Marek S. Huberath Spokojne, s�oneczne miejsce l�gowe I Cielsko rakiety drgn�o po raz ostatni. Masywny, wrzecionowaty kszta�t znieruchomia� na r�wnej murawie ��ki. Trawa by�a jeszcze pokryta ros�, kt�rej nie zd��y� wysuszy� wyzieraj�cy ju� spoza grani Ouaigh. Po chwili rakieta zacz�a rozsuwa� pancerne pow�oki tylne, otwieraj�c sw� torb� l�gow�. - En raketo! En portago! Os portagos! - gromadka spalonych na br�z dzieciak�w ruszy�a p�dem do skupionych na zboczu zabudowa� wioski. - Segor pa'a! - krzykn�� umorusany Jovano, widz�c daleko przy zaje�dzie krz�taj�cego si� ojca. - Segor pa'a, trzeba przygotowa� en otel! Kud�ate, bia�e owczarki, przywyk�e do wielu przylot�w, przej�y opiek� nad porzuconymi stadami p�owych k�z i bia�ych owiec. Rakieta kilkakrotnie poruszy�a odw�okiem, wyciskaj�c przez otw�r torby l�gowej pierwsz� ob�� kapsu��. Aberto ju� wcze�niej us�ysza� grzmot pojawiaj�cego si� en raketo. Teraz, s�ysz�c wo�anie ma�ego Jovano, przesta� gryzmoli� kolejne, mozolnie u�o�one zdania wypracowania z geografii. Geografi� lubi�, lecz pisanie sprawia�o mu trudno��, dlatego nie lubi� segory Fiory, kt�ra te wypracowania zadawa�a. Z ulg� zatrzasn�� drewniane ok�adki kajetu. Rzuci� zabezpieczon� prac� na ziemi� i pobieg� w przeciwnym kierunku ni� Jovano i jego koledzy, pobieg� ku en port, ku en raketo. Ju� z dala zauwa�y� charakterystyczne rdzawe plamy w miejscu, gdzie ob�e cielsko rakiety rozdziela�o si� na symetryczne fasety upodabniaj�ce je do kaczana kukurydzy. Od dw�ch lat czeka� na ten przylot. - Pare Willemo przylecia�! - wrzasn�� z rado�ci. - Pare Willemo! Cyvut! - pogna�, niemal gubi�c plecione sanda�y. Powoli, z wysi�kiem unosi�y si� pokrywy g�owia rakiety. Ukazywa�y si� duralowe si�owniki hydrauliczne rozpieraj�ce brunatne skorupy. Wida� by�o, �e ten ruch odbywa si� wbrew woli rakiety; mechaniczna instalacja podst�pnie wbudowana w jej cia�o brutalnie wygina�a p�yty pancerza. Z ty�u, poza cielskiem, le�a�o dwana�cie kapsu�; torba l�gowa sflacza�a przygnieciona przymkni�tymi pow�okami. Co� lub kto� szamota� si� w ods�oni�tym g�owiu rakiety. W zielonkawym, przezroczystym �luzie wida� by�o ciemniejszy, niezdarnie ruszaj�cy si� kszta�t. - Pare Willemo? - zaniepokoi� si� Aberto. Stary powinien by� ju� wydoby� si� z g�owia, w przeciwnym razie m�g� si� udusi�. System oddechowy dzia�a� bardzo s�abo po uniesieniu przednich pokryw. Cielsko rakiety ponownie znieruchomia�o. Aberto zr�cznie wspi�� si� po wyrostkach i gruz�ach pancerza rakiety. Od wczesnych lat zaprawia� si� biegaj�c za kozami czy owcami po stromych up�azkach i ska�kach doal Greillt. Zd��y� pozna� wszystkie �leby i piar�yska. �mia�o zapuszcza� si� pod sam� gra�. Mi�kko wsun�� ogorza�e rami� staraj�c si� nie uszkodzi� delikatnych wachlarzy �luzowych przykrywaj�cych wn�trze. Lekko piek�cy �luz spowoduje, �e jutro ca�e rami� Aberto pokryje czerwona, sw�dz�ca wysypka alergiczna. Musia� g��boko nachyli� si�, zanim jego palce zacisn�y si� na ko�cistym ramieniu starego. Lekkim, ale stanowczym ruchem ci�gn�� go ku g�rze. Czu� konwulsyjne, kurczowe drgania przechodz�ce przez tamto, starcze rami�, ale i brak oporu. Stary szamocz�c si�, dr��c, wysuwa� si� spod grubej warstwy pokrytego czerwonymi �y�kami �luzu. Gdy wysun�a si� ju� jego �ysa i pomarszczona g�owa, Aberto zebra� mu z powiek nadmiar �luzu i wymierzy� kilka szybkich policzk�w. Stary kaszln��, zwymiotowa� paroma gar�ciami r�owawej galaretki i otworzy� oczy. - Bon dayo, Aberto! - powiedzia� ze swoim szeleszcz�cym akcentem. Zmarszczy� bezrz�se powieki w u�miechu. - Bon dayo, pare Willemo. - Dalej mnie nie wyci�gaj, Aberto. Biegnij po ojca. Zostaw mnie tak. II Segor Anzelmo reperowa� drzwi do sk�adziku. G�rny zawias przegryz�a rdza i drzwi kiwa�y si� na wszystkie strony. Oblicza�, ile pachecos trzeba b�dzie wyp�aci� handlarzowi za nowy zawias. We wsi na og� nie pos�ugiwano si� pieni�dzmi, ale Romero zawsze domaga� si� zap�aty w pachecos, sam te� p�aci� pieni�dzmi. S�ysza� syna ju� od po�owy wsi. Od�o�y� robot�, tym bardziej �e wykonywa� j� bez entuzjazmu. Wyci�gn�� rozeschni�te taczki z kom�rki. Wiedzia�, �e Willemo b�dzie potrzebowa� pomocy. By� ju� stary, stary by� te� jego Cyvut. - Znajd� te� segora ma'a i powiedz, �eby potem za nami posz�a. Mo�e przyda� si� do pomocy - powiedzia� synowi, gdy ten przybieg� i usi�owa� z�apa� oddech. Dotarli na ��k� przed innymi wie�niakami. Wi�kszo�� z gospodarzy by�a na polach, inni jeszcze dalej ze swoimi stadami. Przylot rakiety by� atrakcj�, ale nie tak wielk�, by natychmiast porzuca� prac�. Segor Tomaso wzi�� si� do sprz�tania i przygotowywania en otel. - Bon dayo, Willemo - powiedzia� Anzelmo. - Bon dayo. Pi�kny tu macie dzie�. - Przylecia�e� na winobranie. A zesz�oroczna pechilcha ju� dojrza�a. - Segora Madlena dalej wypieka ten sw�j z�oty chleb? - Znajdzie si� �wie�y dla ciebie, Willemo. Gaw�dz�c z pare Willemo, ojciec mozolnie uwalnia� go z rakiety. Ka�de z wyro�li podra�nione opuszcza�o dziur� wywiercon� kiedy� w sk�rze i ciele pare Willemo. - Jeste� dziurawy jak ser agostella, Willemo. - Dziurawy los en gaucho. S�aby jestem te� jak �ajno twojej najs�abszej krowy, Anzelmo. - Rozpakowuje kto� kapsu�y, bo niedowidz�? - zapyta� Willemo. - Segor Tomaso zaraz tu b�dzie. Jovano ju� go powiadomi� o twoim przylocie, pare Willemo - odpowiedzia� pos�usznie Aberto. - Wyr�s� ci najstarszy ch�opak, Anzelmo. Przez te dwa lata. - Wyr�s�. Zna g�ry jak ma�o kto. Szczeg�lnie doal Glian. Cz�sto tam zachodzi przez Wrath. Aberto lekko zaczerwieni� si�. - Przez Wrath? To ostra droga... - powiedzia� z uznaniem i jednocze�nie sykn�� z b�lu, gdy kolejne w�owate wyro�le rakiety wysun�o si� z otworu wiod�cego gdzie� hen w g��b, mi�dzy �ebra i osierdzie. - Obecnie jedyna. Zesz�ej wiosny strom Greillt bardzo wezbra� po deszczach i osuwisko zupe�nie zniszczy�o doln� drog�. Nie da si� jej odbudowa�. Stary by� tak s�aby, �e nie m�g� nawet unie�� r�ki. Przynajmniej dobrze rusza� szcz�k� i mo�na go by�o zrozumie�, cho� kaleczy� mow� szeleszcz�cym akcentem. - Sk�d lecisz, Willemo? - Z Wyborga, tranzytem przez Nyhiam Toal. Cyvut jest stary jak ja. By�y k�opoty. My�la�em, �e ju� po nas, grav Engelese. Kilka razy jeszcze pogaw�dk� przerywa�y skowyty starego, kt�ry m�k� op�aca� od��czanie si� kolejnych wyro�li rakiety. Gdy wreszcie jego bezw�adne cia�o uda�o si� odczepi� od rakiety, zwlekli go i u�o�yli na trawie. Wszystkie wyro�la po- chowa�y si� w g�owiu. Ojciec obla� go wiadrem zimnej wody przy- wiezionym na taczkach. - Oua! - wrzasn�� stary. - Ale to zimne. Zapomnia�em ju� wod�. - Wydelikaci�a ci si� sk�ra, Willemo. - Lej drugie wiadro. - Segor pa'a, przynios� wod� z potoka - zadeklarowa� Aberto. - Le�e junor - u�miechn�� si� ojciec. - Segor Tomaso dalej jest starost�? - zapyta� Willemo. - Ouaigh. Ena mahla eblud. - Nie m�w z�ych s��w na segor Tomaso. To twardy omre. - Twardy, ale ena mahla eblud. Drugie wiadro zmy�o �lady �luzu ze sk�ry starego. Otwory na wyro�la zacisn�y si� nieco, ale nie zamkn�y ca�kowicie. Wygl�da� normalniej. Anzelmo wywr�ci� jego bezw�adne cia�o na brzuch. Worek ze sk�ry na flaki i ko�ci - pomy�la�. - Aberto, przynie� jeszcze wody. Rusz�e si� sporzej. Trzeba z tym sko�czy�, zanim kobiety przyjd�. Aberto przyni�s� trzecie wiadro i potem czwarte. Na umytego starego naci�gn�li samodzia�owe portki wie�niacze i taki� kaftan. Stary wy� i st�ka�, gdy naci�gali na niego odzienie. - Nie wyj, Willemo. Masz zgni�e i spr�chnia�e nerwy i nie powinno ci� bole�. Cyvut wy�ar� twoje nerwy. - Wy�ar�, ale co� czuj� i to jest cholerne. - Do zmierzchu Ouaigh spali�by twoj� sk�r�. Musisz przetrwa� b�l. - Moja sk�ra i tak b�dzie tu gni�a. Ouaigh nie musi si� wysila�. Ca�� powierzchni� sk�ry pomi�dzy czarnymi otworami mia� pogruz�owan� i zmacerowan�. Anzelmo przewi�za� go potr�jnym gazdowskim sznurem. - Godzi si� ten sznur, Anzelmo? - Godzi si�, pare Willemo - pierwszy raz ojciec tak si� zwr�ci� do starego. - Z ciebie te� gazda, powietrzny. - Tak m�wi� w Nyhiam Toal, nie tu. - Przylecia�e� z Nyhiam Toal, Willemo. Wzi�li starego pod ramiona i za nogi i u�o�yli na taczkach. - Trzeba wpierw zabezpieczy� Cyvuta - powiedzia� Willemo. - Otw�rzcie trzynast� kapsu��, tam jest wszystko, co trzeba. - Nie ma jej, pare. S� tylko numery od jeden do dwana�cie - wykrzykn�� Aberto, kt�ry szybko przebieg� pomi�dzy pomiotem rakiety i szybko przeliczy� urodzone kapsu�y. - Ena mahla eblud - zakl�� pare Willemo. - To j� wyci�gnijcie. Cyvut cierpi. Spomi�dzy przywartych pow�ok zadnich wystawa� ob�y, ciemny kszta�t pokryty wydzielin�. Anzelmo z synem doskoczyli do s�abo drgaj�cych pokryw. - Uwa�aj na kraw�dzie - rzuci� Anzelmo. - Tn� chciwiej ni� no�e z Glian. Mocno wparli si� obaj w lekko spr�ynuj�c� jajowat� powierzchni� kapsu�y. Uk�ad l�gowy rakiety by� zbyt s�aby i nie wspiera� ich w wysi�kach. Cho� gdy wreszcie wy�upali ob�y, masywny pojemnik i z�o�yli go na trawie, przez cielsko przeszed� s�aby dreszcz ulgi. - Cyvut jest ju� s�aby - rzuci� Willemo. - Jest s�aby. Pokrywy pancerza zamkn�y si� skrywaj�c wreszcie torb� l�gow�. Pojemnik mia� pod warstw� �luzu namazany niezdarnie w�glem numer trzyna�cie. Tylko w�giel opiera� si� temu �luzowi. - Zgadza si�, pare Willemo. Czy umy� j� wod�? - Nie trzeba, junor. Podaj siekier�. Anzelmo zamachn�� si� i paln�� obuchem. Skorupa zgrabnie rozpad�a si� na kilka cz�ci. - We� tuby z czarn� past� - powiedzia� Willemo, kt�ry zdo�a� przetoczy� g�ow� i zerka� w ich kierunku. - Jeszcze pami�tam, Willemo. Ojciec starannie pokry� past� dezynfekcyjn� wszelkie szczeliny nie dolegaj�cego pancerza g�owia rakiety. Aberto gorliwie pomaga� mu w robocie. By� szybki i wprawny. Lepiej pracowa�,...
pokuj106