Na próbę- Lindsey Dawn.doc

(899 KB) Pobierz

Dawn Lindsey NA PRÓBĘ

 

1

Aż do chwili, gdy powóz został zatrzymany przez rabusiów, panna Gillian Thorncliff z pewną dozą rozczarowania myślała, że dzika Szkocja to równie bezpieczny kraj jak cywilizowana Anglia.

Oczywiście, bynajmniej nie życzyła sobie, by taki incydent zakłócił podróż. W końcu była rozsądną dwudziestosześcioletnią kobietą, która już dawno z niechęcią musiała przyznać, że niestety takie przygody zawsze przytrafiały się komuś innemu, nie jej. Wywlokła w tę podróż do zachodniej Szkocji opierającego się dziadka z bardzo praktycznego powodu, a mianowicie by przekonać się, czy po bliższej znajomości przyjmie czy też odrzuci propozycję małżeństwa hrabiego Kintyre, szkockiego posiadacza ziemskiego. Nie spodziewała się żadnych przygód.

I rzeczywiście, nie wydarzyło się nic godnego uwagi - jedynie dzień wcześniej pękło koło w powozie, którym jechali pokojowiec, pokojówka oraz gros bagaży, co sprawiło, że jaśniepaństwo musieli zostawić ich dziś rano w Glasgow, a podróż odznaczyła się w ich pamięci jedynie fatalnymi drogami i jeszcze gorszymi zajazdami. Do tego jeszcze od pięciu dni, kiedy to przekroczyli granicę Szkocji, bez przerwy padało, przez co nasi podróżnicy musieli zadowolić się tym, co zobaczyli przez zalane deszczem szyby powozu, a sir Giles, który zawsze źle znosił wojaże, dziś rano obudził się z chrypką, nieodmiennie zwiastującą przeziębie­nie. Jednym słowem, panna Thorncliff nie spodziewała się dodatkowych atrakcji.

Kiedy rozległ się pierwszy strzał, była nań zupełnie nie­przygotowana. Zaszyty w kącie powozu dziadek chrapał donoś­nie, a i Gillian, zatroskana o zdrowie dziadka i marząca wyłącznie o tym, by wreszcie wysiąść z trzęsącego pojazdu, zapadła w lekką drzemkę. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że może im grozić niebezpieczeństwo. Przejeżdżali nad jeziorem, którego lustro czasem przebłyskiwało przez gęstą mgłę, w okolicy nie było widać żadnych zabudowań i Gillian w pierwszej chwili pomyślała, że to wystrzelił jakiś myśliwy, który zapędził się niebezpiecznie blisko drogi.

Dopiero gdy usłyszała drugi strzał i kula świsnęła tuż przy oknie z jej strony, gwałtownie się wyprostowała, a wszelkie myśli o ciepłym ogniu i plastrze gorczycznym natychmiast wywietrzały jej z głowy. Czyli jednak Szkocja nie jest aż tak cywilizowana, jak się obawiała.

Dopiero gdy już było za późno, zdała sobie sprawę, że winna to była uznać za ostrzeżenie, by zastanowiła się, o jakiej właściwie marzy przygodzie.

Wszystko odbywało się w tak zawrotnym tempie, że Gillian nie miała kiedy się zastanawiać ani analizować swoich odczuć. Co więcej, gdy w jakiś czas potem wspominała całe zajście, złościła się na siebie, że tak nieużyteczna okazała się w chwili zagrożenia. Usłyszała krzyk - nie wiedziała, czy padł on z ust woźnicy, czy napastników, ale przynajmniej obudził dziadka, który głośno chrapnął i otworzył oczy. Nim Gillian zdołała go ostrzec, masywny powóz zatańczył na błotnistej drodze, a potem zahamował tak gwałtownie, że oboje spadli z siedzeń.

Dziewczyna wylądowała na dziadku, który - w tak brutalny sposób wyrwany ze snu - zaklął, zepchnął ją z siebie i ponie­wczasie sięgnął po pistolety, które na wypadek właśnie takiego zdarzenia wisiały przy siedzeniu. Gillian przeklinała w duchu, że nie przyszło jej to do głowy, i zaczęła się zastanawiać, co się stało ze stajennym, który siedział przy woźnicy uzbrojony w potężną rusznicę i miał bronić państwa.

Nim jednak sir Giles zdążył sięgnąć po broń, drzwi od strony Gillian gwałtownie się otworzyły i pojawiła się w nich rosła sylwetka przemoczonego mężczyzny dokładnie owiniętego w płaszcz, z połową twarzy ginącą w szaliku. Jedyną suchą rzeczą wydawał się tylko inkrustowany srebrem pistolet wymie­rzony w Gillian i jej dziadka.

Dziewczynie udało się z powrotem zająć miejsce. Oddychała szybko, jak po biegu, serce biło jej szybciej niż zwykle, ale chyba nie ze strachu. Wszak nawet szkocki rozbójnik nie uczyni im krzywdy. Najwyżej pozbawi sakiewek i tych paru ozdóbek, które przy sobie mieli, a potem puści. Co może im więcej zrobić?

Zamiast się bać, pomyślała - zgoła niestosownie do okolicznoś­ci - ze jak na rabusia ten rozbójnik ma wyjątkowo elegancką broń; i ze jeśli marzyła o przygodzie, to jej pragnieniu stało się zadość.

Tymczasem dziadek najwyraźniej nie podchodził do całego zajścia z takim stoickim spokojem jak ona. Niebezpiecznie poczerwieniał, wyglądał na wściekłego, lecz wobec wymierzonej w siebie lufy nie pozostawało mu nic innego jak opaść bezsilnie na siedzenie. Mimo podeszłego wieku, ten osiemdziesięciotrzyletni starzec nadal wyglądał imponująco i zachował pełnię władz umysłowych. Gillian wiedziała, jak bardzo mu doskwiera ta całkowita bezradność.

- O, tak, panie - przemówił rozbójnik z wyraźnym szkockim akcentem. - Proszę tak siedzieć w rękami do góry, a nikomu nic się nie stanie. Tymczasem ja uwolnię pana od pokusy zrobienia czegoś nieroztropnego.

Pochylił się i wyciągnął oba pistolety. Sir Gilesowi pozo­stało tylko zionąć bezsilną złością. Gillian nie posiadała się ze zdumienia, że w takiej chwili stać ją na myśl, że rozbójnik przyniósł ze sobą nie tylko zapach deszczu, lecz jeszcze inną woń - wyrazistą i dość przyjemną, której nie potrafiła określić, a która od tej pory nieodmiennie będzie jej się kojarzyła ze Szkocją. Mężczyzna tak szczelnie owinął się płaszczem i za­słonił twarz, że nie sposób było się domyślić, jak wygląda, ale dziewczynie wydawało się, że ma do czynienia z kimś za­skakująco młodym; a w jego głębokim głosie, dziwnie przyjem­nym mimo typowo szkockiej wymowy, wyraźnie słyszała lekką nutę rozbawienia.

- Nie zamierzam się narzucać państwu bardziej niż to konieczne - oznajmił pogodnie, wsunąwszy do kieszeni pistolety - tak więc, jeśli dasz mi pan słowo, że nie będziesz próbował żadnych sztuczek, zaoszczędzę panu i tej dzierlatce konieczności wychodzenia na deszcz. Powóz jest otoczony, a wasz sługa, związany niczym prosię, leży przy drodze. Opór nie zda się na wiele.

Gillian musiała się ugryźć w język, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Rzeczywiście, widziała, że służący, który uprzednio siedział na koźle uzbrojony w rusznicę, teraz leży związany, a jego broń, z której nie oddał nawet strzału, została rzucona w błoto. Dostrzegła też drugiego rozbójnika, uzbro­jonego i zamaskowanego, tak samo jak jego herszt. Siedział, mierząc z pistoletu do woźnicy, który próbował zapanować nad wystraszonymi końmi, więc nie stanowił większego za­grożenia.

Obaj słudzy wyglądali na bardzo skruszonych. Gillian pode­jrzewała, że bardziej lękają się ostrego języka jej dziadka niż napastników. Rzeczywiście, nie chciałaby być na ich miejscu, kiedy przyjdzie im się wytłumaczyć przed swym panem, jak to się stało, że dali się zaskoczyć.

- Dać ci słowo? - warknął rozwścieczony sir Giles. Na Jego starczych policzkach wykwitł rumieniec gniewu. - Nie dostaniesz ode mnie żadnego słowa, ty przeklęty draniu! Mogę ci tylko obiecać, że już ja się postaram, żebyś zawisł na najbliższej szubienicy za tę dzisiejszą napaść!

Tym razem w głosie rabusia niewątpliwie zabrzmiało roz­bawienie.

- Wielce mi przykro, że muszę cię pozbawić tej przyjemno­ści, dziaduniu, lecz bardzo szybko przekonasz się, że to nie Anglia i ze w tych okolicach stróże prawa mają znacznie mniej do powiedzenia, niż przypuszczasz. A teraz daruj, lecz muszę cię poprosić, byś zadał sobie odrobinę trudu i opróżnił kieszenie. I ty też, panienko. Zaoszczędzi nam to czasu i uratujecie godność, jeśli będziecie nam posłuszni. Nie mam ochoty sam was obszukiwać, lecz uczynię to, gdy będzie trzeba.

Pistolet w dłoni rozbójnika nie drgnął o cal, więc sir Giles, chcąc nie chcąc, musiał wyciągnąć pugilares, zegarek na łańcuszku i cenną złotą tabakierę. Tymczasem trzecia zamaskowana postać - nieco drobniejsza od tamtych dwóch, zaczęła zdejmować bagaże z powozu. Gillian przyłapała się na tym, że zastanawia się, czy to właśnie on tak skutecznie związał służącego. W ogóle wszystko odbyło się tak zgrabnie i szybko, że dziewczyna z mimowolnym podziwem myślała o zwinności i tempie bandytów.

W stojącym w drzwiach powozu wysokim rozbójniku było coś, co kazało się w nim domyślać przywódcy. Wziął niechętnie ofiarowane przez sir Gilesa przedmioty i z nutką rozbawienia oświadczył:

- Wielcem panu zobowiązany. A jeśli to pana pocieszy, to zapewniam, że mnie te drobiazgi sprawią znacznie większą przyjemność niż panu. A teraz, ślicznotko - zwrócił się do Gillian. Pistolet błysnął w jego ręku. - Nie posiadam się z żalu, że muszę się zachować nierycersko, zwłaszcza wobec tak młodej i czarującej damy, lecz, jeśli nie sprawi to pani bólu, pozwolę sobie prosić o perły, które ma pani na szyi i szkatułkę z biżuterią.

Gillian spokojnie zdjęła naszyjnik.

- Owszem, sprawi mi ból - odrzekła chłodno - lecz zdaje się, że niewielki mi pozostawiono wybór. Z, przykrością muszę stwierdzić, że szkatułka z biżuterią została u pokojówki, która czeka w Glasgow, aż zostanie naprawiona pęknięta oś w drugim powozie. Niestety, będzie pan musiał się zadowolić tylko tym, co w tej chwili mam przy sobie.

Mówiła z kpiną, lecz jej sarkazm, oczywiście, spłynął po rozbójniku jak po kaczce. Wziął naszyjnik z pereł i zadowolony zważył go w dłoni. Coś w jego zachowaniu nadal wskazywało, że jest wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Wsunął perły do kieszeni obszernego płaszcza, gdzie spoczywały już drobiazgi dziadka.

Gillian głośno przełknęła ślinę, bowiem mimo tych odważnych słów, serce jej się ścisnęło. Perły należały do matki i bardzo ją bolało, że musi się z nimi rozstać. Cała zaś przygoda przestawała być taka zabawna, jak dziewczynie się początkowo zdawało, lecz nie poniży się do błagań czy łez. Aby ukryć ból, dodała spokojnie:

- A teraz, skoro już dostał pan to, czego chciał, proszę pozwolić nam spokojnie ruszyć w dalszą drogę. Wpuszcza pan do powozu deszcz i zimne powietrze, a dziadek jest już zaziębiony.

- Ha! Jakby go to w ogóle obchodziło! - prychnął roz­gniewany sir Giles. - Przeklęty szubrawiec! Choć sam sobie na to zasłużyłem. Kto widział zapuszczać się w tak dzikie, barbarzyńskie strony?

Wysoki rozbójnik skłonił się kpiąco.

- Nie będziemy was przetrzymywać, panienko - oznajmił, nie skrywając śmiechu.

- To dobrze. A skoro już o tym mowa, kufry, które pański wspólnik właśnie zrzucił, są zamknięte na klucz. Niewiele w nich znajdziecie, ale ponieważ wątpię, by pan przyjął to na wiarę, wolałabym, byście nie wyłamywali zamków. Oto kluczyki. I niech pan będzie tak łaskaw i powie swym ludziom, by nie wyrzucali zawartości na ziemię. Jest błoto, a dopóki służba nie przyjedzie z pozostałymi rzeczami, to jedyne ubrania, które mamy. Ja zaś nade wszystko nie znoszę siedzieć przy kolacji w mokrej sukni.

Rozbójnik głośno się roześmiał - jego śmiech dziwnie kontrastował z tym szarym, deszczowym popołudniem - i przyjął kluczyki.

- Widzę, ślicznotko, że nie zapominasz języka w gębie - stwierdził i wydał swoim ludziom krótki rozkaz w jakimś dziwacznym języku.

Chudszy z nich, który właśnie jakimś dziwnym wytrychem próbował sforsować zamek jednego z kufrów, zdumiony przerwał w pół ruchu, ale złapał rzucone kluczyki, po czym z przesadną troską zaczął przeglądać bagaże.

Sir Giles milczał, z twarzy nie ustępowała zaciętość, w wyblakłych oczach błyszczał gniew. W innej sytuacji ten spokój dziadka wzbudziłby w dziewczynie podejrzliwość, teraz jednak zbyt była zajęta innymi sprawami i odczuwała jedynie wdzięczność, że starzec tak przyzwoicie się zachowuje. W końcu nic nie mogli poradzić, a im szybciej ta cała rzecz się skończy i będą mogli ruszyć w dalszą drogę, tym lepiej.

Nie powinna była jednak dać się zwieść. Najwyraźniej uznawszy, że starzec i dziewczyna nie stanowią większego zagrożenia, wysoki rozbójnik odwrócił się na moment, by odpowiedzieć na pytanie wspólnika przy koniach - również zadane w tym niezrozumiałym języku - i na ułamek sekundy spuścił wzrok z Gillian i jej dziadka. Gillian miała tylko chwilę, by zrozumieć, co zamierza sir Giles. Kątem oka dostrzegła, że dziadek triumfalnie wyjmuje pistolet ukryty w kieszeni.

W zamkniętym pomieszczeniu huk wystrzału był jeszcze bardziej ogłuszający niż na otwartej przestrzeni, a zapach prochu dusił i drażnił gardło. Słysząc strzał, Gillian poderwała się z miejsca i teraz z przerażeniem patrzyła, jak wysoki rozbójnik gwałtownie chwyta się za lewe ramię.

O ile do tej pory Gillian się nie bała, to teraz musiała się przyznać, że ogarnął ją prawdziwy strach. Dziadek postąpił nierozważnie, ale nie miała wątpliwości, że bezsensowne byłyby wszelkie próby upominania. Dlatego też z bijącym sercem, nagłą suchością w ustach czekała na reakcję rozbójników. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby za chwilę ona i dziadek zostali zabici z zimną krwią.

Przez niewypowiedzianie długą chwilę ważyły się ich losy. Tymczasem, ku zaskoczeniu dziewczyny, rozbójnik wykazał większe opanowanie niż starszy pan, choć obaj jego wspólnicy natychmiast obrócili ku nim broń i teraz mierzyli prosto w nią i dziadka. Herszt zachwiał się lekko, nie odrywając ręki od ramienia, na którym wykwitła przerażająca plama krwi, ale zamiast odpłacić jeńcom pięknym za nadobne, ostrym tonem wydał wspólnikom krótki rozkaz.

Po czym zwrócił się do starca głosem, w którym ciągle brzmiało lekkie rozbawienie:

- Winszuję, dziaduniu, dzielny, stary głupcze. Nie chcę mieć na sumieniu twego życia. Jeśli ukrywasz gdzieś jeszcze jakąś broń, lepiej oddaj mi ją natychmiast.

- Niech cię licho porwie! Dziadunio, też mi! - ryknął sir Giles, niewątpliwie wściekły na siebie za niecelny strzał. - Bodaj cię diabli wzięli. Choć stary, nauczę cię szacunku do większych od ciebie. Wszyscyście jednacy, wy przeklęci dranie, ukrywający się za maskami i parą pistoletów. Ale inaczej zaśpiewasz, kiedy stryczek oplecie ci szyję.

- Nie wątpię. Przyznam, że właśnie spotkałem się z większą sprawiedliwością, niż oczekiwałem. Całe szczęście, że celność nie dorównywała pańskiej odwadze.

Sir Gilesowi odpowiedź już cisnęła się na usta, ale Gillian odezwała się ostro:

- Dziadku, opanuj się!

Pulsująca w żyłach krew uspokoiła się nieco, napięcie opadło i dziewczyna miała wrażenie, że zaraz zemdleje, tymczasem doszła do wniosku, że dość już tego dobrego.

- Ręczę za właściwe zachowanie mego dziadka - zwróciła się chłodno od rozbójnika. - A teraz, jeśli nie zamierzacie nas obojga zabić, bierzcie, co chcecie, i zostawcie nas w spokoju. Nie, dziadku, nie odzywaj się! Cała ta historia i tak nadto się przeciągnęła. Zmarzłam, jestem zmęczona i dość już mam tego wszystkiego. Ostrzegano mnie, że Szkocja jest znacznie mniej cywilizowana niż Anglia, ale ja nie wierzyłam. Teraz już wierzę.

Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że między rondem kapelusza a szalikiem błysnęły roześmiane szare oczy. Tymczasem mężczyzna odezwał się tylko swoim ostrym, niemodulowanym głosem:

- W takim razie na przyszłość radziłbym słuchać ostrzeżeń, panienko. W ten sposób zaoszczędziłaby sobie panna takich przerażających doświadczeń.

- Wcale nie jestem przerażona - odparowała. - Jedynie zniecierpliwiona, że nie mogę ruszyć dalej w drogę.

Znowu się roześmiał i złożył jej zdumiewająco zgrabny ukłon, choć nadal ręką ściskał ramię.

- W takim razie proszę przyjąć moje przeprosiny za wszelkie niedogodności, których stałem się przyczyną. Rzadko spotyka się tak uległe ofiary - i tak czarujące, skoro już o tym mowa.

- Darujcie sobie komplementy, zwłaszcza że bynajmniej mi nie pochlebiają.

- W takim razie nie będziemy dalej narzucać się państwu swą niepożądaną obecnością. Miłego pobytu w Szkocji, panience i dziaduniowi.

Ponownie się skłonił, odsunął i zatrzasnął drzwiczki powozu. Nim Gillian zorientowała się, co się dzieje, rozbójnik zwinnie, mimo rany w barku, wskoczył na konia i napastnicy odjechali równie szybko, jak się pojawili. Jedynym świadectwem ich obecności były kufry walające się w błocie i bałagan, jaki po sobie zostawili.

Gillian powinna czuć ulgę. Tymczasem ledwo rozbójnicy zniknęli, uświadomiła sobie, że jest nieco rozczarowana, bowiem w czasie owego przerażającego zajścia wreszcie czuła, że żyje, co nie zdarzyło się ani razu podczas całej tej długiej i nieskończenie nużącej podróży. Wątpiła też, by pobyt we włościach hrabiego Kintyre, choć leżały one w Szkocji, dostarczył jej jakiejkolwiek podniety.

 

2

Kiedy rozbójnicy odjechali, nieprędko można było wyruszyć w drogę. Najpierw musiano rozwiązać stajennego, potem załadować kufry - a wszystko to w strugach ulewnego deszczu. W dodatku stajenny i woźnica zmarnowali mnóstwo cennego czasu, próbując się usprawiedliwić przed rozjuszonym sir Gilesem, czemu dali się tak zaskoczyć bandytom.

Wreszcie znużona wyczekiwaniem Gillian wyskoczyła na mokrą drogę i powiedziała kategorycznym głosem.

- Na miłosierdzie Pańskie, jakie to ma znaczenie? Co się stało, to się nie odstanie. Ileż czasu mamy jeszcze zmitrężyć na próżną gadaninę? Dziadku, wracaj do powozu, bo zaziębisz się na śmierć. Zresztą, hrabia Kintyre zapewne się niepokoi, co się z nami stało, i założę się, że nie będzie zachwycony, jeśli pojawimy się w środku nocy.

Ta uwaga w końcu położyła kres sporowi. Służący czym prędzej wskoczyli na kozioł, radzi, że mogą przestać się tłumaczyć, zwłaszcza że - co sami czuli - ich obrona brzmiała wielce nieprzekonująco. Sir Giles zaś, bynajmniej nie ułagodzony, sztywno wsiadł z powrotem do powozu. Do długiej listy narzekań dodał teraz przemoczone ubranie, utratę zegarka i pugilaresu. Potem, w czasie gdy służący ładowali kufry i kiedy już ruszyli w drogę, przez dłuższy czas dawał upust swoim odczuciom w związku z całym zajściem.

- Jeśli zaś o ciebie chodzi, dziecino - zakończył, gwałtownie zmieniając kierunek diatryby, uderzając w bardziej osobisty ton. - Cóż, pozostaje mi wierzyć, żeś zadowolona! To wszystko twoja wina. Ostrzegałem cię, jak może zakończyć się ta niemądra, bezsensowna podróż, ale ty się upierałaś. Przeklęty, barbarzyński kraj!

- Dziadku, czy ty zawsze musisz być taki niesprawiedliwy? - żachnęła się Gillian, przyzwyczajona do jego humorów. - Poza tym, nie twoją zasługą jest, że nie zginęliśmy z rąk tych rozbójników. Jak mogłeś się tak nieodpowiedzialnie zachować? Dobry Boże, toż to cud, że on cię nie zabił!

- Też mi! Bzdury! - Sir Giles nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości. - Takim typom nie zbywa na odwadze, póki osłania ich maska i pistolet, lecz na ogół to skończone tchórze. Głupiec, powinien był mi przeszukać kieszenie - dodał nie bez satysfakcji. - „Dziadunio”, jeszcze czego! Nauczę go szacunku dla starszych i lepiej urodzonych. Żałuję tylko, że chybiłem i kula jedynie zadrasnęła tego łajdaka. Wyrządziłbym światu prawdziwą przysługę i oszczędził wydatków na szubienicę.

- Wcale mi się nie podoba wieszanie człowieka za kradzież kilku błyskotek - oświadczyła Gillian. - Choć przyznam, że żal mi pereł. Cóż, moja wina, nie powinnam była ich wkładać.

Jej głos brzmiał lekko, lecz dziadek nie dał się zwieść.

- Tak, to perły twej matki i też mi ich szkoda - przyznał mrukliwie. - Ale żebyś się cieszyła, że nie zastrzeliłem tego drania, tego już za wiele. Typowa kobieta, tak się roztkliwiać nad byle złodziejaszkiem!

- Wcale się nie roztkliwiam! - Tu Gillian ugryzła się w język, uświadamiając sobie bezsens dyskutowania ze starszym panem, kiedy był w złym nastroju. - Daję słowo, dziadku, i świętego potrafiłbyś wyprowadzić z równowagi. Proszę, poroz­mawiajmy o czymś innym. Szczerze mówiąc, dość już mam tej całej sprawy.

- Niech piekło pochłonie te twoje romantyczne porywy! - prychnął. - To przez nie wleczemy się teraz przez tę diabelną, barbarzyńską Szkocję, gdzie chcesz wyjść za jakiegoś nieokrze­sanego Szkota, którego ledwo znasz, zamiast wybrać któregoś z tych głupców, którzy wiecznie snują się za tobą nie dając człowiekowi spokoju.

Dziewczyna z trudem zapanowała nad sobą. Wiedziała, że dziadek chce na niej wyładować zły humor.

- Przecież dobrze wiesz, że jeszcze wcale się nie zgodziłam wyjść za hrabiego Kintyre. A ponieważ w Anglii poznaliśmy go jako oświeconego, pełnego ogłady człowieka, sumienie nie powinno ci pozwolić nazywać go nieokrzesanym... Oczy­wiście, o ile posiadasz choć krztynę uczciwości, w co wątpię coraz bardziej! Właściwie, z tego, co widzę, jedyną ułomność Kintyre’a stanowi fakt, że to nie ty wpadłeś na pomysł wyswatania go ze mną.

- Phi! Zbyt gładką ma mowę. Poza tym nigdy nie ufam człowiekowi, który tak doskonale panuje nad uczuciami. Co prawda niewiele to zmienia, wszyscy mężczyźni są tacy sami. Równie dobrze mogłaś zostać w domu, w cieple i wygodzie.

Musiała się roześmiać.

- Owszem, gdybym chciała wyjść za mężczyznę, którego znacznie bardziej interesuje kolacja niż moja osoba, a błysk ożywienia pojawia mu się w oku jedynie w czasie rozmów o polowaniu. Sam przyznaj, dziadku! Mogłam była poślubić kuzyna Joshuę, który od dwudziestu lat nie myślał o niczym, jak tylko o swoim majątku i nawet ciebie nudzi tak śmiertelnie, że po dwudziestu minutach spędzonych w jego towarzystwie, chwytasz się byle pretekstu, żeby uciec; albo mogłam wyjść za Mortona Quillersa, zapewniam cię, bardzo dobrego człowieka. Ale znam go od dziecka, a co najważniejsze nie lubię jego matki.

- Nie poślubiasz jego matki! Wielki Boże, dziewczyno, to niepodobne do ciebie, takie kaprysy! - uciął. - Wyjdź za kogo sobie chcesz, niech już wreszcie będzie po wszystkim, a ja zaznam odrobiny spokoju.

- Wcale nie marzysz o spokoju i doskonale o tym wiesz. Między innymi właśnie dlatego aż tak chcę być pewna swego wyboru. Choć ogromnie cię kocham, nie zamierzam obudzić się pewnego dnia i przekonać, że wyszłam za domowego tyrana, takiego jak ty. Nie mam zadatków na świętą, jaką była babunia, i obawiam się, że nie nadaję się do takiego życia.

- Ba! Tymczasem to ja byłem zawsze męczennikiem kobiet! - Lecz oskarżenie wnuczki sprawiło sir Gilesowi niekłamaną przyjemność. - Zresztą sama wkrótce się przekonasz, że życie to nieustanne ryzyko. Poza tym moim zdaniem wszystko, co mówisz, jest wyjątkowo wyrachowane. Co tylko dowodzi słuszno­ści mego zdania. Wcale nie kochasz Kintyre’a.

- Nie, nie kocham go. A przynajmniej tak mi się wydaje. Bardzo go lubię, lecz z przykrością muszę wyznać, że właściwie nie wiem, co to miłość. Skoro już przyznałam się do tego upokarzającego faktu, ja, dojrzała, dwudziestosześcioletnia nie­wiasta, mogę jedynie dodać, że zamierzam za to z jak największym staraniem wybrać sobie męża - tak jakbym wybierała kapelusz. Jeśli spojrzeć na to od tej strony, będziesz musiał przyznać, że Kintyre stanowi wyjątkowo oryginalny kapelusz w porównaniu z tymi, które znajdują się na wystawie naszego miejscowego sklepiku. Czy go kupię, czy nie, to jeszcze się okaże, chcę jednak przynajmniej raz go przymierzyć i sprawdzić, czy mi w nim do twarzy.

Sir Giles wybuchnął gromkim śmiechem.

- Jedynie kobieta może robić tyle zamieszania wokół tak naturalnej, całkowicie normalnej sprawy. Kapelusze, też mi! Cóż, do tej pory godziłem się z twoimi kaprysami, choć nie pojmuję, jak w ogóle możesz się zastanawiać nad zamieszkaniem w tym przebrzydłym kraju, gdzie tylko leje, a uczciwemu podróżnemu strach się poruszać po drogach.

Stwierdziła, że dalsza rozmowa nie ma sensu, i roztropnie umilkła. Sama właściwie nie wiedziała, czemu zdecydowała się na tę podróż, ani czemu od roku albo więcej nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Tak jak powiedział dziadek, mogła sobie wybrać kogoś z licznego grona odpowiednich starających i teraz biegałaby wokół niej trzódka dzieci. Tymczasem ona wstrzymy­wała się z decyzją, pragnąc czegoś więcej, choć sama nie potrafiła określić czego.

Miłości? Zaczynała wątpić, czy miłość w ogóle istnieje. Bliskości? Tę znalazłaby z jednym czy dwoma mężczyznami, których dość lubiła. Jednak z obserwacji Gillian wynikało, że bliskość bardzo szybko zmienia się w nudę - przynajmniej tak działo się w małżeństwach jej przyjaciółek.

Więc może przygody? Ten powód wydawał się najbardziej absurdalny i pewnie spotkałby się z potępieniem ze strony dziadka. A mimo to, gdyby Gillian miała być wobec siebie szczera, przyznałaby, że właśnie pragnienie przygody wyciągnęło ją z rodzinnych stron do tej dalekiej obcej krainy. Od jakiegoś już czasu narastało w Gillian poczucie, że doskonale wie, co przyniesie jej kolejny dzień, a każdy rok coraz bardziej upodabniał się do minionego. To wyjątkowo niemiła świadomość - tak jakby życie przepływało między palcami, a śmierć miała ją spotkać, nim przekona się, co to jest prawdziwe życie.

Właśnie wtedy do znajomych z sąsiedztwa przybył z od­wiedzinami hrabia Kintyre. Owszem, polubiła go, lecz z pewnością nie zakochała się w nim do szaleństwa. Wątpiła, by w jej wieku coś takiego w ogóle mogło się przydarzyć. Zresztą zawsze podejrzewała, że to ogromnie niezręczne odczucie. Mimo to, kiedy hrabia nieoczekiwanie jej się oświadczył, Gillian przyszło na myśl, że - wraz z jego szkockim pochodzeniem i majątkiem - jest on właśnie tym mężczyzną, na którego przez całe życie podświadomie czekała. A przynajmniej hrabia Kintyre niewątp­liwie ofiarował jej coś zupełnie innego niż to, czego mogła się spodziewać od miejscowych wielbicieli. Zwłaszcza innego sąsiedz­twa niż to, które zna od dzieciństwa.

Oczywiście, po bliższym poznaniu może się okazać, że hrabia jest tak samo nudny jak tamci. Albo że dziadek miał rację i niewygody życia w tak odmiennym świecie przeważą nad jego zaletami. Lecz Gillian była na tyle uparta, że postanowiła sama się o tym przekonać.

Poza tym nigdy nie podróżowała dalej niż do Londynu, uznała więc, że w najgorszym razie pozostaną jej wspomnienia tej dalekiej wyprawy.

Okazało się, że podróż dostarczyła jej więcej wrażeń, niż przypuszczała i w sercu Gillian powoli zaczynała się budzić nadzieja, że Szkocja przypadnie jej do gustu bardziej, niż odważyła się pragnąć.

Tak jak się obawiała, na skutek przerwy w podróży do celu dotarli dobrze po zmierzchu. Spodziewała się, że zobaczy starożytny zamek, mniej więcej taki, jakie widziała w drodze, lecz z pewną dozą rozczarowania przekonała się, że rezydencja rodu Kintyre’ów to solidny budynek liczący sobie w najlepszym razie jakieś dwieście lat.

Nie ulegało wątpliwości, że Kintyre’a ogromnie zaniepokoiło ich spóźnienie. Nie zrażony pluchą i ciemnościami, wybiegł do powozu i pomógł Gillian wysiąść, witając ją ciepło:

- Dzięki Bogu, wreszcie jesteście. Mam nadzieję, że nie przytrafiło się wam nic złego?

Sir Giles, który zesztywniały i znużony wynurzył się z czeluści powozu, prychnął.

- Nic takiego - szybko odezwała się Gillian, by nie dopuścić dziadka do głosu. - Jakieś dziesięć mil stąd powóz został zatrzymany i dlatego się spóźniliśmy. Szczęśliwie, zabrano nam tylko kilka błyskotek.

W słabym świetle latarni trzymanej przez lokaja hrabia Kintyre wyglądał na jak najbardziej godnego zaufania dżen­telmena.

- Zatrzymani? - powtórzył wstrząśnięty. - Nie żartujesz?

- Oczywiście ze nie! - warknął rozdrażniony sir Giles. - Sądzisz pan, że to powód do żartów? Zresztą, nie zamierzam rozprawiać o tym, stojąc w strugach deszczu.

To przypomniało hrabiemu o jego obowiązkach. Kintyre zauważył znużenie na twarzy Gillian, ścisnął jej dłoń, której wcześniej nie wypuścił, i odezwał się szybko, serdecznie:

- Oczywiście. Oczywiście. Jesteście zmęczeni i na wskroś przemarznięci. Chodźcie do domu przebrać się w coś suchego. Pani MacDonald przygotowała dla was ciepły posiłek. Już od kilku godzin czekamy.

Po czym wprowadził ich do środka. Mimo uprzedzeń sir Gilesa Kintyre - mężczyzna średniego wzrostu o jasnej karnacji, myślącym czole i nieco rzedniejących włosach - wy­glądał dokładnie na tego, kim był: światowca o nienagannych manierach. Gillian zaś jeszcze raz stwierdziła, że mimo szkockiego pochodzenia i tytułu Kintyre wykształceniem i sposobem myślenia niczym nie różni się od typowego Anglika.

W holu zakrzątnął się wokół nich serdecznie, nalegając, by niezwłocznie zdjęli mokre okrycia i prosząc, by ogrzali się przy ogniu.

- Pani MacDonald zaraz się tu zjawi i zaprowadzi was do Jud pokoi na górze. Oczywiście, kolację możecie państwo zjeść w sypialniach, ale ufam, że kiedy się ogrzejecie, zejdziecie na dół i opowiecie mi dokładnie, co się wydarzyło. Chyba nie muszę dodawać, że jestem wstrząśnięty! Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że ta przygoda nie wzbudziła w pannie Gillian antypatii do tych okolic, zanim zdążyła je dokładniej obejrzeć.

Posłał Gillian tak ciepły uśmiech, że dziewczyna mogła jedynie odpowiedzieć tym samym.

- Cóż, hrabio, wydaje mi się, że nie tak łatwo mnie zniechęcić. Co więcej, ta przygoda właściwie dosyć mi się spodobała, gdyby nie ona, podróż byłaby wręcz nieznośnie nudna. Jeśli chodzi o mnie, to wizja gorącego posiłku budzi mój niekłamany zachwyt. Szczerze mówiąc, od godziny nie myślałam o niczym innym. Obawiam się jednak, że dziadunia męczy przeziębienie, i chyba lepiej by było, żeby jak najszybciej się położył.

Kintyre się roześmiał.

- Cóż, znam lepsze sposoby rozpraszania nudy. Ale cieszę się, że to zdarzenie zbytnio cię nie wystraszyło...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin