Klaśnij w dłonie! - całość.rtf

(1718 KB) Pobierz

Tytuł oryginału: Of Pixie Dust and Clapping Your Hands

Autor oryginału: point-of-tears

Zgoda: jest

Paring: Harry/Severus

Rating: PG-13

Długość: 10 rozdziałów + Epiolg

Do tłumaczenia: http://hpforum.ok1.pl/viewtopic.php?t=2831&start=60

Ostrzeżenie: creature!fic, non-canon, AU

Beta: Malin (dzięki :*)

 

 

Klaśnij w dłonie!

 

 

 

Prolog

 

Harry Potter był niski.

 

Wszystkie historie powinny zaczynać się w sposób, który przyciągnie uwagę czytelnika. "Mówcie mi Ishmael", "To był najlepszy/najgorszy czas", „Pewnego dnia zaraz po przebudzeniu się z dziwnego snu, Gregory Samsa stwierdził, że zamienił się w wielką pluskwę”. Chodzi o to, że każda opowieść musi się zaczynać w odpowiedni sposób, a dla tej najwłaściwszy jest właśnie taki: Harry Potter był niski.

 

Ktoś mógłby powiedzieć, że wspomnienie o tym jakim odważnym człowiekiem był Harry Pottery, byłoby odpowiedniejsze. W końcu pokonał Voldemorta - plagę czarodziejskiego świata, wroga wszystkiego co mugolskie i ogólnie bardzo złego kolesia - na swoim szóstym roku nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jednak to wszystko do znudzenia powtarzane jest w Proroku Codziennym i Harry będzie pierwszym, który powie wam, że nie pokonał Voldemorta sam. Zrobił to z pomocą przyjaciół i Zakonu Feniksa. W zasadzie Harry poszedł krok dalej i uparcie wykłócał się, że to oni, a nie on są prawdziwymi bohaterami. Tak więc takie rozpoczęcie odpada.

 

Może wymienienie jego innych, ważniejszych lub bardziej atrakcyjnych, cech fizycznych byłoby dobre, zwłaszcza, że przymiotnik "niski" nie należy do jego ulubionych. Jednak na Harrym nie zrobiłoby to żadnego wrażenia. Słyszał w swoim życiu wiele gadających luster i wie, że wygląda jak niechlujny, wychudzony kujon. Jednak nie narzekał, ponieważ przez większość swojego życia był zadowolonym wychudzonym niechlujem, a to była ogromna różnica.

 

A więc dlaczego takie rozpoczęcie? Po co taki bezpardonowy opis naszego skromnego bohatera? Po pierwsze: to była prawda. Przez niedbalstwo jego krewnych w pierwszych jedenastu latach życia, Harry nie mógł pochwalić się oszałamiająca posturą. Nawet regularne posiłki w Hogwarcie nie zdołały niczego naprawić i teraz Potter była niższy od wszystkich chłopców na swoim roku. I tych młodszych o rok. I prawdopodobnie tych młodszych o dwa lata również. Gryfon był bardzo na tym punkcie przewrażliwiony. I w ten oto sposób dochodzimy do drugiego powodu: on wiedział, że jest niski, więc gdy obudził się pierwszego ranka na swoim siódmym roku całe 6 cali* niższy... Uwierzcie mi, zauważył to.

 

 

*15 centymetrów

 

 

 

Rozdział I – Daj mi Cal i zabierz połowę Stopy.

 

 

- Ej, stary, znowu nucisz przez sen! No dalej, wstawaj! Nie mam zamiaru przegapić pierwszego w tym roku śniadania, bo nie chciało ci się ruszyć z łóżka swojego kościstego zadka! – krzyknął Ron Weasley w stronę sąsiedniego łóżka, które należało do naszego Już – Nie – Śpiącego - Bohatera.

 

- Ja wcale… – wymruczał Harry, przewracając się – nie nucę przez sen. I, z łaski swojej, odwal się od mojego kościstego zadka.

 

- O tak! Ty naprawdę nucisz! To była chyba nawet piąta symfonia!

 

Ron uśmiechnął się, będąc pod wrażeniem swojej inteligencji. Był również zachwycony tym, że udało mu się obudzić Harry’ego tak szybko. Podczas wakacji, a zwłaszcza po jego urodzinach, potrzeba było okropnie dużo czasu, żeby doprowadzić go do stanu używalności. Ale teraz miał o co walczyć, bo Hogwart był znany z wielu rzeczy: był jedną z najlepszych szkół magicznych, jego dyrektorem był człowiek o mocy dorównującej samemu Merlinowi oraz był domem ucznia, który prawdopodobnie przewyższał mocą czarodzieja wszechczasów. Poza tym Hogwart miał naprawdę dobre jedzenie i teraz rudzielec tracił możliwość jego kosztowania przez wspomnianego zielonookiego i rozczochranego ucznia, który wciąż smacznie spał. Więc z werwą, którą mógł odziedziczyć tylko po swojej matce, odsunął zasłony łóżka przyjaciela.

 

- Mówię poważnie, wstawaj! Naprawdę chcesz się tłumaczyć McGonagall ze spóźnienia na pierwszą transmutację?

 

- Już dobra, dobra. – Harry usiadł na łóżku. – Już wstaję. I ja wcale nie nucę!

 

- Skoro tak mówisz, stary.

 

- Poza tym, skąd, na niebiosa, wiesz o piątej symfonii? Czyżby uwagi Hermiony przebijały się jednak przez twoje zasnute zwoje, czy…

 

Harry umilkł w połowie swojej ciętej riposty, ponieważ jego umysł zdecydował się dogonić ciało i Gryfon zorientował się, że rozmawia z klatką piersiową przyjaciela. O co chodzi? pomyślał. Zazwyczaj rozmawiam z jego policzkiem. Chwycił okulary leżące na szafce nocnej i już otwierał usta, by zapytać Rona, czy nie zapomniał czasem powiedzieć mu o swoim kolejnym skoku wzrostu, gdy zauważył, że jego pidżama również urosła. A on wydawał się być, o ile to możliwe, niższy niż wczoraj. Jego nagłą, niepokojącą myśl wypowiedział na głos Ron, w charakterystyczny dla siebie, delikatny sposób.

 

- Na Merlina, stary, skurczyłeś się!

 

- Dzięki, Ron – powiedział Harry w stronę krawatu rudzielca. – Nie zauważyłem.

 

- Nie? Naprawdę? Przecież naprawdę sporo się skurczyłeś! To znaczy, byłeś niski już wcześniej, ale na wszystkie świętości…

 

- Zauważyłem, Ron! Uwierz mi.

 

Harry usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Właśnie dlatego nienawidził poranków – zawsze działo się coś dziwnego. Jego logika podpowiadała mu, że gdyby po prostu spał dłużej, wszystkie wydarzenia, tej, tak zwanej, radosnej części dnia, omijałyby go i miałby święty spokój.

 

- Ciekawe o co chodzi tym razem – mruknął.

 

- Stary, wiesz, że jestem do niczego w takich przypadkach, ale obaj znamy kogoś, do kogo powinniśmy się teraz zwrócić, prawda?

 

- Hermiona.

 

Ron pokiwał głową, a Harry zerwał się szybko z łóżka w poszukiwaniu czystych rzeczy.

 

- Daj mi kilka minut i będę gotowy.

 

- Poczekam na ciebie na dole – rudzielec ruszył w stronę drzwi. – Coś czuję, że moja bystra dziewczyna je już śniadanie, rozprawiając o nowym semestrze i końcowych egzaminach. Wiesz, nienawidzę momentów, gdy wpada w ten swój szkolny nastrój. To psuje całą zabawę!

 

Słysząc to, ciemnowłosy uśmiechnął się. Ron i Hermiona zeszli się zaraz po skończeniu wojny i śmierci Voldemorta, którego pozbył się na szóstym roku. Potter bardzo się cieszył z tego powodu, ponieważ w końcu skończyli z tymi śmiesznymi podchodami wokół siebie, jednak to wcale nie zakończyło ich słynnych kłótni. Tak naprawdę osiągnęły one jeszcze wyższy poziom. Wojny Granger kontra Weasley skupiały się teraz nie tylko na braku prac domowych rudzielca czy rządzeniu się dziewczyny, ale też na zapominalstwie rocznic i pretensjach o nie poświęcanie sobie wystarczającej ilości uwagi. Biorąc po uwagę to wszystko i nowy problem związany ze wzrostem, początek roku nie zapowiadał się różowo.

 

 

* * *

 

 

- Hermiono! – zawołał Ron, gdy tylko znaleźli się przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali. – Potrzebujemy twojej pomocy! Mamy tutaj… - wyszczerzył się w swoim największym, firmowym uśmiechu – mały problem.

 

- Och, zamknij się, Ron. Nie jesteś zabawny, uwierz mi – burknął Harry zza swojego wysokiego i, podobno, najlepszego przyjaciela. Ron rzucał tego rodzaju dowcipami od momentu, gdy opuścili Pokój Wspólny i jeszcze chwila, a Harry przestanie odpowiadać za swoje czyny.

 

- O co chodzi? – Hermiona odłożyła kopię Proroka Codziennego i spojrzała na nich. Od zakończenia wojny wiadomości podawane w tej gazecie nie były zbyt zajmujące. Zazwyczaj były to artykuły o aktualnych wydarzeniach z dnia Chłopca – Który – Przeżył – By – Znów – Zabić – Voldemorta (Harry nienawidził łączników pisarskich. Naprawdę.) lub trywialne materiały Rity Skeeter na temat, który w danej chwili uważała za najbardziej interesujący. Dziś pisano o perfumach, więc Hermiona bez żalu poświęciła całą swoją uwagę chłopcom.

 

- Wstań.

 

- Dlaczego, Ron? Spytałam o co chodzi?

 

- Zrozumiesz, kiedy wstaniesz, Hermiono.

 

Wstając zastanawiała się po raz milionowy, w co takiego ta dwójka znowu się wpakowała. Jej rozważania zostały jednakże przerwane, gdy tylko przyjrzała im się dokładniej.

 

- Na wszystkie świętości, Harry! Co się stało?!

 

- Skąd wiesz, że chodzi o mnie? Może to Ron znów urósł. Czy coś.

 

- Nie ma szans. Twoja szata na ciebie nie pasuje – wyjaśniła, przyglądając mu się. Przedtem wzrost Harry’ego wynosił około 165 centymetrów, ale jego sterczące włosy dodawały mu kilka fałszywych. Teraz wyglądało na to, że chłopak plasuje się w granicach 150 centymetrów… Ludzie nie kurczą się tyle w ciągu jednej nocy. To musi zostać wyjaśnione. Hermiona szybko przebiegła oczami po Wielkiej Sali; na szczęście uczniowie byli zbyt zajęci jedzeniem, by cokolwiek zauważyć.

 

- Lepiej usiądź, Harry. Trudniej będzie zauważyć różnicę, a my musimy szybko to rozpracować.

 

Harry był bardzo wdzięczny za tę sugestię. Nigdy nie lubił, gdy się na niego gapiono i szeptano za jego plecami, a jeśli coś miało nastąpić (i to wkrótce) to właśnie to. Bo kiedy najważniejsze dziecię Światła w wieku siedemnastu lat budzi się ze wzrostem drugoklasisty, plotki i spekulacje będą czymś nieuniknionym. Gryfon szybko usiadł, chcąc ochronić swoją prywatność kilka minut dłużej. Na jego szczęście śniadanie dobiegało końca i większość studentów oraz nauczycieli opuściła Wielką Salę, dając im chwilę na prywatną rozmowę.

 

Hermiona wyglądała na pogrążoną w myślach starając się rozwiązać tę niecodzienną zagadkę. Ron w tym czasie zajął się wpychaniem ogromnej ilości jajek i bekonu do swoich ust, natomiast Harry jakoś stracił apetyt. Zarówno z nerwów jak i z powodu rudzielca, który zajął się teraz niszczeniem biednego, belgijskiego wafla. Po krótkim namyśle Harry wybrał opcję cichego obserwatora.

 

Ron nie zmienił się dużo podczas ich sześcioletniej znajomości. Wciąż był najwyższym dzieciakiem w klasie z imponującym wzrostem 190 centymetrów. Wciąż miał oślepiająco rude włosy i masę piegów na całym ciele, ale w ciągu ostatniego roku pojawiły się u niego cechy odróżniające chłopców od mężczyzn. Miał teraz szeroką klatkę piersiową i spory zestaw mięśni wyrobionych podczas treningów quidditcha, przez co wyglądał trochę jak gracz rugby.

 

Hermiona była nadal… Hermioną. Jej brązowe włosy wciąż kręciły się jak szalone i już dawno zaprzestała walki z nimi. Najczęściej zaplatała je w luźny kok lub upinała za pomocą jednego ze swoich piór do pisania. Jej przednie zęby wciąż były trochę przyduże, jednak dzięki małej przygodzie kilka lat temu zdołała je zmniejszyć do bardziej ludzkich rozmiarów. Teraz, w wieku siedemnastu lat, była kobietą i miała odpowiednie krągłości, by poprzeć te tezę.

 

Harry pomyślał o reszcie swoich znajomych. W każdym z nich, a przynajmniej w ich ciałach, zmieniło się coś niewytłumaczalnego i jednocześnie oczywistego, pomimo że wciąż wyglądali tak samo. Nawet Neville wyglądał na wyższego i stracił swój „dziecięcy tłuszczyk”. Potter przez to wszystko szybko popadł w mini-depresję. Nie miał szerokich ramion i pomimo mięśni wyrobionych podczas treningów i prac w domu wujostwa, wciąż był cholernie szczupły. Jego głos zmienił się od czasu pierwszego roku, ale daleko mu było do barytonu Rona, a przy głębokim, basowym głosie Seamusa brzmiał jak żałosny pisk. Jego stare szkła wciąż tkwiły mu na nosie. Włosy sterczały mu bardziej niż kiedykolwiek, nadając mu wygląd dziecka, które nigdy nie widziało grzebienia. W skrócie – Do cholery, Potter! rozbrzmiał cichy głos w jego głowie. Teraz ty sypiesz krótkimi żartami! – odstawał od reszty, nawet przed tą tajemniczą utratą wzrostu. Ale przynajmniej żyję, pomyślał. Pokonałem Voldemortem i może wyglądam jak karzeł, ale jestem bardzo żywym karłem. Z jego rozmyślań wyrwała go Hermiona, która postanowiła zadać mu kilka pytań.

 

- Czy czułeś się dziwnie podczas snu?

 

- Artuje obie? – zapytał Ron z ustami pełnymi… co to było? Przypieczona potrawka? – Arry pi ak abity.

 

- Dziękuje, Ronaldzie. Jestem pewna, że jest, tak jak mówisz, jednak chciałabym, żeby to on odpowiedział na moje pytania, a nie ty. I bardzo cię proszę, zamykaj usta, gdy jesz. To obrzydliwe.

 

Ron wyburczał coś pod nosem i powrócił do dziesiątkowania swojego śniadania.

 

Hermiona potrzasnęła głową, uśmiechając się leciutko.

 

- W każdym razie, Harry, czułeś cokolwiek?

 

- Nie, śpię jak zabity.

 

- To nie czas, żeby udawać bystrzaka, przyjacielu. A wczoraj? Czułeś się dziwnie w pociągu lub podczas uczty? – Hermiona wyglądała na podekscytowaną i Harry odniósł wrażenie, że myśli, iż w tym leży rozwiązanie sprawy.

 

- Nie, a powinienem?

 

- Mówiąc szczerze, stary – powiedział Ron, przełykając jedzenie chyba po raz pierwszy tego ranka – zachowywałeś się wczoraj trochę śmiesznie.

 

- Jak to śmiesznie? – Harry naprawdę nic dziwnego nie zauważył. To była zwykła uczta powitalna za wyjątkiem tego, że było o wiele więcej nowych uczniów. – Śmiesznie „Och, Merlinie, jaki on jest zabawny”, czy śmiesznie „Och, matko, jak mi go żal”?

 

- W zasadzie… ani jedno, ani drugie. Zachowywałeś się po prostu… inaczej.

 

- Ron próbuje powiedzieć – zaczęła Hermiona – że zachowywałeś się wczoraj, tak jakbyś był… pobudzony.

 

- Pobudzony?

 

- Tak! – wykrzyknął Ron, szczęśliwy, że Hermiona tak dobrze to ujęła. – Pobudzony, dokładnie tak jakbyś zjadł za dużo czekolady czy coś. Byłeś bardzo rozmowny…

 

- … i ożywiony…

 

- … i nerwowy…

 

- … a tak naprawdę zjadłeś tylko deser…

 

- … i chichotałeś, co było cholernie dziwne, stary.

 

Harry, który czuł się jak na meczu tenisa, obserwując dwójkę przyjaciół, w końcu załapał ostatnie zdanie Ron.

 

- Ja nie chichoczę! – wykrzyknął oburzony.

 

- Przykro mi, stary, ale to prawda. I to kilka razy.

 

- Hermiono?

 

- Myślę, że Ron trochę przesadza, ale śmiałeś się wczoraj uroczo, Harry. Nigdy nie widziałam, żebyś zachowywał się tak figlarnie.

 

Harry jęknął i położył głowę na swoich ramionach. Świetnie, po prostu świetnie. “Uroczy” i „figlarny”. Dwa przymiotniki, którymi chce być opisany każdy siedemnastolatek.

 

- Fantastycznie. Jestem dziewczyną – wymruczał w blat stołu, na co Ron wybuchnął gromkim śmiechem, zrzucając przy tym swój kubek. Harry instynktownie wyciągnął rękę i złapał go, nim zdążył zderzyć się z podłogą. Reakcja rudzielca sprawiła, że kilka ciekawskich głów odwróciło się w ich stronę.

 

- Ron, uspokój się, a co do ciebie, Harry – nie jest tak źle; takie zachowanie w ogóle nie świadczy o tym, że zmieniasz się w dziewczynę. Mówiąc szczerze jestem urażona tym, że postrzegasz kobiety jako bezmózgie, chichoczące…

 

- Zwolnij, Hermiono! – Harry wiedział, że musi działać szybko, bo inaczej gniew przyjaciółki będzie ogromny. – Wcale tak nie myślę! Po prostu, męskie ego nie lubi takich słów jak „uroczy” i „figlarny”. Wolimy być opisywani jako krzepcy, przystojni, wysportowani… - Ron parsknął w swoje mleko, prawie ochlapując nim Hermione. – Tak, Ron, wiem, że żadna z tych rzeczy do mnie nie pasuje, dziękuję ci. – Harry zakończył z uśmiechem, rzucając kawałkiem jajka w swojego rudowłosego przyjaciela.

 

Ron zawsze sprawiał, że czuł się lepiej, nawet jeśli chodziło o śmianie się z samego siebie. Hermiona wymruczała coś mrocznego na temat męskiego ego, ale jej oczy mówiły, że nie jest wściekła tylko rozdrażniona ich nieporadnością.

 

- W każdym razie – zaczęła, wracając do głównego problemu – byłeś wczoraj uroczy i to nie jest zła rzecz. Poza tym wydaje mi się, że twoje zachowanie i nagła utrata wzrostu są ze sobą połączone, ale nie mam pojęcia w jaki sposób. Dwie rzeczy to za mało, żeby wysnuć jakieś dogłębne wnioski.

 

- Może to jakiś urok lub klątwa? – zaproponował Ron znad swojego talerza. Harry, który czuł się już lepiej, postanowił spróbować trochę jajek, jednak po jednym kawałku, zdecydował się na zwykłego tosta. Nie miał pojęcia, jak Ron może jeść ich takie ilości. Smakowały… dziwnie.

 

- Klątwa odpada. Harry musiałby skurczyć się od razu w momencie jej rzucenia, a przy rzucaniu uroku potrzebny jest kontakt wzrokowy, więc jeśli nie był to któryś z chłopców w dormitorium, w co szczerze wątpię, problem Harry’ego jest innej natury. Jednak, żeby być pewnym…

 

Hermiona szybko wyciągnęła różdżkę i wycelowała w twarz przyjaciela. Harry’ego po raz kolejny zadziwił fakt, jak straszna może być Hermiona Granger, gdy tylko tego chce. Rzuciła kilka zaklęć i wykonała kilka dziwnych ruchów. Po chwili pokręciła głową.

 

- Nic a nic. Nie wykryłam żadnych klątw czy uroków. Moje zaklęcia nie mają takiej mocy jak twoje, Harry, ale jestem pewna, że wykryłabym każdą klątwę rzuconą na ciebie w tym zamku.

 

Gryfon zarumienił się, słysząc ten komplement i wymruczał coś o potrzebie udania się na zajęcia. Nie chciał ruszać się z miejsca i słuchać opinii kolegów o jego nowej, nieco innej, posturze.

 

- Nie martw się, stary – pocieszył go Ron, gdy wstawali ze swoich miejsc i ruszyli w stronę wyjścia. – Ludzie zawsze będą gadać, ale masz nas, Gryfonów. Lojalność, miłość i jedność to u nas najważniejsze cechy!

 

- Hej, Harry! – wykrzyknął nagle Seamus. – Jak tam odruchy szukającego? Myślisz, że zdobędziesz Puchar?

 

Irlandczyk wyszczerzył się i rzucił w jego stronę jabłko. Finnigan – zapalony fan quidditcha – postawił sobie za punkt honoru utrzymanie zdolności Harry’ego w pełnej gotowości i rzucał w niego różnymi przedmiotami każdej nadarzającej się okazji. Dziś nie było inaczej, ale dzięki jego okrzykowi Harry był w stanie złapać owoc, nie odwracając nawet głowy w jego stronę.

 

- Stary, jak to zrobiłeś? – zapytał z podziwem Dean, gdy tylko on i Seamus znaleźli się wystarczająco blisko.

 

Harry wzruszył ramionami, a Ron poczochrał jego włosy; zadanie, które teraz było o wiele łatwiejsze, biorąc pod uwagę jego obecny wzrost.

 

- Jest po prostu szybki – powiedział dumnie.

 

Seamus parsknął głośno.

 

- Chyba po prostu niski! Jasna cholera, stary, co ci się stało? Wyglądasz jak jakiś pierwszak!

 

- Och, tak. – Harry zwrócił się w stronę rudzielca. – Już czuję tę miłość i lojalność. Śmieszne uczucie, nie powiem.

 

Nasz bohater opuścił Wielką Salę w towarzystwie dwóch rozbawionych chłopców, zmartwionej Hermiony i pełnego współczucia Rona.

 

Miał dziwne uczucie, że to będzie bardzo długi dzień.

 

 

Rozdział II – Kto w ogóle chce się przyjaźnić z ogromnym wombatem?

 

- Wiesz – szepnęła do niego Hermiona w drodze na transmutację – braliśmy pod uwagę klątwy i uroki, ale są też inne rzeczy, które mogły przyczynić się do tego, że się zmniejszyłeś.

 

Harry rozejrzał się szybko upewniając się, że Seamus i Dean nie będą mogli ich podsłuchać. Może i wiedzą już, że jest karłem, ale wolał nie słyszeć ich teorii na ten temat. Zadowolony z faktu, że Ron zajmował ich rozmową o quiddtichu, odwrócił się w stronę przyjaciółki.

 

- Co masz na myśli? – zapytał.

 

- No więc próbowałam sobie przypomnieć wszystkie książki, które przeczytałam o czarnej magii i te które mogłyby być pomocne w… - zamilkła widząc spojrzenie Harry’ego. – No co? Powinieneś być zadowolony z tego, że jestem taka oczytana! W każdym bądź razie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że zachowywałeś się dziwnie na wczorajszej uczcie, to mógł być jakiś eliksir, który ktoś dodał do twojego jedzenia.

 

- Ale wszystko smakowało normalnie...

 

- To nic nie znaczy, Harry. Są eliksiry, które nie mają smaku.

 

- No dobrze, więc eliksiry to też jakaś opcja. Skąd dowiemy się więcej?

 

- Porozmawiamy z profesorem Snape’em.

 

- Ummmm…

 

- Och, Harry, profesor Snape nie jest taki zły. Poza tym pracowałeś z nim cały zeszły rok na rzecz wojny, a on jest najbardziej doświadczoną i godną zaufania osobą, jeśli chodzi o eliksiry.

 

Nie chodziło wcale o to, że Harry nie zgadzał się z tym, co powiedziała Hermiona. Wręcz przeciwnie. Snape wcale nie był taki zły i podczas tych wszystkich przygotowań do wojny zrodziło się pomiędzy nimi coś w rodzaju… pozrozumienia. W zasadzie Gryfon nauczył się szanować i podziwiać byłego szpiega oraz polubił przebywanie w jego towarzystwie. I właśnie dlatego chciał teraz trzymać się od niego jak najdalej. Wiedział, że Snape najprawdopodobniej zruga go za wzięcie jakiegoś nieznanego eliksiru i będzie szydził z jego niewiedzy. Tak, najlepiej odwlec to jak najdłużej się da.

 

- Proszę, Hermiono, czy jest jakaś inna opcja?

 

- Oczywiście. Możemy odwiedzić Madam Pomfrey.

 

- A więc wybieram bramkę numer trzy – wymruczał posępnie. N...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin