Jeffrey Archer Stan Czwarty Michaelowi ijudith Nota od autora W maju 1789 roku Ludwik XVI zwo�a� do Wersalu Stany Generalne. Stan pierwszy reprezentowa�o trzystu duchownych. Stan drugi trzystu szlachty. Stan trzeci sze�ciuset pos��w z gminu. Kilka lat p�niej, po Rewolucji Francuskiej, Edmund Bur- ke spogl�daj�c w g�r� na Galeri� Reporter�w w Izbie Gmin, rzek�: �Oto tam siedzi stan czwarty i on jest wa�- niejszy ni� tamci wszyscy". PӏNOWIECZORNY DODATEK NADZWYCZAJNY Magnaci prasowi walcz� o ocalenie swoich imperi�w I The GLOBE 5 listopada 1991 Armstrong bankrutem W�a�ciwie nie mia� szans. Ale Richard Armstrong dotych- czas nigdy si� nie przejmowa� brakiem szans. - Faites vos jeux, mesdames et messieurs. Prosz� obsta- wia�. � Armstrong spojrza� na zielone sukno. G�ra czerwonych �eton�w, kt�r� ustawiono przed nim dwadzie�cia minut wcze�niej, zmala�a do pojedynczego stosiku. Tego wieczo- ru straci� ju� czterdzie�ci tysi�cy frank�w - ale c� znaczy- �o czterdzie�ci tysi�cy frank�w, kiedy si� roztrwoni�o mi- liard dolar�w w ci�gu ostatnich dwunastu miesi�cy? Pochyli� si� do przodu i wszystkie pozosta�e �etony po- stawi� na zero. - Les jeux sont faits. Rien ne va plus - oznajmi� krupier wprawiwszy p�ynnym ruchem r�ki ko�o ruletki w ruch. Ma�a bia�a kulka zacz�a kr��y� wok�, po czym podskaku- j�c wpada�a kolejno w male�kie czarne i czerwone prze- gr�dki. Armstrong zapatrzy� si� w przestrze�. Nawet wtedy, gdy kulka ostatecznie znieruchomia�a, nie opu�ci� wzroku. - Vingt-six - og�osi� krupier i natychmiast zacz�� zagar- nia� �etony, kt�re t�oczy�y si� we wszystkich przegr�dkach opr�cz tej oznaczonej numerem dwadzie�cia sze��. Armstrong odszed� od stolika nawet nie patrz�c w stro- n� krupiera. Min�� powoli obl�one sto�y do gry w tryktra- ka i ruletk�, a� dotar� do dwuskrzyd�owych drzwi, wiod�- cych do realnego �wiata. Wysoki m�czyzna w b��kitnym 11 surducie otworzy� jedno skrzyd�o i u�miechn�� si� do zna- nego gracza, oczekuj�c zwyczajowego, stufrankowego na- piwku. Ale tego wieczoru si� zawi�d�. Id�c tarasowato opadaj�cym, bujnym parkiem i mijaj�c fontann�, Armstrong przeci�ga� r�k� po g�stych, czarnych w�osach. Up�yn�o czterna�cie godzin od nadzwyczajnego zebrania rady nadzorczej w Londynie i zaczyna� ju� odczu- wa� zm�czenie. Mimo swej tuszy - nie sprawdza� wagi od kilku lat - kroczy� �wawo promenad� i zatrzyma� si� dopiero przed swoj� ulubion� restauracj� nad zatok�. Wiedzia�, �e wszystkie stoliki s� zarezerwowane co najmniej na tydzie� z g�ry i na my�l o k�opocie, jaki sprawi, u�miechn�� si� pierwszy raz tego wieczoru. Pchn�� wahad�owe drzwi restauracji. Wysoki, szczup�y kelner zast�pi� mu drog� i nisko si� sk�oni� usi�uj�c ukry� zaskoczenie. - Dobry wiecz�r panu - powiedzia�. - Jak mi�o zn�w pa- na widzie�. Czy kto� b�dzie panu towarzyszy�? - Nie, Henri. � Starszy kelner szybko poprowadzi� niespodziewanego go�cia przez zat�oczon� restauracj� do ma�ego stolika w niszy. Gdy tylko Armstrong usiad�, kelner poda� mu wielk�, oprawn� w sk�r� kart� da�. Armstrong potrz�sn�� g�ow�. - Daj spok�j, Henri. Przecie� dobrze wiesz, co lubi�. Starszy kelner zachmurzy� si�. Europejscy monarcho- wie, gwiazdy z Hollywood, nawet w�oscy futboli�ci nie pe- szyli go, ilekro� jednak Richard Armstrong zjawia� si� w restauracji, wyprowadza� go z r�wnowagi. A teraz jeszcze ��da�, �eby dobra� mu menu. Dobrze chocia�, �e ulubiony stolik s�awnego go�cia by� wolny. Gdyby Armstrong przy- szed� kilka minut p�niej, musia�by czeka� przy barze, a� mu obs�uga pospiesznie ustawi stolik na �rodku sali. Ledwie Henri roz�o�y� Armstrongowi na kolanach ser- wet�, kelner serwuj�cy wina ju� mu nalewa� do kieliszka jego ulubionego szampana. Armstrong spogl�da� przez okno w dal, ale nie widzia� wielkiego jachtu przycumowa- 12 nego na p�nocnym cyplu zatoki. My�lami by� siedemset mil st�d, przy �onie i dzieciach. Jak zareaguj�, kiedy us�y- sz�, co zasz�o? Postawiono przed nim zup� z homara, o umiarkowanej temperaturze, tak �e m�g� od razu zacz�� je��. Nie lubi� czeka�, a� potrawa ostygnie. Ju� wola�by raczej si� popa- rzy�. Ku zdziwieniu starszego kelnera jego go�� nadal wpa- trywa� si� w dal, kiedy po raz drugi nalewano mu szampa- na. Jak szybko, zastanawia� si� Armstrong, jego koledzy z rady nadzorczej -.w wi�kszo�ci figuranci z tytu�ami lub koneksjami zaczn� wycofywa� si� chy�kiem i dystanso- wa� od "niego, kiedy bilans firmy zostanie podany do wia- domo�ci publicznej? Tylko sir Paul Maitland, jak przy- puszcza�, b�dzie w stanie ocali� swoj� reputacj�. Armstrong schwyci� deserow� �y�eczk�, zag��bi� j� w czarce i zacz�� czerpa� zup� szybkimi, rytmicznymi*ru- chami. . Go�cie przy s�siednich stolikach od czasu do czasu od- wracali si� i obrzucali go spojrzeniem, po czym szeptali konspiracyjnie mi�dzy sob�. - To jeden z najbogatszych ludzi �wiata - informowa� miejscowy bankier swoj� m�od� towarzyszk�, kt�r� pierw- szy raz zaprosi� do restauracji. Jego s�owa wywar�y na niej nale�yte wra�enie. Normalnie Armstrong upaja�by si� my- �l� o swej popularno�ci. Ale dzi� wiecz�r nawet nie zauwa- �a� wsp�biesiadnik�w. My�lami by� w sali konferencyjnej pewnego banku szwajcarskiego, gdzie zdecydowano, �e przedstawienie zostanie zako�czone - i to z powodu g�u- pich pi��dziesi�ciu milion�w dolar�w. Pusta czarka po zupie zosta�a b�yskawicznie sprz�tnie^ ta, gdy Armstrong podni�s� do ust lnian� serwetk�. Star- szy kelner a� za dobrze wiedzia�, �e ten go�� nie lubi przerw mi�dzy daniami. Na stoliku wyl�dowa�a teraz sola z Dover, bez o�ci - Arm- strong nie cierpia� zb�dnej fatygi. Obok postawiono talerz z jego ulubionymi frytkami i butelk� pikantnej przyprawy - t� jedn�, jak� trzymano w kuchni dla jedynego go�cia, kt�- 13 ry jej u�ywa�. Armstrong z roztargnieniem zdj�� nakr�tk�, przechyli� butelk� i energicznie ni� potrz�sn��. Olbrzymia br�zowa kropla spad�a na ryb�. Armstrong wzi�� do r�ki n� i r�wno rozsmarowa� sos na bia�ym mi�sie. Tego ranka omal nie przerwano obrad rady nadzorczej, gdy sir Paul zrezygnowa� z prezesury. Kiedy si� uporano z �innymi sprawami�, Armstrong szybko wyszed� z sali ob- rad i pojecha� wind� na dach, gdzie czeka� jego w�asny he- likopter. Pilot sta� oparty o balustrad� i z lubo�ci� zaci�ga� si� pa- pierosem. - Heathrow! - warkn�� Armstrong, nie zastanawiaj�c si� ani chwili nad uzyskaniem zgody kontroli lot�w czy wy- znaczeniem momentu startu. Pilot szybko zdusi� papierosa i pobieg� w kierunku l�dowiska. Kiedy przelatywali nad londy�skim City, Armstrong zacz�� wyobra�a� sobie seri� wydarze�, jakie rozegraj� si� w ci�gu najbli�szych kilku godzin, je�li si� nie uda jakim� cudownym sposobem wy- trzasn�� pi��dziesi�t milion�w dolar�w. Pi�tna�cie minut p�niej helikopter wyl�dowa� na pasie dla samolot�w prywatnych terminalu numer pi��, znanym jedynie tym, kt�rych sta� na jego u�ywanie. Armstrong opu- �ci� si� na ziemi� i wolno skierowa� kroki w stron� swojego prywatnego odrzutowca. Inny pilot, oczekuj�cy jego rozkaz�w, powita� go u szczy- tu schodk�w. - Nicea - rzuci� Armstrong i skierowa� si� ku ty�owi sa- molotu. Pilot znik� w swojej kabinie; przypuszcza�, �e �kapitan Dick" wybiera si� do Monte Carlo, �eby przez kilka dni pop�ywa� na swym jachcie. Prywatny ma�y odrzutowiec golfsztrom wzbi� si� w po- wietrze i skr�ci� na po�udnie. Podczas dwugodzinnego lotu Armstrong wykona� tylko jeden telefon, mianowicie do Jacquesa Lacroix w Gene- wie. Jednak�e, chocia� prosi� i nalega�, odpowied� by�a niezmienna: 14 - Prosz� pana, musi pan dzisiaj przed zamkni�ciem banku zwr�ci� pi��dziesi�t milion�w dolar�w, gdy� w prze- ciwnym wypadku b�d� zmuszony przekaza� spraw� do na- szego wydzia�u prawnego. Drug� czynno�ci�, na jak� zdoby� si� Armstrong w cza- sie lotu, by�o dok�adne podarcie dokument�w z teczki, kt�r� sir Paul zostawi� na stole w sali obrad. Nast�pnie po- szed� do ubikacji i spu�ci� z wod� drobne skrawki papieru. Kiedy samolot ko�owa� na lotnisku w Nicei, pod same schodki podjecha� mercedes z szoferem. �adne s�owo nie pad�o, gdy Armstrong sadowi� si� z ty�u: szofer nie musia� pyta�, dok�d ma zawie�� swego pryncypa�a. Armstrong nie odezwa� si� podczas ca�ej podr�y z Nicei do Monte Carlo - w ko�cu szofer nie by� cz�owiekiem, kt�ry m�g�by mu po- �yczy� pi��dziesi�t milion�w dolar�w. Zajechali na przysta�. Kapitan jachtu sta� wypr�ony i czeka�, �eby powita� Armstronga na pok�adzie. Chocia� Armstrong nie uprzedza� nikogo o swoich zamiarach, trzy- nastoosobowa za�oga �Sir Lancelota" zosta�a zawczasu po- wiadomiona, �e szef jest w drodze. - Ale B�g jeden wie, dok�d - brzmia�y ostatnie s�owa sekretarki. Ilekro� Armstrong postanawia�, �e pora jecha� na lotni- sko, b�yskawicznie informowano jego sekretark�. Tylko w ten spos�b ludzie z jego personelu rozsianego po ca�ym �wiecie mogli utrzyma� si� w pracy d�u�ej ni� tydzie�. Kapitan by� niespokojny. W najbli�szym czasie nikt nie spodziewa� si� szefa: dopiero za trzy tygodnie mia� przyje- cha� z rodzin� na dwutygodniowe wakacje. Kiedy rano za- telefonowano z Londynu, szyper by� akurat w miejscowej stoczni, pilnuj�c drobnych napraw jachtu. Co prawda nikt nie wiedzia�, dok�d Armstrong si� udaje, ale kapitan wo- la� nie ryzykowa�. Uda�o mu si�, sporym kosztem, odebra� jacht ze stoczni i przycumowa� do nabrze�a na par� minut przed przybyciem szefa do Francji. Armstrong przeszed� pomostem obok czterech m�- czyzn w nienagannych bia�ych mundurach, kt�rzy stali wy- pr�eni, z palcami przytkni�tymi do czapek. Zrzuci� panto- 15 fle i skierowa� si� w d�, do pomieszcze� prywatnych. Gdy otworzy� drzwi swojej kabiny, zobaczy� na stoliku przy ��- ku pi�trz�cy si� stos faks�w; wida� niekt�rzy przewidzieli jego przyjazd. Czy�by Jacques Lacroix zmieni� zdanie? Natychmiast odrzuci� t� my�l. Od lat mia� do czynienia ze Szwajcarami i zna� ich a� za dobrze. S� konserwatywn� i pozbawion� wyobra�ni nacj�; najwa�niejsze dla n...
pokuj106