Kazimierz Brandys Matka Kr�l�w Jest to historia pewnej kobiety, kt�ra nazywa�a si� �ucja Kr�l. Rzecz si�ga lat przedwojennych, gdy m�� jej, Stanis�aw, upi� si� i wpad� pod tramwaj na ulicy �elaznej. Ko�a obci�y mu nogi. Dzia�o si� to w Warszawie za rz�d�w starego Marsza�ka. Oto pocz�tek historii: �ucja Kr�l, wdowa, lat trzydzie�ci. Koledzy m�a z�o�yli si� na pogrzeb. Zosta�a z trzema synami, czwarty urodzi� si� po pogrzebie. Tragarz Cyga - przyjaciel m�a; podobny do wo�u z pag�rkowatym karkiem por�ni�tym �ladami powrozu. W niedziel� przyni�s� jej z�otych czterdzie�ci pi��. Tyle uzbierali koledzy. Po zap�aceniu reszty za pogrzeb starczy do ko�ca miesi�ca. Sta� ze zmoczon� czapk� w r�ku. Chcia� co� powiedzie�, a �ucja chcia�a, �eby ju� poszed�. - Zostawi� was nie w por� - rzek�. - A kiedy zostawia si� w por�? - odpar�a. Po jego wyj�ciu siedzia�a wyprostowana, z r�kami skrzy�owanymi na piersiach. Przeliczy�a pieni�dze. Deszcz usta�, zmierzcha�o si�. Z podw�rka dochodzi�y wojenne okrzyki jej syn�w. Nazajutrz kupi�a drzewo i chleb. Przyd�wiga�a je do domu, ch�opcy grali w guziki na pod�odze, sprzeczaj�c si� szeptem. Zacz�� si� nowy dzie�. "Ja, �ucja Kr�l, pisz� list do Pana Prezydenta, �eby mi dopom�g� w ci�kim po�o�eniu. Wdowa z czworgiem dzieci szukaj�ca pracy, zamieszkuj� w suterenie przy ulicy Grzybowskiej, kt�ra jest nor� wilgotn�. Ple�nieje w niej chleb. Do fabryki nie chc� mnie przyj��, nie ma miejsc. Ju� trzeci miesi�c, jak urodzi�am czwartego syna, chodz� na pos�ugi sprz�ta� i pra�. Sama czworga dzieci utrzyma� nie mog�. Pisz� do Pana Prezydenta, jak do Ojca Chrzestnego, �eby mi znalaz� sta�� prac�. Najlepiej w jakiej fabryce. Dzieci chc� wychowa� na uczciwych ludzi dla Polski. Na adres Zamek w Warszawie - �ucja Kr�l z ulicy Grzybowskiej, nie zatrudniona wdowa." - Nie wiem, czy przyjdzie odpowied� - m�wi� Wiktor Lewen. Mieszka� na Granicznej, w spisie lokator�w figurowa� jako doktor praw. Gdy przysz�a pierwszy raz po bielizn�, spieszy� si� do s�du. - Czterech syn�w? - powt�rzy� ze zdziwieniem. Spojrza� na ni�. Mia� brzydk� twarz, ale oczy pod szerokim czo�em udziela�y jej �wiat�a. �ucja sta�a w progu. Czarna chustka zsun�a jej si� z ramion. Ile policzy� za sztuk� bielizny? - "Zaraz si� o to spyta - my�la�a - Bo�e, pom� mi." Zapyta�, czy od dawna m�� pi�. Zaczerwieni�a si�. Od niedawna. Po redukcji w warsztatach kolejowych zosta� pakierem na dni�wk�, od tego czasu pi�. Przeczuwa�a, �e grozi mu co� z�ego. - Nie pi� ze szcz�cia - powiedzia� Lewen. Chodzi� po pokoju, z papierosem zgryzionym w k�cie ust, pozostawiaj�c w powietrzu mgliste znaki dymu. Sp�ni si� do s�du, niepokoi�a si� �ucja. Kto jest sekretarzem Zwi�zku? Nie, nie zwr�ci�a si� jeszcze o zasi�ek. Ludzie radzili jej p�j�� do pos�a Buchnera. Ale pose� Buchner nie zna� m�a. - Buchner?... - zastanowi� si� szukaj�c teczki. - Pan doktor go zna? - szepn�a. - Nie. Ale mo�e poznam - u�miechn�� si� Lewen. - Mamy wsp�lnych znajomych. Prosz� nie traci� nadziei, �ucjo. B�d� o tym pami�ta�. - Spakuj� bielizn� - powiedzia�a. Na schodach zatrzyma� j� i spyta�, czyby od jutra nie mog�a u niego sprz�ta�. Zgodzi�a si�. W ten spos�b rozpocz�a si� ich wsp�lna sprawa. Spieszy� si� nie do s�du, lecz na ulic� �abi�. Tytu�owano go "panem doktorem", nie by� jednak lekarzem; pracowa� w kancelarii adwokata Steckiego, obro�cy wi�ni�w politycznych. Stecki i jego c�rka Marta to nieco inny adres: ulica Kr�lewska. Natomiast na �abiej, w d�ugiej i w�skiej cukierni Wiktor Lewen spotyka� si� z Grzegorzem: masywna, pochylona g�owa i oczy o ci�kim po�ysku spod nasuni�tych powiek; m�wi szeptem, patrz�c w marmurowy wierzch stolika. Lewen s�ucha wiadomo�ci o sytuacji politycznej i bie��cych zadaniach. Z polecenia partii wszed� w sk�ad redakcji nielegalnego tygodnika "Wola Ludu". S�dzi, �e jego stulecie odda cz�owiekowi, co ludzkie: ziemi�, maszyny i wolno��; z zalet cz�owieka najwy�ej stawia wierno�� i odwag�, nie upokarza s�abszych. Cz�owiek siedz�cy naprzeciw niego przyjecha� niedawno z Kraju Rad. Milionowy traktor, zbo�e socjalistycznej Ukrainy. Wiadomo�ci o towarzyszach niemieckich. Mas�wka u "Lilpopa", strajk protestacyjny w zwi�zku z procesem "Szesnastki" z Kpzu. - My�licie o czym innym? - pyta Grzegorz. Lewen czuje na sobie jego pilny wzrok. - S�ucham was. Ale nie potrafi odsun�� wspomnienia tej kobiety. Przyrzek� jej pom�c. Jak mu na imi�? Jerzy. Jerzy Buchner. - Znacie mo�e Buchnera ze Zwi�zk�w Zawodowych? - Kelner wyda� reszt� i odszed�. - Chodzi wam o kontakt? - Tak. Grzegorz spogl�da w p�kni�ty marmur stolika. Lewen odczuwa skr�powanie przed�u�aj�c� si� cisz�. Ten cz�owiek zawsze go onie�miela. S�owa i nazwiska sztywnia�y w jego obecno�ci, unieruchamia� je swoim milczeniem. Osch�y, nieznaczny szept: - Od dawna szukacie kontaktu z Buchnerem? - Nie - odpar� Lewen. - Sprawa pewnej kobiety. Warto by jej pom�c. Buchner... Umilk�. �mieszne, �e ci�gle wymienia to nazwisko. Buchner. Pami�ta� czyj�� przychyln� opini� o jego artykule. Rok albo dwa lata temu. Ale teraz - czy wie, o kim m�wi? - M�wili�cie o jakiej� kobiecie - odezwa� si� Grzegorz. - Partyjna? - To zupe�ny przypadek - t�umaczy Lewen. - Chodzi o rent� czy zasi�ek. Osobista sprawa. Chcia� znowu wspomnie� o Buchnerze, ale przerwa�. Wykruszy� tyto� ze zgniecionego ogarka. Liczy�a na jego pomoc. Sta�a przed nim, a on wykona� ma�y gest lito�ci. - Takich kontakt�w nie mog� wam zapewni� - ko�czy p�g�osem Grzegorz. Dok�adnie zapi�� p�aszcz. - Powinni�cie uwa�a� na stosunki z lud�mi. To wasz partyjny obowi�zek. Wsta�. Lewen siedzia� jeszcze; po�egna� go jak zwykle, swobodnie i do�� g�o�no: - Czo�em, majorze. - Nie zd��y� ju� spotka� jego spojrzenia i pomy�la�, �e zasz�a tu jaka� niepotrzebna rzecz. Czu� w ustach gorycz po papierosie. "To absurd - �achn�� si� w duchu. - Obieca�em jej pom�c. Jego racja w stosunku do mnie nie jest wystarczaj�ca wobec niej. C� by jej pozosta�o? Czeka� na odpowied� z Zamku?" Pozosta� jeszcze tragarz: to niski olbrzym wpisany w kul�. Wiosn� o�wiadczy� si� �ucji. Ch�opcy ju� spali, na podw�rzu szczury szele�ci�y w �mieciach. Cyga patrzy� spode �ba na jej pe�ne bia�e rami�. Pochylona nad bali� odgarnia�a z czo�a ciemne skr�cone w�osy. Kiedy mu odm�wi�a, nie przesta� przychodzi� i w sobot� przyni�s� Klemensowi r�owy cukierek na patyku. - Lizak - powiedzia� Klemens. Cyga wyj�� �wiartk�. Tego dnia mia� przeprowadzk� z Gr�jeckiej na Mokot�w. �ucja s�ucha�a o ci�kich szafach i kredensach, kt�re d�wiga� owi�zany grubym konopnym powrozem. Ods�oni� r�kaw koszuli i pokaza� nabrzmia�e g�ry swoich mi�ni. �ucji m�ci�o si� w g�owie od w�dki. "Nie wyjd� za niego - my�la�a - b�dzie pi� i robi� mi dzieci". Ale pewnego dnia pojechali na maj�wk� za Piaseczno i tam mu uleg�a. Kiedy wieczorem wracali kolej�, zdawa�o jej si�, �e zza szyby patrzy na ni� Wiktor Lewen. "O czym on my�li?" - dziwi si� �ucja. - Obieca� napisa� list do pos�a Buchnera - sam, nie musia�a go prosi�. Zabroni� jej dzi�kowa�. Powiedzia�: - Nic mnie to nie kosztuje. - Cyga �pi z otwartymi ustami, oparty g�ow� o jej rami�. Przypomnia�a sobie, �e zalega z komornym 27 z�otych. U�pyn�� ju� rok od czasu, gdy wys�a�a list do Prezydenta. Administrator ostrzega przed eksmisj�. - Wi�c co mam robi�? - pyta �ucja nie spuszczaj�c z niego br�zowo_szarych oczu - i�� z dzie�mi na bruk? - Pani by mog�a znacznie lepiej zarabia� - twierdzi administrator. - Niech si� pani rozejrzy. Na przyk�ad panna Majewska z oficyny. P�aci co miesi�c jak w zegarku. - Nie - za�mia�a si� �ucja - ja nie panna Majewska. Zarabiam r�kami, nie czym innym. - A za to inne lepiej p�ac� - rzek� administrator si�gaj�c po melonik. I doda�, �e jeden z jego przyjaci� interesuje si� �ucj�. Podobno wybiera si� z wizyt�. Wybra� si� w trzy dni p�niej, ale nie zasta� jej w domu. Roman i Zenon m�wili, �e czeka� p� godziny. Podobno z nimi rozmawia�. Co mu powiedzieli? Bli�niacy pokr�cili g�owami, �e nic. �ucja przyjrza�a im si� bystro: solidni, kr�tkonodzy, mrukliwi, zawsze jej byli troch� obcy. Czasem ogarnia� j� gniew. Nie tak dawno karmi�a ich piersi�, ludzie m�wili o nich: synowie �ucji, a teraz, w zesz�ym tygodniu, us�ysza�a przechodz�c podw�rzem, jak ch�opak z s�siedniej ulicy powiedzia� do drugiego: - To matka Kr�l�w z sutereny. - Poczu�a wtedy zarazem dum� i z�o��. "Dam ja wam matk� Kr�l�w" - pomy�la�a z furi�. Lecz znajomy administratora nie mia� dla nich s��w. I twierdzi�, �e kiedy przyszed� po raz pierwszy, zachowali si� jak m�drzy ludzie. - A po co pan tu przyszed�? - mrukn�a �ucja. Zawaha� si� i odpar�, �e to trudno wyt�umaczy� w dw�ch s�owach. - Pani pali? - Nauczy�a si� pali� papierosy, kt�rymi cz�stowa� j� Cyga, ale teraz odm�wi�a. - Jagosz - rzek� unosz�c si� z lekka. - Mam syna w tym samym wieku co pani ch�opcy. Przyszed�em porozmawia�. - Porozmawia� - odpar�a �ucja - panowie chodz� do oficyny. Na pierwsze pi�tro. Wypuszcza� dym z mi�kkiego nosa, znowu namy�laj�c si� nad czym�. - Ja wiem - powiedzia� - tam mieszka panna Majewska. Ale ja nie w tej sprawie. - A w jakiej? - spyta�a zaciekawiona. Rysowa� co� paznokciem na kraw�dzi sto�u. - Pisa�a pani pro�b� do Pana Prezydenta? Jaka przysz�a odpowied�? - To ju� tak dawno - westchn�a. - Nie by�o �adnej odpowiedzi. Pewnie podanie nie dosz�o. - Dosz�o - powiedzia� Jagosz. - Ja je nawet czyta�em. �ucja patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. - Przypadkiem - skrzywi� si� z lekka. - Takie pro�by kancelaria Prezydenta bardzo rzadko za�atwia. Przy okazji chcia�em w�a�nie o tym. Pani jest ci�ko. Mogliby�my pom�c. - Kto? - zdumia�a si� �ucja. Wykona� nieokre�lony gest: - Pan administrator mnie zna. Niekt�re instytucje wyp�acaj� zasi�ki, pani wie. Przy dobrych ch�ciach. Zamy�li� si� i przesun�� d�oni� po oczach. By� teraz sympatyczny i �ucji wyda�o si�, �e go od dawna zna. - Pan pracuje......
pokuj106