Czy rozumiemy własne dzieci? – płaszczyzny rozumienia i nierozumienia.
Chociaż jesteśmy podobno narodem indywidualistów lubimy żyć we wspólnotach. Szczególnie cenimy rodzinę, która skutecznie opiera się różnego rodzaju zagrożeniom i próbom dekonstrukcji.
Na czym polega rodzinność Polaków?, Jakiego rodzaju wspólnotą jest rodzina?
1. Ekonomiczna – razem łatwiej borykać się z materialnością życia
2. Pewnego rodzaju przestrzeń psychiczna, w której:
a. nie trzeba grać, udawać, wysilać się, wystarczy, że się jest
b. trzeba jednak umiejętnie wyważyć proporcje ja - my, zachowując poszczególność; trzeba coś robić dla rodziny
3. Rodowa – widzieć siebie w porządku pokoleniowym, czuć tożsamość genetyczną oglądając rodzinny album
ze zdjęciami, rozpoznawać siebie w rysach twarzy własnych dzieci i własnych dziadków. Czasami czuć satysfakcję
z powodu przynależności do rodu, który miał swój udział w tworzeniu historii. Nawet, jeżeli to polegało na codziennej rzetelności w wypełnianiu obowiązków.
4. Duchowa – wspólnota zainteresowań
5. Wspólnota ludzi, którzy wytworzyli nałóg bliskości, bycia razem, są dla siebie niezbędnymi elementami świata oswojonego.
Oprócz integracji rodowej człowiekowi potrzebne jest poczucie tożsamości pokoleniowej i integralności osobistej. Żeby umieć być z innymi trzeba umieć być ze sobą. To wywoływało w rodzinach konflikty pomiędzy pokoleniami i spory wynikające z chęci zaistnienia we własnej poszczególności. One nie były groźne. Rozbijały żeby budować.
Współczesność to zmieniła. Zmieniła sposób, w jaki człowiek rozumie własne człowieczeństwo to może rozerwać więź pokoleniową.
Dlaczego możemy się nie rozumieć?
· przyjmujemy różne rozumienia człowieczeństwa
· mamy inne poczucie czasu
· inaczej rozumiemy szczęście i przyjemności
· swoim zachowaniem dzieci niejednokrotnie wyrażają przekonanie, że niektóre z dawnych świętości powinno trafić do muzeum idei
· kult życia, młodości i sprawności wokół których budowana jest tożsamość pokoleniowa dzieci, nie zawsze jest aprobowany przez pokolenie ojców i dziadków
· dzieci aprobują etykę autentyczności, rodzice etykę obowiązku
· motywacją nauki w pokoleniu rodziców była chęć rozumienia, dzieci najczęściej uczą się dla doraźnych
i wymiernych korzyści
· inaczej rozumiemy prawdę, jedno z fundamentalnych pojęć cywilizacji euroatlantyckiej. Prawda przestaje być sądem o rzeczywistości, staje się consensusem.
Uczenie i wychowywanie, i to domowe i to profesjonalne, metodycznie organizowane przez państwo i jego instytucje wymaga przeświadczeń antropologicznych.
Zanim się zacznie metodycznie uczyć i wychowywać trzeba sprawdzić czy dzieci tak rozumieją swoje człowieczeństwo jak poprzednie pokolenia. Czy aktualne metodyki nauczania i wychowania nie oddziałują na kogoś, kogo, być może, już nie ma.
Jest to wiedza, która egzystuje gdzieś na marginesie świadomości. Intuicyjnie wiemy, kim jest człowiek, co należy do jego natury, poprzez jakie funkcje spełnia się w swoim człowieczeństwie. Do świadomości potocznej przeniknęła wiedza,
że człowiek to:
- Homo sapiens – istota umiejąca myśleć i swoje myślenie konstruować w oderwaniu od doraźnych korzyści
- Homo faber – wytwórca, budowniczy sztucznego świata rzeczy i instytucji, które stały się jego naturalnym środowiskiem
- Homo ritualis – twórca obrzędów, które pozwalają na oswajanie rzeczywistości i jej przemianę w coś swojskiego
i zrozumiałego
- Homo viator – wędrowiec kwestionujący swoje „tu i teraz” zaprzeczający ograniczeniom i determinizmom
- Homo oecomomicus – wytwórca przedmiotów, które swoją świetność i wartość zyskują wchodząc na rynku
w relację kupna – sprzedaży.
Dla pokolenia dzisiejszych nastolatków rozumienie siebie jako kogoś, kto spełnia się w wymienionych rolach odeszło do historii. Jeśli nie do końca, to z powodu przeświadczenia, że człowiek jest tym, co robi, że nie ma stałej natury. Dzieci swoim sposobem bycia demonstrują też, tezę że „esencja nie wyprzedza egzystencji” [1]
Przez ponad 4 tysiące lat człowiek widział siebie w roli zdobywcy i odkrywcy. Budował swoje poczucie wartości na umiejętności walczenia i zdobywania. Jego poszczególność wynikała z ogólności. Zachowywał się zgodnie z przypisaną mu naturą. Wielkie mity ludzkości dobitnie to poświadczają.
Odyseusz wyrusza spod Troi na licznych okrętach z łupami i towarzyszami. Po latach tułaczki dociera do Itaki jako nędzarz bez zdobyczy i ludzi. Kiedy staje do walki o Penelopę nie ma nic. Jest nagi. Jest nagi, ale nie jest bankrutem, bo ma siebie. Jeśli ma siebie, to może mieć wszystko. To, co człowiek jest w stanie uczynić, wynika z tego, kim jest.
Do niedawna poczucie wartości, które brało się z umiejętności wygrywania, zdobywania, dominowania nad przeciwnikiem było powszechne. Zachowania znane z wczesnego okresu dziejów ludzkości zostały w świecie dzieci. Na boiskach,
w chłopięcej rywalizacji, nadal obowiązywały zasady rycerskiego etosu.
Teraz już nie. Niewielu chce czerpać poczucie realności istnienia z pokonywania oporu jaki stawia materialny świat. Dzieci wolą żyć w rzeczywistości wirtualnej. Wolą oglądać niż uczestniczyć, być kibicami niż sportowcami. Ruch na boiskach
i frekwencja w dyskotekach bierze się raczej z biologicznej potrzeby rozładowania energii niż z psychologicznej konieczności odgrywania ról zwycięzców, z potrzeby gry wywyższeń i poniżeń.
Cnota – idea, na której Grecy, Rzymianie i ich nowożytni spadkobiercy zbudowali współczesną cywilizację znajdzie się niedługo w składziku śmiesznych idei. „Virtus, jest to siła charakteru, z której biorą się zalety niezbędne, aby stawić czoło światu – odwaga, stanowczość, wytrzymałość, panowanie nad ciągle zmiennymi emocjami i odruchami [...........]
Historia ludzkości zdumiewa nieskończonymi przykładami cnoty utrzymującej przy życiu społeczeństwa, państwa, cywilizacje, cnoty wodzów i żołnierzy, oprawców i torturowanych, świętych i zbrodniarzy, kapitanów i załóg , właścicieli
i najemników, [.......]. jeżeli na złe czy dobre, nasza planeta jest ujarzmiona przez technikę, nie nastąpiło to prawdopodobnie mocą jakichś bezosobowych, koniecznych praw rozwoju, ale dzięki cnocie grup, plemion, klas, których samodyscyplina stworzyły odpowiednie warunki”[2]
Świat, który działał mocą wyrzeczeń ludzi, którzy w nim mieszkali przestał być atrakcyjny. Jest nazywany cywilizacją represji i ma być zastąpiony przez cywilizację przyzwalającą.
W pokoleniu dzieci następuje zmiana wizerunku JA. Trzeba być sobą.
Młodzi ludzie nie widzą siebie jako niespełnionego projektu. Akceptują siebie takimi, jacy są. Nie chcą represjonować własnych ułomności. Nie widzą potrzeby istnienia wzorców, w których trzeba się spełnić. Popularność telewizyjnego „Idola” oraz „Świata wg Kiepskich” doskonale to poświadcza. Idol przestał być kimś, kogo należy naśladować. Jest kimś, kto demonstruje jak należy pokazywać własną poszczególność. Z tym skorelowany jest kult kiepskości. Elitarność przestała być w modzie. Chyba, że można ją kupić.
Przez stulecia kultura narzucała zwykłym ludziom konieczność niezwykłości. Trzeba było wysilać się, starać, pracować nad sobą, udawać kogoś innego. Teraz się odwróciło. Następuje zmowa kiepskich przeciwko elitom. Już nie trzeba się wstydzić tchórzostwa, głupoty, nieuczciwości. Już można, nawet wypada, być sobą.
Wartość postępowania przestała być uzasadniona przez etykę obowiązku, jedynie etyczna zaczęła być autentyczność.
Tradycyjne rozumienie dobra i zła uległy przewartościowaniu. Dobrem jest życie zgodne ze sobą. Spontaniczność, umiejętność pozbywania się zahamowań. Zło to przede wszystkim wewnętrzny fałsz. Życie wg cudzych wzorów. Oportunizm i konformizm. Potrzeba bycia autentycznym w paradoksalny sposób nie kłóci się z rynkiem idei, postaw, sposobów bycia.
W chłopięcej hierarchii wartości aprobata dla zwycięzcy przekształca się w aprobatę dla kupca.
W podwórkowych rankingach ważności wygrywa ten, kto ma większe możliwości nabywcze. Widać to szczególnie na wycieczkach, których atrakcja nie wynika z egzotyki miejsc i czynności, lecz z przyjemności wydawania pieniędzy. Góry przestają być miejscem gdzie można zobaczyć swoją znikomość na tle majestatycznej przyrody. Są, może nawet zbędnym, dodatkiem do straganów z ciupagami, oscypkami i guasigóralszczyzną.
Kino przestało być miejscem doznawania wirtualności świata. W kinie obrazy i dźwięki są dodatkiem do rytualnego obżerania się popcornem.
Symptomatyczna jest zmiana semantycznego nacechowania wyrazów związanych z handlem. Gdyby dokonać rejestru takich słów u Prusa lub Orzeszkowej otrzymalibyśmy kilkadziesiąt wyrazów nisko umiejscowionych w hierarchii ważności: np. przekupka, przekupień, straganiarz, handel, parch, domokrążca. Ich współczesne odpowiedniki wskazują na tendencje przeciwną: nadawanie ważności poprzez dobór odpowiednich słów: biznes, biznesmen, bizneswoman, dealer.
Świat dziecięcej wyobraźni przestał być miejscem, w którym się walczyło o to, co upragnione. Nie zdobyć, lecz kupić, wygrać lub dostać w prezencie. Świat powinien być tortem, który dostajemy do zjedzenia i mamy dopóty, aż pojawi się poczucie przesytu. Możnaby sparafrazować znaną maksymę i powiedzieć: „co nie kupione, co nie skonsumowane zmierza do nieistnienia”. Dziesięciolatków nie pasjonują już sporty extremalne, nie rozumieją dziwaków, którzy wchodzą na ośmiotysięczniki w Himalajach. Chcą szczęścia, czyli spożywania.
Nierozumienie się dzieci i dorosłych wynika też z odmienności doznawania upływu czasu. Poczucie czasu ma związek
z wiekiem człowieka.[3] Kiedy 60- letni dziadek obiecuje 10- letniemu wnukowi kupić za rok komputer to dotyczy to dwóch nierównych odcinków czasu subiektywnego. Dla 10- latka rok to 0,10 długości jego życia, dla 60- latka 0,60.
W subiektywnym odczuciu ten rok jest dla dziecka 6 razy dłuższy niż dla dorosłego.
Radykalnie zmienił się sposób widzenia siebie w przeszłości i przyszłości.
Chrześcijaństwo poprzez wprowadzenie kalendarza wprowadziło organizację czasu w odniesieniu do wyróżnionego punktu w wolno oddalającej się przeszłości. Nowoczesność przeciwnie, próbuje skolonizować czas przyszły podobnie jak otaczającą przestrzeń. Czas jest projektem przyszłości do zagospodarowania. Dla dorosłych jest oczekiwaniem na spełnienie tego, co zaplanowane i co wynika z porządku świata. Oczekiwaniem na comiesięczną pensję, zakup samochodu, remont mieszkania, spotkanie rodzinne.
Strumień dziecięcego czasu płynie inaczej. One żyją w wiecznym teraz. Dlatego nie zawsze potrafią umiejscowić wymagania dorosłych na osi: wczoraj- teraz- jutro. Ale chyba nie muszą, ponieważ tempo zmian współczesności jest tak duże, że doświadczenia pokoleniowe przestają być przydatne.
Nieporozumienia wokół nauki dzieci istniały od zawsze, ale dotyczyły zwykle pilności w spełnianiu szkolnych obowiązków. To nowoczesność przyniosła tu radykalną zmianę. Zakwestionowała dotychczasowe rozumienie wiedzy. Tradycyjnie rozróżniano pojęcia „nauka” i „wiedza”. Nauka była projektem badawczym, procesem dochodzenia do wiedzy. Była oceniana nie tylko ze względu na swoją skuteczność – osiągane rezultaty. Była również uczestnictwem w pewnego rodzaju obrzędzie. Prawie, że misterium. Uczony był postrzegany jako mag, posiadacz wiedzy tajemnej. Ktoś, kto penetruje rejony zakazane zwykłym śmiertelnikom. Postać Einsteina jest tego oczywistym przykładem. Fizyk stał się postacią ze współczesnej mitologii, a jego formuła E = mc2 zyskała wśród niespecjalistów walor magicznego zaklęcia. Wiedza z kolei była rozumiana jako wizerunek Prawdy, uczestnictwo w powszechnej racjonalności, coś co należało mieć dla niej samej.
„Szerzy się dziś pogląd, że wiedza jest towarem. Płynie z niego przeświadczenie, że w edukacji nie chodzi
o wykształcenie, czy o uczenie się, lecz wyłącznie o zapewnienie dobrego startu na rynku pracy. Zaczęliśmy wierzyć, że stawką edukacji jest awans i sukces. Ucząc się dbamy wyłącznie o siebie, zabiegamy o to co mi się należy, zostawiając na boku kwestię tego, do czego jesteśmy zobowiązani wobec społeczności. Czas zatem przypomnieć, że – oddając należytą sprawiedliwość wobec profesjonalnej doskonałości – kształcenie polega nie tylko na nabywaniu zawodowych umiejętności, lecz także na rozwijaniu w sobie dyspozycji do przedkładania dobra nad powodzenie[4]
Ja nowoczesnego człowieka straciło ze swego horyzontu widok dobra zastępując je korzyścią.
„Żarłoczność jest sposobem bycia w rzeczywistości, w której trwałość cierpliwego angażowania się w organizowanie świata ustąpiła pola doraźnym działaniom „wypadom” i „interesom”[5].
Dziecięca interesowność paradoksalnie koresponduje z wirtualnością doznawanej rzeczywistości i specyficznym rozumieniem prawdy. Dla dorosłych prawda ma charakter poznawczy, dla dzieci zwykle etyczny. Oznacza bezkompromisowość, niechęć układania się ze światem. Unikanie fałszu w kontaktach z otoczeniem. Stosowanie zasady niesprzeczności do fundamentów świata. Rzeczywistość spolaryzowana. Poukładana na zasadzie przeciwieństw: dobro – zło, uczciwość – nieuczciwość, prawda – fałsz, kompetencja – niekompetencja. Poznawanie tzw. sztuki życia nie powinno niszczyć tego autentyzmu, bo życie nie jest tylko sztuką udawania. Prawda nie jest kwestią negocjacji. Tak modne
w świecie polityki słowo „konsensus” – zaistnienie poprzez porozumienie, umowę, zaczyna przenikać do dziecięcej etyki.
Rekapitulując główną tezę referatu.
Dynamika życia jest tak duża, że zanikają wspólnoty, w których funkcjonowaliśmy: religia, rodzina, szkoła, narodowość. Dziecięcy światoobraz bardziej jest projektowany przez telewizję, reklamy, kolorowe magazyny. Żyjemy nie ze sobą, lecz obok siebie, używamy tych samych pojęć, lecz nadajemy im różne znaczenia. Jeżeli rodziny, w których pamięć rodowa sięga zazwyczaj tylko drugiego pokolenia, chcą pozostać wspólnotami, muszą odbudować język wspólnych wartości.
Z. Bauman „ Ponowoczesność jako źródło cierpień” W-wa 2000
Z. Bauman „ Prawodawcy i tłumacze” [w:] „ Postmodernizm” Kraków 1996
M. Heidegger „ Nietzsche” PWN 1998
Cz. Miłosz „ Widzenia nad Zatoką San Francisco” Kraków 2000
E. Toffler „ Szok przyszłości” W-wa 1978
T. Sławek „ O trudnej sztuce jedzenia” Tygodnik Powszechny 2002r
[1] M.Heidegger „Nietzsche” t.1 PWN 1998 s.72-73
[2] Cz. Miłosz „Widzenia nad Zatoką San Francisco” Kraków 2000 s. 154-155
[3] A. Toffler „ Szok przyszłości” W-wa 1978
[4] T. Sławek „O trudnej sztuce jedzenia” „Tygodnik Powszechny” nr 43, 2002r
[5] T.Sławek op.eit.
veronaa