David Eddings - 03 Ukryte miasto.rtf

(1192 KB) Pobierz
David Eddings

David Eddings

 

 

 

Ukryte miasto

(tłumaczyła: Paulina Braiter)


Dla doktora Bruce`a Braya –

Za jego entuzjazm i porady techniczne – a także za to,

że utrzymał przy życiu naszą ulubioną autorkę (i żonę)

 

i dla Nancy Gray, R.N.,

która zajmuje się wszystkimi,

zapominając przy tym o sobie.

 

Więcej luzu, Nancy!


PROLOG

 

Profesor Itagne z Wydziału Spraw Zagranicznych Uniwersytetu Matheriońskiego siedział na podeście, przeglądając notatki. Tego pięknego wiosennego wieczoru okna sali, w której odbywało się zebranie pracowników naukowych Kolegium Nauk Politycznych, były szeroko otwarte i do środka wpadał zapach kwiatów i trawy oraz nieco rozpraszające uwagę zgromadzonych ciche echa ptasiego śpiewu.

Emerytowany profesor Gintana z Wydziału Handlu Międzynarodowego stał na mównicy i monotonnym głosem wygłaszał nie kończący się wykład na temat przepisów taryfowych z dwudziestego siódmego wieku. Wątły, siwowłosy, lekko roztargniony profesor zwany był powszechnie kochanym staruszkiem. Itagne w ogóle go nie słuchał.

Sytuacja nie wygląda zbyt dobrze - pomyślał cierpko, zgniatając w kulkę i odrzucając kolejną pokrytą zapiskami kartkę. Wieści o temacie jego wystąpienia rozeszły się po całej uczelni, toteż salę wypełnili wykładowcy wszelkich możliwych wydziałów - nawet Matematyki Stosowanej i Alchemii Współczesnej; ich oczy lśniły wyczekująco. Pierwsze rzędy zajęli wyłącznie pracownicy Wydziału Historii Najnowszej; w czarnych akademickich szatach wyglądali jak stado wron. Zwarli szeregi, by zapewnić słuchaczom fajerwerki, na które wszyscy liczyli.

Itagne zastanowił się przelotnie, czy może nie lepiej byłoby udać omdlenie. Jak, na Boga - jakiegokolwiek boga - zdoła przetrwać najbliższą godzinę, nie robiąc z siebie kompletnego durnia? Oczywiście znał wszystkie fakty, ale jaki rozsądny człowiek mógłby w nie uwierzyć? Nawet najprostsza relacja z tego, co naprawdę działo się podczas niedawnego zamieszania, brzmiałaby jak brednie szaleńca. Gdyby ściśle trzymał się prawdy, sępy z Wydziału Historii Najnowszej w ogóle nie musiałyby się odzywać. Samodzielnie zrujnowałby swoją reputację.

Raz jeszcze zerknął do starannie przygotowanych notatek, po czym z ponurą miną złożył je i wsunął na powrót do obszernego rękawa szaty. Dzisiejsze spotkanie zapowiadało się bardziej na niewybredną kłótnię niż na rozsądną dyskusję. Wydział Historii Najnowszej najwyraźniej zamierzał go zakrzyczeć. Itagne wyprostował się. Cóż, jeśli chcą wojny, to będą ją mieli.

Powiał lekki wietrzyk. Zasłony w wysokich oknach zaszeleściły i wydęły się; złote języki płomieni lamp oliwnych zamigotały gwałtownie. Był piękny wiosenny wieczór - wszędzie, poza tą salą.

Rozległy się uprzejme oklaski i stary profesor Gintana, wzruszony i oszołomiony tym uznaniem dla swojej osoby, ukłonił się niezgrabnie, ściskając oburącz notatki, i podreptał na miejsce. Wówczas dziekan Kolegium Nauk Politycznych wstał, by zapowiedzieć gwóźdź programu.

- Koledzy - zaczął - zanim profesor Itagne łaskawie podzieli się z nami swymi obserwacjami, chciałbym wykorzystać tę okazję, by przedstawić wam kilku znakomitych gości. Jestem pewien, że wraz ze mną powitacie serdecznie patriarchę Embana, pierwszego sekretarza kościoła z Chyrellos, pana Beviera, rycerza cyrinitę z Arcium, i pana Ulatha z zakonu genidianitów z Thalesii.

Przy wtórze kolejnej porcji grzecznościowych oklasków blady, niezdarny student wprowadził na scenę eleńskich gości. Itagne pospieszył powitać przyjaciół.

- Dzięki Bogu, że przyszliście! - powiedział z ulgą. - Jest tu cały Wydział Historii Najnowszej - no, może poza kilkoma osobami, które zapewne gotują na zewnątrz smołę i szykują worki z pierzem.

- Nie sądziłeś chyba, że brat rzuci cię im na pożarcie? - Emban uśmiechnął się i rozsiadł wygodnie na ławce pod oknem. - Pomyślał, że możesz czuć się samotny, więc przysłał nas, abyśmy dotrzymali ci towarzystwa.

Wracając na swe miejsce, Itagne czuł się znacznie lepiej. Bevier i Ulath potrafią przynajmniej zapobiec atakom fizycznym.

- A teraz, koledzy i szanowni goście - ciągnął dziekan - profesor Itagne z Wydziału Spraw Zagranicznych odpowie na rozprawę pod tytułem Spór cyrgański: spojrzenie na niedawny kryzys, opublikowaną niedawno przez Wydział Historii Najnowszej. Profesorze Itagne?

Itagne wstał, pewnym siebie krokiem podszedł do katedry i przybrał swą najbardziej obraźliwie uprzejmą minę.

- Dziekanie Altusie, szanowni koledzy, szanowne żony kolegów, czcigodni goście... - Zawiesił głos. - Czy kogoś pominąłem? Kilka osób zaśmiało się nerwowo. W sali narastało napięcie.

- Cieszę się zwłaszcza, widząc tak wielu kolegów z Wydziału Historii Najnowszej. - Itagne od razu zadał pierwszy cios. -Ponieważ będę mówił o czymś bliskim ich sercom, lepiej, by wysłuchali mnie osobiście, niż musieli polegać na zniekształconych relacjach z drugiej ręki. - Uśmiechnął się dobrotliwie do siedzących w pierwszym rzędzie skrzywionych akademickich wyrobników. - Słyszycie mnie, panowie? Nie mówię dla was zbyt szybko?

- To oburzające! - zaprotestował głośno tęgi, spocony profesor.

- A będzie jeszcze gorzej, Quinsalu - odparł Itagne. - Jeśli przeszkadza ci prawda, lepiej od razu wyjdź. - Powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. - Powiada się, iż poszukiwanie prawdy to najszlachetniejsze zajęcie człowieka, lecz w mrocznych lasach niewiedzy kryją się potwory. Potwory te to niekompetencja i uprzedzenia polityczne, świadomy fałsz i czysta, uparta głupota. Nasi wspaniali koledzy z Wydziału Historii Najnowszej śmiało wyruszyli, by stawić czoło owym potworom w swej nowej publikacji Spór cyrgański: spojrzenie na niedawny kryzys. Z głębokim żalem muszę oznajmić, że potwory wygrały.

Odpowiedziały mu głośniejsze śmiechy i piorunujące spojrzenia z pierwszego rzędu.

- Na uczelni tej nigdy nie był sekretem fakt, iż Wydział Historii Najnowszej to twór bardziej polityczny niż naukowy. Od chwili założenia sponsoruje go kanclerz, jedynym zaś powodem istnienia wydziału jest jak najskuteczniejsze ukrywanie jego błędów i absolutnego braku kompetencji. Co prawda kanclerz Pondia Subat i jego wspólnik, minister spraw wewnętrznych Kołata, nigdy nie przejmowali się zbytnio uczciwością i szczerością, ale, panowie, to przecież uniwersytet. Czy nie powinniśmy choćby udawać, że mówimy prawdę?

- Bzdury! - wrzasnął rosły uczony z pierwszego rzędu.

- Owszem. - Itagne uniósł oprawny w żółte płótno egzemplarz Sporu cyrgańskiego. - Ale skoro pan wiedział, że to bzdury, profesorze Pessalt, to czemu ją wydaliście?

Śmiech w sali zabrzmiał jeszcze głośniej, zagłuszając rzuconą wściekłym tonem próbę odpowiedzi Pessalta.

- Przyjrzyjmy się bliżej temu wybitnemu dziełu - zapropo-

nował Itagne. - Wszyscy wiemy, że Pondia Subat to krętacz i nieudacznik, ale rzeczą, która najbardziej zdumiała mnie w waszym Sporze cyrgańskim, jest stałe wychwalanie styrickiego renegata Zalasty. Zrobiliście z niego niemal świętego. Jak, na Boga, ktokolwiek - nawet ktoś tak ograniczony jak nasz kanclerz -mógł otaczać czcią podobnego łajdaka?

- Jak śmiesz mówić w ten sposób o największym człowieku naszego stulecia?! - ryknął jeden z historyków.

- Jeśli Zalasta jest największym człowiekiem, na jakiego stać nasz wiek, kolego, to marnie widzę nasze perspektywy. Ale zbaczamy z tematu. Kryzys, który Wydział Historii Najnowszej nazwał mianem sporu cyrgańskiego, rozpoczął się w istocie wiele lat temu.

- O tak! - krzyknął ktoś zjadliwym tonem. - Zauważyliśmy!

- Jakże się cieszę - mruknął Itagne, po raz kolejny wzbudzając głośne śmiechy wśród słuchaczy. - Do kogo zwrócił się więc po pomoc nasz idiota kanclerz? Oczywiście do Zalasty. A jaka była odpowiedź Zalasty? Nalegał, abyśmy posłali po rycerza pandionitę, księcia Sparhawka z Elenii. Czemu natychmiast po usłyszeniu pytania - niemal zanim je jeszcze zadano - przyszło mu do głowy akurat to imię, zwłaszcza zważywszy na zadawnione urazy Styrików wobec Elenów? Niewątpliwie książę Sparhawk ma na swoim koncie wiele legendarnych wyczynów, ale dlaczego Zalasta tak pragnął akurat jego towarzystwa? I czemu nie uznał za stosowne wspomnieć, że Sparhawk to Anakha, narzędzie Bhelliomu? Czyżby fakt ten umknął jego uwadze? A może sądził, iż duch, zdolny tworzyć całe wszechświaty, w ogóle się nie liczy? W omawianej tu kupie guana nie znalazłem nawet najmniejszej wzmianki o Bhelliomie. Czyżbyście z rozmysłem zapomnieli o najważniejszym wydarzeniu ostatniego tysiąclecia? Najwyraźniej tak usilnie staraliście się przypisać waszemu ukochanemu kanclerzowi zasługi, nie do niego należące, że postanowiliście pominąć milczeniem kwestię Bhelliomu. Mam rację?

- Bełkot! - huknął głęboki głos.

- Miło mi pana poznać, profesorze Bełkot. Nazywam się Itagne. To bardzo uprzejmie z pańskiej strony, że sam się pan nam przedstawił. Piękne dzięki, mój chłopcze.

Tym razem odpowiedziały mu ogłuszające salwy śmiechu.

- Szybki jest - szepnął Ulath do Beviera; Itagne dosłyszał tę uwagę.

- Koledzy - rzekł, unosząc głowę. - Twierdzę, że to nie towarzystwa księcia Sparhawka łaknął Zalasta, lecz Bhelliomu. Klejnot ów jest źródłem nieograniczonej mocy i Zalasta od trzech stuleci próbował dostać go w swoje ręce - z przyczyn zbyt ohydnych, by tu o nich wspominać. Gotów był na wszystko. Zdradził swą wiarę, swój lud, odrzucił własne przekonania -jakiekolwiek były - byle tylko zdobyć to, co trolle nazywają kwietnym klejnotem.

- Tego już za wiele! - oznajmił korpulentny Quinsal, zrywając się z miejsca. - Ten człowiek oszalał! Teraz zaczyna gadać o trollach! Jesteśmy na wyższej uczelni, Itagne, nie w pokoju dziecinnym. Wybrałeś niewłaściwe forum do prezentacji bajek i historyjek o duchach.

- Pozwól, że ja to załatwię, Itagne - poprosił Ulath, wstając z krzesła i podchodząc do katedry. - W parę minut rozstrzygnę tę kwestię.

- Bardzo proszę - odparł z wdzięcznością Itagne. Ulath położył mocarne dłonie po obu stronach pulpitu.

- Panowie, profesor Itagne prosił, abym objaśnił wam krótko kilka rzeczy - zaczął. - Jak się zdaje, macie pewne problemy z zaakceptowaniem idei istnienia trolli.

- Bynajmniej, panie rycerzu - odpalił Quinsal. - Trolle to eleński mit, nic więcej. Nie widzę tu żadnego problemu.

- Zdumiewające. Pięć lat poświęciłem układaniu gramatyki języka trolli. Twierdzi pan, że zmarnowałem ten czas?

- Uważam, że jest pan równie szalony jak Itagne.

- Zatem raczej nie powinien mnie pan drażnić, nieprawdaż? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jestem od pana znacznie większy. - Ulath zmrużył oczy, wpatrując się w sufit. - Logika głosi, że nie da się udowodnić nieistnienia czegokolwiek. Czy na pewno nie chciałby pan zmienić zdania?

- Nie, panie Ulacie. Nie wyprę się swoich przekonań. Coś takiego jak troll nie istnieje.

- Słyszałeś, Bhlokw? - Ulath lekko podniósł głos. - Ten człowiek twierdzi, że nie istniejesz.

Na korytarzu przed salą rozległ się koszmarny ryk. Podwójne drzwi z tyłu audytorium runęły z hukiem do środka, rozbite niemal w drzazgi.

- Spokojnie! - syknął Bevier, gdy Itagne podskoczył ze strachu. - To iluzja. Ulath się zabawia.

- Zechciałbyś się odwrócić i powiedzieć, co tam widzisz, Quinsalu? - poprosił Ulath. - Jak dokładnie nazwałbyś mojego przyjaciela Bhlokwa?

Tkwiący w drzwiach stwór był olbrzymi; jego zwierzęce oblicze wykrzywiała wściekłość. Wyraźnie zgłodniały, wyciągnął potężne łapy.

- Kto to powiedział, U-lat? - spytał złowrogo. - Sprawię mu ból! Rozszarpię na strzępy i pożrę!

- Czy trolle znają tamulski? - wyszeptał Itagne.

- Oczywiście, że nie - Bevier uśmiechnął się lekko. - Ulatha trochę poniosło.

Potworna zjawa w drzwiach złowieszczym rykiem oznajmiła, jakie ma plany wobec całego Wydziału Historii Najnowszej, nie szczędząc najbardziej drastycznych szczegółów.

- Są jeszcze jakieś pytania dotyczące trolli? - spytał łagodnie Ulath, lecz żaden z członków akademii nie usłyszał go pośród wrzasków, krzyków i trzasku padających krzeseł.

Nawet kiedy Ulath odprawił już swą iluzję, trzeba było kwadransa, by zaprowadzić porządek. Gdy Itagne znów podszedł do katedry, jego słuchacze siedzieli w milczeniu, zbici w ciasną gromadkę w pierwszych rzędach sali.

- Wzrusza mnie uwaga, z jaką spijacie słowa z moich ust -Itagne uśmiechnął się - ale potrafię mówić dość głośno, by było mnie słychać nawet z tyłu, więc nie musicie się tak tłoczyć. Ufam, że odwiedziny przyjaciela pana Ulatha wyjaśniły nasze drobne nieporozumienie co do trolli. - Spojrzał na Quinsala, który wciąż leżał skulony na podłodze, jęcząc ze strachu. -Wspaniale - rzekł. - Pokrótce zatem: Książę Sparhawk przybył do Tamuli. Eleni bywają podstępni, toteż żona Sparhawka, królowa Ehlana, zaproponowała, że złoży oficjalną wizytę w Ma-therionie, a mąż i jego towarzysze dołączą do jej orszaku. Po przybyciu niemal natychmiast odkryli pewne fakty, które, o dziwo, jakoś umknęły naszej uwadze. Po pierwsze to, że cesarz Sarabian ma własny rozum; po drugie, że rząd kierowany przez Pondię Subata współpracował z wrogami.

- Zdrada! - wrzasnął chudy, łysiejący profesor, zrywając się z krzesła.

- Naprawdę, Dalashu? - spytał Itagne. - A kogo właściwie zdradziłem?

- Ależ... no... - zająknął się tamten.

- Wciąż nie rozumiecie, panowie? - Itagne zwrócił się wprost do pracowników Wydziału Historii Najnowszej. - Poprzedni rząd został obalony - przez cesarza we własnej osobie. Tamuli jest teraz monarchią w stylu eleńskim, a cesarz Sarabian rządzi za pomocą dekretów. Poprzedni rząd i jego kanclerz już się nie liczą.

- Kanclerza nie można usunąć z urzędu! - krzyknął Dalash. -Sprawuje go dożywotnio!

- Nawet jeśli to prawda, rozwiązanie narzuca się samo, czyż nie?

- Nie ośmieliłbyś się!

- Nie ja, mój stary. Ta decyzja należy do cesarza. Nie sprzeciwiajcie się mu, panowie. Jeżeli to zrobicie, udekoruje waszymi głowami bramy miasta. Ale wracajmy do tematu; przed zwyczajową przerwą chciałbym wyjaśnić jeszcze parę spraw. Nieudana próba zamachu stała się punktem zwrotnym. Pondia Subat był świadom istnienia spisku i zamierzał stać z boku, załamując ręce, podczas gdy pijana tłuszcza mordowałaby jego wrogów politycznych - w tym najwyraźniej także cesarza. Zanim Dalash znów zacznie krzyczeć o zdradzie, niech lepiej to przemyśli. Wiele dowiedzieliśmy się po owym nieudanym przewrocie - nie tylko o zdradzie kanclerza, ale i ministra spraw wewnętrznych. Najważniejsze jednak okazało się odkrycie, że to właśnie Zalasta kierował całym spiskiem i że działał w porozumieniu z Ekata-sem, najwyższym kapłanem Cyrgona, boga teoretycznie wymarłych Cyrgaich.

W tym momencie książę Sparhawk nie miał wyjścia: musiał wydobyć Bhelliom z ukrycia i posłać do Chyrellos po posiłki. Zapewnił też sobie wsparcie innych sojuszników, a pośród nich Delphae - którzy naprawdę istnieją w całej swej jaśniejącej grozie.

- To absurd! - prychnął pogardliwie naczelny krzykacz Wydziału Historii Najnowszej, muskularny brutal, profesor Pes-salt. - Spodziewasz się, że uwierzymy w te bajeczki?

- Widziałeś już dzisiaj trolla, Pessalcie - przypomniał mu Itagne. - Masz ochotę na odwiedziny jednego ze Świetlistych? Jeśli chcesz, mogę to zaaranżować - ale, proszę, na zewnątrz. Jeśli rozpłyniesz się w kałużę cuchnącego śluzu tu, w sali, nigdy nie pozbędziemy się smrodu.

Dziekan Altus odchrząknął znacząco.

- Oczywiście - zapewnił go Itagne. - Jeszcze tylko kilka minut. - Z powrotem odwrócił się do zebranych: - Skoro już poruszyliśmy temat trolli, równie dobrze możemy wyjaśnić to sobie raz na zawsze. Jak zauważyliście, trolle istnieją naprawdę. Zostały zwabione do Tamuli z ich ojczystych gór północnej Thalesii przez Cyrgona, który udawał jednego z ich bogów.

Prawdziwi bogowie trolli od tysięcy lat tkwili w więzieniu i książę Sparhawk zaproponował im wymianę: wolność w zamian za pomoc w walce. Następnie zebrał sporą armię i poprowadził ją do północnego Atanu, gdzie oszukane trolle zaczęły wzniecać zamieszanie. Miało to zmusić Atanów do powrotu do ich ojczyzny - co pozostawiłoby nas praktycznie bezbronnymi, Atani bowiem tworzą trzon naszej armii. Sparhawk zdawał się postępować dokładnie tak, jak chcieli nasi wrogowie, kiedy jednak Cyrgon i Zalasta posłali do walki trolle, Sparhawk wezwał ich bogów, by odzyskali swych wyznawców. Zdesperowany Cyrgon sięgnął w przeszłość po wielką armię Cyrgaich - a trolle, posłuszne swej naturze, pożarły ich wszystkich.

- Nie oczekujesz chyba, że to przełkniemy, Itagne? - wtrącił ze wzgardą profesor Sarafawn, szef Wydziału Historii Najnowszej i szwagier kanclerza.

- To miał być żart, Sarafawnie? Zresztą nieważne. Najkrócej mówiąc, równie dobrze możecie uwierzyć w każde słowo. Brat twojej żony nie dyktuje już oficjalnej wersji historii. Od dziś cesarz spodziewa się, że będziemy podawać studentom czystą prawdę bez zbędnych ozdóbek. W przyszłym miesiącu opublikuję prawdziwą relację z tych wydarzeń. Lepiej już teraz zamów egzemplarz, Sarafawnie, bo w przyszłości będziesz z niej musiał uczyć studentów - zakładając, że w ogóle masz jakąś przyszłość na tej uczelni. Z tego, co mi wiadomo, w przyszłym roku czekają nas spore cięcia budżetowe i zapewne zamkniemy kilka wydziałów. - Zawiesił głos. - Dobrze sobie radzisz z narzędziami, Sarafawnie? Słyszałem, że w Jurze mają niezłą szkołę zawodową. Polubiłbyś Daconię.

Altus ponownie odchrząknął, tym razem bardziej nagląco.

- Przepraszam, panie dziekanie - powiedział szybko Itagne. -Mój czas dobiega końca, panowie, więc w kilku słowach podsumuję, co zdarzyło się potem. Mimo miażdżącej klęski Cyrgon i Zalasta się nie poddali. W śmiałym posunięciu nieślubny syn Zalasty, Scarpa, zakradł się na teren zespołu pałacowego i porwał królową Ehlanę, pozostawiając wiadomość: w zamian za bezpieczny powrót żony Sparhawk miał oddać Bhelliom.

Po przerwie, na którą cierpliwie czeka dziekan Altus, opowiem o reakcji księcia Sparhawka na to porwanie.


CZĘŚĆ PIERWSZA

Berit


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Z łąki podnosiła się mroźna mgła. Napływające z zachodu strzępiaste chmury zasnuwały zimne, szare niebo. Przedmioty nie rzucały cieni, a zamarznięta ziemia była twarda jak żelazo. Zima nieubłaganie obejmowała władzę nad Przylądkiem Północnym.

Licząca tysiące żołnierzy armia Sparhawka, odziana w stal i skóry, stała rozciągnięta w poprzek oszronionej łąki nieopodal ruin Tzady. Pan Berit zatrzymał swego konia pośrodku grupy zakutych w ciężkie zbroje rycerzy kościoła. Razem obserwowali upiorną ucztę, odbywającą się zaledwie kilkaset jardów przed nimi. Berit, młody idealista, nie mógł się pogodzić z zachowaniem ich nowych sojuszników.

Nie chodziło nawet o krzyki. Te bowiem dochodziły z daleka - zaledwie echa odległej agonii - a krzyczący nie byli przecież ludźmi, nie naprawdę, lecz jedynie zjawami, niemal zapomnianymi cieniami dawno wymarłej rasy. Poza tym byli też wrogami - przedstawicielami dzikiego, okrutnego ludu, oddającego cześć niewypowiedzianie straszliwemu bogu.

Tyle że parowali. To właśnie ta część koszmaru nie dawała spokoju panu Beritowi. Choć powtarzał w duchu, że ci Cyrgai nie żyją, że to tylko widma, wskrzeszone magią Cyrgona, fakt, iż ich rozszarpywane i patroszone przez zgłodniałe trolle ciała parowały, sprawił, że mur obronny, chroniący umysł młodzieńca, słabł z każdą chwilą.

- Kłopoty? - spytał współczująco Sparhawk. Jego czarną zbroję pokrywał szron, twarz o ostrych rysach miała ponury wyraz.

Berit poczuł nagłe zmieszanie.

- To nic, panie Sparhawku - skłamał szybko. - Tylko... -Nie mógł znaleźć właściwych słów.

- Wiem. Sam mam problemy z zaakceptowaniem tej części umowy. Rozumiesz chyba, że trolle nie są rozmyślnie okrutne.

Dla nich jesteśmy tylko pożywieniem. Po prostu słuchają głosu natury.

- W tym właśnie rzecz, Sparhawku. Sam pomysł zjedzenia człowieka mrozi mi krew w żyłach.

- Czy pomogłoby, gdybym powiedział: lepiej ich niż nas?

- Niewiele. - Berit zaśmiał się słabo. - Może nie nadaję się do tej roboty? Pozostali przyjmują to spokojniej.

- Nikt nie przyjmuje tego spokojniej, Bericie. Wszyscy czujemy to samo. Spróbuj wytrzymać. Spotykaliśmy już wcześniej armie z przeszłości. Gdy tylko trolle zabiją generałów Cyrgaich, reszta powinna zniknąć i to załatwi sprawę. - Sparhawk zmarszczył brwi. - Poszukajmy Ulatha - zaproponował. - Właśnie coś przyszło mi do głowy i chciałbym go o to zapytać.

- W porządku - zgodził się szybko Berit. Dwaj pandionici w czarnych zbrojach zawrócili wierzchowce i ruszyli naprzód przez oszronioną trawę wzdłuż szeregów potężnej armii.

Znaleźli Ulatha, Tyniana i Beviera jakieś sto jardów dalej.

- Mam do ciebie pytanie, Ulacie - rzekł Sparhawk, ściągając wodze Farana.

- Do mnie? Och, Sparhawku, jak to miło z twojej strony! -Ulath zdjął swój stożkowy hełm i z roztargnieniem polerował rękawem zielonej szaty lśniące czarne rogi ogra. - O co chodzi?

- Za każdym razem, gdy mieliśmy do czynienia ze starożytnymi wojownikami, kiedy zabijaliśmy ich przywódców, trupy kurczyły się i wysychały. Jak zareagują na to trolle?

- Skąd mam wiedzieć?

- Podobno jesteś od nich ekspertem.

- Daj spokój, Sparhawku. Coś takiego nigdy dotąd się nie zdarzyło. Nikt nie potrafi przewidzieć, co się stanie w całkowicie nowej sytuacji.

- No to zgadnij - warknął z rozdrażnieniem Sparhawk. Przez moment patrzyli na siebie gniewnie.

- Czemu wypytujesz akurat Ulatha, Sparhawku? - wtrącił łagodnie Bevier. - Dlaczego po prostu nie ostrzeżesz bogów trolli i nie pozwolisz, by sami to załatwili?

Sparhawk z namysłem potarł dłonią policzek. Jego palce ze szmerem posunęły się po ostrym zaroście.

- Przepraszam, Ulacie - rzekł. - Hałas dobiegający z tej sali bankietowej trochę mnie rozprasza.

- Wiem, co czujesz - odparł cierpko Ulath. - Cieszę się jednak, że poruszyłeś ten temat. Trolle nie zadowolą się suchymi racjami, gdy zaledwie ćwierć mili dalej czeka wielka porcja świeżego mięsa. - Z powrotem włożył hełm, ozdobiony rogami ogra. - Bogowie trolli dotrzymają umowy z Aphrael, lecz myślę, że powinniśmy ich zawczasu uprzedzić. Z całą pewnością wolę, by trzymali w garści swe trolle, gdy obiad nagle im się zestarzeje. Bardzo nie chciałbym zostać deserem.

 

* * *

 

- Ehlana? - Sephrenia zachłysnęła się.

- Zniż głos! - mruknęła Aphrael, rozglądając się wokół. Od tyłów armii dzieliła je spora odległość, nie były jednak same. Bogini wyciągnęła rękę i dotknęła wygiętej szyi Chiel. Dzianet Sephrenii posłusznie oddalił się nieco od Kaltena i Xanetii i zaczął skubać zamarzniętą trawę. - Nie znam zbyt wiele szczegółów - rzekła. - Melidere jest ciężko ranna, a Mirtai tak wściekła, że musieli zakuć ją w łańcuchy.

- Kto to zrobił?

- Nie wiem, Sephrenio! Nikt nie rozmawia z Danae. Słyszałam tylko słowo zakładniczka. Ktoś zdołał dostać się do zamku, porwać Ehlanę i Alean i uciec. Sarabian wychodzi z siebie. Przysłał tu tylu strażników, że Danae nie może wydostać się z pokoju i dowiedzieć, co naprawdę zaszło.

- Musimy zawiadomić Sparhawka.

- Kategorycznie nie! Gdy tylko Ehlanie grozi niebezpieczeństwo, Sparhawk wpada w szał. Zanim do tego dopuścimy, musi doprowadzić bezpiecznie swą armię do Matherionu.

- Ale...

- Nie, Sephrenio. I tak wkrótce się dowie. Najpierw więc niech wszyscy znajdą się w bezpiecznym miejscu. Został nam tylko tydzień. Potem słońce zajdzie na dobre i wszystko - oraz wszystkich - skuje lód.

- Chyba masz rację - ustąpiła Sephrenia. Przez moment zastanawiała się, zapatrzona w srebrzysty od szronu las za łąką. -Słowo ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin