Puzo Mario - Ciemna arena.doc

(1020 KB) Pobierz
MARIO PUZO

Mario Puzo

Ciemna Arena

(The Dark Arena)

Przełożyła: Jadwiga Piątkowska

Wydanie oryginalne: 1955

Wydanie polskie: 1992


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Eriki

 

Ojcowie i nauczyciele: „Czym jest piekło?”. I sądzę tak: „To cierpienie, że nie można już bardziej kochać”.

 

O, są i w piekle tacy, którzy zacięli się w pysze i okrucieństwie swoim, mimo wiedzy niewątpliwej i oglądania prawdy - ci są straszni, oddani bez reszty służkowie szatana i pysznego ducha jego. Ci mają piekło dobrowolne i nienasycone; ci są męczennikami z własnej woli. Albowiem sami siebie przeklęli, przekląwszy Boga i życie. Żywią się złą pychą swoją, jako głodny na pustyni, który krew z siebie wysysać począł. Ale nienasyceni są na wieki wieków i przebaczenie odrzucają, Boga, który ich wzywa, przeklinają, Boga żywego bez nienawiści oglądać nie mogą i żądają, żeby nie było Boga życia, aby zniszczył Bóg Siebie i całe stworzenie Swoje. I będą gorzeć w ogniu gniewu własnego wiecznie, łaknąc śmierci i niebytu. Lecz nie zaznają śmierci...

 

Bracia Karamazow

(Tłum. Aleksander Wat)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Walter Mosca odczuwał podniecenie i ostatni wszechogarniający przypływ samotności przed powrotem do domu. Rozpoznał nieliczne ruiny pod Paryżem i charakterystyczne punkty orientacyjne, a teraz, na ostatnim etapie podróży, nie mógł się doczekać przyjazdu na miejsce, do samego serca zniszczonej Europy, do miasta, którego nie spodziewał się ponownie zobaczyć. Lepiej znał punkty orientacyjne na granicy Niemiec niż drogi wiodące do własnego kraju, do własnego miasta.

Pociąg kołysał się od szybkiego biegu. Był to pociąg wojskowy wiozący uzupełnienia dla garnizonu we Frankfurcie, lecz połowę wagonu zajmowali cywile zwerbowani w Stanach. Mosca dotknął jedwabnego krawata i uśmiechnął się. Nie przywykł do tego. Czułby się znacznie lepiej z żołnierzami w drugim końcu wagonu i przypuszczał, że podobnie lepiej by się tam czuła większość z dwudziestki cywilów.

Paliły się dwa przyćmione światła, po jednym w każdym krańcu wagonu. Okna zabito deskami, jakby dla uniemożliwienia pasażerom oglądania rozległych ruin, pośród których mieli podróżować. Za siedzenia służyły długie drewniane ławki, które pozostawiały jedynie wąskie przejście z jednej strony wagonu.

Mosca wyciągnął się na ławce i podłożył sobie pod głowę niebieski sportowy worek jako poduszkę. W mdłym świetle ledwie rozróżniał pozostałych cywilów.

Przypłynęli razem tym samym wojskowym statkiem i wszyscy, podobnie jak on, wydawali się podnieceni i niecierpliwie oczekiwali przyjazdu do Frankfurtu. Rozmawiali głośno, by przekrzyczeć stukot pociągu, zaś Mosca słyszał górujący nad innymi głos pana Geralda. Pan Gerald był najwyższym rangą cywilem w tym kontyngencie. Miał ze sobą komplet kijów golfowych, a na pokładzie statku uświadomił wszystkim, iż jego stopień cywilny był równy rangą pułkownikowi. Pan Gerald był szczęśliwy i pogodny, a Mosca wyobraził go sobie, jak gra w ruinach miasta, długie zagranie ponad zrównanymi z ziemią ulicami, lot ku okrągłej kupce gruzu i dokładne lądowanie na wierzchołku rozkładającej się czaszki.

Pociąg zwolnił wjeżdżając na opuszczoną stacyjkę. Na zewnątrz była noc, toteż w zaciemnionym wagonie panowała ciemność. Mosca drzemał, głosy innych docierały do niego niewyraźnie. Kiedy jednak pociąg nabrał szybkości po wyjeździe ze stacji, rozbudził się zupełnie.

Cywile rozmawiali teraz ciszej, więc Mosca usiadł i przyglądał się żołnierzom w drugim krańcu wagonu. Niektórzy spali na długich ławkach. Trzy kręgi światła otaczały trzy grupki grających w karty, co nadawało tej części wagonu ciepłą poświatę. Ogarnęła go nostalgia za życiem, jakie wiódł tak długo i porzucił dopiero przed paroma miesiącami. Widział przy blasku świec, jak popijają z manierek, na pewno nie wodę, i otwierają paczki z żelaznymi racjami, by podjadać czekoladę.

Żołnierz jest zawsze gotów, pomyślał Mosca uśmiechając się.

Koc na grzbiecie, świece w plecaku, woda lub coś lepszego w manierce i gumka zawsze w portfelu. Gotów na dobre i na złe.

Mosca wyciągnął się ponownie na ławce i usiłował zasnąć, lecz jego ciało było sztywne i nie poddawało się, podobnie jak twarde drewno pod spodem. Pociąg nabrał szybkości i pędził. Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ, a do Frankfurtu było jeszcze dobrych osiem godzin jazdy. Usiadł, wyciągnął butelkę z niedużego niebieskiego worka i oparłszy głowę o zabite deskami okno pił, póki jego ciało nie rozluźniło się. Musiał zasnąć, bo kiedy znowu spojrzał w żołnierski kraniec wagonu, ujrzał tylko jeden krąg światła; jednakże z ciemności poza nim nadal dobiegały głosy pana Geralda i paru innych cywili. Wyglądało na to, że popili, głos pana Geralda brzmiał bowiem protekcjonalnie i z wyższością przechwalał się swą przyszłą władzą, tym, jak sprawnie zorganizuje swoje papierowe królestwo.

Dwie świece oderwały się od kręgu w przeciwnym końcu wagonu, a ich płomienie chybotały się nierówno w przejściu. Gdy go mijały, Mosca ocknął się z drzemki. Twarz żołnierza trzymającego świece wyrażała tępą i złowrogą nienawiść. Jasny, żółty blask świec zabarwiał odcieniem ciemnej czerwieni jego twarz zarumienioną od alkoholu i nadawał ponurym oczom niebezpieczny i bezsensowny wyraz.

- Hej, żołnierzu - rozległ się głos pana Geralda - może byś nam dał światło?

Świeca zatrzymała się posłusznie obok pana Geralda i grupy cywilów, których głosy zabrzmiały donośniej, jak gdyby ośmieliło ich migotliwe światło. Próbowali wciągnąć żołnierza do rozmowy, lecz ten - umieściwszy świece na ławce i skrywszy twarz w cieniu - nie odpowiadał. Wkrótce zapomnieli o nim i rozmawiali o czymś innym; raz tylko pan Gerald, nachylając się w krąg światła, jak gdyby dla zyskania zaufania, odezwał się do żołnierza z wyższością, choć bardzo życzliwie:

- My wszyscy też służyliśmy w wojsku. - Po czym zwrócił się ze śmiechem do pozostałych: - Chwała Bogu, teraz z tym koniec.

Jeden z cywilów odezwał się:

- To nie takie pewne, są jeszcze Rosjanie.

Znowu zapomnieli o żołnierzu. Nagle, przekrzykując ich głosy i hałas pociągu mknącego ślepo przez kontynent, milczący dotąd żołnierz zawołał głośno, z wyniosłością pijaka, lecz jakby przerażony:

- Zamknijcie się, zamknijcie się, nie gadajcie tyle, zamknijcie wasze cholerne mordy.

Nastąpiła chwila ciszy, pełnej zdziwienia i zakłopotania, po czym pan Gerald ponownie pochylił głowę w krąg światła i powiedział do niego spokojnie:

- Przejdź lepiej w swój koniec wagonu, synu.

Żołnierz nie odpowiedział, a pan Gerald mówił dalej, podjąwszy temat w tym miejscu, gdzie przerwał.

Nagle wyprostował się, stojąc w blasku płonących świec, i zamilkł. Potem powiedział spokojnie, bez strachu, ale z niedowierzaniem:

- Mój Boże, zraniono mnie. Ten żołnierz coś mi zrobił.

Mosca usiadł wyprostowany, inne postaci podniosły się z ławek, jedna z nich zgasiła świecę strąciwszy ją na podłogę. Pan Gerald, nadal stojący, lecz już nie tak jasno oświetlony, powiedział spokojnym, zdumionym głosem:

- Ten żołnierz ugodził mnie nożem - po czym wypadając z kręgu światła pogrążył się w ciemność ławki.

Dwóch mężczyzn nadbiegło przejściem z żołnierskiego krańca wagonu. W świetle trzymanych przez nich świec Mosca dostrzegł błysk oficerskich naszywek.

Pan Gerald powtarzał ciągle:

- Pchnęli mnie nożem, ten żołnierz pchnął mnie nożem. - W jego głosie nie było już przerażenia, tylko zdziwienie i niedowierzanie.

Mosca ujrzał, że siedzi wyprostowany na ławce, a potem, w świetle trzech świec, zobaczył rozcięcie w nogawce, wysoko na udzie, i ciemną plamę wokół niego.

Porucznik pochylił się, przysunąwszy świecę, i wydał rozkaz żołnierzowi. Żołnierz pobiegł w drugi koniec wagonu, po koce i apteczkę. Na rozłożonych na podłodze kocach położyli pana Geralda. Żołnierz zaczął rozcinać nogawkę, lecz pan Gerald powiedział:

- Nie, podwiń ją, dam do naprawy.

Porucznik przyjrzał się ranie.

- To nic wielkiego - orzekł porucznik. - Zawiń go w koc. - W jego młodej, obojętnej twarzy i w głosie nie było współczucia, a jedynie zdawkowa uprzejmość. - Na wszelki wypadek wezwiemy karetkę we Frankfurcie. Wyślę telegram na najbliższej stacji. - Następnie zwrócił się do pozostałych z pytaniem: - A gdzie on jest?

Pijany szeregowy zniknął; patrząc w ciemność Mosca dostrzegł skuloną postać w rogu najbliższej ławki. Nie odezwał się.

Porucznik poszedł w drugi koniec wagonu i powrócił w zapiętym pasie z kaburą. Przeszukiwał wagon światłem latarki, póki nie dostrzegł skulonej postaci. Smagnął ją promieniem latarki, wyciągając jednocześnie pistolet i chowając go za plecami. Żołnierz się nie poruszył.

Porucznik szturchnął go brutalnie.

- Wstawaj, Mulrooney.

Żołnierz otworzył oczy. Napotkawszy tępe, ponure, zwierzęce spojrzenie, Mosca poczuł przypływ współczucia.

Porucznik mierzył promieniem latarki prosto w oczy żołnierza oślepiając go. Zmusił Mulrooneya do powstania. Ujrzawszy, że ma puste ręce, wsunął pistolet do kabury. Potem szarpnąwszy żołnierza odwrócił go i obszukał. Nie znalazł niczego, więc skierował światło latarki na ławkę. Mosca zobaczył zakrwawiony nóż. Porucznik podniósł go i popychając szeregowego przed sobą poszedł w drugi koniec wagonu.

Pociąg zaczął zwalniać i powoli się zatrzymał. Mosca przeszedł na koniec wagonu, otworzył drzwi i wyjrzał. Ujrzał porucznika, który szedł na stację zatelegrafować po karetkę; poza tym nie było nikogo. Francuskie miasto za stacją było ciemne i ciche.

Mosca powrócił na swą ławkę. Przyjaciele pana Geralda pochylali się nad nim pocieszając go, a on mówił niecierpliwie:

- Wiem, że to tylko zadrapanie, ale dlaczego to zrobił, dlaczego zrobił coś tak głupiego? - A kiedy porucznik wrócił do wagonu i powiedział, że karetka będzie czekać we Frankfurcie, pan Gerald odezwał się do niego: - Niech mi pan wierzy, poruczniku, wcale go nie sprowokowałem. Niech pan zapyta któregokolwiek z moich przyjaciół. Nie zrobiłem niczego, żeby mógł się do tego posunąć.

- Jest po prostu szalony - powiedział porucznik. Po czym dodał: - Ma pan szczęście. O ile znam Mulrooneya, celował w pańskie jaja.

To ich rozweseliło, jak gdyby poważny zamiar sprawił, iż całe wydarzenie nabrało znaczenia, a zadrapanie na udzie pana Geralda okazało się istotne. Porucznik przyniósł swoją pałatkę i położył na niej poszkodowanego.

- W pewnym sensie wyświadczył mi pan przysługę. Próbowałem pozbyć się Mulrooneya od pierwszego dnia, gdy przyszedł do plutonu. Teraz będzie bezpieczny przez parę lat.

Mosca nie mógł zasnąć. Pociąg ruszył, więc znów podszedł do drzwi i oparłszy się o nie patrzył na przesuwający się ciemny, niewyraźny krajobraz. Pamiętał ten sam, lub prawie ten sam krajobraz uciekający za ciężarówkę, za czołg, przesuwający się powoli w marszu, w czołganiu się po ziemi. Nie przypuszczał wtedy, że go jeszcze kiedyś zobaczy. Nie wiedział, dlaczego wszystko potoczyło się tak źle. Tak długo marzył o powrocie do domu, a teraz znowu wyjechał. W zaciemnionym pociągu przypomniał sobie swój pierwszy wieczór w domu.

 

Na dużej kwadratowej naklejce na drzwiach widniał napis: „Witaj w domu, Walterze”. Mosca zauważył podobne naklejki z innymi imionami na drzwiach pozostałych dwu mieszkań. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał po wejściu do mieszkania, była jego fotografia zrobiona tuż przed wyjazdem. Potem matka i Gloria rzuciły się na niego, a Alf ściskał mu rękę.

Odsunęli się od siebie i przez chwilę milczeli zakłopotani.

- Postarzałeś się - powiedziała matka i wszyscy się roześmiali. - To znaczy, postarzałeś się więcej niż o trzy lata.

- Nie zmienił się - odezwała się Gloria. - Nie zmienił się ani trochę.

- Powraca zwycięski bohater - zauważył Alf. - Spójrzcie na te kokardki. Czy dokonałeś czegoś dzielnego, Walterze?

- Normalka - odrzekł Mosca - prawie wszystkie z oddziałów kobiecych dostały to samo.

Ściągnął bluzę, którą wzięła od niego matka. Alf poszedł do kuchni i powrócił niosąc tacę z drinkami.

- Boże - zdumiał się Mosca - myślałem, że straciłeś nogę. - Całkiem zapomniał, że matka pisała mu o Alfie.

Brat najwyraźniej czekał na tę chwilę. Podciągnął nogawkę.

- Bardzo ładna - rzekł Mosca. - Co za pech, Alf.

- Do diabła - powiedział Alf - chciałbym mieć dwie takie. Ani grzybicy, ani wrastających paznokci.

- Racja - powiedział Mosca. Dotknął ramienia brata i uśmiechnął się.

- Założył ją specjalnie dla ciebie, Walterze - odezwała się matka. - Zwykle nie nosi jej w domu, choć wie, że bardzo nie lubię, gdy jej nie ma.

Alf podniósł szklankę.

- Za zwycięskiego bohatera - powiedział, po czym zwrócił się z uśmiechem do Glorii: - Za dziewczynę, która na niego czekała.

- Za naszą rodzinę - powiedziała Gloria.

- Za wszystkie moje dzieci - dodała czule matka. Objęła wzrokiem również Glorię.

Wszyscy spoglądali na Moskę z oczekiwaniem.

- Wypiję za to, a potem wymyślę coś innego.

Roześmiali się wszyscy i wypili.

- A teraz kolacja - powiedziała matka. - Pomóż mi nakryć do stołu, Alf.

Wyszli oboje do kuchni.

Mosca usiadł w jednym z foteli.

- Długa, długa wyprawa - powiedział.

Gloria podeszła do kominka i wzięła fotografię Moski. Obrócona do niego tyłem powiedziała:

- Co tydzień przychodziłam tutaj patrzeć na to zdjęcie. Pomagałam matce przygotować kolację, jadłyśmy ją razem, a potem siadałyśmy w tym pokoju, patrzyłyśmy na to zdjęcie i rozmawiałyśmy o tobie. Co tydzień, przez trzy lata, jak ludzie odwiedzający cmentarz, a teraz, kiedy wróciłeś, wcale nie jest do ciebie podobna.

Mosca wstał i podszedł do Glorii. Położywszy jej rękę na ramieniu spojrzał na zdjęcie, zastanawiając się, dlaczego tak go ono drażni.

Śmiał się na nim, z odchyloną głową, tak ustawiony, by widać było wyraźnie białe ukośne naszywki jego dywizji. Twarz miał młodzieńczą i niewinnie dobroduszną. Mundur był schludnie dopasowany. Upozowany w upalnym południowym słońcu, stanowił typowy przykład żołnierza, który robi sobie zdjęcie dla uwielbiającej go rodziny.

- Szczerzę się jak frajer - powiedział Mosca.

- Nie żartuj sobie. Tylko to miałyśmy przez tyle czasu. - Milczała przez chwilę. - Ach, Walterze - odezwała się - ile się nad nim czasem napłakałyśmy, kiedy nie pisałeś, ilekroć opowiadano o zatonięciu jakiegoś statku z żołnierzami albo o jakiejś bitwie. W dniu inwazji nie poszłyśmy do kościoła. Twoja matka siedziała na tapczanie, a ja obok radia. Siedziałyśmy tak przez cały dzień. Nie poszłam do pracy. Nastawiałam radio na różne stacje. Gdy tylko skończyły się jedne wiadomości, próbowałam złapać inną stację, chociaż podawała dokładnie to samo. Twoja matka siedziała z chusteczką w ręku, ale nie płakała. Spałam tutaj tej nocy, w twoim pokoju, w twoim łóżku, i wzięłam ze sobą to zdjęcie. Postawiłam je na komodzie i powiedziałam mu dobranoc, a potem śniło mi się, że cię nigdy nie zobaczę. A teraz jesteś tu, Walterze Mosca, we własnej osobie, zupełnie niepodobny do fotografii.

Próbowała się roześmiać, ale się rozpłakała.

Mosca poczuł zażenowanie. Delikatnie pocałował Glorię.

- Trzy lata to bardzo długo - powiedział. I pomyślał: w dniu inwazji upijałem się w angielskim miasteczku. Fundowałem małej blondynce jej pierwszą whisky, tak przynajmniej twierdziła, i pierwszy raz ją wziąłem do łóżka. Świętowałem inwazję, ale bardziej świętowałem fakt, że nie brałem w niej udziału. Poczuł wielką ochotę, by powiedzieć Glorii prawdę, że nie myślał wtedy o nich ani o tym, o czym oni myśleli, ale rzekł tylko: - Nie podoba mi się to zdjęcie... Poza tym, kiedy wszedłem, powiedziałaś, że nic się nie zmieniłem.

- Czy to nie zabawne - powiedziała Gloria - kiedy stanąłeś w drzwiach, wyglądałeś dokładnie jak na zdjęciu. Ale teraz, kiedy ci się przyjrzałam, wydaje mi się, że zmieniła ci się twarz.

Matka zawołała z kuchni:

- Gotowe - więc przeszli do jadalni.

Na stole znalazły się jego ulubione potrawy: na pół surowa pieczeń wołowa z pieczonymi ziemniaczkami, zielona sałata i kawałek żółtego sera. Obrus był śnieżnobiały, a kiedy skończył, zauważył nietkniętą serwetkę obok swego talerza. Było to dobre, ale nie tak dobre, jak sobie wymarzył.

- Ach - odezwał się Alf - całkiem inne niż żołnierskie żarcie, co, Walterze?

- No - powiedział Mosca. Z kieszeni koszuli wyjął krótkie, grube, ciemne cygaro i miał je już zapalić, gdy zauważył, że wszyscy patrzą na niego zdumieni, Alf, Gloria i matka.

Uśmiechnął się i powiedział:

- Duży już ze mnie chłopiec - po czym zapalił cygaro, przesadnie akcentując przyjemność, jaką mu to sprawiało.

Wówczas wszyscy czworo wybuchnęli śmiechem. Wydawało się, że zniknęły resztki zakłopotania i poczucie obcości wywołane jego powrotem w zmienionej postaci i zachowującego się inaczej. Ich zaskoczenie, a potem rozbawienie z tego zaskoczenia, gdy wyjął cygaro, przełamało barierę pomiędzy nimi.

Przeszli do bawialni, kobiety obejmowały go ramionami, Alf niósł tacę z whisky i piwem imbirowym. Kobiety usiadły obok Moski na sofie, zaś Alf rozdał im drinki, po czym usiadł naprzeciwko w jednym z miękkich foteli. Lampa na podłodze oświetlała pokój delikatnym żółtym blaskiem. Alf odezwał się łagodnym, półżartobliwym tonem, którego używał przez cały wieczór:

- Nastąpi teraz opowieść o Walterze Mosce.

Mosca wypił.

- Najpierw prezenty - powiedział.

Podszedł do niebieskiego sportowego worka, który nadal leżał przy drzwiach, wyjął trzy małe paczuszki zawinięte w brązowy papier i wręczył każdemu po jednej. Gdy zajęci byli ich rozwijaniem, nalał sobie po raz drugi.

- O Boże - powiedział Alf - co to jest u diabła? - Uniósł w górę cztery wielkie srebrne cylindry.

Mosca roześmiał się.

- Cztery cygara z najlepszych na świecie. Wyprodukowane specjalnie dla Hermana Göringa.

Gloria otworzyła swoją paczuszkę i wstrzymała oddech. W czarnym aksamitnym pudełku widniał pierścionek. Kwadratowy, ciemnozielony szmaragd otaczały diamenciki. Wstała, objęła Moskę ramionami, a potem odwróciła się, by pokazać pierścionek matce.

Jednakże matkę zafascynowały zwoje ciemnoczerwonego zwiniętego jedwabiu, które wielkimi fałdami opadały na podłogę. Uniosła je w górę.

Była to ogromna kwadratowa flaga, pośrodku której na białym okrągłym tle spoczywała niczym pająk czarna swastyka. Zamilkli wszyscy. W tym zacisznym pokoju zobaczyli po raz pierwszy symbol wroga.

- Do diabła - przerwał ciszę Mosca - to miał być tylko żart. Dla ciebie miało być to. - Podniósł leżące na podłodze pudełeczko.

Matka otworzyła je, a ujrzawszy białoniebieskie diamenty, spojrzała na niego dziękując. Złożyła wielką flagę w ciasno zwinięty kwadrat, potem wstała i podniosła niebieski sportowy worek mówiąc:

- Rozpakuję to.

- Śliczne prezenty - odezwała się Gloria - gdzie je dostałeś?

Mosca uśmiechnął się i powiedział:

- Zdobyczne - podkreślając komicznie to słowo, aby ich rozśmieszyć.

Matka wróciła do pokoju niosąc duży plik fotografii.

- Były w twoim worku, Walterze. Dlaczego ich nam nie pokażesz?

Usiadła na kanapie i zaczęła oglądać fotografie po kolei. Podawała je potem Glorii i Alfowi. Mosca nalał sobie jeszcze jednego drinka, podczas gdy oni wykrzykiwali przeglądając zdjęcia i zadawali pytania o miejsca, w których je zrobiono. Zauważył nagle, że matka zbladła przyglądając się pilnie jednej fotografii. Przez chwilę Mosca odczuwał przerażenie, niepewny, czy sprośne zdjęcia, które nabył, nadal się tam nie znajdują. Był jednak przekonany, że sprzedał wszystkie na statku. Ujrzał, że matka podaje fotografie Alfowi, więc zły był na siebie, że się przestraszył.

- No, no - powiedział Alf - a cóż to takiego?

Gloria podeszła i spojrzała na zdjęcie. Trzy pary oczu zwróciły się ku niemu z oczekiwaniem.

Mosca pochylił się w stronę Alfa i poczuł ulgę, gdy zobaczył, co to było. Przypomniał sobie. Jechał z tyłu czołgu, gdy się to wydarzyło.

Na zdjęciu widać było skuloną postać niemieckiego strzelca działa przeciwczołgowego, zgniecioną na śniegu; od jego ciała do brzegu zdjęcia biegła ciemna smuga. Nad ciałem stał on, Mosca, patrząc prosto w obiektyw z automatem przerzuconym przez ramię. Wyglądał dziwnie niezgrabnie w zimowym mundurze polowym. Koc, w którym wyciął dziury na głowę i ramiona, zwisał niczym koszula spod bluzy munduru. Stał niczym szczęśliwy myśliwy, który zabierze do domu upolowaną zwierzynę.

Poza zdjęciem znajdowały się płonące czołgi na pokrytej śniegiem równinie. Poza zdjęciem znajdowały się zwęglone zwłoki, rozsypane na białym polu jak śmieci. Niemiec był bardzo dobrym strzelcem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin