W. Go��bowski Czas pomagania �wiatu Czasami si� budzi�. Rozgl�da� si� wtedy doko�a, jakby chcia� zapami�ta� ca�y �wiat dzi�ki temu jednemu spojrzeniu. Potem robi� zdziwion� min�, �e �wiat ci�gle jeszcze istnieje. A p�niej zamyka� oczy i spa� dalej. Tak trwa� nieprzerwanie od miesi�ca - w szpitalu, pod��czony do kropl�wki. Wszelkie pr�by nawi�zania kontaktu - czy to podczas przebudze�, czy te� usi�owa� obudzenia go - spe�z�y na niczym. Nie wiadomo by�o jak si� nazywa, gdzie mieszka, pracuje. Gdy go przywieziono - znalezionego przy �mietniku - nie mia� przy sobie �adnych dokument�w. Spo�r�d szarego t�umu w��cz�g�w odr�nia�a go jedna rzecz. Jak stwierdzi� chirurg, jego nogi zosta�y amputowane w spos�b fachowy, ale nie w szpitalu. Najwyra�niej - stwierdzi� - wynaj�� jakiego� by�ego specjalist�, b�d� emerytowanego, b�d� pozbawionego koncesji. W ka�dym razie by�o to dawno temu. Co najmniej pi�� lat. Na podstawie tej wypowiedzi uruchomiono odpowiednie policyjne bazy danych, poszukuj�c odpowiadaj�cego opisowi chirurga. Nie znaleziono takiego w promieniu stu kilometr�w. Szersze przeszukiwanie nie mia�o sensu. Pacjenta przywieziono rankiem 11 kwietnia, wi�c przydano mu imi� jednego z patron�w tego dnia - Filipa. I tak ju� zosta�o. Lekarz westchn�� cicho i wsta� z krzes�a, stoj�cego nieopodal ��ka Filipa. Tej nocy tak�e nic ciekawego pewnie si� nie zdarzy. "Kiedy� w ko�cu musi si� obudzi�!", pomy�la�, czuj�c nap�yw irytacji. "Jak d�ugo mo�na trwa� w takiej �pi�czce? Tydzie�, miesi�c, kwarta�? Nabawi si� zapalenia p�uc i odejdzie w swym �nie. I nigdy nie dowiemy si�, kim by�." Wyszed� z oszklonego pokoiku i ruszy� do dy�urki. Dwudziestoparoletnia siostra Joasia jak zwykle ni to siedzia�a, ni to le�a�a w fotelu, czytaj�c horror. Stopy wyci�gn�a na taborecie, pomocnym przy si�ganiu na wy�sze p�ki szafek medycznych. By�a zwr�cona do niego przodem, ale nie widzia�a go, zatopiona bez reszty w tre�ci ksi��ki. Sta� wi�c tak i spogl�da� na ni�. Br�zowe, proste, d�ugie w�osy sp�ywa�y jej na ramiona, na �nie�nobia�y fartuch piel�gniarski. Zza ok�adki wida� jeszcze by�o ciemne oczy, lekko rozszerzone z napi�cia. Pami�ta�, �e reszta twarzy jest r�wnie pi�kna. Spod ko�c�wek kitla wy�ania�y si� zgrabne nogi w be�owych rajstopach. Do tego wszystkiego siostra Joasia by�a, jak to okre�la�, porz�dn� dziewczyn�. Ach, gdyby by� te par�na�cie lat m�odszy... Westchn�� na duszy i spojrza� na ok�adk� ksi��ki. Z krwistoczerwonego chaosu wy�ania�o si� oko i kilka ostrych z�b�w w paszczy. Nazwisko autora nic mu nie m�wi�o. "M�j Bo�e", pomy�la�, "�adnego poszanowania dla normalnej literatury." Chrz�kn��. Piel�gniarka poderwa�a si� przera�ona, widz�c jednak znajom� twarz, nieco si� uspokoi�a. - Co nowego u �pi�cego? - spyta�a, jak zwykle zadowolona z rozpowszechnionego ju� na oddziale rymu jej autorstwa. - Chcia�bym wiedzie� - mrukn�� doktor. - Zr�b mi, prosz�, herbaty. Mocnej. Siostra Joasia od�o�y�a starannie ksi��k� i podesz�a do kuchenki. Doktor podni�s� j� - ksi��k�, nie Joasi� - i zacz�� przegl�da�. Najpierw pr�bowa� znale�� stron�, na kt�rej nie by�oby s�owa "krew". Po chwili skapitulowa�. Otworzy� wi�c na przedostatniej stronie i zerkn�� na list� wydanych pozycji. Mimo znacznej obszerno�ci spisu, zauwa�y� zaledwie kilku autor�w. Wi�kszo�� tytu��w r�ni�a si� tylko kolejnym numerem. Na dole strony widnia� stempel biblioteki Klubu Mi�o�nik�w Horroru. Nigdy nie m�g� zrozumie�, jak siostra Joasia mo�e to czyta�. Nie tylko ze wzgl�du na tre�� (czy jej brak), ale g��wnie bior�c pod uwag� miejsce i charakter pracy - nocne, samotne dy�ury nie nale�a�y na oddziale do rzadko�ci... No, c�. Od�o�y� zdegustowany ksi��k�. - Lubi pan horrory, doktorze ? - pad�o znad podawanej, pachn�cej herbaty. - Czyta�em kiedy� Kinga - odpar�. - Wydaje mi si� jednak, �e r�nica mi�dzy nim a tym - wskaza� na stolik - jest zasadnicza. - By� mo�e - zgodzi�a si�. - Nie znam. "Nic dziwnego", pomy�la�, zerkaj�c ostatni raz na krwaw� ok�adk�. Wyci�gn�� z nesesera �wie�� gazet� i rozsiad� si� w s�siednim fotelu. Zatopi� si� we w�asnej lekturze. - ... w sny? - S�ucham? - poderwa� g�ow� znad artyku�u. - Pyta�am, czy wierzy pan w sny. - Jak to, czy wierz�? W co? - No, w to, �e sny si� spe�niaj�. �e s� zapowiedzi� przysz�o�ci. - Nie... raczej nie - pokr�ci� g�ow�. - A dlaczego pytasz? - A, �ni�o mi si� co� takiego... Jakby co� spada�o na mnie z nieba... W nocy... - Ceg�a? - Nie, co� �ywego... Jaki� ptak... Mia�o ostre szpony... Niewa�ne. - Niezbyt mi�y sen - zmarszczy� brwi. - Nienajlepszy. - Mo�e to z powodu tych ksi��ek? Wiesz - o�ywi� si� - nie rozumiem, jak mo�na... - Niekt�rzy ludzie lubi� si� ba� - uci�a, nawyk�a do takich pyta�. - Tak, s�ysza�em t� teori� - mrukn��, wracaj�c do gazety. Siostra nie zauwa�y�a irytacji doktora. Odsuwaj�c delikatnie niesforny kosmyk w�os�w za ucho, podesz�a do szyby stanowi�cej �ciank� dy�urki. Spojrza�a �agodnym wzrokiem na �pi�cego Filipa. - Ciekawi mnie tylko, o czym on �ni. Lecia�. Kocha� to uczucie wolno�ci ptaka na niebie. Ale on ptakiem nie by�. Nie czu� si� jednak cz�owiekiem. Jak gdyby opad�y z niego kr�puj�ce ludzi wi�zy. Spogl�da� na oszklony budynek, na m�od� dziewczyn� i m�czyzn� w �rednim wieku zgromadzonych w jednym z niewielu o�wietlonych pokoik�w. Dziewczyna mia�a pi�kne, d�ugie w�osy, m�czyzna siw� br�dk� i takie� w�sy. Nie czu� �adnej wi�zi z nimi. Nie by� jednym z nich. Lecia� bezszelestnie po nocnym niebie. Przelatywa� nad dachami, zr�cznie omijaj�c anteny telewizyjne, dzi�ki kt�rym widzowie siedz�c bezpiecznie w domowym zaciszu mogli spokojnie napawa� si� wiadomo�ciami o kolejnych morderstwach, bestialstwach i zbrodniach. Bo ludzie lubi� o tym s�ucha�. Nie lubi� tylko, gdy ich to spotyka. Jak gdyby samo s�uchanie i ogl�danie �mierci na wszechobecnych ekranach stanowi�o haracz jej sk�adany. Jakby mog�o odwlec w niesko�czono�� nieuniknione. Jak... Cisz� nocn� rozerwa� skowyt psa. Przerwa� rozmy�lania i skierowa� si� w stron�, z kt�rej dobiega� �w j�k i pro�ba zarazem. Poczu� mocniej swe skrzyd�a utkane z nocy na kszta�t nietoperza. Poczu� rosn�ce szybko w �rodku ka�dego ramienia szpony. Wiedzia�, �e nietoperze zawisaj� na nich, on jednak nie potrzebowa� tego. Jego szpony by�y ostre jak brzytwa. By�y przeznaczone do czego innego. Nadlecia� nad �r�d�o d�wi�ku i spojrza� na jego przyczyn�. Co� w sk�rzanej kurtce nabijanej �wiekami na przemian kopa�o i bi�o plastikow� rurk� kul�cego si� w�r�d sterty �mieci psa. Lubi� psy. Tylko one go widzia�y na mrocznym niebosk�onie. Gdy istota przypominaj�ca cz�owieka jeszcze raz kopn�a ofiar�, doby� z gard�a wrzaskliwy pisk i run�� w d�. Na prze�ladowc�. Szpony z�owrogo zal�ni�y w �wietle ksi�yca. Znalaz�y cel. - Dobry wiecz�r, panie doktorze - tym razem przez bia�y fartuch piel�gniarski wyra�nie przebija� czerwony materia� eleganckiego �akietu. "W takim stroju do pracy...?", pomy�la� zdumiony. - Dobry wiecz�r, Joasiu. Co s�ycha�? - Dzi�kuj�, wszystko w porz�dku. Pocz�stuje si� pan ciastem? - O, a jaka� to okazja? - A - siostra u�miechn�a si� szeroko. - Mia�am urodziny i troch� zosta�o po imprezie. - Troch�? - doktor zerkn�� na ciasto. Wygl�da�o na �wie�o wyj�te z foremki, jeszcze nie skalane no�em. - Ach, wi�c prosz� przyj�� najlepsze �yczenia. Niech jaki� przystojny ch�opak wybije ci z g�owy te horrory, dziewczyno. - Dzi�kuj� - oblicze piel�gniarki rozpromieni�o si� jeszcze bardziej. Policzki nabra�y koloru ubrania. Doktor pomy�la� przelotnie, kiedy to ostatnio widzia� rumieni�c� si� m�od� kobiet�. Nie pami�ta�. "Ale znak jest dobry: �wiat powoli wraca do normalno�ci. Trzeba mu tylko troch� pom�c". - Tyle �e - siostra Joasia zatroska�a si� - chyba nie wzi�am no�a, by to pokroi�, a tu jako� te� �adnego nie widz�... Doktor pomy�la� o swoim p�aszczu. Tam, w zaciszu kieszeni kry� si� wspania�y n� my�liwski. Kupi� go dawno temu, ale nosi� od kilku miesi�cy. Zawsze przy sobie. Niedu�y, doskonale le�a� w d�oni. Jego ostrze przeci�oby ka�de ciasto, cho�by stare i na �mier� zasuszone. Ale by�o przeznaczone do czego innego. Nigdy si� nim nie chwali�. Przyzwoit� siostr� Joasi� m�g�by przerazi�. Lepiej niech sobie my�li, �e on jest zwyczajnym lekarzem, kt�ry zawsze chroni �ycie. Normalnym, bezbronnym przechodniem. - Jako� sobie poradzimy bez no�a - wskaza� piel�gniarce fotel, samemu zanosz�c wiktua�y. - Przecie� mamy r�ce, a i nikt obcy na nas nie patrzy. - Wszyscy �pi� - Joasia zerkn�a przez szyb� i zachichota�a. - A zw�aszcza Filip. Lecia�. Ale tym razem poczucie wolno�ci by�o t�umione przez niewyt�umaczalne pragnienia. Jedne z nich ci�gn�y go do budynku szpitala, tam, gdzie le�a�o jego cia�o, pogr��one w g��bokim �nie. Wiedzia�, �e �ni, ale w swoim sennym, skrzydlatym ciele czu� si� lepiej. W niej chcia� pozosta�. Powraca� wi�c czasem do cia�a cz�owieczego, ale nie chc�c go, szybko ulatywa� z powrotem. Wraca� do przestrzeni. Do wolno�ci. I coraz cz�ciej do niszczej�cej dzielnicy jakiego� pobliskiego miasta. Nie wiedzia�, dlaczego. Nie zna� tego miejsca. Kr��y� jednak nad jakim� budynkiem i nad ca�� okolic�. Czu� si� dziwnie zwi�zany z ni�. Czu� si� jej stra�nikiem. I dlatego, gdy pos�ysza� chrobot wytrycha, nie zawaha� si�. Z�odziej by� cichy dla uszu ludzkich, lecz nie do�� cichy dla nocnego drapie�nika. Po ultrad�wi�kowym wrzasku, od kt�rego par� ps�w zawy�o tu i �wdzie, w�amywacz rozejrza� si�, jakby przeczuwaj�c co� niedobrego. Ale dla niego by�o ju� za p�no. - Czyta� pan ju� gazet�? - siostra Joasia widz�c zmoczonego deszczem doktora od razu wzi�a si� za robienie gor�cej herbaty. - Nie, a co pisz�? - doktor zdj�� mokry kapelusz i p�aszcz. Na szcz�cie popielaty swetr pod p�aszczem by� ju� suchy. Pasowa�, jak oceni�a Joasia, do siweg...
pokuj106