5240.txt

(50 KB) Pobierz
Ian McDonald

Psy wojny

A tam w poprzek na szosie Wieprzek sta�, czyli Prosi�...
Edward Lear, "The Owl and the Pussy-cat"
(prze�o�y� Stanis�aw Bara�czak)
Trzeciego dnia po opuszczeniu wyl�garni Pr�siak, 
Porcospino, Kocur, Papawator i ja docieramy do ch�odnej 
ch�odnej rzeki. Zatrzymujemy si� w lesie, kt�ry dochodzi prawie 
do samego brzegu, i patrzymy na p�yn�c� wod�. S�o�ce jest 
wysoko na niebie, jego promienie odbijaj� si� w drobnych 
falach. Pr�siak jest oszo�omiony. Do tej pory nigdy nie widzia� 
prawdziwej wody, tylko �ni� o niej, kiedy jeszcze by� nasionkiem 
wysoko w niebie. Schodzi po kamieniach, �eby zanurzy� tr�b�.
- �ywe! - m�wi. - �ywe!
To tylko woda, t�umacz� mu, ale moje s�owa nie wywieraj� 
na Pr�siaku najmniejszego wra�enia. Na ca�ym �wiecie nie ma 
do�� wody, �eby tutaj p�yn�o jej tak wiele. To z pewno�ci� 
jaka� d�uga poskr�cana istota, kt�ra wije si� po ziemi, wspina 
w niebo i wraca z powrotem. Zamkni�ty kr�g trwaj�cego 
nieprzerwanie ruchu. Jak na stworzenie pozbawione r�k i 
dysponuj�ce mocno ograniczonym zasobem s��w, Pr�siak 
zaskakuj�co cz�sto wyra�a opinie na temat �wiata rzeczy. 
Wyra�anie opinii powinno pozosta� domen� istot takich jak ja, 
znaj�cych wiele s��w i maj�cych sprawne, m�dre r�ce. On nawet 
nie wie, jak si� naprawd� nazywa. U�ywa imienia Pr�siak, 
poniewa� tak w�a�nie brzmia�o pierwsze s�owo, kt�re 
wypowiedzia� zaraz po tym, jak obudzi� si� w wyl�garni 
Mamawatora. Powtarzam mu w k�ko: nie jeste� �wini� ani 
dzikiem, jeste� tapirem. Tapirem, rozumiesz? Sp�jrz, masz 
d�ugi ruchliwy nos zro�ni�ty z g�rn� warg�, kt�ry przypomina 
tr�b�. �winie nie maj� tr�b, tylko ryje. Ale do niego nic nie 
dociera. Nazywa si� Pr�siak i ju�. Stworzenia, kt�re znaj� 
niewiele s��w, nie powinny bawi� si� czym� tak pot�nym jak 
imiona.
Kocur wysuwa pazury, li�e sobie stopy mi�dzy palcami.
- Niewa�ne, co to jest - m�wi. - Wa�ne, jak przedosta� si� 
na drug� stron�.
Kocur jest ca�kowicie niezale�ny. Zna co najmniej tyle 
s��w co ja; wiem o tym, bo widz� b�ysk w jego oczach. Nie 
spos�b go ukry�. Mimo to niewiele m�wi. Nawet je�li ma jakie� 
imi�, kt�re wysz�o z jego ust jeszcze w Mamawatorze, to 
zachowa� je dla siebie. Dlatego sam nada�em mu imi�: Kocur.
Idziemy brzegiem rzeki, a� docieramy do miejsca, gdzie woda 
rozbija si� o kamienie i ska�y.
- Tutaj si� przeprawimy - powiadam. - Kocur p�jdzie 
pierwszy, �eby sprawdzi�, czy nie ma jakich� pu�apek albo 
side�.
Szczerzy z�by na spienion� wod�. Uwielbia �apa� ryby, ale 
nienawidzi moczy� sier�ci. Kilkoma susami przedostaje si� na 
drugi brzeg, siada i strzepuje wod� ze st�p. Ruszamy za nim: 
Porcospino, potem Pr�siak, potem Papawator, na ko�cu ja. 
Dow�dca oddzia�u zawsze musi i�� ostatni, �eby mie� na oku 
podkomendnych. Ma�e raciczki Pr�siaka utrudniaj� mu utrzymanie 
r�wnowagi na �liskich kamieniach.
- Uwa�aj, Pr�siak - m�wi�. - Uwa�aj uwa�aj uwa�aj.
O�lepiaj� go migocz�ce odblaski. Potyka si�, �lizga, 
chwieje, wreszcie spada. Z krzykiem. I pluskiem. Rozpaczliwie 
wierzga nogami, ale na pr�no. Porywa go pr�d, niesie szybko w 
d�, wci�ga, �eby utopi�.
B�ysk b��kitnej stali. Papawator daje kroka nade mn�, 
rozstawia szeroko d�ugie, cienkie metalowe nogi, wysuwa rami�. 
Rami� si�ga daleko daleko, palce chwytaj� za pl�tanin� d�ugiej 
sier�ci i przewod�w na karku Pr�siaka, Pr�siak w�druje w g�r�, 
kwicz�c i wierzgaj�c. Trzy kroki i Papawator jest na drugim 
brzegu, razem z Pr�siakiem, kt�ry wygl�da jak ponura 
przemoczona sterta k�ak�w.
- Ruszamy ruszamy - m�wi�. - Szkoda czasu. Jeszcze dzisiaj 
musimy znacznie zbli�y� si� do Celu.
Ale Pr�siak tylko stoi, dr�y na ca�ym ciele i powtarza w 
k�ko:
- Ugryz�a mnie ugryz�a z�a rzecz ugryz�a mnie z�a rzecz...
Rzeka, kt�ra w pierwszej chwili tak go zachwyci�a, okaza�a 
si� gro�nym nieprzyjacielem. Podchodz�, g�aszcz� go po 
k��bowisku przewod�w, drapi� po wybrzuszeniu na boku, gdzie 
jest ukryta lanca. Ani moje s�owa, ani pieszczoty nie daj� 
efektu. Jego nastr�j zaczyna udziela� si� innym. Nie mog� do 
tego dopu�ci�. Wygl�da na to, �e jednak b�dziemy musieli 
zaczeka�, a� Pr�siak dojdzie do siebie. Daj� znak Papawatorowi, 
�eby wysun�� rami� zako�czone ig�� ze snami. Ig�a zawiera 
mn�stwo wspania�ych sn�w. Pr�siak najbardziej lubi ten o 
lataniu; we �nie jest z powrotem w niebie, lata, �mieje si�, 
p�acze i sika z rado�ci. Anio�owie patrz� z g�ry na niego i 
u�miechaj� si� do swego Pr�siaczka. Podnosi tr�b� i dotyka 
ig�y. Mi�ych sn�w, Pr�siaku.
Papawator opuszcza korpus i otwiera podbrzusze. Pora na 
posi�ek. Porcospino i ja �apczywie przysysamy si� do wymion, 
Kocur pogardliwie marszczy nos. Woli smak wn�trzno�ci, szpiku 
i krwi. Wieczorem b�dzie polowa� przy �wietle ksi�yca i blasku 
swoich oczu. B�dzie zabija�. B�dzie po�yka� krew, szpik i 
wn�trzno�ci. Odra�aj�ce stworzenie.
Kocur. Pr�siak. Porcospino. Papawator. Ja, Szopak. 
Brakuje jeszcze jednego cz�onka oddzia�u. Oho, jest: ze�lizguje 
si� z nieba po promieniach �wiat�a, kt�re przeciskaj� si� 
mi�dzy ga��ziami drzew na brzegu rzeki. Nie musi �ni�, �eby 
lata�. Tylko Pr�siak i ja widzimy barwy, ale Pr�siak 
pochrz�kuje i podryguje we �nie, wi�c samotnie podziwiam ziele� 
i b��kit na skrzyd�ach i grzbiecie, czapeczk� soczystej 
czerwieni, jaskrawo��te szpony i dzi�b. To w�a�nie jest 
pi�kno, my�l�. Siada na wyprostowanym ramieniu Papawatora. Nie 
od�ywia si� papk�. Wydziobuje z r�ki Papawatora such� karm�. 
Chocia� tak kolorowy, zna tylko jedno s�owo. Uk�ad z anio�ami - 
tylko jedno s�owo, dwie sylaby, kt�re powtarza w k�ko: fru-
waaak, fru-waaak!
Kocur nagle przerywa nie ko�cz�ce si� mycie, lizanie, 
czyszczenie. Wietrzy. Na dnie jego oczu poruszaj� si� czerwone 
plamki, dar anio��w. Napina mi�nie, odrobin� obna�a k�y. 
Wystarczy. Ci, co maj� r�ce i barwy i wiele wiele s��w, boj� 
si� bardziej od innych. To specjalny rodzaj strachu, kt�ry 
dotyczy tego, co dopiero mo�e si� zdarzy�. Nazywa si� to obaw�.
Niebezpiecze�stwo. Fru-waaak podrywa si� w powietrze, 
zwinny, l�ni�cy, kolorowy, mknie jak strza�a i niknie nad 
baldachimem z li�ci. Mimo to nie l�kam si�, �e ju� go nigdy nie 
zobacz�. Jest uzale�niony od mojego zapachu, wi�c zawsze wr�ci, 
niezale�nie od tego, jak daleko si� zap�dzi.
Kocur czai si� w cieniu drzew, Porcospino grzechocze 
kolcami, Papawator zamkn�� podbrzusze i w�a�nie prostuje 
absurdalnie cienkie odn�a. A Pr�siak �pi. Mamrocze, wzdycha, 
�lini si� i �pi. W igle Papawatora chyba czeka� na niego bardzo 
dobry sen. Pr�siak, niebezpiecze�stwo niebezpiecze�stwo! Obud� 
si�! Obud� si�! Inni ju� s� daleko w lesie, ogl�daj� si� 
zdziwieni, dlaczego za nimi nie idziemy.
Nie mam tak wyostrzonych zmys��w jak Kocur, ale wyczuwam 
to samo co on: co� wielkiego i ci�kiego w�druje przez las po 
drugiej stronie rzeki.
Niekt�rymi tajemnicami Mamawator podzieli� si� tylko ze 
mn� i surowo zakaza� komukolwiek o nich m�wi�. Te sekrety 
s�czy�y si� do mego umys�u w cieple wyl�garni, w moich snach, w 
kt�rych r�s� las prawie taki sam jak ten, realny, a 
jednocze�nie zupe�nie inny. Jedn� z tych tajemnic zawiera 
�rodkowy palec mojej lewej r�ki. Zosta� wykonany z tego samego, 
prawie �ywego budulca co implanty, kt�re wyrastaj� z naszych 
czaszek i si�gaj� prawie do ziemi.
Szybko. Szybko. Wyci�gam z gniazdka jeden z implant�w 
Pr�siaka.
Szybko. Szybko. Wsadzam do gniazdka �rodkowy palec lewej 
r�ki.
Wstawaj, my�l�. Wstawaj. Cia�em Pr�siaka wstrz�sa 
gwa�towny dreszcz. Wstawaj. Z trudem d�wiga si� na nogi. 
Naprz�d, my�l�. Moja my�l przep�ywa przez palec do jego g�owy i 
Pr�siak rusza niepewnym krokiem, wci�� pogr��ony we �nie z 
ig�y. Wskakuj� mu na grzbiet, kieruj� palcem. Ruszaj si�. 
Szybciej. Biegnij. Biegnij. Strach. J�czy przez sen, przechodzi 
w trucht, potem w cwa�. Zmuszam go do galopu. Mkniemy nad 
ciemn� ciemn� ziemi�. Porcospino i Kocur po bokach, Papawator 
ubezpiecza ty�y, sadzi ogromne susy za naszymi plecami. Drzewa 
wybiegaj� nam na spotkanie, wy�sze, ciemniejsze i grubsze ni� w 
jakimkolwiek �nie. Go�, Pr�siaku, go�. Sen z ig�y zaczyna si� 
przeciera�, �wiat rzeczy s�czy si� przez szczeliny i p�kni�cia, 
ale ja nadal nie wyzwalam go spod kontroli mojego umys�u. Z 
daleka dobiega potworny �oskot, jakby kto� wyrywa� te ogromne 
czarne drzewa i ciska� je w niebo. Chwil� potem rozlegaj� si� 
pot�ne eksplozje. Biegniemy, dop�ki jeste�my w stanie, a potem, 
zal�knieni, zatrzymujemy si�, nas�uchujemy, czekamy. Czu� sw�d 
spalenizny. Czerwone plamki na dnie oczu Kocura miotaj� si� jak 
szalone; Kocur skanuje. Nagle siada i zaczyna si� czy�ci�.
- Cokolwiek to jest, odesz�o - m�wi, po czym wylizuje 
sobie krocze.
Siadamy, dyszymy ci�ko, czekamy. Zaczyna pada�; wielkie 
ci�kie krople kapi� z li�ciastego baldachimu. Sw�d spalenizny 
szybko niknie. Moje futro powoli nasi�ka wod�; w pewnej chwili 
przylatuje Fru-waaak, siada mi na r�ce i wy�piewuje radosn� 
dwud�wi�kow� melodyjk�. G�aszcz� go po szyi, mierzwi� pi�rka na 
grzbiecie, przesuwam palcami po l�ni�cych granatowych lotkach. 
Czekam, a� pozostali zasn�, po czym wyjmuj� mu z g�owy kostk� 
pami�ci optycznej i wsuwam do gniazdka za prawym okiem.
Lot. Szybowanie. Drzewa, ob�oki i s�o�ce, jaskrawy blask 
i serpentynowe zwoje rzeki, wypuk�a kraw�d� �wiata, wszystko 
szalone, kozio�kuj�ce. Potem co� wielkiego jak ksi�yc, 
wi�kszego nawet od Mamawatora, kiedy ujrzeli�my go po raz 
pierwszy na le�nej ��ce, tam, gdzie si� urodzili�my. To co� musi 
by� potwornie ci�kie, bo pod jego st�pni�ciami trz�sie si� 
ziemia, a drzewa k�ad� si� pokotem. Wkracza do rzeki, zatrzymuje 
si� w wodzie i strzela, strzela, strzela; drzewa gin� 
rozszarpywane eksplozjami, a na brzegu, tam, gdzie zatrzymali�my 
si� po przeprawie, wykwitaj� fontanny ziemi i skalnego py�u. 
Wielkie co� spopiela kikuty drzew ogniem, kt�ry bucha z jego 
piersi, po czym rusza w d� rzeki.
Wy��czam odtwarzanie, wyjmuj� ko�� pami�ci, zwracam j� 
Fr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin