Salvatore R.A. -Trylogia Doliny Lodowego Wichru-3- Klejnot Halfinga.doc

(1226 KB) Pobierz

Trylogia Doliny Lodowego Wichru – Księga Trzecia

 

Klejnot Halfinga

 

-              Poczekajcie! - dobiegło wołanie ze wzgórza.

Wszyscy troje odwrócili się i zobaczyli Catti-brie, w pełni przygotowaną do drogi, z Taulmarilem - magicznym łukiemAnariel, który zabrała z ruin Mithrilowej Hali - przewieszonym przez ramię. Biegła w stronę powozu.

-              Nie zamierzaliście tak mnie zostawić? - zapytała Bruenora.

Bruenor nie mógł spojrzeć jej w oczy. W istocie miał zamiar

ją zostawić, nawet bez pożegnania.

-              Ba! - parsknął. - Próbujesz mnie tylko zatrzymać!

-              Nigdy nie miałam takiego zamiaru! - warknęła Catti-brie. -Sądzę, że postępujesz prawidłowo. Lecz zrobiłbyś lepiej, gdybyś się posunął i zrobił mi miejsce!

Bruenor potrząsnął głową.

-              Mam takie samo prawo jak ty! - zaprotestowała Catti-brie.

-              Ba! - parsknął znowu Bruenor. - Drizzt i Pasibrzuch samymi najprawdziwszymi przyjaciółmi!

-              Moimi też!

-A Wulfgar jest dla mnie jak syn! - krzyknął Bruenor, sądząc, że zwyciężył w tej rundzie.

-A dla mnie może być kimś więcej - odparła Catti-brie -jeśli wróci z południa! - Catti-brie nie musiała nawet przypominać Bruenorowi, że to ona poznała go z Drizztem. Pokonała wszystkie argumenty krasnoluda. - Posuń się, Bruenorze Battlehamme-rze, i zrób mi miejsce! Mam do tego takie samo prawo jak ty i mam zamiar wyruszyć wraz z tobą!

 

Mojej siostrze Susan

Któ®a nigdy nie dowie się

Jak wiele znaczyło dla mnie jej wsparcie

W ciagu kilku ostatnich lat

 

Preludium

Czarodziej spojrzał niepewnie na młodą kobietę. Stała tyłem do niego, widział kaskadę kasztanowych kędziorów, spadaj ących na jej pełne i drżące ramiona. Czarodziej znał powód smulku, który malował się w jej oczach. Była tak młoda, wyszła zaledwie z wieku dziecięcego i tak cudownie niewinna.

Jednak to piękne dziecko wbiło miecz w serce jego ukochanej Sydney.

Harkle Harpell odpędził niechciane wspomnienia o swej nieżyjącej narzeczonej i zaczął schodzić z pagórka.

-              Piękny dzień - powiedział radośnie, gdy dotarł do młodej kobiety.

-              Sądzisz, że wybudowali wieżę? - zapytała go Catti-brie, nie spuszczaj ąc wzroku z południowego horyzontu.

Harkle wzruszył ramionami.

-              Jeśli jeszcze nie, to wkrótce - przyglądał się Catti-brie i nie mógł powiedzieć, że jest zły na nią za to, co zrobiła. Zabiła Sydney - to prawda, lecz Harkle tylko spojrzawszy na nią wiedział, że to konieczność, nie zaś zła wola prowadziła jej ręką miecz. Teraz mógł jej tylko współczuć.

-              Kim jesteś? - wyjąkał Harkle, zdumiony odwagą, jaką wykazała w obliczu tych straszliwych wydarzeń, w których uczestniczyła wraz z przyjaciółmi.

Catti-brie pokiwała głowąi odwróciła się do maga. Z pewnością w jej ciemnoniebieskich oczach widniał smutek, lecz w głównej mierze płonęły one upartym postanowieniem, które odpędzało najlżejszy nawet cień słabości. Straciła Bruenora, krasnoluda, który jąadoptował i traktował jak własną córkę od najwcześniej-

9 7*

 

R. A. SAWATORE

 

KLEJNOT HALFUNGA

 

 

 

szych dni jej dzieciństwa. Pozostali przyjaciele Catti-brie nawet teraz pochłonięci byli desperackim pościgiem przez południowe krainy za mordercą.

- Jak szybko zmieniają się rzeczy- szepnął pod nosem Har-kle, wyraźnie czując sympatię do młodej kobiety. Pamiętał czas, jakieś kilka tygodni wcześniej, gdy Bruenor Battleham-mer i jego mała kompania przechodzili przez Longsaddle w poszukiwaniu Mithrilowej Hali, utraconej ojczyzny krasnoluda. Było to pełne ciepła i serdeczności spotkanie, w czasie którego wymieniano opowieści i obiecywano przyszłą przyjaźń z klanem Harpellów. Nikt z nich wtedy nie wiedział, że druga grupa, prowadzona przez okrutnego mordercę i przez Sydney Harkle'a, trzymając Catti-brie jako zakładniczkę, zgromadziła się, aby ścigać kompanię. Bruenor znalazł Mithrilo-wąHalę, by tam zginąć.

A Sydney, kobieta-mag, którą Harkle tak szczerze kochał, w pewnym stopniu przyczyniła się do śmierci krasnoluda.

Harkle wziął głęboki oddech dla uspokojenia.

- Bruenor powinien być pomszczony - powiedział krzywiąc się.

Catti-brie pocałowała go w policzek i zaczęła wspinać się na wzgórze, w kierunku Bluszczowej Posiadłości. Rozumiała szczery ból czarodzieja i naprawdę podziwiała jego decyzję o udzieleniu jej pomocy przy dotrzymaniu przysięgi powrotu do Mithrilowej Hali i odebraniu go dla Klanu Battlehammer.

Harkle nie miał innego wyboru: Sydney, którą tak kochał, była tylko fasadą lukrem pokrywającym nieczułego potwora o szalonej sile, a i on sam miał swój udział w tej tragedii, nieświadomie powiadamiając Sydney o grupie Bruenora.

Harkle przyglądał się jak Catti-brie idzie; ciężar kłopotów spowalniał jej kroki. Nie mógł żywić wobec niej jakichkolwiek urazów - Sydney sama była winna swojej śmierci, a Catti-brie nie miała innego wyjścia, jak tylko ją wyeliminować. Czarodziej popatrzył na południe. On też martwił się i zastanawiał nad losem elfa i olbrzymiego barbarzyńcy. Przywlekli się do Longsaddle zaledwie trzy dni temu - przepełniona smutkiem i wyczerpana gnipka, desperacko potrzebująca wypoczynku. Jednak nie zaznali

* 8 *

 

go, nie teraz, gdyż nikczemny morderca uciekł z ostatnim z ich grupy, halflingiem Regisem.

W ciągu tych kilku tygodni wydarzyło się tak wiele, cały świat Harkle'a wywrócił się do góry nogami z powodu dziwnej mieszanki bohaterów z dalekiego, zapomnianego kraju zwanego Do-linąLodowego Wichru i pięknej, młodej kobiety, której nie można było obwiniać.

I przez kłamstwo, które było jego najgłębszą miłością.

Harkle położył się na trawie i przyglądał się dryfującym po

niebie kłębiastym obłokom późnego lata.

* * *

Ponad chmurami, tam, gdzie gwiazdy świecą wiecznie, przechadzała się podniecona Guenhwyvar - istota pantery. Upłynęło wiele dni, odkąd władca kota, drów imieniem Drizzt Do'Urden, nie wzywał jej na plan materialny. Guenhwyvar była czuła na onyksową figurkę, służącą jako łącznik z jej panem i tym innym światem; pantera czuła mrowienie dochodzące z tego tak bardzo oddalonego miejsca nawet wtedy, gdy jej pan zaledwie dotknął statuetki.

Guenhwyvar już od pewnego czasu nie czuła tej więzi zDrizztem, w jakiś sposób, w swej inteligencji pochodzącej z innego świata, zdawała sobie sprawę, że drów nie posiada już figurki - i była tym teraz zdenerwowana. Guenhwyvar doskonale pamiętała czas przed Drizztem, gdy inny, zły drów był jej panem. Choć w swej istocie była zwierzęciem, Guenhwyvar posiadała swą godność, jakość, którą skradł j ej pierwotny pan.

Guenhwyvar pamiętała czasy, gdy była zmuszana do okrutnych, tchórzliwych czynów dla przyjemności swego pana. Lecz to się diametralnie zmieniło od momentu, kiedy Drizzt Do'Urden wszedł w posiadanie figurki. Był on istotą współczującą i prawą między nim a Guenhwyvar narodziło się prawdziwe uczucie miłości.

Kot wskoczył na oświetlone przez gwiazdy drzewo i wydał niski pomruk, który widzowie tego astralnego spektaklu mogliby wziąć za westchnienie rezygnacji.

Westchnąłby zapewne znacznie głębiej, gdyby wiedział, że figurkę posiada teraz Artemis Entreri, morderca.

» 9 *

 

Cześć 1

W połowie drogi do wszędzie

 

Wieża zmierzchu

-              Straciliśmy dzień, a może i więcej - mruknął jadący na koniu barbarzyńca, oglądając się przez ramię. Dolny brzeg tarczy słonecznej zniknął już pod linią horyzontu. - Morderca oddala się od nas nawet w tej chwili!

-              Dobrze zrobiliśmy, słuchając rady Harkle'a - odparł Drizzt Do'Urden, mroczny elf. - Nie wyprowadził nas na manowce.

Gdy słońce zaszło, Drizzt zsunął kaptur swego czarnego płaszcza na ramiona i roztrzasnął loki białych włosów. Wulfgar wskazał na wysokie sosny.

-              To musi być ten zagajnik, o którym mówił Harkle Harpell -

powiedział. -Ale nie widzę wieży ani żadnych śladów jakiejkol

wiek budowli w tym zapomnianym kraju.

Drizzt, usiłując znaleźć jakiś dowód, aby przekonać swego młodego przyjaciela, z olbrzymim natężeniem patrzył przed siebie swymi lawendowymi oczyma, przystosowanymi do widzenia w zapadającym zmierzchu. Z pewnością to było właśnie to miejsce, które wskazał Harkle, gdyż niedaleko znajdowało się małe jeziorko, a za nim gęste żarom lasu Neverwinter.

-              Nie upadaj na duchu - pocieszył Wulfgara. - Czarodziej nazywał cierpliwość największą pomocą w znalezieniu domu Malchora. Będziemy tam za godzinę.

-              Droga staje się coraz dłuższa - mruknął barbarzyńca, nieświadom tego, że czułe uszy drowa nie opuszczą ani jednego słowa. To była istota narzekań Wulfgara, Drizzt wiedział o tym, gdyż opowiadania chłopów w Longsaddle - o ciemnym, owiniętym w płaszcz mężczyźnie i halflingu, jadących na koniu - umiejscawiały mordercę o dziesięć dni drogi przed nimi, a jechali szybko.

* 13 *

 

R. A. SALVATORE

Drizzt raz już spotkał Entreriego i znał ogrom wyzwania, j, kiego się podjął. Chciał uzyskać wszelką możliwą pomoc w celi uratowania Regisa z rąk tego niebezpiecznego człowieka. We dług słów chłopów Regis nadal żył, a Drizzt był pewien, że En treri przed przybyciem do Calimportu nie zrobi mu nic złego Harkle Harpell nie wysyłałby ich tutaj bez powodu.

-              Przenocujemy tam? - zapytał Wulfgar. - Według mnie, po

winniśmy jechać z powrotem do traktu i na południe. Koń Entre

riego niesie dwóch i może być już zmęczony. Zyskamy na cza

sie, jeśli pojedziemy nocą.

Drizzt uśmiechnął się do przyjaciela.

-              Przejeżdżali przez miasto Waterdeep - wyjaśnił. - Entrer

mógł tam dostać nowe konie. -1 na tym zakończył dyskusję na<

tą sprawą, obawiając się jednak czego innego. Tego, że morderca

dotarł do morza, do siebie.

-              Więc czekanie jest jeszcze większą głupotą! - przekonywa

Wulfgar. W międzyczasie jego koń, wychowany przez Harpel-

lów, podchodząc do małego jeziorka zaczął parskać i wyciąga<

nogi nad wodę tak, jakby szukając brodu. W chwilę później r&

szta słońca zanurzyła się pod zachodnim horyzontem i dzienne

światło zgasło. W magicznym mroku zmierzchu, na niewielkie,

wysepce na jeziorze ukazała się przed nimi magiczna wieża. Je

każdy cal migotał jak gwiazdy, a w górę, w wieczorne niebo, strze

lały jej poskręcane wieżyczki. Była szmaragdowo-zielons

i tajemniczo nęcąca, jak gdyby do jej stworzenia przyłożyły rak

elfy i wróżki.

Nad wodą, tuż pod kopytami konia Wulfgara, rozpościerał sic. lśniący most z zielonego światła. Drizzt zsiadł ze swego konia.

-              Wieża Zmierzchu - powiedział do Wulfgara, jakby od początku widział w tym wszystkim oczywistąlogikę. Wyciągnął rękę w stronę budowli, w geście zaproszenia swego przyjaciela, zu4 pełnie jakby chciał go tam zaprowadzić. Lecz Wulfgar całkowicie był ogłuszony ukazaniem się budowli. Ścisnął wodze swego konia jeszcze mocniej, co spowodowało, że zwierzę przysiadło na zadzie i położyło uszy po sobie.

-              Sądziłem, że przezwyciężyłeś już swoje uprzedzenia wobec magii - zadrwił Drizzt.

* 14 »

 

KLEJNOT HALFUNGA

Wulfgar, jak wszyscy barbarzyńcy Doliny Lodowego Wichru, został wychowany w wierze, że czarodzieje są słabowitymi sztukmistrzami i nie należy im wierzyć. Jego lud - dumni wojownicy tundry - za miarę prawdziwego mężczyzny uważał siłę ramienia, nie zaś zręczność w sztuce magicznej. W ciągu tych wielu tygodni podróży, Drizzt przekonał się jednak, że Wulfgar przezwyciężył naleciałości owego wychowania i rozbudził w sobie tolerancję, a nawet ciekawość wobec czarnoksięskich praktyk.

Napiąwszy potężne mięśnie, Wulfgar opanował swego wierzchowca.

-              Przezwyciężyłem - wydusił przez zaciśnięte zęby, po czym

zsunął się z siodła. - Martwią mnie Harpellowie.

Na twarzy Drizzta pojawił się szeroki uśmiech, gdy nagle zrozumiał wahania swego przyjaciela. On sam, będąc wychowanym wśród wielu najpotężniejszych i najbardziej przerażających czarnoksiężników w całych Krainach, goszcząc u ekscentrycznej rodziny w Longsaddle wiele razy kręcił głową z niedowierzaniem. Harpellowie posiadali nietypowe - i często nieszczęsne - spojrzenie na świat, choć nie gościło w ich sercach zło. Władali też swą magią z własnej perspektywy - najczęściej wbrew logice rozsądnie myślących ludzi.

-              Malchor nie jest podobny do swojej rodziny - zapewnił Wulfgara Drizzt. - Nie mieszka w Bluszczowej Posiadłości i j est doradcą królów północnych krain.

-              Jest Harpellem - stwierdził Wulfgar z przekonaniem, z którym Drizzt nie mógł dyskutować. Pokręciwszy jeszcze raz głową i odetchnąwszy głęboko, aby się uspokoić, Wulfgar chwycił wodze swego konia i ruszył przez most. Drizzt, nadal uśmiechając się, poszedł za nim.

-              Harpell - mruknął znowu Wulfgar, gdy przyszli na wyspę i okrążyli budowlę.

Wieża nie miała drzwi.

-              Cierpliwość - po raz kolejny przypomniał mu Drizzt.

Nie czekali jednak długo, gdyż pó kilku sekundach usłyszeli, że bolec został wyjęty i otwierane drzwi szczęknęły. W chwilę później prosto przez zielone kamienie ściany, jak jakieś przezro-

9 15 *

 

R. A. SALVATORE

czyste widmo przeszedł kilkunastoletni chłopiec i ruszył w id

kierunku.              \

Wulfgar chrząknął i zdjął z ramieniaAegis-fang - swój potej ny młot bojowy. Drizzt chwycił barbarzyńcę za ramię, obawiają się, że jego przyjaciel, powodowany czystą frustracją, może ude rzyć, zanim będą mogli określić intencje chłopca.

Gdy chłopiec podszedł do nich, zobaczyli wyraźnie, że jest taj jak i oni z krwi i z kości, nie zaś jakimś widmem z innego światsj Wulfgar rozluźnił swój chwyt. Młodzieniec skłonił się niskj i skinął ręką aby szli za nim.

-              Malchor? - zapytał Drizzt.

Chłopiec nie odpowiedział, lecz ponownie skinął ręką i ruszj^

w stronę wieży.              i

-              Myślałem, że jesteś starszy, jeżeli to ty jesteś Malchorem J

powiedział Drizzt, idąc o krok za chłopcem.              |

-              Co z końmi? - zapytał Wulfgar.              '"'

Chłopiec ciągle milcząc szedł w stronę wieży. ]

Drizzt spojrzał na Wulfgara i wzruszył ramionami.              \

-              Wprowadź je więc i niech nasz milczący przyjaciel się o mi

martwi - powiedział mroczny elf.             

Stwierdzili, że przynajmniej jeden odcinek ściany jest iluzjij maskującą drzwi, którymi weszli do dużego, okrągłego pomieszczenia, będącego najniższym piętrem wieży. Przegrody pod jedną ze ścian potwierdziły słuszność ich postanowienia, aby zabrać konie ze sobą. Przywiązali je szybko i podążyli za oddalającym się chłopcem; ten nawet nie zwolnił kroku i wszedł w następne drzwi.

-              Poczekaj na nas - zawołał Drizzt; przechodząc przez odrzwia, ale nie znalazł tam przewodnika. Wszedł do niezbyt jasno oświetlonego korytarza, który delikatnie się wznosił, po czym skręcał, najwidoczniej w ślad za obwodem wieży.

-              Jest tylko jedna droga, którą możemy iść - powiedział do Wulfgara, który wszedł za nim. Ruszyli więc.

Drizzt sądził, że zatoczą cały okrąg, aby dostać się na drugie piętro wieży - co najmniej dziesięć stóp - gdy nagle natknęli się na chłopca, oczekującego na nich obok ciemnego, bocznego korytarza, prowadzącego w stronę środka budowli. Chłopak nie

9 16 *

 

KLEJNOT HALFUNGA

zwrócił żadnej uwagi na to przej ście i ruszył w górę wieży głównym korytarzem.

Wulfgar stracił cierpliwość dla tej tajemniczej gry, jego jedy-nątroskąbyło to, że Entreri i Regis oddalająsię z każdą sekundą. Minął więc Drizzta i chwycił chłopca za ramię, odwracając go do siebie.

-              Jesteś Malchorem? - zapytał wprost.

Chłopiec zbladł słysząc burkliwy ton olbrzyma, lecz nie odpowiedział.

-              Zostaw go - powiedział Drizzt. - To nie Malchor. Jestem

tego pewien. Wkrótce znajdziemy pana wieży - spojrzał na prze

straszonego chłopca. - Prawda?

Chłopiec szybko skinął głową i ruszył znowu naprzód.

-              Wkrótce - pospieszył Drizzt, aby uciszyć pomruki Wulfgara. Roztropnie ominął barbarzyńcę, stając między nim a przewodnikiem.

-              Harpell - jęknął za nim Wulfgar.

Korytarz wznosił się teraz bardziej stromo, jego zakręty były coraz węższe i obaj przyjaciele zorientowali się, że zbliżają się do szczytu wieży. W końcu chłopiec zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, otworzył je i skinął ręką żeby weszli.

Drizzt, obawiając się, że gniew barbarzyńcy mógłby zrobić niekorzystne wrażenie na magu - gospodarzu, ruszył szybko, aby znaleźć się w pokoju pierwszy.

Po drugiej stronie pokoju, rozparty na biurku, najwidoczniej czekając na nich, spoczywał wysoki i mocny mężczyzna o doskonale przystrzyżonych, szpakowatych włosach. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Drizzt zaczął witać go serdecznie, lecz Wulfgar, omal nie przewróciwszy się przez niego, podszedł wprost do biurka.

Barbarzyńca z jedną ręką opartą na biodrze, drugą trzymając Aegis-fang, przyglądał się przez chwilę mężczyźnie.

Ty jesteś czarodziejem, zwanym Melchiorem Harpellem? – zapytał nabrzmiałym wściekłością głosem – Jeśli nie, to gdzie na Dziewięć Otchłani możemy go znaleźć?

Śmiech mężczyzny zabrzmiał wprost z jego brzucha.

-Oczywiście – odparł zeskoczywszy z biurka i klepnąwszy Wulfgara silnie w ramię. Wolę gości którzy nie kryją swych

 

 

 

 

 

 

R. A. SALVATOBE

uczuć za miłymi słówkami! - krzyknął. Przeszedł obok osłupiałego barbarzyńcy w stronę drzwi i chłopca.

-              Rozmawiałeś z nimi? - zapytał.

Chłopiec zbladł jeszcze bardziej i potrząsnął głową. -Ani słowa? - wrzasnął Malchor.

Chłopiec zadrżał w widoczny sposób i znów potrząsnął przecząco głową.

-              Nie powiedział ani... - zaczął Drizzt, lecz Malchor przerwał mu wyciągając rękę.

-              Jeśli stwierdzę, że powiedziałeś chociaż jedną sylabę... -zagroził. Odwrócił się znów w stronę pokoju i zrobił krok. Gdy tylko stwierdził, że chłopiec mógłby się odprężyć, odwrócił się nagle znów do niego, powodując, że ten omal nie wyskoczył ze swych butów.

-              Dlaczego jeszcze tu jesteś? - zapytał. - Znikaj!

Drzwi zatrzasnęły się, zanim czarodziej zdążył skończyć swój rozkaz. Malchor znów się roześmiał, napięcie rozluźniło jego mięśnie, gdy wracał do biurka.

Drizzt stanął obok Wulfgara; obaj popatrzyli na siebie zaskoczeni.

-              Zabierajmy się stąd - powiedział Wulfgar do Drizzta.

Drów spostrzegł, że jego przyjaciel walczy z pokusą przeskoczenia przez biurko i chwycenia za gardło aroganckiego czarodzieja. W pewnym stopniu podzielał tę chęć, lecz wiedział, że sprawy dotyczące wieży i jej mieszkańców wyjaśnią się w swoim czasie.

-              Witaj, Malchorze Harpellu - powiedział, a jego lawendowe oczy utkwiły w mężczyźnie. - Twoje zachowanie mimo wszystko nie pasuje do tego opisu, jaki dał nam twój kuzyn Harkle.

-              Zapewniam cię, że jestem taki, jak opisał mnie Harkle - odparł chłodno Malchor. - Witam cię, Drizzcie Do'Urdenie i ciebie, Wulfgarze, synu Beomegara. Rzadko widuję tak znamienitych gości w mej skromnej wieży. - Przy tych słowach skłonił się nisko, aby uzupełnić swe łaskawe i dyplomatyczne, choć może nie najwłaściwsze, powitanie.

-              Chłopiec nie zrobił nic złego - warknął do niego Wulfgar.

 

KLEJNOT HALFUNGA

-              Nie, postąpił w sposób godny podziwu - przyznał Malchor. Czarodziej przyjrzał się olbrzymiemu barbarzyńcy: mięśnie Wulfgara ciągle jeszcze prężyły się z wściekłości. - Zapewniam cię, że chłopiec jest dobrze traktowany.

-              Według mnie nie jest - odparł Wulfgar.

-              Chce zostać czarodziejem - wyjaśnił Malchor nie zrażony zaczepką barbarzyńcy. - Jego ojciec jest potężnym posiadaczem ziemskim i poprosił mnie, abym pokierował chłopcem. Ten dzieciak posiada niezły potencjał, bystry umysł i miłość do sztuki, lecz zrozum, Wulfgarze, że czarnoksięstwo nie różni się tak bardzo od twego zajęcia.

Uśmiech Wulfgara wskazał, że jego opinia na ten tematjest inna.

-              Dyscyplina - kontynuował niezrażony Malchor - gdyż co

kolwiek robimy w swym życiu, dyscyplina i kontrola nad wła

snymi działaniami jest ostatecznąmiarąpoziomu naszego sukce

su. Chłopiec ma wysokie aspiracje i ślady mocy, której jeszcze

nie może zrozumieć. Lecz jeśli nie może utrzymać w milczeniu

swych myśli przez jeden miesiąc, to nie będę tracił na niego ca

łych lat. Twój towarzysz to rozumie.

Wulfgar spojrzał na Drizzta, stojącego obok niego w rozluźnionej pozycji.

-              Rozumiem - powiedział Drizzt do Wulfgara. - Malchor postawił młodzieńca przed próbą, testem jego zdolności do słuchania rozkazów i poznania głębi swych pragnień.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin