METSY HINGLE
Kapitulacja
– Ty naprawdę myślisz, że ja to podpiszę?
Aimee machnęła trzymaną w ręku intercyzą. Oburzeniem starała się pokryć ból, jaki sprawiła jej propozycja Petera.
– Owszem, jeśli mamy się pobrać. – Peter zrobił krok w jej kierunku, a ona odsunęła się od niego. – Przynajmniej przeczytaj to, Aimee. Zobaczysz, że jestem co najmniej hojny.
Aimee z trudem przełknęła ślinę. Całą siłą woli powstrzymywała się od płaczu.
– Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości – odparła.
Przez całe trzy miesiące, które spędzili razem, rzeczywiście był wobec niej bardzo hojny. Dawał jej wszystko – oprócz miłości.
A to właśnie jego miłości pragnęła przede wszystkim.
Peter wyraźnie się uspokoił i kiedy tym razem spróbował ją objąć, Aimee nie stawiała oporu.
– Bądź rozsądna, kochanie. Po prostu to podpisz i będziemy...
– Nie podpiszę.
Peter zamarł w bezruchu.
– Chcesz, żeby najpierw przeczytał to twój adwokat? O to ci chodzi?
Zrażona nieufnością Petera, Aimee wysunęła się z jego objęć. Spojrzała mu w oczy i zauważyła, jak bardzo są chłodne.
– Nie chcę, by ktokolwiek to oglądał, bo nie mam zamiaru w ogóle podpisywać tego dokumentu.
– Czemu, do cholery, nie?
– Bo denerwują mnie intercyzy. Podpisanie czegoś takiego oznaczałoby, że nie wierzę, by nasze małżeństwo mogło być trwałe.
– I pewnie nie będzie. Wiesz równie dobrze jak ja, że pięćdziesiąt procent małżeństw kończy się rozwodem.
– A pięćdziesiąt procent nie – odparowała Aimee. – Dlaczego w ogóle zaproponowałeś mi ślub, skoro takie masz poglądy?
– Bo cię pragnę.
Bo cię pragnę. Aimee przymknęła oczy i powtórzyła w myślach jego słowa. Nie dlatego, że ją kocha.
– Spójrz na mnie, Aimee – poprosił Peter, chwytając ją za ramiona.
Spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich zwierzęce pożądanie.
– Chcę cię w moim łóżku. Dzisiaj. I jutro. Co noc. Przyciągnął ją do siebie, gniotąc przy tym intercyzę, i zaczął namiętnie całować.
Aimee instynktownie rozchyliła wargi. Poddała się tej oszałamiającej przyjemności, którą tylko Peter był w stanie jej dać.
Później nie od razu doszła do siebie. Kiedy w końcu spojrzała na niego, zobaczyła, że Peter triumfuje.
– Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Powiedziałaś, że nie zamieszkasz ze mną, jeśli nie będziemy małżeństwem, więc zaproponowałem ci ślub. Nie bądź uparta, Aimee. Podpisz tę umowę i pod koniec tygodnia będziemy już mężem i żoną.
Słowa te podziałały na nią jak lodowaty prysznic.
– Nie – powtórzyła, odpychając go od siebie. – Nie podpiszę.
Wepchnęła mu w ręce zgnieciony dokument i zaczęła ściągać pierścionek z brylantem, który Peter parę godzin wcześniej włożył jej na palec.
– Co ty wyprawiasz? – zaniepokoił się Peter.
– Oddaję ci twój pierścionek.
– A to czemu?
– Bo nie mam zamiaru za ciebie wyjść – odparła i ruszyła ku drzwiom.
Peter rzucił na podłogę intercyzę oraz pierścionek i pobiegł za nią.
– Co to znaczy, że za mnie nie wyjdziesz? Przecież już się zgodziłaś!
– A teraz zmieniłam zdanie. Biorąc pod uwagę twoją niewiarę w instytucję małżeństwa, i tak pewnie byłbyś kiepskim mężem. Ale – dodała chłodno – za to przyjmuję twoją pierwszą ofertę.
– Moją ofertę?
– Tak. Zamiast małżeństwa zgadzam się na romans.
Spowijała go gęsta ciemność. Nagi i sam, zamknięty w pustym skarbcu własnej galerii, Peter Gallagher drżał. Czuł przenikliwe zimno i wiedział, że jego czas się kończy. Demony w końcu zwyciężyły. Wkrótce będzie martwy.
Nagle otaczającą go ciemność zalała fala światła. Zebrał resztkę sił, zerwał krępujące go łańcuchy i ruszył w jej kierunku.
Przebudzenie było nagłe. Peter otworzył oczy i z ulgą rozpoznał znajome sprzęty swej sypialni. Serce biło mu jak oszalałe.
To był znowu ten idiotyczny sen. Wcale nie jest zamknięty w sejfie swej galerii. Jest w domu. Bezpieczny. A obok niego śpi Aimee. Przytulił się do niej i natychmiast znowu zasnął.
Obudził się, kiedy już dniało. Zadzwonił budzik. Była szósta trzydzieści. Wewnętrzny zegar, który od prawie trzydziestu sześciu łat budził go o szóstej, znowu zawiódł.
Albo to sprawa wieku i tego powracającego snu, albo obecność Aimee w jego łóżku tak na niego działa.
Kogo on oszukuje? To nie ma nic wspólnego z wiekiem czy tym złym snem, a bardzo wiele, właściwie wszystko, z Aimee. Od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzał przed sześcioma miesiącami na jakimś wernisażu, zburzyła porządek jego życia.
Do dziś nie wiedział, czym właściwie zwróciła na siebie jego uwagę. Miała krótkie, czarne włosy, jasnoniebieskie oczy i w ogóle nie była w jego typie. Niezbyt wysoka i bardzo szczupła, zupełnie nie przypominała tych wysokich kobiet o obfitych kształtach, które zazwyczaj mu się podobały. Była atrakcyjna, ale bynajmniej nie piękna – chyba że się uśmiechała. Rozświetlała się wtedy jej twarz i zwracała na siebie uwagę każdego, łącznie z Peterem.
Dowiedziawszy się, że Aimee jest nową właścicielką budynku, który od kilku lat starał się kupić, Peter uznał to za szczęśliwy zbieg okoliczności. To między innymi dlatego starał się do niej zbliżyć.
Chciał mieć ten budynek. Kiedyś, przed rozwodem, należał już do niego. Zmuszony był go sprzedać i ze smutkiem obserwował, jak wymarzone miejsce na galerię zmienia się w zwykły dom mieszkalny ze sklepem na parterze i niszczeje, będąc w posiadaniu nowych właścicieli. Teraz jednak znalazł się w końcu w zasięgu jego możliwości. Zajęło mu to prawie dziesięć lat ciężkiej pracy, ale odzyskał już wszystko, co stracił, a galeria Gallaghera stała się jedną z najlepszych w Nowym Orleanie. Brakowało mu tylko tego budynku.
Kiedyś obiecał ojcu, że pewnego dnia odzyska ten dom. Fakt, że ojciec nie żył od ponad dziewięciu lat i nie będzie świadkiem jego zwycięstwa, był bez znaczenia. Może to głupie, ale Peter chciał dotrzymać tej obietnicy. Pragnął mieć budynek, należący obecnie do Aimee, nawet wówczas, gdyby musiał w tym celu ją poślubić.
Nie spodziewał się jednak, że z czasem zapragnie także samej Aimee.
Obiekt jego rozmyślań leżał w tej chwili obok niego. Aimee poruszyła się przez sen, a on poczuł, że ogarnia go pożądanie. Jak zwykle: najlżejsze muśnięcie, zapach, nawet sama myśl o niej, tak na niego działała.
Kiedy odrzuciła jego oświadczyny, był pewien, że i tak mu się uda – szczególnie, że w zamian zaproponowała mu romans. Nie wątpił, że namówi ją w końcu na sprzedaż domu, a i zaspokoi przez ten czas swoje pożądanie.
Niestety, pomylił się w obu sprawach. Aimee nie chciała nawet słyszeć o pozbyciu się budynku. A jego pożądanie i pragnienie jej ciała nie zmniejszyły się ani o jotę. Nawet teraz, po całej nocy miłości, pragnął jej znowu.
Nie mogąc się powstrzymać, pocałował delikatną skórę na jej ramieniu. Poruszyła się i jęknęła cicho, doprowadzając go do szaleństwa. Przysunął się bliżej i musnął wargami jej szyję.
– Witaj – zamruczała cicho i wsunęła się w jego ramiona. Oczy miała zamknięte, ale na jej wargach pojawił się leciutki uśmiech. – Dzień dobry – szepnęła.
Peter zsunął delikatnie ramiączka jej koszuli i odsłonił pełne, miękkie piersi. Różowe sutki stwardniały pod jego spojrzeniem. Językiem musnął jedną z nich.
– Peter....
– Dzień dobry – rzekł i pocałował drugą pierś. Przywarła do niego, wsunęła mu palce we włosy i zbliżyła wargi do jego ust.
– Pocałuj mnie – zażądała. Peter z ochotą spełnił jej rozkaz.
Zapomniał natychmiast o koszmarnym śnie i o tym, jak bardzo zależy mu na tym budynku.
Zapomniał o wszystkim, oprócz Aimee.
Pieścił jej piersi, brzuch, biodra. Zsunął z niej koszulę i cieszył się ciepłem całego ciała.
– O, Aimee – szepnął. – Ciągle cię pragnę.
– Wiem – odparła głosem ochrypłym z pożądania. Wsunęła palce pod gumkę jego spodni od piżamy, a Peter kolejny raz ucieszył się, że pożąda go tak samo jak on jej. Tak było tylko z Aimee. Tyle ich łączyło...
Spodnie od piżamy dołączyły do leżącej na podłodze koszuli. Peter wsunął się między nogi Aimee. Kiedy sięgał po skrawek jedwabiu, który bronił dostępu do jej kobiecości, zadzwonił telefon.
Aimee drgnęła gwałtownie.
Peter cicho zaklął.
– Niech sobie dzwoni – szepnął, wsuwając palce pod jej majteczki.
– Peter, musisz podnieść słuchawkę – powiedziała Aimee i odsunęła jego ręce.
– Nie, nie muszę – odparł, tuląc się do niej znowu. Aimee wysunęła się spod niego i przesunęła na skraj łóżka.
– Może to dzwoni ktoś w sprawie galerii.
– Nie.
– Skąd możesz wiedzieć?
Peter zazgrzytał zębami.
– Bo nikt, kogo znam, nie ośmieliłby się dzwonić w tej sprawie do mnie do domu, a już na pewno nie o tej porze.
Telefon wciąż dzwonił. Peter był na siebie wściekły, że poprzedniego wieczora nie włączył automatycznej sekretarki.
– A może było włamanie? – zasugerowała Aimee.
– Mam tu w domu końcówkę alarmu.
– To wobec tego pewnie Liza – stwierdziła Aimee, sięgając po słuchawkę stojącego na nocnym stoliku bezprzewodowego telefonu. – Podałam jej twój numer na wszelki wypadek.
Peter wyjął słuchawkę z jej ręki. Nie miał zamiaru dzielić się z nikim Aimee, a już najmniej z tą jej paskudną przyjaciółką.
– Gallagher, słucham – warknął.
– Halo? – odezwał się jakiś męski głos z wyraźnym obcym akcentem. – Czy mogę mówić z Aimee, s ‘il vous plaû?
– Kto mówi, do cholery?
– Tu Jacques Gaston – odparł po chwili mężczyzna, najwyraźniej będący w doskonałym humorze. – Jestem przyjacielem Aimee. Czy ją zastałem?
Peter spojrzał na Aimee. Podniosła z podłogi koszulę i patrzyła na niego pytająco.
– Wiesz, Jacques – zaczął chłodno Peter. – Aimee jest w tej chwili zajęta.
Aimee zmarszczyła brwi.
– To Jacques? – spytała, wyraźnie zdziwiona. Wyciągnęła rękę po słuchawkę. – Porozmawiam z nim.
Peter zignorował jej prośbę.
– To co najmniej dziwne, Jacques – mówił do słuchawki – że szukasz Aimee w domu innego mężczyzny i to o takiej porze.
W oczach Aimee pojawił się błysk wściekłości. Rzuciła się gwałtownie ku niemu.
– Nie wygłupiaj się, Peter, daj mi słuchawkę.
Kiedy nie zareagował, wyrwała mu ją po prostu z ręki.
– Halo – powiedziała, odwracając się do niego tyłem.
– Mon amie, tu Jacques.
– Domyśliłam się – odparła, poznając głos swego nowego lokatora. – Czy coś się stało?
– Nie. Nic się nie stało.
– To po co dzwonisz? – zdziwiła się Aimee. – Rozumiem, że to Liza dała ci ten numer.
– Oui. Twoja przyjaciółka Liza dała mi ten numer i prosiła, żebym do ciebie zadzwonił.
– Naprawdę?
Aimee nie była pewna, na kogo jest bardziej zła – na Petera, że tak ostro rozmawiał z Jacquesem, czy na przyjaciółkę, która dała Jacquesowi numer i kazała mu do niej zadzwonić.
– Chciałem z tobą porozmawiać, ale nie było cię w domu. Miałem zamiar zadzwonić później, ale Liza powiedziała, że też ma do ciebie jakąś sprawę. Była jednak pewna, że twój przyjaciel cię nie poprosi, jeśli ona zadzwoni, więc zaoferowałem jej pomoc.
– Na pewno była ci wdzięczna.
– Oczywiście – przyznał Jacques.
– Wiesz co, Jacques, bądź tak miły i oddaj Lizie słuchawkę, dobrze?
– Halo? – odezwał się po chwili głos Lizy. – Z tego co słyszałam, domyślam się, że nie jesteś zachwycona moim telefonem. Czyżbym obudziła bestię?
Aimee spojrzała na Petera. Nie znosiła, kiedy przyjaciółka nazywała go bestią, ale w tej chwili, ubrany tylko w spodnie od piżamy, rzeczywiście wyglądał jak bestia, i to bardzo zła bestia.
– Nie, nie obudziłaś nas. Już nie spaliśmy, tylko...
Aimee ugryzła się w język. Uświadomiła sobie, że omal, nie powiedziała przyjaciółce, że się kochali, i oblała się rumieńcem. Spojrzała na wymięte prześcieradła i przez moment poczuła żal. Gdyby nie telefon Lizy...
– Tak? Co robiliście?
– Nieważne.
Rozbawienie w głosie przyjaciółki zdenerwowało ją. Podeszła do okna i spojrzała na słońce odbijające się w wodach rzeki Missisipi. Zaczynało się lato, jak zwykle w Nowym Orleanie bardzo upalne. Nic jednak nie było w stanie równać się z temperaturą jej związku z Peterem, związku, który zdaniem przyjaciółki na pewno złamie jej serce. Liza starała się wzbudzić zazdrość Petera o Aimee i choć czasem jej się to udawało, nie znaczyło wcale, że Peter ją kocha, A Aimee zależało tylko na jego miłości.
– Mam nadzieję, że to nie jest jakieś głupstwo, Lizo. Wiesz, że miałaś dzwonić tylko wtedy, gdy dzieje się coś ważnego i pilnego.
– Czy cieknącą rurę w jednym z mieszkań uznasz za coś ważnego i pilnego?
– Biorąc pod uwagę fakt, że od kiedy odziedziczyłam ten budynek, miałam do czynienia z co najmniej sześcioma cieknącymi rurami, to sama nie wiem. Zależy, czy bardzo się leje. No, jak?
Nie znosiła bawić się w hydraulika i miała nadzieję, że to tylko kwestia wymiany uszczelki. W tym jest już dobra. A na zatrudnienie fachowca jej nie stać.
– Wąski, ale nieprzerwany strumień.
Aimee jęknęła.
– O, kurczę! W czyim mieszkaniu tym razem?
– W twoim.
– W moim? – Aimee z trudem przełknęła ślinę. – Ale skąd wiesz, że to u mnie? Chyba że...
– Chyba że woda przecieka do sklepu – dokończyła za nią Liza, potwierdzając jej najgorsze obawy. – Owszem.
– O Boże! To znaczy, że sklep jest...
– Tak, zalany.
– Aż tak źle?
– Nie najlepiej. Wyłączyłam wodę, ale obawiam się, że parę rzeczy już uległo zniszczeniu. Kilka płytek z sufitu odpadło i stłukło szklaną ladę. Uznałam, że powinnaś przyjść i sama ocenić szkody, zanim zadzwonisz do swego ubezpieczyciela.
– Już nie jestem ubezpieczona – poinformowała przyjaciółkę Aimee. – W zeszłym miesiącu zlikwidowałam polisę.
Chciałam zaoszczędzić, dodała w myślach.
– Tak mi przykro, Aimee. – Współczucie w głosie przyjaciółki było szczere. – Nie martw się. Nie jest aż tak źle. Akurat schodziłam na dół po gazetę, kiedy usłyszałam, że odpada ta płytka z sufitu. Za chwilę zjawił się Jacques i zaproponował pomoc. – Sądząc po tonie jej głosu, Liza nie była tym wcale zachwycona. – Woda zalała podłogę, ale towar jest w zasadzie nietknięty. Zaraz zacznę usuwać szkody i pewnie po południu będziemy mogły już otworzyć sklep.
– Dzięki ci, Lizo.
– Nie ma sprawy. Pożegnaj się szybko z tą swoją bestią i przyjdź tutaj, zanim do szczętu zniszczę sobie paznokcie.
Aimee odetchnęła z ulgą. A więc nie jest tak źle.
– Dobrze. Zaraz tam będę.
Wyłączyła telefon i rzuciła słuchawkę na łóżko.
– Muszę wracać do domu – poinformowała Petera.
– Czemu? Czego chciała Liza? I kim, do cholery, jest Jacques?
– Liza dzwoniła, aby mi powiedzieć, że w moim mieszkaniu cieknie rura. – Aimee uklękła i szukając swej garderoby, zajrzała pod łóżko. – Jacques to mój nowy lokator. Wprowadził się przed dwoma dniami.
– Nic mi nie mówiłaś, że masz nowego lokatora. I skąd u niego ten dziwny akcent?
– Wcale nie dziwny. Jacques jest Francuzem.
Peter podszedł do łóżka i stanął obok.
– Czy możesz mi powiedzieć, czego szukasz?
– Mojego ubrania.
Aimee podniosła się i ruszyła do salonu. Znalazła tam swoje dżinsy i bluzkę. Leżały na dywaniku obok koszuli Petera. Znowu zwróciły jej uwagę dwa wiszące obok siebie obrazy – dzieło Picassa i namalowany przez jakieś dziecko akwarelą kwiatek. Wzruszyła się, widząc obraz bezcenny tuż obok czegoś namalowanego tak nieporadnie. Wiedziała, że obrazek jest podarunkiem od wychowującego się bez ojca chłopca, biorącego udział w letnim plenerze malarskim, sponsorowanym przez Petera.
– Kupiłem go, bo mi się podobał – wyjaśnił jej Peter, kiedy go kiedyś o to spytała. – Jestem biznesmenem i mam dobre oko – bronił się, wyraźnie zawstydzony, że Aimee posądza go o sentymentalizm. – Myślę, że pewnego dnia obrazy Tommy’ego będą warte tyle, co Picassa.
Nie uwierzyła mu. Wiedziała, że choć bardzo stara się to ukryć, jest w gruncie rzeczy dobry i wrażliwy. To dlatego się w nim zakochała.
– Nie rozumiem, po co ten pośpiech. Przecież to nie pierwszy raz ciekną ci rury. Każ Lizie na razie podstawić jakiś garnek.
Pogrążona w myślach Aimee nawet nie zauważyła, że Peter wszedł za nią do salonu. Czułość w jego oczach sprawiła, że serce zaczęło jej szybciej bić.
– Najpierw zrobię ci śniadanie, a potem odwiozę do domu.
– Przepraszam cię, Peter, ale naprawdę nie mam czasu. Woda przeciekła przez sufit, odpadła jakaś płytka i rozbiła ladę. Muszę się natychmiast zająć nie tylko sufitem, ale i zalanym sklepem. Liza wspomniała też coś o zniszczonych rzeczach – mówiła, sięgając po bluzkę.
– Hej, zaczekaj moment. – Peter chwycił ją za ramiona.
– Ale...
...
STOPROCENT1000