Jarosaw Iwaszkiewicz SERENITE Konstantemu Jele�skiemu Nad jeziorem, 8 wrze�nia... Droga Pani Agato! M�j kontakt prawdziwy ze sztuk� plastyczn�, z malarst- wem datuje si� do�� p�no. We wczesnej m�odo�ci znaj- dowa�em si� pod wra�eniem pewnych kicz�w, kt�re tak silny wp�yw wywar�y na moj� wyobra�ni�, �e pami�tam je do dzi� dnia i co wi�cej � wynurzaj� si� one raz po raz w mojej tw�rczo�ci. Taki na przyk�ad obraz Fantin-Latou- ra Podr� po�lubna czy Podr� mi�osna wyobra�a� karet� widzian� od ty�u, w okienku karety dwie g�owy, m�ska i kobieca, przytulone do siebie, a z ty�u, na desce, gdzie si� uk�ada�o kufry, siedz�cy m�ody, uroczy faunik, graj�cy na flecie, wszystko w kolorze jesiennych li�ci, ��tych i czerwonych. Jak�e zachwyca� mnie ten obraz, jak by� pe�en muzyki, a muzyk� s�ysza�em ju� w stylu Faurego. By� te� taki malarz, kt�ry si� nazywa� Henri Martin. Malowa� jakie� freski w Pary�u. G��wna aleja w dzielnicy Passy nosi�a jego imi�, dopiero jak j� przemianowano na Avenue Mandel, pomy�la�em sobie, �e co� tu nie tak. I rzeczywi�cie okaza�o si�, �e ulica nosi�a nazw� historyka, kt�ry mianowa� si� jak �w malarz. O obu ju� dawno zapomniano. Ot� �w malarz Henri Martin mia� obraz nazwany przez niego Serenite. Orygina�u chyba nie widzia�em, ale mo�e i by� w Luksemburgu. Pami�tam dobrze reprodukcj�, �ci�le bior�c poczt�wki, kt�re mnie zachwyca�y. Serenite przede wszystkim frapowa�o kolorem, inten- sywn� zieleni�. W tym intensywnym zielonym lesie unosi�y si� lec�ce osoby. Wszystkie lecia�y z lewa na prawo, w g�r�. Niekt�re by�y nagie, inne w pow��czystych szatach podob- nych do ob�ok�w. Niekt�re nios�y liry, wszystkie odlatywa- �y spokojnym ruchem z zielonej ziemi do �wietlistego nieba. Najwi�kszy k�opot jest w tym, droga pani Agato, �e nie mog� pani przet�umaczy� tego s�owa �serenite". Oznacza ono �agodn� pogod� zewn�trzn� i wewn�trzne rozja�nienie, uspokojenie... tak, chyba najlepiej b�dzie �uspokojenie", tylko �e serenite nie zak�ada �adnego niepokoju uprzednio i mo�e w�a�nie dlatego nie znajduje zastosowania w tym wypadku, o kt�rym pani opowiadam. O tym obrazie Henri Martina, cho� wiem dobrze, �e jest on strasznym kiczem, my�l� teraz bez przerwy, od kiedy znalaz�em si� nad brzegiem jeziora, w starym parku. Oto- czony jestem wysokimi drzewami, cedrami, platanami i je- sionami i zdaje mi si� ci�gle, �e pomi�dzy tymi rze�bionymi, starymi pniami polatuj� bia�e i liliowe cienie, nios�ce w g�r� swoje pi�kne g�owy i swoje kszta�tne formingi. Od kilku dni jestem tutaj. Jak pani pisa�em, przyjecha�em tutaj na zaproszenie Marres Chouarta, kt�ry mimo swych lat dziewi��dziesi�ciu jest w �wietnej formie umys�owej. Zaprosi� mnie, abym tu wypocz�� i tutaj doczeka� moich lat osiemdziesi�ciu, o tyle mniej od niego, ale te� i o tyle wi�cej. Nie mam tu nic do roboty i oczywi�cie �adnych ju� prac ani plan�w. Nie projektuj� nic, tyle tylko, �e chcia�em porobi� pewne rachunki, podsumowa� par� rzeczy � a mo�e i pomno�y� je, i podzieli�. I w�r�d takiego uspokoje- nia, w�r�d tych przesz�o dw�chsetletnich drzew, niebies- kiego jeziora i �agl�wek, kt�re si� pas� na nim jak j�tki w�t�e, przysz�o mi na my�l, �e m�g�bym napisa� do pani. Nie taki zwyk�y grzeczno�ciowy list, jakich tyle niestety otrzy- ma�a pani ode mnie w ostatnich czasach, ale list prawdziwy, nie wahaj�cy si� dotkn�� najstarszych i najdra�liwszych spraw, kt�re ��czy�y nas kiedy�, a kt�re potem zawsze by�y t� niedopowiedzian� tkanin� okrywaj�c� nasze uczucia i dzia�ania. Niech si� pani nie boi, nie b�d� zbyt sentymentalny. Nigdy sentymentalny nie by�em. Tote� moje pisma mo�e b�d� wi�cej dotyczy�y dzia�a� ni� uczu�. Nie boj� si� by� zewn�trzny. Chyba to mi nie grozi, ale chcia�em przepatrzy� nasze drogi, kt�re na chwil� si� skrzy�owa�y, a potem posz�y w zupe�nie przeciwne strony. Prowadzi�y jednak do tego, co trzeba zawsze osi�gn�� przed ostatecznym rozstaniem. Prowadzi�y do uspokojenia, do ostatecznej zgody na �wiat, do serenite. Zawsze mnie zastanawia ta my�l bardzo banalna, ale mog�ca prze�ladowa� w d�ugie, bezsenne noce, �e pewne momenty krzy�owe w �yciu mog� mie� znaczenie tak decyduj�ce. �e od ma�ej chwili � od tego, czy si� na przechadzce w ogrodzie skr�ci na lewo, czy na prawo, czy si� si�dzie na tym, czy na innym fotelu, czy si� zatelefonuje pod ten, czy pod inny adres � zale�y wszystko. �ycie uk�ada si� zale�nie od tego ma�ego momentu, od jednego gestu, od jednego s�owa. I w og�le nie wiemy, jak by�oby, gdyby tego s�owa czy gestu nie by�o. Wyobra�my sobie, droga pani Agato, �e wtedy w parku, a raczej w tym w�wozie, gdzie si� z trudem wdrapa�em na szczyt, nie zemdla�em. �e by�em zdr�w, ca�y. Nigdy ani przedtem, ani potem nie mdla�em � to by� ten jedyny raz w �yciu. I my�l� nawet, je�eli mo�na tak powiedzie�, �e zemdla�em wtedy �naumy�lnie", po to w�a�nie, aby nie nast�pi�o nic decyduj�cego, abym nie powiedzia� pani ani s�owa z tego, co mia�em w g�owie od dawna u�o�one i co by pchn�o nasze �ycie na zupe�nie inne tory. Gdybym nie zemdla�, gdybym powiedzia� pani wszystko, jak bardzo pani� kocha�em � oczywi�cie zdawa�o mi si� �T tylko, �e pani� kocha�em � bo by�em jak dziecko nie- �mia�y, niezgrabny, smutny. Smutek pozosta� mi do dzi�, do chwili pisania tego listu. Wszystko potoczy�oby si� inaczej. Pami�ta pani, to by�o przecie� na samym pocz�tku pierw- szej wojny, we wrze�niu roku 1914, i zaraz po tym spotka- niu musia�em wyjecha�. Od tego czasu listy, listy musia�y tak du�o zast�powa� � i ostatecznie niczego nie zast�pi�y. Jeszcze ta pierwsza zima by�a najspokojniejsza, tyle tylko, �e bardzo ci�ka, jak wszystkie zimy wojenne. Szko�y wojskowe mia�y wtedy kurs skr�cony, w par� miesi�cy musia�em i�� na front i to ju� jako dow�dca. Nie zdawa�em sobie sprawy z mojej odpowiedzialno�ci, a� dop�ki moi �o�nierze nie zacz�li pada� ko�o mnie. Czy pani sobie wyobra�a, jak to wygl�da, kiedy koledzy oficerowie i pod- w�adni �o�nierze padaj� dooko�a, to znaczy, kiedy ich zabijaj�. Tyle lat min�o od tego czasu, tyle przeszed�em najrozmaitszych, najbardziej skomplikowanych rzeczy, tylu �o�nierzy, tylu koleg�w upad�o ko�o mnie przez tych lat pi��dziesi�t, �e w�a�ciwie m�wi�c ju� nie pami�tam szczeg�- ��w. Wsie, kt�re pali�em, ludzie, kt�rych zabija�em, tak�e tam byli. Ale wszystko to dzisiaj wygl�da raczej jak g�sty las, po kt�rym si� pl�ta�em i w kt�rym si� rozbija�em o pnie, kalecz�c sobie r�ce i g�ow�, rani�c si� o przelatuj�ce kule, tu�aj�c si� po �ydowskich miasteczkach, w szpitalach, i cho- dz�c po rozdeptanych drogach. Bywa�y wtedy na pewno letnie dnie, zielone drzewa, ciep�e ulewy, ale ja pami�tam tylko jesienne rozdeptane drogi i moje zbola�e nogi, kt�re stawiam bez przerwy na tych drogach, jedn� za drug�, w monotonnym marszu: raz dwa, raz dwa. I wie pani, dlaczego te lata by�y takie wa�ne dla mnie? Nie dlatego, �e by�a wojna, ja nawet nie pami�tam tego, �e by�a wojna, ale dlatego, �e si� przekona�em, �e zasadnicz� podszewk� natury ludzkiej jest okrucie�stwo- Okrucie�st- wo w stosunku do innych ludzi, do m�czyzn, do kobiet, do dzieci, do zwierz�t. Pami�ta pani, co opisywa� Dostojewski, jakie miewa� sny; spowied� Stawrogina to jeszcze nic, dla mnie zawsze najgorszy jest ten sen Raskolnikowa, gdzie morduj� konia, kt�ry nie mo�e uci�gn�� platformy pe�nej ludzi. Z jak� lubo�ci� ludzie morduj� tego konia i �e to wszystko by�o w g�owie u Raskolnikowa � to znaczy, �e Dostojewski o tym wszystkim my�la�, �e tkwi�o to w jego g�owie, to morderstwo konia. Ile ja takich pomordowanych koni widzia�em! Najgorsze by�y. na wojnie takie ranne konie, kt�rych nie mia� kto dobija�. Ludzie te� m�czyli si� niewinnie. Ale to niezawinio- ne cierpienie szczeg�lnie by�o widoczne u zwierz�t. Wtedy to si� zacz�o. A kiedy si� sko�czy�o? Nigdy, bo nawet teraz, kiedy tu siedz� w tym cudownym parku nad jeziorem, pod drzewem, kt�re jest jak ��obiona kolumna � zamykam oczy i pod powiekami widz� niesko�czony szereg zabitych ludzi, zam�czonych zwierz�t, strzaskanych przed- miot�w � ci�gnie si� bez ko�ca i ci�gle tak cz�apie, jak moje kroki wtedy w wojennej jesieni, w deszczu i mgle: raz dwa, raz dwa. Zmia�d�one przedmioty s� r�wnie smutne, jak ranne zwierz�ta. Wiadomo, �e strzaskany dom nie cierpi, ale te wszystkie strzaskane domy, kt�re�my z pani� widzieli, zawsze wygl�da�y, jak gdyby doznawa�y b�lu nie tylko fizycznego, ale i moralnego. Wygl�da�y, jakby rozpacza�y. A w�a�ciwie ca�e nasze �ycie by�o �yciem zrozpaczonych dom�w. Ile tych dom�w musieli�my opu�ci�, musieli�my po�egna�. Mam taki sen, kt�ry wraca regularnie; jeste�my w tym wielkim domu, w kt�rym sp�dzili�my nasze ostatnie lato, w tym domu, gdzie czytali�my Achmatow� i I��akowi- cz�wn� i gdzie stwierdzili�my � o horror � �e Konopnicka wcale nie jest najgorsz� poetk�, przeciwnie, �e jest bardzo sugestywna i �e dzia�a rytmem, muzyk�... Wi�c w�a�nie �ni mi si� zawsze ten dom, tylko jaki� przyciemniony, w takim �wietle, w jakim by� podczas za�mienia s�o�ca � pami�ta pani to za�mienie s�o�ca? �ni mi si� w takim cieniu i ja chodz� po domu, i jest ojciec pani, i szukamy pani, ale pani nie ma. I jest tak�e kasjer, kt�ry wyp�aci� mi wtedy pieni�dze w z�otych rublach, i tak razem chodzimy po przyciemnionym domu, po ogromnych jego pokojach i nie mo�emy znale�� pani. A dom trzeba zaraz opu�ci� i ju� nie wiem dlaczego � mo�e w ka�dym powt�rzeniu snu inna jest przyczyna, ale albo ma by� tutaj bitwa, albo maj� zaraz przyj�� hajdamacy, albo w og�le trzeba zaraz si� lik- widowa� bez wyra�nej przyczyny � i wtedy ten dom, kt�ry trzeba opu�ci�, nabiera szczeg�lnej warto�ci. Ostatecznie to nie jest m�j dom, przecie m�j los nie jest z nim zwi�zany, ale we �nie wydaje mi si� takie wa�ne, �eby jak�� wi� z tym domem zachowa�. Zaje�d�aj� konie, wozy albo powozy, i zabieramy si�, i mamy tak du�o rzeczy, i pani wci�� nie ma, i ojciec pani m�wi: gdzie� ta Agata? A kasjer �yska okiem ...
pokuj106