Konrad T. Lewandowski Podziemna rzeka S�o�ce za ka�dym razem wschodzi�o w innym miejscu horyzontu. Mo�e nigdy nie by�o tym samym s�o�cem. Niekiedy p�on�o o�lepiaj�cym, bia�ob��kitnym blaskiem, innym razem jarzy�o si� z�otem albo �agodn� czerwieni�. Bywa�o mniejsze lub wi�ksze. Czasem wschodzi�y dwa albo trzy i zawsze w�drowa�y nad ziemi� po r�nych i nieoczekiwanych �ukach. Czas od wschodu do zachodu mierzony ilo�ci� piasku przesypuj�cego si� pomi�dzy dwoma naczyniami skraca� si� lub wyd�u�a�. Dni r�ni�y si� o kilka szczypt; bardzo rzadk� przesypywa�o si� dok�adnie tyle samo ziarenek co poprzedniego dnia. Po zmroku gwiazdy zachowywa�y si� tak samo nieobliczalnie jak s�o�ca, a noc by�a r�wnie niesta�a jak dzie�. Pory roku przychodzi�y i odchodzi�y, chaotyczne, przemieszane ze sob�, ale nigdy ani zbyt zimne, ani za gor�ce. Raz na pi�� cz�owieczych pokole� nastawa� czas suszy i wielkich upa��w, a stare legendy koczowniczych lud�w m�wi�y jeszcze o D�ugiej Zimie, powracaj�cej zawsze po narodzinach trzydziestu pokole�. Pocz�tek nowego roku oznajmia� niezmiennie nag�y rozb�ysk trzech wielkich gwiazd, kt�ry na kr�tko zamienia� noc w dzie�. Najcz�ciej nast�powa�o to co trzysta pi��dziesi�t siedem dni i by�o jednym z pewnych punkt�w oparcia tu, w �wiecie bezkresnych, stepowych r�wnin, samotnych, g�rskich pasm i wielotysi�cznych plemion koczownik�w, snuj�cych si� niczym cienie w przestrzeni i czasie. Na ziemi ani na niebie nie by�o sta�ych kierunk�w. Kto oddali� si� za lini� horyzontu i nie zdo�a� wr�ci� po w�asnych �ladach, przepada� i og�aszano go martwym. Sposoby, wed�ug kt�rych okre�lano drog� przez step, by�y zawodne i myl�ce. Jedne ludzkie gromady w�drowa�y nocami za wybran� gwiazd� tak d�ugo, dop�ki nie znikn�a im z oczu. Inne zatacza�y ogromne kr�gi, znaczone kurhanami przodk�w lub sun�y wzd�u� brzeg�w niesko�czonego oceanu, na kt�rym nie by�o �adnych wysp opr�cz tego jednego, pot�nego kontynentu. Obej�cie ca�ego l�du poch�ania�o czas �ycia przesz�o osiemdziesi�ciu pokole�. Plemi� Syn�w Wichru radzi�o sobie jeszcze inaczej. Szli razem z wiatrem. Kierunek w�dr�wki wskazywa�y przygi�te �any faluj�cych traw oraz rzucane na wiatr p�ki po�wi�conych nici. Zawsze, kiedy wia�o, plemi� pos�uszne odwiecznym prawom pod��a�o ku przeznaczeniu. Zatrzymywali si� dopiero wtedy, gdy powietrze zastyga�o w bezruchu. W takich przypadkach rozbijali ob�z i czekali na nowy znak od bog�w. Tak by�o teraz. Bezwietrzna cisza trwa�a od trzech dni. Koczownicy odpoczywali, wykonywali prace, na kt�re w marszu nie by�o czasu, lub polowali. Starcy ka�dego poranka z powag� przygl�dali si� niebu, a potem zbierali si� i d�ugo radzili. M�odych wojownik�w nie zajmowa�y te dysputy. Dla nich najwa�niejszy by� �wie�y trop stepowej zwierzyny, j�k ugodzonej ofiary i chwila tryumfu o smaku ciep�ej krwi. Agaropal tak�e o tym marzy�, opuszczaj�c ob�z o �wicie, a jednak teraz wcze�niejsze pragnienia odesz�y w niepami��. Oszczep i rzemienne wnyki le�a�y porzucone na brzegu niewielkiego jeziora, oczka rozlanego na dnie owalnej niecki. Sam Agaropal kl�cza� tu� nad wod� i jak urzeczony przypatrywa� si� s�omce na jej powierzchni. Wyschni�te �d�b�o trawy unosi�o si� na zielonkawob��kitnej, lustrzanej g�adzi, nieskalanej najmniejszym zafalowaniem. Jednak mimo panuj�cego wok� bezruchu s�omka nie by�a nieruchoma. Ona P�YNʣA! Powoli, ale pewnie i bez zahamowa�. Agaropal nie wierzy� oczom. Widywa� ju� wcze�niej li�cie i kawa�ki drewna unoszone z pr�dem g�rskich strumieni, ale to by�o przecie� jezioro. Nie mog�o mie� nurtu! A jednak mia�o... S�omka przep�yn�a ju� spory kawa�ek i Agaropal musia� wsta�, aby dalej dobrze j� widzie�. Nie�piesznie szed� dooko�a jeziora obserwuj�c p�yn�ce �d�b�o, a� s�omka dotar�a do przeciwleg�ego brzegu i utkn�a w masie gnij�cego siana. Zebra�o si� go tu bardzo wiele. Agaropal odwr�ci� si�, wspi�� na brzeg niecki i uwa�nie rozejrza� po okolicy. Wreszcie zrozumia� w czym rzecz: to jezioro wcale nie by�o jeziorem, ale cz�ci� albo odnog� p�yn�cej pod ziemi� rzeki. Podmyty od do�u grunt zapad� si� niegdy� w tym miejscu, ods�aniaj�c fragment niebieskiej �y�y ukrytej pod szmaragdow� sk�r� darni. Dopiero teraz Agaropal zauwa�y�, �e ca��, otaczaj�c� go, lekko pofa�dowan� r�wnin� przecina wij�cy si� i szeroki na ponad sto krok�w pas trawy odrobin� ciemniejszy ni� reszta. Niecka z wod� le�a�a dok�adnie na granicy obu odcieni zieleni. M�odzieniec zacz�� i�� brzegiem podziemnej rzeki. Wybra� kierunek przeciwny do tego, kt�ry pokaza�a mu s�omka. Pod pr�d. Nie wiedzia�, czemu w�a�ciwie uzna� to za wa�niejsze od polowania. Popchn�� go wewn�trzny przymus; ciekawo��, mo�e przeczucie. Stopy w sk�rzanych butach z szelestem rozgarnia�y traw� si�gaj�c� do pasa, ale prowadz�ca go subtelna r�nica barw szybko przesta�a by� tak wyra�na jak w chwili, kiedy j� spostrzeg�. Zacz�a si� zaciera�, nikn��, a� w ko�cu sta�a si� na po�y z�udzeniem. Na szcz�cie za kolejnym pag�rkiem na widnokr�gu pojawi�y si� bia�e ska�ki. Podziemna rzeka najprawdopodobniej p�yn�a pod nimi albo tu� obok. Agaropal ruszy� wi�c prosto w ich stron�. Gdy doszed�, ujrza� co�, co sprawi�o, �e natychmiast ukry� si� za najbli�szym g�azem. Dalej zaczyna�o si� drugie zapadlisko, wielokrotnie wi�ksze i g��bsze od poprzedniego. Na prawo od Agaropala ci�gn�a si� skalna �ciana d�uga na przesz�o tysi�c krok�w. Jej wysoko�� w najwy�szej, �rodkowej cz�ci wynosi�a co najmniej sto �okci. U podstawy tego urwiska, w jego przeciwleg�ym ko�cu, czerni�o si� kilka wylot�w jaski�, a przy nich krz�ta�o si� mn�stwo ludzi. Byli to Szczurowie - koczownicy nazywali tak wszystkie osiad�e plemiona, gnie�d��ce si� w pieczarach i ziemnych norach. M�odzieniec przekl�� w�asn� nieostro�no��, ale si� nie wycofa�. Patrzy� dalej. Po lewej stronie nie by�o stromizny. Step �agodnie obni�a� si� a� do dna zapadliska. Ludzie �yj�cy tutaj na pewno korzystali z rzeki p�yn�cej gdzie� pod ska�ami. Ta my�l momentalnie wype�ni�a umys� Agaropala. Oni mieli rzek� dla siebie! Mogli ni� p�yn�� w g�r� i w d�. Bli�ej lub dalej! Pr�d wody mia� tylko jeden kierunek i w przeciwie�stwie do wiatru nigdy go nie zmienia�. Ci tutaj nie musieli wi�c b��dzi�! Mieli co� pewnego, sta�ego, na czym zawsze mogli polega�. Nie dotyczy�y ich kaprysy bezkszta�tnej i bezbarwnej nico�ci. W �yciu Szczur�w istnia�o zatem to, o czym Synowie Wichru mogli jedynie marzy�. M�ody koczownik nagle i z ca�� wyrazisto�ci� zrozumia� sens wstydliwym szeptem wypowiadanych w�tpliwo�ci oraz blu�nierczych pyta�, kt�re pojawia�y si� wtedy, gdy plemi� musia�o przechodzi� przez pustyni�. Czy Wiatr wieje zawsze we w�a�ciw� stron�? Do tej pory ten problem mia� dla Agaropala znaczenie tylko w�wczas, gdy na polowaniu musia� podchodzi� zwierzyn�. Teraz, patrz�c na tamtych w dole, poczu� zazdro��, zawi�� i podziw, a potem co� nienazwanego i niepoj�tego szarpn�o si� w jego duszy tak mocno, �e omal nie krzykn��. To by�o jak pytanie, kt�rego nie mo�na zada� z braku s��w i bola�o niczym obelga. Agaropal zacisn�� z�by, odczo�ga� si�, wsta� i ruszy� z powrotem. Szed� ze spuszczon� g�ow� uwa�nie wpatruj�c si� w swoje �lady. Prostuj�ca si� trawa jeszcze nie zd��y�a ich zatrze�. Dotar� do niecki z wod� i zabra� bro�. Dalsz� drog� wskaza�y mu unosz�ce si� nad obozowiskiem wysokie i proste s�upy dymu. - Czcigodny Belomisie! Starzec odsun�� na bok tarcz�, na kt�rej malowa� znak klanu i spojrza� na stoj�cego przed nim m�odego wojownika. - Czego chcesz, Agaropalu? - S�ysza�em, i� wiele wiesz o Szczurach. Opowiedz mi o nich. - Dlaczego pytasz? - O trzeci� cz�� dnia marszu st�d, w skalnych dziurach gnie�dzi si� ich wielka gromada. Czy mog� by� gro�ni? - Trzecia cz�� dnia... - powt�rzy� starzec gniewnie marszcz�c brwi. - Odszed�e� zbyt daleko. Musia�e� wi�c samowolnie okre�la� kierunek. To niebezpieczne i grzeszne. Masz szcz�cie, �e Bogowie Wiatru nie ukarali ci� za to zuchwalstwo wiecznym b��dzeniem! Agaropal milcza�. - A co do Szczur�w - g�os Belomisa z�agodnia� - nie obawiaj si�, na pewno nas nie napadn�. Oni nigdy nie opuszczaj� swoich siedzib, a poza tym ich kamienny or� nie na wiele zda si� przeciw naszym �elaznym ostrzom. - U�ywaj� tylko kamiennej broni?! - zawo�a� zdumiony Agaropal. - Nie tylko, tak�e z ko�ci i rogu. - Nie znaj� metali? - Znaj�, ale posiadaj� ich bardzo niewiele. Jakie� ozdoby, czasem no�e, prawie wcale nie widywa�em u nich topork�w. Agaropal popatrzy� bezradnie. - Nie rozumiem tego. - Przecie� to proste - Belomis pokr�ci� g�ow� z politowaniem. - Je�eli zawsze siedz� w tych samych miejscach, to w jaki spos�b mieliby znale�� rud� �elaza i nauczy� si� sztuki jego wytopu i kucia? Wszak z�o�a rud s� tylko w g�rach i tam te� �yj� ludy, kt�re posiad�y te umiej�tno�ci. My w trakcie naszej w�dr�wki uczymy si�, wymieniamy lub zdobywamy w walce wszystko, co uznamy za po�yteczne. Szczurowie nie maj� takich mo�liwo�ci. - Mogliby te� wymienia�. Starzec lekcewa��co machn�� r�k�. - W handlu, aby dosta� dobry towar, trzeba w zamian da� co� r�wnie dobrego. Kamie� za �elazo we�mie tylko ostatni g�upiec. - Nie maj� nic innego? - Suszone mi�so �lepych ryb - Belomis nie zauwa�y� nag�ej zmiany na twarzy Agaropala. - Jedynie to warto od nich bra�. Za n� albo troch� ozd�b mo�na wytargowa� od nich nawet i sze�� work�w takiej strawy. Nigdy jednak nie mieli tego tyle, aby starczy�o im na top�r lub miecz. Ot i ca�a tajemnica. - Rzek�e�, �e owe ryby s� �lepe. Jak�e to? - zapyta� po�piesznie m�odzieniec. - Taka ich natura. Wcale nie maj� oczu. - A gdzie Szczurowie �owi� to dziwo? - Pewnie w jeziorach na dnie swoich jaski�. Musz� tam by� jakie� jeziora, bo i wod� do picia trzeba sk�d� bra�. Wieczna ciemno�� tam trwa, wi�c rybom oczy niepotrzebne. - A je�li to nie s� je...
pokuj106