Goddard Alchemik.txt

(842 KB) Pobierz
Kenneth Goddard 

"Alchemik"

PROLOG 
Kiedy zacz�li to wszystko opisywa� w raporcie ko�cowym, od 
razu si� okaza�o, �e kluczem do sprawy by� Jamie MacKenzie, 
chocia� motywom, jakie nim kierowa�y, wci�� brakowa�o sensu
Bior�c pod uwag� jego szczeg�owo udokumentowany iloraz 
inteligencji oraz znakomite wyniki w nauce, nie mogli uwierzy�, 
�e tak bystry m�ody cz�owiek m�g� do tego stopnia zlekcewa�y� 
lodowat� oboj�tno�� i przemoc nieod��cznie zwi�zane z profesj�, 
kt�r� dobrowolnie obra�. Lecz z perspektywy czasu rzecz� a� 
nazbyt ewidentn� by�o, i� MacKenzie po prostu nie rozumia� ani 
przera�aj�cej wielko�ci, ani nieuniknionych konsekwencji g�upiego 
b��du, jaki pope�ni�.
Jamie musia� chyba wm�wi� sobie, �e ca�a ta historia jest 
tylko wspania�� i nader lukratywn� zabaw�, co zakrawa na ironi�, 
bo o ile jego dodatkowe zaj�cie dostarcza�o mu czasem uciech - a 
na pewno sporo pieni�dzy - zabaw� bynajmniej nie by�o.
Dlatego kiedy w pokoju numer 245 domu akademickiego Voy�ger 
Hall na Uniwersytecie Kalifonijskim w San Diego zadzwoni� 
telefon, Jamie nie przeczuwa� nic z�ego. Oderwa� wzrok od swoich 
oblicze� i z oboj�tno�ci� i roztargnieniem si�gn�� po s�uchawk�.
- Halo?
- Sie masz Jamie. Jak leci?
MacKenzie natychmiast rozpozna� be�kotliwy g�os Bobby'ego 
Lockwooda. Kiwn�� g�ow�. Tym razem alkohol, najpewniej piwsko. 
Jak wszyscy mieszka�cy Voyager Hall, doskonale wiedzia�, �e 
urodzony na Alasce, a niedawno zmar�y ojciec Bobby'ego Lockwooda 
zostawi� synowi co� wi�cej ni� tylko jasnoniebieskie oczy, czarne 
kr�cone w�osy, niezale�no�� ducha i troch� ci�ko zarobionego 
grosza. Ale tym czym� nie by�o z pewno�ci� zami�owanie do wiedzy 
jako takiej. Zainteresowania akademickie Bobby'ego ogranicza�y 
si� wy��cznie do bada� nad r�norodnymi skutkami oddzia�ywania 
�rodk�w chemicznych na ludzki umys� tudzie� cia�o. Tak si� 
przypadkiem zdarzy�o, �e jednym z najbardziej ulubionych przez 
Lockwooda �rodk�w by� alkohol etylowy.
- Gor�co - odrzek� dobrodusznie MacKenzie. - W przysz�ym 
tygodniu sesja. Zaczynam coraz powa�niej my�le�, �e najwy�sza 
pora przeczyta� par� ksi��ek albo pojecha� do Centrum i zarwa� 
jak�� dupci�. Nie mog� si� zdecydowa�.
- No i git, b�dziesz mia� dobry dzie�! - rzuci� ze �miechem 
Lockwood. - S�uchaj, stary. Niedawno pozna�em tak� jedn�, rud� 
zreszt�. Chyba nie�le mi z ni� idzie i w przysz�ym tygodniu chc� 
j� zabra� na narty, no wiesz. S�k w tym, �e nigdzie nie mog� 
znale�� porz�dnego �niegu. Pomy�la�em sobie, �e zwr�c� si� o 
pomoc do pewnego dzianego i ustosunkowanego kumpla.
MacKenzie przeprowadzi� w my�li kilka oblicze�. 
- Mo�e b�d� m�g� co� dla ciebie zrobi� - rzek� ostro�nie. - 
W tym miesi�cu mam od groma zam�wie�, ale niewykluczone, �e 
dw�jk� uda mi si� dla ciebie jako� wytrzasn��. Ale to ci� b�dzie 
troch� wi�cej kosztowa�o. Towar pierwszej klasy jest dzisiaj 
bardzo poszukiwany.
- To prawda, �wi�ta prawda - mrukn�� Lockwood. - Dw�jka nam 
wystarczy, przyjacielu, a� nadto. No to ile zedrzesz ze starego 
kumpla, h�?
- O tej porze roku za dostaw� ekspresow� bior� minimum dwie 
st�wy - odpar� MacKenzie. - Ale jak dla ciebie, niech b�dzie sto 
pi��dziesi�t. Pasuje?
- Wiedzia�em, �e mog� na ciebie liczy�, Jamie. - Bobby a� 
westchn�� ze szcz�cia. - Jutro wieczorem moja pani b�dzie 
promienia�a z wdzi�czno�ci.
- Naprawd�? - MacKenzie zachichota�. Rozbawi�o go to, bo 
k�dzierzawy, niebieskooki Lockwood mia� w�r�d student�w reputacj� 
ostrego podrywacza i zazwyczaj obywa� si� bez �adnych �rodk�w 
wspomagaj�cych. - Ona wie, �e szykujesz dla niej paczuszk�?
- S�ysz�, jak si� dobija do moich drzwi, kochany! Wi�c jak 
to za�atwimy? Jak zwykle?
- Jak zwykle. Skrytka 245.
- Forsa ju� do ciebie p�ynie, stary. Jeszcze raz wielkie 
dzi�ki. Tylko nie sied� za d�ugo nad tymi... ksi��kami.
MacKenzie 
u�miechn�� si�, od�o�y� s�uchawk� i spojrza� na zegarek. Pi�tek, 
�sma czterdzie�ci pi�� wieczorem. Mn�stwo czasu, �eby p�j�� do 
Centrum Studenckiego, przerzuci� kilka rozdzia��w rachunku 
r�niczkowego i wybra� - oraz zarwa� - odpowiedni towar na 
weekend.
U�miechaj�c si� ze szczerym, niczym nie zm�conym 
ukontentowaniem, MacKenzie chwyci� gruby, rzadko otwierany 
podr�cznik do rachunku r�niczkowego, si�gn�� po b��kitnoz�ot� 
wiatr�wk� i ruszy� do drzwi.
Zwa�ywszy wszystkie korzy�ci p�yn�ce z jego obecnego stylu 
�ycia, bezsensem by�o namawia� Jamiego, by bardziej przyk�ada� 
si� do nauki, a przynajmniej do nauki w uniwersyteckim tego s�owa 
znaczeniu. O tak, wielu ludzi pr�bowa�o go do tego sk�oni�, jak 
najbardziej. Ludzi takich jak cho�by wydzia�owy opiekun do spraw 
naukowych, trzech profesor�w Bobby'ego, paru kumpli z pierwszego 
roku, nie wspominaj�c ju� o kilku bardzo bliskich przyjacio�ach, 
kt�rzy w�a�ciwie powinni wiedzie�, �e to naprawd� bez sensu.
Ale z drugiej strony fakt, �e ludzie ci w og�le przejmowali 
si� edukacj� MacKenziego zakrawa� na ironi�, albowiem dzie� w 
dzie� ka�dy z nich rozmy�lnie dostarcza� Jamiemu zach�ty do 
kompletnej oboj�tno�ci wobec rzeczy tak trywialnych, jak 
zbli�aj�ca si� sesja egzaminacyjna. T� zach�t� by�y oczywi�cie 
pieni�dze. ��ci�lej m�wi�c, bardzo du�o pieni�dzy.
Za ka�dym razem, kiedy jeden z tych szlachetnych osobnik�w 
kupowa� od Jamiego gramow� paczuszk� bia�ego krystalicznego 
proszku - w po�o�onym nad brzegiem oceanu kampusie MacKenzie mia� 
opini� najbardziej zaufanego i pewnego handlarza kokain� - po 
prostu umacnia� go w przekonaniu, i� �ycie jest niczym kawa�ek 
pysznego ciasta, kt�re upieczono, pokrojono i osobi�cie 
dostarczono mu do drzwi. Dlatego w wieku lat osiemnastu Jamie 
MacKenzie mia� niemal wszystko, czego od �ycia chcia�: sta�y i 
wystarczaj�cy nap�yw pieni�dzy, najlepszego gatunku narkotyki, 
kampus pe�en m�odych, ch�tnych dziewczyn, szaf� zapchan� drogimi, 
modnymi ubraniami i nowiutki angielski sportowy samoch�d, za 
kt�ry zap�aci� got�wk�; uwzgl�dniaj�c konieczno�� zachowania 
niezwyk�ej ostro�no�ci podczas wykonywania codziennych obowi�zk�w 
zawodowych, cieszy� si� poza tym w miar� satysfakcjonuj�cym 
rozg�osem i szacunkiem.
Rzecz� zrozumia�� jest, �e umys� osiemnastolatka nie m�g� 
tego wszystkiego w pe�ni ogarn��, jednak tym, co Jamiego bra�o 
najbardziej, by� fakt, �e podtrzymywanie jak�e lu�nego i 
dostatniego trybu �ycia wcale nie wymaga�o ci�kiej pracy. Ba, 
praktycznie �adnej pracy. Co tydzie� odbiera� towar, rozprowadza� 
go i zgarnia� fors�. Tyle. Dziecinna igraszka dla detalisty tak 
inteligentnego jak Jamie MacKenzie.
Zaczyna� w niedziel� rano. Otwiera� kluczykiem metalow� 
kasetk� ukryt� pod najni�sz� szuflad� niezwykle ci�kiej d�bowej 
serwantki stoj�cej w jego pokoju i wyjmowa� z niej dwa tysi�ce 
pi��set dolar�w w banknotach o ma�ym nominale (nierzadko bra� 
dwa, a nawet trzy razy wi�cej). W�o�ywszy pieni�dze do 
niewielkiej koperty, zakleja� j�, k�ad� si� na ��ko z czym� 
lekkim do czytania - najcz�ciej z drogim magazynem porno - i 
czeka�.
O dziewi�tej trzydzie�ci, plus minus pi�� minut, w pokoju, 
kt�rego z nikim nie dzieli�, dzwoni� telefon. Rozm�wca Jamiego 
podawa� mu namiary budki telefonicznej, gdzie� w kampusie, oraz 
godzin� przybycia - zwykle dziesi��a do pi�tnastu minut po 
rozmowie, zale�nie od odleg�o�ci.
W um�wionej budce MacKenzie odbiera� drugi telefon. Tym 
razem otrzymywa� wskaz�wki, jak dotrze� do "skrytki", gdzie mia� 
nast�pi� "zrzut". Tak� "skrytk�" by� na przyk�ad pojemnik na 
zu�yte r�czniki papierowe w jednej z licznych toalet w kampusie 
albo w najbli�szej okolicy. Otwiera� pojemnik uniwersalnym 
kluczem, wsuwa� kopert� pod r�czniki, mo�liwie nieg��boko, i 
wraca� prosto na uniwersytet.
Zgodnie z bardzo wyra�nymi poleceniami Jamie nigdy, ale to 
nigdy nie kr�ci� si� w pobli�u skrytki, by zidentyfikowa� 
�mieciarza, kt�ry, jak przypuszcza�, przychodzi� nied�ugo potem. 
B�d�c osobnikiem nader praktycznym, MacKenzie s�usznie zak�ada�, 
�e taka ciekawo�� jest rzecz� wysoce niebezpieczn�, mo�liwe nawet 
�e zgubn� w skutkach. �aden problem, gdy� to�samo�� "��cznika" 
niezbyt Jamiego interesowa�a.
Jak dot�d pestka.
Odbi�r towaru, nast�pna faza cotygodniowej procedury 
odbywa� si� wieczorem w pierwszy wtorek po zrzucie. O sz�stej 
czterdzie�ci pi��, po typowo sto��wkowej i pozbawionej smaku 
kolacji, Jamie MacKenzie wraca� jak co dzie� do akademika, 
wystukiwa� czterocyfrowy kod, otwiera� skrzynk� i wyjmowa� 
poczt�. We wtorki, czasami w �rody, w�r�d list�w znajdowa� 
dwadzie�cia osiem, pi��dziesi�t sze��, a niekiedy nawet 
osiemdziesi�t cztery gramy czterdziestoprocentowej kokainy. Ka�da 
partia towaru by�a zapakowana w kilka cieniutkich, hermetycznie 
zamkni�tych paczuszek z wytrzyma�ego plastiku.
Otrzymawszy tygodniowy zapas narkotyku, MacKenzie szed� 
szybko i ostro�nie do swego pokoju. Natychmiast zatrzaskiwa� dwa 
zamki u drzwi, zamyka� okno, zaci�ga� firank� i czeka�.
Punktualnie o si�dmej, gdy zaczyna�a si� �ci�le 
przestrzegana trzygodzinna nauka w�asna, Jamie otwiera� skrytk� w 
serwantce, wyjmowa� z niej elektroniczn� wag� szalkow�, ponad 
dwulitrowy s��j z laktoz�, wielki mo�dzierz i t�uczek, pude�ko z 
grubymi, b�yszcz�cymi papierkami w kszta�cie kwadracik�w i 
niewielk� metalow� �opatk�. Uk�ada� te przedmioty na uprz�tni�tym 
fragmencie blatu biurka, siada� i reszt� wieczoru sp�dza� na 
wa�eniu i pakowaniu kokainy.
Jamie by� tak zwanym "detalist�" albo "go�cem", jak nazy-
wano handlarzy najni�szego szczebla. Wa�enie i pakowanie towaru 
nie wymaga�o od nich jakich� specjalnych predyspozycji, poza 
odrobin� zr�czno�ci, niezb�dn� do obs�ugiwania wagi i sk�adania 
male�kich kopert z b�yszcz�cego papieru. Kalkulacja by�a 
niezwykle prosta, co wynika�o z dok�adnie rozplanowanego 
harmonogramu dystrybucji na poziomie hurtownik�w mniejszych, tych 
obracaj�cych gramami kokainy, i wi�kszych - ci obracali 
kilogramami.
Ka�da cotygodniowa partia czterdziestoprocentowej kokainy 
wa�y�a oko�o dwudziestu o�mi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin