Colleen McCullough - Pieśń o Troi.rtf

(1118 KB) Pobierz
COLLEEN MCCULLOUGH

Colleen McCullough

PIEŚŃ O TROI

Tłumaczyła Justyna Grzegorczyk


Mojemu bratu Carlowi,

który zginął 5 września 1965 roku

na Krecie, ratując z morza tonącą kobietą

 

 

 

 

 

Śmierć nie znalazła w nim niczego, co nie byłoby piękne.

Homer, Iliada 22,73

ROZDZIAŁ PIERWSZY
OPOWIEŚĆ PRIAMA

Na całym świecie nie było miasta podobnego do Troi. Młody kapłan Kalchas posłany do egipskich Teb w czasie swojego nowicjatu, wrócił rozczarowany piramidami zbudowanymi na zachodnim brzegu Rzeki Życia. Troja, powiedział, jest bardziej imponująca, ponieważ wznosi się wysoko, a jej budynki są domem żywych, a nie zmarłych. Jednak, dodał, istnieje pewna łagodząca okoliczność: Egipcjanie mają gorszych bogów. Egipcjanie układają kamienie rękoma śmiertelników, podczas gdy potężne mury Troi zostały wzniesione przez samych bogów. Również płaski Babilon, powiedział Kalchas, nie może się z nią równać. Wysokość jego budowli ograniczają rzeczne bagna, a mury wyglądają jak dzieło dziecka.

Nikt z żywych nie pamięta już, kiedy zbudowano nasze mury, tak dawno to było, lecz ich historię zna każdy. Dardanos (syn króla bogów, Zeusa) wziął w posiadanie kwadratowy półwysep lądu na północy Azji Mniejszej, gdzie Euxinus wlewa swe wody do Morza Egejskiego przez wąski przesmyk Hellespontu. To nowe królestwo Dardanos podzielił na dwie części. Południową część dał swojemu drugiemu synowi, który nazwał to dominium Dardanią i stolicę ustanowił w mieście Lyrnessos. Część północna, choć mniejsza, jest o wiele, wiele bogatsza. Do niej należy straż nad Hellespontem i prawo do pobierania ceł od kupców, którzy wpływają bądź wypływają z Euxinusa. Ta część zwana jest Troadą. Jej stolica, Troja, mieści się na wzgórzu o tej samej nazwie.

Zeus kochał swego śmiertelnego syna. Zatem, kiedy Dardanos modlił się do boskiego ojca, aby obdarował Troję niezniszczalnymi murami, Zeus był rad, że może spełnić jego prośbę. Dwaj bogowie znajdowali się wtedy w niełasce: Posejdon, władca mórz, i Apollo, władca światła. Nakazano im zejść do Troi i zbudować wały obronne wyższe, grubsze i mocniejsze niż jakiekolwiek na świecie. Nie było to zadanie dla delikatnego i wybrednego Apolla, który wolał raczej grać na lirze, niż brudzić się i pocić. Wyjaśnił łatwowiernemu Posejdonowi, że gdy mury będą rosnąć, on swą grą będzie pomagał mijać czasowi. I tak Posejdon kładł kamień na kamieniu, podczas gdy Apollo mu przygrywał.

Posejdon za swoją pracę miał dostać wynagrodzenie, sto talentów złota, każdego roku składane w jego świątyni w Lyrnessos. Król Dardanos przystał na to. Od niepamiętnych więc czasów rokrocznie płacono świątyni Posejdona w Lyrnessos sto talentów w złocie. Pewnego razu, właśnie wtedy, gdy mój ojciec, Laomedon, wstąpił na tron Troi, nastąpiło trzęsienie ziemi tak silne, że zawaliło pałac Minosa na Krecie i zdmuchnęło wyspiarskie imperium Thery. Runęła również zachodnia część naszych murów i ojciec najął greckiego inżyniera Ajakosa, by je odbudował.

Ajakos wykonał kawał dobrej roboty, choć nowe mury nie miały ani tej gładkości, ani piękna co reszta wielkiego, ręką boską wzniesionego obwarowania.

Ojciec ogłosił, że kontrakt z Posejdonem (przypuszczam, że Apollo nie zniżył się, by prosić o honorarium muzyka) został unieważniony. Okazało się bowiem, że mury nie były niezniszczalne. Dlatego też przestał płacić sto talentów w złocie świątyni Posejdona w Lyrnessos. Raz i na zawsze. Pozornie argument ten wydawał się silny, tylko że bogowie z pewnością wiedzieli to, co i ja, choć byłem dopiero chłopcem - król Laomedon był nieuleczalnym skąpcem. Nie miał najmniejszego zamiaru płacić tyle cennego, trojańskiego złota świątyni położonej w konkurencyjnym mieście, znajdującym się we władaniu rywalizującej dynastii swoich krewnych.

Jako się rzekło, złota nie wypłacano. I przez ten cały czas, kiedy z chłopca wyrastałem na mężczyznę, nic się nie zmieniało.

Nawet wtedy, gdy zjawił się lew, nikomu nie przyszło do głowy łączyć jego pojawienia z obrażonymi bogami czy murami miasta.

Na południe od Troi, na zielonych równinach, mój ojciec miał stadninę koni. To był jego jedyny kaprys - choć nawet ta słabostka musiała przynosić mu zysk. Niedługo po tym, jak Grek Ajakos skończył odbudowywać zachodni mur, do Troi przybył człowiek z miejsca tak odległego, że nie wiedzieliśmy o nim nic prócz faktu, że jego góry podpierają niebo, a trawy są słodsze od innych. Przybysz przyprowadził ze sobą dziesięć koni - trzy ogiery i siedem klaczy. Takich koni nigdy u nas nie widziano - duże, szybkie, wdzięczne, o długich grzywach i ogonach, pięknych pyskach, oswojone i posłuszne. Wspaniale nadawały się do ciągnięcia rydwanów! Już w chwili, gdy padł na nie wzrok króla, los ich opiekuna został przesądzony. Zginął w tajemniczych okolicznościach, a konie stały się własnością króla Laomedona. Postanowił wyhodować rasę tak niezwykłą, żeby kupcy z całego świata przybywali do niego po klacze i wałachy. Mój ojciec był zbyt sprytny, żeby sprzedawać ogiery.

Przez środek końskiego pastwiska biegł stary, złowróżbny trakt. Był on niegdyś używany przez lwy, które wiosną wędrowały na północ, z Azji Mniejszej do Scytii, a na zimę z powrotem do Karii i Licji, gdzie mogły wygrzewać swe płowe cielska na słońcu. W wyniku polowań lwy zostały całkowicie wybite - ich trakt stał się ścieżką do wodopoju.

Sześć lat temu do pałacu przybiegli bladzi z przerażenia chłopi. Nigdy nie zapomnę miny mojego ojca, kiedy mu powiedzieli, że na skutek ataku lwa trzy z jego najlepszych klaczy leżą martwe, a ogier został ciężko okaleczony. Laomedon nie był człowiekiem, który szukałby szybkiej, bezmyślnej zemsty. Opanowanym głosem nakazał, by następnej wiosny wzdłuż szlaku rozłożył się oddział straży, którego zadaniem miało być zgładzenie bestii.

To nie był zwykły lew! Każdej wiosny i jesieni podchodził ukradkiem, tak że nikt go nie widział. Zabijał o wiele więcej zwierząt, niż domagał się jego żołądek. Zabijał dla czystej przyjemności. Dwa lata od jego pojawienia się straż pałacowa przyłapała go na tym, jak zaatakował ogiera. Zbliżali się do niego, tłukąc mieczami o tarcze. Chcieli zagonić go do narożnika, by móc użyć dzid. On jednak wydał wojowniczy ryk, skierował się prosto na nich i przemknął między ich szeregami niczym lawina po zboczu wzgórza. Królewskie zwierzę, zanim odeszło swoją drogą, zabiło siedmiu spośród rozproszonych wojowników, samo nie odnosząc szwanku.

Z tej katastrofy wypłynęła jedna dobra rzecz. Pewien człowiek, poharatany pazurami, przeżył i poszedł do kapłanów. Powiedział Kalchasowi, że bestia miała na sobie znak Posejdona. Na jego płowym boku znajdował się czarny, trójzębny harpun. Kalchas natychmiast poradził się wyroczni, a następnie ogłosił, że lew należy do Posejdona. „Biada trojańskiej ręce, która go ugodzi!”, wołał Kalchas. „Lew jest karą zesłaną na Troję za cofnięcie Władcy Mórz corocznego wynagrodzenia. Nie odejdzie, póki cała suma nie zostanie spłacona”.

Z początku mój ojciec ignorował Kalchasa i wyrocznię. Jesienią znowu nakazał straży wyjść i zabić zwierzę. Nie wziął jednak pod uwagę strachu, jaki prości ludzie odczuwają przed bogami. Nie chcieli iść, mimo że król zagroził strażnikom śmiercią. Wściekły, ale pokonany, poinformował Kalchasa, że odmawia przekazania trojańskiego złota do Lyrnessos w Dardanii. Niechaj kapłani lepiej wymyślą coś innego. Kalchas ponownie udał się do wyroczni, która jednoznacznie obwieściła, że istnieje alternatywa. Posejdona usatysfakcjonuje, jeśli co wiosnę i co jesień wybierzemy losowo sześć dziewic i zakute w łańcuchy zostawimy lwu na pożarcie. Usatysfakcjonuje go to, oczywiście, tylko na jakiś czas.

Naturalnie król wolał dać bogu dziewczęta zamiast złota. Nowe zarządzenie weszło w życie. Problem polegał na tym, że król nigdy tak naprawdę nie ufał opinii kapłanów, nie dlatego, że był bluźniercą - dawał bogom to, co uznawał, że im się należy - ale dlatego, że nie lubił się narażać na straty materialne. Zatem co wiosnę i jesień wszystkie piętnastoletnie dziewice zakrywano od stóp do głów białymi całunami, aby nie można ich było rozpoznać, i prowadzono na dziedziniec Posejdona Budowniczego Murów, gdzie kapłani spośród tych anonimowych, białych zawiniątek wybierali sześć na ofiarę.

Układ funkcjonował. Dwa razy do roku przybywał lew i zabijał stłoczone, zakute w kajdany dziewczęta, a konie pozostawiał w spokoju. Dla króla Laomedona była to niewielka cena w zamian za ocalenie swojej dumy i ochronę własnych interesów.

Cztery dni temu wybrano kolejne sześć jesiennych ofiar. Pięć z nich to dziewczęta z miasta; szósta jest z cytadeli, wysokiego pałacu. Najukochańsze dziecko mojego ojca, jego córka Hezjone. Kiedy Kalchas przyszedł, aby przekazać mu wiadomość, król nie uwierzył.

- Chcesz mi powiedzieć, że byłeś takim idiotą, że nie zaznaczyłeś w żaden sposób jej całunu? - zapytał. - Moja córka potraktowana tak jak cała reszta?

- Taka jest wola boga - powiedział spokojnie Kalchas.

- Nie jest wolą boga, aby moja córka została wybrana! Jego wolą jest, aby otrzymać sześć dziewic, nic innego! Zatem wybierz inną ofiarę, Kalchasie.

- Nie mogę, wielki królu.

W tym względzie Kalchas był nieugięty. Boska ręka kierowała wyborem, a to znaczyło, że właśnie Hezjone, a nie żadna inna dziewczyna spełniała warunki ofiary.

Choć nikt z dworu nie był obecny przy tej nerwowej i gniewnej rozmowie, jednak plotka o niej wyślizgnęła się z cytadeli i rozeszła po całym mieście, wzdłuż i wszerz, i z góry na dół. Przychylni dworzanie, jak na przykład Antenor, głośno potępiali kapłana, podczas gdy liczne dzieci króla - ze mną, jego następcą, włącznie - uważały, że ojciec powinien się wreszcie poddać i zapłacić Posejdonowi coroczne sto talentów w złocie.

Następnego dnia król zwołał naradę. Oczywiście uczestniczyłem w niej - następca tronu jest zobowiązany przysłuchiwać się, gdy król wydaje sądy.

Nie wyglądał na zaniepokojonego czy zmartwionego. Król Laomedon, drobny mężczyzna, którego młodość dawno już przeminęła, nosił długie, siwe włosy. Ubrany był jak zwykle w długą złotą szatę. Głos, który z siebie wydobywał, nigdy nie przestawał nas zdumiewać, tak był głęboki, szlachetny, melodyjny i silny.

- Moja córka, Hezjone - powiedział do zgromadzonych szeregów synów oraz bliskich i dalekich kuzynów - wyraziła zgodę, by pójść na ofiarę. Tego żąda od niej bóg.

Może Antenor odgadł, co chciał powiedzieć król, ale ja nie, podobnie jak moi młodsi bracia.

- Mój panie! - zawołałem, zanim zdołałem się opanować. - Nie wolno ci! Kiedy są trudne czasy, król może zgodzić się na ofiarę dla swego ludu, ale dziewicze córki należą do bogini Artemidy, a nie do Posejdona!

Nie obchodziło go to, że jego najstarszy syn łaje go na oczach dworzan. Zacisnął gniewnie wargi, a jego pierś wzniosła się.

- Moja córka została wybrana, Priamie! Wybrana przez Posejdona!

- Posejdon byłby szczęśliwszy - powiedziałem przez zęby - gdyby mu zapłacono sto talentów w złocie i złożono w jego świątyni w Lyrnessos.

W tej chwili dostrzegłem sarkastyczny wzrok Antenora. Uwielbiał słuchać, jak król i jego następca robili z siebie durniów!

- Odmawiam płacić dobrym, ciężko zarobionym złotem bogu, który zbudował zachodni mur nie dość mocny, by mógł przetrwać choćby jedno z jego własnych trzęsień ziemi! - powiedział król Laomedon.

- Nie wolno ci posyłać Hezjone na śmierć, ojcze!

- Nie ja ją posyłam na śmierć! Posejdon to robi!

Kapłan Kalchas poruszył się, a potem zamarł.

- Śmiertelnik taki jak ty - powiedziałem - nie powinien winić bogów za własne niepowodzenia.

- Czyżbyś twierdził, że spotykają mnie niepowodzenia?!

- Wszystkim śmiertelnikom się one zdarzają - odparłem. - Nawet królom Troi.

- Zabieraj się, Priamie! Wynoś się z tej sali! Kto wie? Może w przyszłym roku Posejdon na ofiarę zażąda następcy tronu!

Antenor ciągle się uśmiechał. Odwróciłem się i wyszedłem, aby znaleźć pociechę na wietrze.

Chłodne, wilgotne powietrze z dalekiego szczytu Idy powoli studziło mój gniew. Szedłem po wybrukowanym tarasie przed salą tronową, ku schodom - dwustu schodom - prowadzącym w górę, na szczyt cytadeli. Tam, wysoko ponad równiną, oparłem dłonie o kamienie położone przez człowieka. Cytadeli nie zbudowali bowiem bogowie, lecz Dardanos. Poczułem, jak coś we mnie wnika z tych starannie wyciętych kości Matki Ziemi. Poczułem moc, jaką posiada król. Ile jeszcze lat musi minąć, zastanawiałem się, nim otrzymam złotą tiarę i zasiądę na tronie z kości słoniowej, który był tronem Troi? Mężczyźni z domu Dardanosa byli długowieczni, a Laomedon nie miał jeszcze siedemdziesiątki.

Przez dłuższą chwilę obserwowałem mężczyzn i kobiety bez ładu krzątających się po mieście, a potem spojrzałem dalej przed siebie, na zielone równiny, gdzie cenne konie Laomedona wyciągały swe długie szyje, skubiąc trawę. Ten widok jednak tylko spotęgował mój ból. Spojrzałem więc na zachód, na wyspę Tenedos i plamę dymu znad ognisk rozpalonych w małej portowej wiosce Sigios. Za nią, na północy, niebieskie wody Hellespontu kpiły sobie z błękitu nieba. Widziałem długi, szarawy łuk plaży, znajdującej się między ujściami Skamandra i Simois, dwóch rzek, które nawadniały Troadę i karmiły plony, pszenicę i jęczmień, falujące na nieustannie szemrzącym wietrze.

W końcu wiatr przepędził mnie od parapetu na wielki dziedziniec, który znajdował się między wejściami do pałaców. Tam poczekałem, aż chłopak stajenny przyprowadzi mój rydwan.

- Do miasta! - rzuciłem woźnicy. - Niech konie cię prowadzą!

Główna droga schodziła z cytadeli w dół, by wpaść w zakręt ulicy, która biegła wzdłuż murów obronnych miasta. Murów zbudowanych przez Posejdona. Na połączeniu dwóch ulic stała jedna z trzech bram prowadzących do Troi, Brama Skajska. Nie mogłem sobie przypomnieć, by kiedykolwiek ją zamykano. Ludzie mówili, że zdarzało się to tylko w czasie wojny. Obecnie nie było na świecie państwa dość silnego, które by się zaangażowało w wojnę z Troją.

Brama Skajska była wysoka na dwadzieścia łokci i zrobiona z potężnych kłód spiętych sztabami i klamrami z brązu, zbyt ciężka, by obracać się na największych zawiasach, jakie potrafił wykuć człowiek. Otwierała się na zasadzie, którą, jak powiadano, wymyślił Łucznik Apollo, kiedy leżał na słońcu, obserwując trud Posejdona. Dół jedynego skrzydła bramy opierał się na wielkim okrągłym otoczaku umieszczonym w głębokim rowie. Za kamień zarzucono masywne łańcuchy z brązu. Jeśli trzeba było zamknąć bramę, do tych łańcuchów zaprzęgano trzydzieści wołów, które ciągnęły skrzydło, zamykając je kawałek po kawałku, aż głaz osiadał na końcu rowu.

Kiedyś, gdy byłem małym chłopcem, bardzo chciałem zobaczyć to widowisko i błagałem ojca, by zaprzągł woły. Roześmiał się i odmówił. Dzisiaj, choć mam czterdzieści lat, dziesięć żon i pięćdziesiąt konkubin, nadal tęsknię za tym, by zobaczyć zamknięcie Bramy Skajskiej.

Mury nad bramą łączyło sklepienie łukowe, dzięki czemu dróżka, która prowadziła górą, mogła biec nieprzerwanie dookoła całego miasta. Plac Skajski, znajdujący się wewnątrz, leżał w wiecznym cieniu wspaniałych, wzniesionych przez boga obwarowań. Górowały one nade mną na trzydzieści łokci - gładkie, lśniące i błyszczące w jasnym słońcu.

Skinąłem na woźnicę, aby ruszył dalej. Nim jednak zdążył potrząsnąć lejcami, zmieniłem zdanie i powstrzymałem go. Przez bramę weszła na plac grupa mężczyzn. Grecy. To było widać po ich strojach i sposobie zachowania. Nosili skórzane spódniczki albo obcisłe, długie do kolan skórzane spodnie. Niektórzy byli nadzy do pasa, a inni mieli paradne, wytłaczane bluzy ze skóry, rozpięte, aby było widać szeroką pierś. Ich ubrania były ozdobne, pokryte złotymi wzorami albo frędzlami z farbowanej skóry. W talii ciasno opinały ich szerokie pasy ze złota i brązu, nabijane ćwiekami z lapis-lazuli. Z uszu zwisały paciorki z polerowanego kryształu, a na szyi nosili wielkie obroże inkrustowane klejnotami. Ich długie włosy spływały luźno w ufryzowanych lokach.

Grecy byli w ogóle wyżsi i przystojniejsi od Trojan. Ci Grecy jednak byli wyżsi, przystojniejsi i lepiej zbudowani od wszystkich mężczyzn, jakich dotąd widziałem. Bogactwo ich szat i broni świadczyło, że nie należeli do zwykłych maruderów, choć mieli oszczepy i długie miecze.

Na czoło wysunął się człowiek, który zdecydowanie się wyróżniał - olbrzym przewyższający pozostałych towarzyszy. Musiał mierzyć z sześć łokci. A jego barki wyglądały niczym góry. Masywną dolną szczękę okalała smoliście czarna, przystrzyżona w łopatę broda. Czarne włosy, choć przycięte krótko, wiły się dziko i niesfornie nad czołem, które wystawało nad oczodołami niczym nawis skalny. Jego ubranie stanowiło jedynie olbrzymie futro lwa przewieszone przez lewe ramię, lwia głowa niczym kaptur tkwiła na jego plecach, a z jej przerażających szczęk sterczały potężne kły.

Odwrócił się i dostrzegł, że go obserwuję. Nie mając wyjścia, spojrzałem więc w jego szerokie nieruchome oczy - oczy, które widziały wszystko, zniosły wszystko, przeżyły wszelaką degradację, jaką tylko bogowie mogli zesłać człowiekowi. Oczy, w których błyszczała inteligencja. Poczułem się jakby przyparty do ściany domu, który był za mną. Mój duch stał się nagim kościotrupem, a umysł został wchłonięty przez jego umysł.

Zebrałem jednak w sobie malejącą odwagę i wyprostowałem się dumnie. Do mnie należał przecież wielki tytuł, mój był zdobiony złotem rydwan, moja - para białych koni piękniejszych niż wszystkie, które dotąd widział. Moje było też to miasto, najpotężniejsze na świecie.

Ruszył przez zbiegowisko i przekroczył rynek, jakby w ogóle nie istniał. Podszedł prosto do mnie z dwoma towarzyszami po bokach, potem wyciągnął rękę wielkości szynki, aby łagodnie pogłaskać czarne pyski moich białych koni.

- Jesteś z pałacu czy może z domu króla? - zapytał głosem niezwykle głębokim, choć pozbawionym władczości.

- Jestem Podarkes, zwany Priamem, syn i następca Laomedona, króla Troi - odparłem.

- Jestem Herakles - powiedział.

Patrzyłem na niego z otwartymi ustami. Herakles! Herakles był w Troi! Oblizałem wargi.

- Panie, to dla nas zaszczyt. Czy zechciałbyś gościć w domu mojego ojca?

Jego uśmiech był zdumiewająco słodki.

- Dziękuję ci, książę Priamie. Czy twoje zaproszenie dotyczy wszystkich moich ludzi? Pochodzą ze szlachetnych greckich domów, nie przyniosą wstydu twojemu domowi ani mnie.

- Oczywiście, panie.

Skinął do tyłu na dwóch ludzi, by wyszli z jego cienia.

- Czy wolno mi przedstawić moich przyjaciół? To jest Tezeusz, arcykról Attyki, a to Telamon, syn Ajakosa, króla Salaminy.

Przełknąłem ślinę. Cały świat znał Heraklesa i Tezeusza. Bardowie nieustannie śpiewali pieśni o ich wyczynach. Ajakos, ojciec młodego Telamona, odbudował nasz zachodni mur. Ile jeszcze sławnych imion było pośród tej grupy Greków?

Taka moc znajdowała się w tym jednym słowie Herakles, że nawet mój skąpy ojciec był na tyle poruszony, że postanowił sprawić sławnemu Grekowi królewskie powitanie. Tej nocy zatem zaplanowano ucztę w Sali Wielkiej, z nieograniczoną ilością jedzenia i wina, podanego na złotej zastawie. Rozrywki mieli dostarczać harfiarze, tancerki i klauni. Podobnie jak mój ojciec byłem pod wrażeniem - wszyscy bowiem Grecy z grupy Heraklesa sprawowali na swojej ziemi urząd króla. Dlaczego, zastanawiałem się, zadowalali się podążaniem za tym mężczyzną, który nie rościł sobie prawa do żadnego tronu? Który czyścił stajnie? Który był dręczony, bity i kąsany przez wszystkie zwierzęta, począwszy od komara, a skończywszy na lwie?

Siedziałem przy wysokim stole z Heraklesem po lewej i młodym Telamonem po prawej stronie. Mój ojciec siedział między Heraklesem a Tezeuszem. Chociaż bliskość ofiarnej śmierci Hezjone kładła się cieniem na naszej gościnności, jednak skrywaliśmy to tak dobrze, że jak sądziłem, greccy goście niczego nie zauważyli. Rozmowa płynęła gładko, ponieważ tam, gdzie znaleźli się tacy kulturalni mężowie jak my, właściwie wykształceni we wszystkim, od pamięciowej arytmetyki po poezję, zawsze oddawano się wspomnieniom bohaterskich czynów. Tylko, co kryło się we wnętrzu tych Greków?

Między Grecją a Azją Mniejszą, z Troją włącznie, nie było ożywionych kontaktów. My, mieszkańcy Azji Mniejszej, z zasady nie interesowaliśmy się Grekami. Był to znany lud, pochodzący z daleka, sławny ze swej nieuleczalnej ciekawości, i tyle wiedzieliśmy. Lecz ci mężczyźni musieli być niezwykli nawet wśród swych pobratymców, ponieważ Grecy, wybierając królów, kierowali się innymi powodami niż więzy krwi.

Mój ojciec w szczególności nie dbał o Greków. Podpisał traktaty z różnymi królestwami Azji Mniejszej, pozwalając większości z nich na handel między Euxinusem a Morzem Egejskim. Oznaczało to, że poważnie zmniejszał liczbę greckich statków handlowych, przepływających przez Hellespont. Ani Myzja, ani Lidia, ani Doria, ani Karia, Licja, Cylicja nie chciały prowadzić handlu z Grekami, a to z prostego powodu: Grecy zawsze jakoś ich wywodzili w pole, pojawiając się z lepszymi interesami. Mój ojciec wykonywał swoją część, nie pozwalając greckim kupcom wpływać na czarne wody Euxinusa. Wszystkie szmaragdy, szafiry, rubiny, złoto i srebro z Kolchis i Scytii wędrowały do narodów Azji Mniejszej. Nowi kupcy greccy, którym ojciec wydawał pozwolenia, musieli ograniczyć handel do przywożenia cyny i miedzi ze Scytii.

Jednakże Herakles i jego towarzysze byli zbyt dobrze wychowani, by rozmawiać na takie drażliwe tematy, jak handlowe embargo mojego ojca. Ograniczyli konwersację do pełnych podziwu uwag na temat wysoko obwarowanego miasta, rozmiaru cytadeli i piękna naszych kobiet - choć to ostatnie mogli ocenić, jedynie obserwując niewolnice, które chodziły między stołami, podawały gulasz, roznosiły chleb i mięso oraz nalewały wina.

Z kobiet rozmowa w sposób naturalny przeniosła się na konie. Czekałem, aż Herakles podejmie ten temat, ponieważ widziałem w jego mądrych, czarnych oczach podziw dla moich białych rumaków.

- Konie, które dzisiaj ciągnęły rydwan twojego syna, panie, były naprawdę wspaniałe - powiedział w końcu Herakles. - Nawet Tesalia nie może się pochwalić taką rasą. Czy sprzedajesz je także?

Na twarzy mojego ojca pojawiła się chciwość.

- Tak, są wspaniałe i są na sprzedaż. Obawiam się jednak, że cena wydałaby ci się zniechęcająca. Za dobrą klacz żądam i dostaję tysiąc złotych talentów.

Herakles ze smutkiem wzruszył swoimi potężnymi ramionami.

- Być może stać mnie byłoby na tę cenę, panie, ale są ważniejsze rzeczy, które muszę kupić. To, czego żądasz, to królewski okup.

Nie wspomniał więcej o koniach.

Kiedy nadciągnął wieczór i światło zaczęło słabnąć, ojciec pogrążył się w milczeniu, przypominając sobie, że rankiem jego córka zostanie poprowadzona na śmierć. Herakles położył swą dłoń na ramieniu mojego ojca.

- Królu Laomedonie, co cię trapi?

- Nic, mój panie, zupełnie nic.

Herakles uśmiechnął się tym szczególnie słodkim uśmiechem.

- Wielki królu, potrafię poznać spojrzenie, które niesie troskę. Powiedz mi!

I tak potoczyła się opowieść, choć oczywiście ojciec ukazał siebie w lepszym świetle, niż wskazywały na to fakty. Opowiedział, jak nachodził go lew należący do Posejdona, w związku z czym kapłani nakazali ofiarę z sześciu dziewic każdej wiosny i jesieni, a tej jesieni wybór padł na jego ukochaną córkę Hezjone.

Herakles popatrzył z namysłem.

- Co dokładnie powiedzieli kapłani? Że żadnemu Trojaninowi nie wolno podnieść ręki na zwierzę?

Oczy króla zabłysły.

- Właśnie, Trojaninowi, mój panie.

- Zatem twoi kapłani nie będą mieć nic przeciwko temu, jeśli grecka ręka spadnie na bestię, czyż nie tak?

- Logiczny wniosek, Heraklesie.

Herakles zerknął na Tezeusza.

- Zabiłem wiele lwów - powiedział - włącznie z tym z Nemei, którego skórę noszę.

Mój ojciec wybuchnął płaczem.

- Och, Heraklesie, zdejmij z nas to przekleństwo! Jeśli ci się uda, będziemy mieli u ciebie potężny dług. Nie mówię tylko w swoim imieniu, ale w imieniu mojego ludu. Doznali straty trzydziestu sześciu córek.

Poczułem przyjemny dreszczyk oczekiwania. Czekałem. Herakles nie był głupcem, nie oferowałby zgładzenia zesłanego przez boga lwa, gdyby nie spodziewał się dla siebie jakiejś korzyści.

- Królu Laomedonie - powiedział Grek na tyle głośno, że wszystkie głowy zwróciły się ku niemu - chciałbym zawrzeć z tobą umowę. Zabiję lwa w zamian za parę twoich koni, jednego ogiera i jedną klacz.

Co miał począć ojciec? Pięknie zapędzony w kozi róg publiczną naturą tej propozycji, nie miał wyboru, jak tylko zgodzić się na tę cenę, inaczej plotka o jego bezdusznym skąpstwie rozniosłaby się po całym dworze - wśród jego dalekich i bliskich krewnych. Zatem skinął głową na zgodę, słabo udając radość.

- Jeśli ci się uda zabić lwa, Heraklesie, dam ci to, czego żądasz.

- Niech tak będzie.

Przez chwilę Herakles siedział nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami, choć z niewidzącym wzrokiem; nie ruszał powiekami ani nie widział, co się wokół niego działo. Potem westchnął, zamrugał oczami i spojrzał, lecz nie na króla, tylko na Tezeusza.

- Pójdziemy jutro, Tezeuszu. Mój ojciec mówi, że lew przyjdzie w południe.

Nawet pozostali Grecy, siedzący z nim przy stole, zdawali się być pod wrażeniem.

Delikatne nadgarstki, obciążone złotymi łańcuchami, kostki w złotych kajdanach, ciała odziane w najpiękniejsze szaty, włosy świeżo ufryzowane, umalowane oczy. Sześć dziewcząt czekało na kapłanów, którzy mieli wejść na dziedziniec przed świątynią Posejdona Budowniczego Murów. Pośród nich była moja przyrodnia siostra, Hezjone, spokojna i zrezygnowana, choć lekko opuszczone kąciki delikatnych ust zdradzały wewnętrzny lęk. Powietrze było przepełnione zawodzeniem i płaczem rodziców i krewnych, brzękiem ciężkich kajdan, przyśpieszonymi oddechami sześciu młodych, przerażonych dziewcząt. Pocałowałem Hezjone i zaraz odszedłem. Nic nie wiedziała o próbie, którą Herakles miał podjąć, by ją uratować.

Nie powiedziałem jej o tym dlatego, że już wtedy przeczuwałem, iż tak łatwo nie pozbędziemy się klątwy - i jeśli Herakles zabije lwa, Posejdon Władca Mórz zastąpi ją czymś jeszcze gorszym. Moje wątpliwości uleciały, gdy pośpiesznie przecisnąłem się przez dziedziniec świątyni ku małym drzwiom na tyłach cytadeli. Tam Herakles zebrał swoją grupę. Do pomocy w polowaniu wybrał jedynie dwóch wojowników: doświadczonego Tezeusza i gołowąsa Telamona. Na chwilę przystanął, by przemówić do jednego z członków swej gromady, Lapita, króla Pirithoos. Podsłuchałem, jak powiedział mu, by w południe zebrał resztę wojowników w Bramie Skajskiej i tam czekał. Będzie im potem spieszno odejść, co doskonale rozumiałem. Grecy wybierali się do ziemi Amazonek, aby przed zimą wykraść pas ich królowej, Hippolity.

Po wspaniałym transie, którego świadkami byliśmy poprzedniego wieczoru, nikt nie wątpił w stwierdzenie Heraklesa, że lew dziś się pojawi. Gdyby rzeczywiście tak się stało, to jak dotąd byłoby to jego najwcześniejsze przejście. Herakles jednak wiedział. Był synem Pana Wszystkiego, Zeusa.

Miałem czterech rodzonych braci, wszyscy byli ode mnie mł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin