Harrison Na zachód od edenu.txt

(842 KB) Pobierz
HARRY HARRISON

NA ZACH�D OD EDENU

PROLOG: KERRICK
Przeczyta�em poni�sze stronice i szczerze uwa�am, i� stanowi� prawdziw� histori� 
naszego �wiata.
Nie�atwo przysz�o w to uwierzy�. Moje widzenie �wiata by�o, rzec mo�na, bardzo 
ograniczone. Urodzi�em si� w ma�ym obozowisku, obejmuj�cym trzy rody. Ciep�� 
por� roku sp�dzali�my na brzegu wielkiego jeziora pe�nego ryb. W 
najwcze�niejszych wspomnieniach stoj� nad tym jeziorem, patrz� ponad jego 
spokojnymi wodami na wysokie g�ry, widz� jak na ich szczytach bielej� pierwsze 
�niegi zimy. Gdy �nieg pokryje nasze namioty i trawy wok� nich, nadejdzie czas, 
by �owcy wyruszyli w g�ry. Chcia�em szybko dorosn��, pali�em si� do polowania z 
nimi na sarny i jelenie.
Nieskomplikowany �wiat prostych rado�ci min�� bezpowrotnie. Wszystko uleg�o 
zmianie - nie na lepsze. Czasem budz� si� w nocy marz�c, �e nigdy nie sta�o si� 
to, co nast�pi�o. Ale to g�upie my�li, �wiat jest, jaki jest, zmienia si� teraz 
na ka�dym kroku. To, co uwa�a�em za ca�o�� istnienia, okaza�o si� zaledwie 
drobn� cz�stk� rzeczywisto�ci. Moje jezioro i g�ry to tylko niewielki skrawek 
wielkiego kontynentu, rozci�gaj�cego si� mi�dzy dwoma ogromnymi oceanami. 
Wiedzia�em o zachodnim oceanie, bo nasi �owcy polowali tam na ryby.
Wiedzia�em te� o innych stworzeniach, nauczy�em si� nienawidzi� ich na d�ugo 
przedtem, nim zetkn��em si� z nimi po raz pierwszy. Nasze cia�o jest ciep�e, a 
ich zimne. Na g�owach rosn� nam w�osy, �owcy z dum� hoduj� brody, tak�e 
zwierz�ta, na kt�re polujemy, maj� ciep�e cia�a, futra lub sier��. Inaczej jest 
z Yilan�. S� zimne, g�adkie i pokryte �uskami, maj� pazury i z�by, by nimi 
rozdziera� i rwa�, s� ogromne, budz� strach. I nienawi��. Wiedzia�em, �e �yj� w 
ciep�ych wodach po�udniowego oceanu i w ciep�ych krajach na po�udniu. Nie 
znosi�y zimna, wi�c zostawia�y nas w spokoju.
Wszystko to uleg�o zmianie, zmianie tak straszliwej, �e ju� nigdy nic nie b�dzie 
takie samo. Na swe nieszcz�cie wiem, i� nasz �wiat stanowi tylko male�k� cz�� 
�wiata Yilan�. Zamieszkujemy p�noc wielkiego kontynentu ��cz�cego si� z wielkim 
l�dem po�udniowym. A na wszystkich tych ziemiach, od oceanu do oceanu, roi si� 
od Yilan�.
Dalej jest jeszcze gorzej. Za zachodnim oceanem le�� inne, jeszcze wi�ksze 
kontynenty, na kt�rych w og�le nie ma �owc�w. �adnych. S� jednak Yilan�, tylko 
Yilan�. Ca�y �wiat, poza naszym malutkim zak�tkiem, nale�y do nich.
Teraz powiem wam rzecz najgorsz� o Yilan�. Nienawidz� nas tak samo jak my ich. 
Nie mia�oby to znaczenia, gdyby by�y jedynie wielkimi, bezdusznymi bestiami. 
Mogliby�my zamieszkiwa� zimn� p�noc, unikaj�c ich w ten spos�b.
Lecz s� i takie, kt�re dor�wnuj� �owcom rozumem i zaciek�o�ci�. A ich ilo�� nie 
da si� ogarn��, wystarczy stwierdzi�, i� wype�niaj� wszystkie l�dy wielkiego 
�wiata.
To, co opowiem dalej, nie jest przyjemne, ale si� wydarzy�o i musi by� 
przekazane.
Jest to opowie�� o naszym �wiecie, o wszystkich stworzeniach na nim �yj�cych, o 
tym, co si� zdarzy�o, gdy grupa �owc�w wyruszy�a wzd�u� wybrze�a na po�udnie, i 
o tym, co tam napotka�a. A tak�e o tym, co si� zdarzy�o, gdy Yilan� odkry�y, i� 
�wiat nie jest wy��cznie ich, w co zawsze wierzy�y.
CZʌ� PIERWSZA
Isizz� fa klabra massik, den sa
rinyur meth alpi.
POWIEDZENIE TANU
Plu� zimie w g�b�, bo
zawsze umiera na wiosn�.
ROZDZIA� I
Amahast nie spa� ju�, gdy na oceanie zacz�y k�a�� si� pierwsze odblaski 
nadchodz�cego �witu. Widoczne by�y ju� tylko najja�niejsze gwiazdy. Wiedzia�, 
czym s�: wspinaj�cymi si� ka�dej nocy na niebo tharmami poleg�ych �owc�w. Teraz 
jednak nawet te ostatnie, najlepszych tropicieli, najwspanialszych my�liwych, 
nawet one umyka�y przed wschodz�cym s�o�cem. Tu, daleko na po�udniu, by�o ono 
pal�ce, �wieci�o inaczej ani�eli s�o�ce p�nocy, do kt�rego przywykli, wznosz�ce 
si� niewysoko na bladym niebie ponad za�nie�onymi lasami i g�rami. Mog�o by� 
nawet innym s�o�cem. Cho� teraz, przed wschodem, tu, nad sam� wod�, by�o niemal 
ch�odno, przyjemnie, to jednak z dniem powr�ci skwar. Amahast zgoni� gryz�ce go 
w r�k� owady i czeka� na �wit
Z mroku wynurzy�y si� powoli zarysy ich drewnianej �odzi. Wyci�gn�li j� na 
piasek, spory kawa� za wysch�e wodorosty i muszle, wyznaczaj�ce najdalszy zasi�g 
przyp�ywu. Tu� przy niej dostrzega� z trudem ciemne postacie �pi�cych cz�onk�w 
jego sammadu, czterech, kt�rzy wybrali si� z nim na t� wypraw�. Nieprzywo�ywane, 
nasz�o go wspomnienie o jednym z nich, umieraj�cym Dikenie. Wkr�tce zostanie ich 
tylko trzech.
Jeden z m�czyzn podnosi� si� powoli, z b�lem opieraj�c si� mocno na w��czni. To 
stary Ogatyr; mia� sztywniej�ce, obola�e r�ce i nogi - wynik wieku, wilgoci 
ziemi i mro�nych obj�� zimy. Amahast wsta� tak�e, r�wnie� z w��czni� w d�oni. 
Obaj m�czy�ni podeszli do wype�nionych wod� do��w.
- Dzie� b�dzie gor�cy, kurro - powiedzia� Ogatyr.
- Tu wszystkie dni s� gor�ce, stary. Dziecko mo�e to przewidzie�. S�o�ce 
wyci�gnie b�l z twych ko�ci.
Podchodzili wolno i ospale ku czarnej �cianie lasu. Wysoka trawa szumia�a w 
porannej bryzie; w koronach drzew �piewa�y najwcze�niej wstaj�ce ptaki. Jakie� 
le�ne zwierz� obgryza�o czubki niskich tu palm, potem grzeba�o blisko nich, w 
mi�kkiej ziemi szukaj�c wody. Poprzedniego dnia �owcy pog��bili do�y i teraz 
wype�ni�a je czysta woda.
- Napij si� - nakaza� Amahast, zwracaj�c si� twarz� do lasu. Ogatyr z sapaniem 
opad� na ziemi� i zacz�� �apczywie ch�epta�.
Jakie� nocne zwierz� mog�o jeszcze wynurzy� si� z zalegaj�cych mi�dzy drzewami 
ciemno�ci i Amahast stan�� na stra�y z nastawion� w��czni�. W�cha� wilgotne 
powietrze przesycone zapachem gnij�cych ro�lin, nad kt�rymi unosi� si� s�aby 
aromat kwitn�cych noc� kwiat�w. Gdy stary cz�owiek sko�czy�, stan�� na warcie. 
W�wczas zacz�� pi� Amahast, zanurzaj�c twarz g��boko w zimnej wodzie. Potem 
ochlapa� ni� swe nagie cia�o, zmywaj�c brud i pot poprzedniego dnia.
- Tam, dok�d dotrzemy dzisiaj, b�dzie nasz ostatni post�j. Nast�pnego ranka 
musimy zawr�ci�, wycofa� si� - zawo�a� Ogatyr przez rami�, wpatruj�c si� bacznie 
w krzewy i drzewa przed sob�.
- Ju� mi to m�wi�e�, ale nie wierz�, by kilka nast�pnych dni mog�o co� zmieni�.
- Pora wraca�. O ka�dym zachodzie s�o�ca zawi�zywa�em supe� na sznurze. Dni s� 
coraz kr�tsze, umiem to rozpozna�. Ka�dy zach�d nadchodzi coraz szybciej, 
codziennie s�o�ce s�abnie i nie wspina si� ju� tak wysoko na niebo. Zaczyna si� 
te� zmienia� wiatr, nawet ty musia�e� to zauwa�y�. Ca�e lato wia� z po�udniowego 
wschodu. Teraz ju� nie. Pami�tasz, jak w zesz�ym roku sztorm nieomal zatopi� 
��d� i zwali� drzewa w lesie? By�o to o tej porze. Musimy wraca�. Pami�tam takie 
rzeczy, zawi�zuj� je na moim sznurze.
- Wiem o tym, stary - Amahast przegania� palcami pasma d�ugich w�os�w. Si�ga�y 
poni�ej ramion, a na piersiach spoczywa�a mu dumnie jasnow�osa broda.
- Ale wiesz, �e nasza ��d� nie nape�ni�a si� jeszcze.
- Mamy wiele suszonego mi�sa...
- Za ma�o. Potrzebujemy wi�cej, by przetrwa� zim�. �owy by�y niepomy�lne. To 
dlatego wyruszyli�my na po�udnie dalej ni� kiedykolwiek przedtem. Potrzebujemy 
mi�sa.
- Tylko jeden dzie�, potem musimy wraca�. Najwy�ej jeden. Droga do g�r jest 
d�uga i ci�ka.
Amahast nic na to nie odrzek�. Szanowa� Ogatyra za wszystko, co wiedzia� stary 
cz�owiek: jak w�a�ciwie wykonywa� narz�dzia, jak wynajdywa� czarodziejskie 
zio�a. Starzec zna� zar�wno obrz�dy konieczne do rozpocz�cia �ow�w, jak i 
zakl�cia, kt�rych moc odgania�a duchy zmar�ych. Tkwi�a w nim ca�a m�dro�� �ycia, 
tak jego jak i przodk�w, rzeczy opowiadanych mu i zapami�tanych. M�g�by m�wi� o 
nich od wschodu s�o�ca do zapadni�cia nocy i nie wypowiedzie� wszystkiego. By�y 
jednak rzeczy nowe, o kt�rych stary nic nie wiedzia�, i to w�a�nie one trapi�y 
Amahasta, domaga�y si� wyja�nienia.
Zacz�y si� od zim, nie ko�cz�cych si�, srogich zim. Dwukrotnie ju� coraz 
d�u�sze dni, coraz ja�niejsze s�o�ce zapowiada�y wiosn�, kt�ra jednak nie 
nast�powa�a. G��bokie �niegi nie topnia�y, l�d na strumieniach pozostawa� gruby. 
Potem nadchodzi� g��d. Sarny i jelenie przenosi�y si� na po�udnie, porzuca�y 
znane sobie doliny i g�rskie hale, trzymane teraz mocno w bezlitosnym u�cisku 
zimy. Amahast wi�d� ludzi swego sammadu w �lad za zwierz�tami; zeszli z g�r na 
rozci�gaj�ce si� u ich st�p r�wniny. Musieli to zrobi�, by nie umrze� z g�odu. 
�owy nie by�y jednak udane, bo okrutna zima przetrzebi�a stada. Ci�kie dni 
prze�ywa�y i inne sammady. Polowa�y tam nie tylko te, z kt�rymi ��czyli si� 
przez ma��e�stwa, ale i inne, kt�rych nigdy przedtem nie spotkali. Ich m�czy�ni 
dziwnie m�wili marbakiem albo wcale nim nie m�wili, z gniewem wystawiali 
w��cznie. Ale wszystkie sammady nale�a�y do Tanu, a Tanu nigdy ze sob� nie 
walczyli. Nigdy jeszcze tak si� nie zdarzy�o. Teraz jednak do tego dosz�o i na 
ostrych, kamiennych grotach w��czni pojawi�a si� krew Tanu. Amahast martwi� si� 
tym r�wnie mocno, co nie ko�cz�cymi si� zimami. W��cznia potrzebna by�a, by 
polowa�, n�, by obdziera� ze sk�ry, ogie�, by gotowa�. Tak by�o zawsze. Tanu 
nie zabijaj� Tanu. �eby samemu nie pope�ni� tej zbrodni, wyprowadzi� sw�j sammad 
ze wzg�rz.
Maszerowali dzie� za dniem w stron� wstaj�cego s�o�ca, nie zatrzymuj�c si�, nim 
nie doszli do s�onych w�d wielkiego morza. Wiedzia�, �e drog� na p�noc maj� 
zamkni�t�, bo l�d dochodzi� tam do brzegu oceanu. Mogli tam �y� tylko 
Paramutanie, ludzie sk�rzanych �odzi. Droga na po�udnie sta�a otworem, lecz tam, 
w puszczach i d�unglach, kt�rych nigdy nie nawiedza� �nieg, �y�y murgu. A gdzie 
one, tam �mier�.
Pozostawa�o wi�c jedynie faluj�ce morze. Jego sammad od dawna zna� sztuk� budowy 
drewnianych �odzi, z kt�rych latem �owiono ryby. Nigdy jednak nie wyp�ywali tak 
daleko, by straci� z oczu ziemi� i obozowiska na pla�y. Tego lata musieli. 
Suszonych ka�amarnic nie starczy na zim�. Gdyby �owy okaza�y si� r�wnie 
nieudane, jak poprzedniej zimy, to �adne z nich nie do�yje wiosny. Po�udn...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin