pani?

CRISTA:              Dziękuję, poradzę sobie. (w tym samym momencie robi gest świadczący o bólu)

MATI:              Wieczna Zosia Samosia.

Mati bierze od niej tacę i wychodzi do kuchni.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin