Kowalewski Bóg zapłacz).txt

(457 KB) Pobierz
W�odzimierz Kowalewski

B�g Zap�acz!

Wszelkie podobie�stwo do os�b, rzeczy, sytuacji - b�dzie przypadkowe.
By� tu ju� przedtem czy nie? Mo�e i tak. Mo�e by�.
Nogi obsuwa�y si� w topniej�cym �niegu, zimna wilgo� przenika�a do but�w, 
wsi�ka�a 
w skarpety, zlepiaj�c palce, chlupota�a przy ka�dym kroku. Nie m�g� i�� pewnie. 
Zrywy 
wilgotnego wiatru szarpa�y po�ami p�aszcza, kt�re bezradnie usi�owa� przytrzyma� 
na 
brzuchu, a mimo to ch��d wciska� si� pod sp�d, wype�nia� ubranie, sp�ywa� po 
plecach. Ka�da 
cz�� cia�a dygota�a innym rytmem, strugi potu spod czapki miesza�y si� na 
policzkach z 
deszczowymi kroplami.
Skulony, brn�� tak przez �rodek placu targowego, grz�zn�c co chwila w 
roztaja�ej, 
brunatnej mazi ze �niegu i b�ota, omijaj�c zamarzni�te jeszcze, �liskie ka�u�e 
ko�skiego 
moczu. Pokraczne ptaszyska ko�owa�y nad ziemi� z przera�liwym wrzaskiem. 
Powietrze by�o 
gorzkie od dymu, drobinki sadzy z komin�w czu� na go�ych r�kach, nawet na 
j�zyku, kiedy 
�apczywie wci�ga� ogromne hausty.
Wiecz�r zapada� ju� nad tym miasteczkiem. He�m ratuszowej wie�y, przypominaj�cy 
wielki, przerdzewia�y str�k papryki, gin�� w coraz g�stszej szaro�ci, ni�ej 
kulawa kobieta 
zak�ada�a �elazne sztaby na okienko budki z piwem, niewy��czony megafon chrypia� 
taktami 
akordeonist�w Dzier�anowskiego, rozmiataj�c je z deszczem i wiatrem po pustych 
ulicach. 
Wszystko tu gra�o tonami szaro�ci, ja�niejszymi i g��bszymi, czasem tylko 
przybieraj�cymi 
odcie� bury albo wprost czarny - jak na zakurzonym landszafcie, kt�ry kto� 
dopiero co 
wyci�gn�� z piwnicy.
Nagle zapali�y si� w oknach brudno��te �ar�wki, zap�on�� te� samotny napis 
�Wiejski Dom Towarowy� i kilka sk�po rozstawionych latar�, rzucaj�cych s�abe 
blaski na 
bruk. Ci�ar�wka, lublin o masce podobnej do psiego pyska, przejecha�a, 
trzepocz�c odpi�t�, 
mokr� plandek�.
Wydosta� si� wreszcie na jaki taki chodnik, obstuka� zab�ocone buty i dalej 
ruszy� 
przed siebie. Chyba nawet nie szed�, ale p�yn�� wzd�u� majacz�cych ju� tylko w 
sinawej 
po�wiacie pni nagich drzew, wdycha� bij�ce zza niedomkni�tych drzwi wyziewy 
zgni�ych 
kartofli i gotowanej bielizny. Min�� zamkni�ty na g�ucho sklep spo�ywczy, potem 
cienie 
tajemniczych postaci o twarzach rozjarzaj�cych si� na kr�tko od papierosowych 
ognik�w, 
furmanki przed sk�adem opa�owym z lamp� w blaszanym kloszu ko�ysz�c� si� nad 
bram�.
Ojciec sta� przy kiosku. W�a�ciwie wisia�, oparty �okciami na szerokim 
parapecie, 
wciskaj�c g�ow� do �rodka przez odsuni�t� szybk�. M�wi� co� do sprzedawczyni, 
kt�rej 
twarz w bia�ym �wietle, bij�cym gdzie� od wewn�trz, wygl�da�a jak po�miertna 
maska. Jakby 
przeczuwaj�c jego nadej�cie, ojciec wyprostowa� si� nagle i odwr�ci�. By� 
wielki, chudy, 
mi�dzy kolanami �ciska� akt�wk�, kt�r� zaraz prze�o�y�
Obydwu ogarn�� niepowtarzalny, pe�en t�sknoty zapach kioskowych wn�trz; wonie 
�wie�ych gazet, kwa�nego tytoniu, zabawek z plastiku, myd�a �For you� i taniej 
wody 
kolo�skiej; zapach jedyny na �wiecie, niespotykany nigdzie przedtem ani potem.
- Nie ma, cholera jasna, radomskich w dziesi�tkach, tylko te krakowskie gwo�dzie 
s�! 
- ojciec pokaza� mu paczk� sport�w zaklejon� niebiesk� banderolk� i w�ciekle 
zgarn�� bilon 
reszty ze sterty niesprzedanego �G�osu Pracy�.
- Mo�e gdzie� dalej b�d�, tatu�. Po co si� tak jadowi�.
- Jaki ja zm�czony jestem. Jak cholernie zm�czony! - ojciec nerwowo potar� czo�o 
pod 
beretem obszytym ciemn� sk�rk�. - Musz� jecha�. Mam poci�g do Prabut o 
osiemnastej 
czterdzie�ci dwie, tyle jeszcze, cholera, czasu! Tyle czasu! Chod�, Iru� - 
poci�gn�� go za 
r�kaw. - Chod�, chod�... Do kawiarni p�jdziemy. I tak musz� na dworzec, a to 
zaraz obok. 
Okropna dziura, nie uwa�asz? Jedna jedyna kawiarnia, i to spelunka, cholera, 
prawd� 
m�wi�c! Jest jeszcze mordownia w hotelu na dole, ale daleko, zreszt� strach 
wchodzi�. 
Wczoraj g�odny spa� poszed�em...
Ciemnaw� salk� tylko troch� o�wietla�y trzy kinkiety, trzy migotliwe plamy 
rozlane 
po przybrudzonym tynku. Przez k��by papierosowego dymu widzia� wszystko jak 
przez 
zaparowane szk�o. Ludzkie sylwetki o mglistych kszta�tach tkwi�y nad blatami 
stolik�w, 
otacza�y �agielki papierowych serwetek, szcz�kaj�c szklankami, podaj�c sobie 
ogie� 
zapa�kami ukrytymi w d�oniach; czasem kto� wstawa� i przemyka� na tle bufetu, za 
kt�rym 
rz�dek etykiet s�odkich w�dek, gruzi�skich i bu�garskich winiak�w zlewa� si� w 
jeden 
kolorowy zygzak.
Usiedli pod oknem, na krzes�ach z metalowych rurek, o rozprutych siedzeniach i 
oparciach naprawionych potem byle jak grub� �y�k�.
Po drugiej stronie opustosza�ego skweru, za kikutami jakich� go�ych krzew�w 
majaczy� w mroku budynek dworca z samotn� taks�wk� przycupni�t� przy kraw�niku 
naprzeciw wej�cia.
Ojciec otworzy� akt�wk�, wyj�� gruby zeszyt ze starannie wykaligrafowan� 
naklejk�, 
zapisane g�sto formularze, bloczki czystych druk�w. U�o�y� je przed sob�, 
strzepn�wszy 
niewidoczne paprochy, a potem uwa�nie podnosi� do oczu, por�wnywa�, g�o�no 
mamrocz�c, 
wpisywa� co� do zeszytu i wk�ada� pomi�dzy niekt�re strony szeleszcz�ce p�atki 
o��wkowej 
kalki.
- Dzisiaj do Prabut - westchn�� - a jeszcze do Pisza, do Bisztynka. do Olecka, 
do 
S�popola, do Go�dapi, do Bartoszy�... Wsz�dzie tam, gdzie magazyny zbo�owe. 
�ycia, 
pieskiego �ycia, cholera, nie starczy. Jak ja bym chcia� ju� przyjecha� do domu, 
zup� zje�� 
jak�� lepsz�, na tapczanie si� wyci�gn�� z godzink�...
Nad stolikiem wyros�a zamazana figura, a prawd� m�wi�c, przez g�stwin� sali 
przy�eglowa�y dwa ja�niejsze owale twarzy i fartuszka. Zobaczy� przed sob� 
talerz z 
ciastkiem, nieco dalej dwie butelki oran�ady. Bardzo chcia�o mu si� pi�. 
Fajansowy kapsel na 
drucie zadzwoni� o szk�o. Pryskaj�cy b�belkami nap�j nie mia� jednak w sobie 
�adnego 
ch�odu ani cierpko�ci, w og�le nie czu� go w ustach, gardle; raczej na ca�ym 
ciele.
- Pij, Iru�, pij... Ciacho wtrz�chnij, to wuzetka, zobacz... - ojciec 
pedantycznie 
zakr�ca� chi�ski d�ugopis. - Czemu ty, cholera, nic nie m�wisz, Iru�? Znowu nie 
masz nic 
dopowiedzenia, co?
- Mam je�� na rozkaz, pi� na rozkaz i jeszcze gada�, kiedy ka�esz? - prze�kn�� z 
trudem kawa�ek ciastka smakuj�cy jak wata. - Nie chce mi si�. Ma�o kiedy 
cokolwiek mi si� 
chcia�o, a ju� najmniej wykonywa� rozkazy.
Ojciec jakby skurczy� si�, zmala� albo troch� odp�yn�� do ty�u, w przestrze� 
kawiarni. 
Tak jak zawsze, gdy sytuacja wymaga�a pryncypialnego rozs�dku, zsun�� okulary na 
czubek 
nosa i kategorycznie spojrza� znad szkie�. Wypraktykowa� ten odruch podczas 
zebra� 
egzekutywy partyjnej, narad u dyrektora oraz wydawania zalece� pokontrolnych 
magazynierom zbo�owym.
- A jednak ty, cholera, g�upi jeste�, Iru�! - mimo chwilowej znikomo�ci postaci 
przem�wi� dono�nie i ostro. - Co znaczy: je�� na rozkaz, pi� na rozkaz, m�wi� na 
rozkaz? Co 
w og�le znaczy takie podej�cie albo to parszywe zdanko: �Nie chce mi si�!�? Dla 
mnie to 
tylko niegrzeczna od�ywka rozpieszczonego berbecia, dostaje za co� takiego, 
cholera, w ucho 
i tyle, i spok�j, i koniec. Ale dla ciebie?! To has�o, kt�re wypisali�cie, 
cholera, na narodowych 
sztandarach. Sympatycznym atramentem, tak, �e nie od razu wida�! �Gada� na 
rozkaz, �re� 
na rozkaz, pi� na rozkaz!� - przedrze�nia�, wydymaj�c wargi - to przecie� zanik 
znajomo�ci 
regu� �wiata, ty tego nie widzisz, Iru�? Wi�cej - to zatrata instynktu 
samozachowawczego. 
Kl�ska, tragedia!
Naprawd� nie mia� ochoty na �adn� rozmow�, na �adne formu�owanie zda�, udawanie 
zainteresowania, przeciwstawianie si� albo zgadzanie. Co� zatyka�o usta, 
niecierpliwi�o i 
dra�ni�o. Nie wypada�o jednak siedzie� w milczeniu, wi�c wyg�osi� zarzut:
- Ca�e �ycie stoisz na baczno�� i nigdy nie zaprosi�e� mnie do sto�u!
Potem spu�ci� oczy i dalej grzeba� �y�eczk� w ku.
Nie poczu� tak�e zdumienia, kiedy oczy, grube i r�ce ojca z�o�one na dokumentach 
unios�y si� gdzie niewidoczny sufit, malej�c jeszcze bardziej, a g�os �abi z 
g�ry po 
kaznodziejsku:
- K�amiesz, przecie� teraz siedzisz przy stoliku. 
- I co mi z tego? No co mi z tego?!
- Nie mo�emy si� dogada�, Iru�. Patrzymy na te �wiat, a ka�dy widzi co innego. 
Ja 
przynajmniej co�, cholera, prze�y�em, czego� tam chcia�em. Ty nie wiesz, czego 
chcesz, a 
w�a�ciwie tego chcesz, czego �aden ojciec nie mo�e da�. B�dziecie si� tak 
pa��ta� a� do 
�mierci, pl�ta� si� w te wasze spodnie - p�etwy, troch� tu, troch� tam, bez �adu 
i sk�adu, z 
durn� min�, kr�tk� pami�ci�, z pretensjami do wszystkich o wszystko. Moja regu�a 
jest 
oczywista, zupe�nie taka sama jak up�yw czasu, ci��enie, wiosna po zimie. 
Zwyczajne: musz� 
by� tacy, co umiej� rozkazywa�, i tacy, co umiej�, cholera, s�ucha�. Zapomnicie 
o tym, a 
znikn� kontynenty, zatrze si� dzie� z noc�, wszystko zleje si� w jedno, zostanie 
tylko 
ogromne trz�sawisko. Ani lasu, ani wody, ani kawa�ka cz�owieka dobrego czy 
cho�by nawet 
z�ego - tylko trz�sawisko. A jedyne odg�osy, jakie wsz�dzie b�dzie s�ycha�, to, 
cholera, 
gulgotanie!
Zza nieczynnego, b�yskaj�cego niklem poniemieckiego szynkwasu z ukr�conymi 
kurkami od piwa zad�wi�cza�a muzyka; �wiszcz�ca, perlista, niepasuj�ca ani do 
nastroju, ani 
do rozmowy.
Usi�owa� j� przekrzycze�, dlatego m�wienie wymaga�o takiego wysi�ku, �e a� 
chwia� 
si� na boki i zapiera� w pod�og�, kt�ra jak mi�kka guma ust�powa�a pod obcasami.
- Brednie, dyrdyma�y! A ty mi zaraz wyje�d�asz z �regu�ami �wiata�! Z czym 
jeszcze? Tobie si� zawsze wydawa�o, �e co� m�drego powiedzia�e�, odkrywczego. 
Tak jest! 
Tymczasem ka�dy ksi�dz r�ce nad tym za�amywa� w kazaniach, socjologowie 
biadoleniem 
zape�niali hektary papieru, idioci przepowiadali Er� Wodnika... Ja sam ju� nie 
wiem, jak to 
powinno by� z cz�owiekiem. Czy �ycie polega na tym, �eby uk�ada� si� w foremki 
kr�puj�ce, 
co prawda, ruchy, ale zawsze nadaj�ce okre�lony kszta�t, czy przeciwnie - 
rozbija� te f...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin