Bohdan Petecki Ludzie z Gwiazdy Ferriego 1 Co� nas wtedy zatrzyma�o. Oczekiwali�my tego momentu. W ci�gu czterdziestu minut jazdy po opuszczeniu Idiomu, wpatrzeni w ekrany, ws�uchani w sygna�y macierzystego statku robili�my wiele, �eby przyspieszy� jego przyj�cie. Wreszcie brunatne grzbiety wydm rozst�pi�y si�. Zaja�nia�a bezkresna p�aszczyzna, z�amana w po�owie lini� oceanu. L�d spada� sko�nie ku brzegowi, jak w ekranie zwiadowczej rakiety bezpo�rednio po starcie. Ju� wiem: chmury. Workowate, nabrzmia�e, zwisaj�ce baniastymi g�owami ku linii horyzontu. Nie, bli�ej, tam gdzie wzrok nie oczekuje jeszcze przeszkody. Chmury. Raczej odwr�cone kopu�y miast rozpi�tych mi�dzy r�nymi orbitami. Jakby z wn�trza wydr��onego owocu patrze� na jego prze�wituj�c� naci�ciami �upin�. Zrazu jaskrawo bia�e, dalej nas�czaj� si� ��ci� i r�em, wreszcie, nad grzebieniami ska� i g��bi� oceanu ciemniej� w rude, matowe z�oto. Ich cie� na powierzchni planety jest ci�ki, niemal lepki. A jednak zamiast zaciera�, wyostrza jeszcze kontury skalnego muru na wschodzie i bezpo�rednio przed nami granicy l�du. Spojrza�em na zegarek. �Techniczny" tkwi teraz w swoim laboratorium. Na poziomie zerowym bazy, kilka �at �wietlnych st�d. Przed chwil� przyg�adzi� d�oni� w�osy, westchn�� i zagryz� doln� warg�. �ci�gn�� brwi, przy czym zmarszczki na jego czole utworzy�y zarys startuj�cej rakiety. Wzrok utkwi� w tablicy kalkulatora, ale nie interesuje go, co wynik�o z kolejnej wersji programu. My�li o nas. O tym, czy nam si� uda. Ale tak, �eby nie uchybi� �adnemu z paragraf�w statutu Proksimy. My�li o niespodziankach, jakie przewidywa� przed startem i �a�uje, �e o tym m�wi�. Jakbym s�ysza� jego g�os: ,, - uczcie si� cieszy�, �e nie wszystko potrafimy przewidzie�..." Musia�em si� u�miechn��. Nie by�by prawdziwym humanist�, gdyby nie pragn�� teraz zachowa� tej rado�ci dla siebie. Nie wyrzuca� sobie, �e powiedzia� wi�cej, ni� nale�a�o. Ju� wtedy, przy po�egnaniu, nie patrzy� mi w oczy. Zna� mnie zbyt dobrze. A jednak nie zwr�ci� si� z tym ani do Sennisona, ani do Guskina. Wida� staro�ytna legenda o zb��kanej owieczce cieszy�a si� ugruntowan� pozycja w jego pod�wiadomo�ci. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e stanowi� dla niego problem. Natomiast on dla mnie nie. W tym tkwi istota naszego wzajemnego stosunku. Jako psycholog, zajmuj�cy si� zwrotnym wp�ywem techniki informatycznej na osobowo�� jednostki, nie m�g� �cierpie� mojego postawienia sprawy. To znaczy, niestawiania jej w og�le. Tak czy owak, da�bym du�o, �eby siedzia� teraz obok nas, w prostok�tnej kabince �azika i zadecydowa� czy to co nas zatrzyma�o, mamy ju� traktowa� jako �niespodziank�", czy tylko jako chmury. Matematyka, p�czkuj�ca w umy�le cz�owieka, ogarnia wszech�wiat. Informatyka, funkcjonuj�ca w oparciu o matematyk� dostarcza �wiadomo�ci �liczne, gotowe modele wszelkich mo�liwych gwiazd, cywilizacji i organizm�w �ywych. Gdzie tu miejsce na niespodzianki? W gr� mo�e wchodzi� najwy�ej niedow�ad wyobra�ni. Nie musia�em tego m�wi� �Technicznemu". Wiedzia�, �e tak w�a�nie my�l�. I tak post�puj�. Swoj� po�egnaln� mow� wyg�osi� z przekonaniem ale bez nadziei. Do�� spojrze� teraz na Gusa. On jest z tych, kt�rzy znajduj� wsp�lny j�zyk z ka�dym �technicznym". I prosz�. To co, �e chmury. Inne? Inne. Potrzebowa�bym czego� wi�cej, �eby tak siedzie� z palcami zaci�ni�tymi na pulpicie sterowniczym i twarz� staro�ytnego mnicha, kt�ry wstaj�c z kl�czek ujrza� nagle pod sob� koniuszek czarnego, puszystego ogona. Ockn�� si� w ko�cu. Odetchn�� g��boko, po czym pochyli� si� i przejecha� d�oni� po klawiaturze pulpitu. Odruchowo spojrza�em w g�r�. Nic si� nie zmieni�o. Najmniejszego prze�witu w sk��bionej masie, odgradzaj�cej nas od gwiazd, z kt�rych przybyli�my. Tylko obwody w przedniej, szklanej �cianie kabiny wype�ni�y si� gazem chemicznego filtra rozja�niaj�cego. - No, co powiecie? - G�os w s�uchawkach zabrzmia� tak, jakby ten, do kogo nale�a� przekroczy� w�a�nie pr�g salki klubowej i ujrza� kilku dobrych koleg�w otaczaj�cych barek. Rzecz jasna, Sennison nie przekroczy� niczego poza regulaminem ��czno�ci. Od kiedy Idiom wszed� w atmosfer� trzeciej planety Feriego nie ruszy� si� ze swojego miejsca w nawigacyjnej. Stanowi� o�rodek dyspozycyjny pierwszego patrolu, �ledz�c jego drog�, czyli to co wyprawia� z nami �azik w czasie jazdy przez wydmy. Co naprawd� w nim ceni�, to jego klubowy ton. Trudno. Taki styl. Autentyczna ju�, po latach wprawek, jowialno�� �starszego kolegi". Kr�tko m�wi�c: szefa. - No, co powiesz? - siedz�cy obok mnie Guskin u�miechn�� si� do faluj�cego wykresu kalkulatora. Pomy�la�em chwil�. - Uk�ony od �doktora" - powiedzia�em. Stara�em si�, �eby to zabrzmia�o obiecuj�co. Co do stylu, te� mia�em co� do powiedzenia. Wszyscy o tym wiedza i wol� rozmawia� z moimi maszynami ni� ze mn�. Nie powiem, �eby mnie to martwi�o. Mimo woli pomy�la�em, co odpowiedzia�by Senowi prawdziwy ,,doktor'', kalkulator, zajmuj�cy p� mojej kabiny w bazie, kt�ry dzi�ki kilku prostym sprz�eniom powtarza! na g�os my�li swojego tw�rcy, zanim ten ostatni zda� sobie spraw�, co pomy�la�. Tym tw�rc� by�em ja. Nie co innego jak takie igraszki w�a�nie, zjedna�y mi przydomek �Cybernetycznego Gila" i zniech�ci�y do mnie najwytrwalszych gaw�dziarzy. Samotno�� cz�owieka w kosmosie to g�upia rzecz. Samotno�� stuosobowej ekipy, to samotno�� ustokrotniona. A za�ogi baz pozauk�adowych zmieniaj� si� co dwadzie�cia lat. Jedyne towarzystwo, jakiego naprawd� potrzebowa�em, to �doktor" i pokrewne mu twory. Szczerze, �cis�e i pos�uszne - to ostatnie w miar� programu. Nie przeszkadza�o mi, �e �doktorem" nazwano mojego cybernetycznego bli�niaka na cze�� miejscowego lekarza, kt�ry jak �y�, nie powiedzia� nikomu nic przyjemnego. Co do mnie na przyk�ad, najwy�szym zdumieniem zdawa� si� go napawa� fakt, �e post�puj�c jak post�puje, zdradzam jeszcze przejawy �ycia. Temu zdziwieniu umia� da� wyraz w spos�b stanowczy i przekonuj�cy. - Dzi�kuj� - pad�o z g�o�nika. - Pi�kne miejsce na biwak. Prawda, Gil? Przemilcza�em to. Musia�bym do ko�ca straci� wiar� w ludzi, zanim przysz�oby mi na my�l, �e czeka na odpowied�. Zreszt�, wyr�czy� mnie Guskin: - Wy��cz si� - mrukn��. Przez ekran ��czno�ci przemkn�o jedno z�ociste pasmo i nasta�a cisza. W pewnej chwili wyda�o mi si�, �e s�ysz� daleki huk przyboju. Ale to tylko piasek, pojedyncze ziarenka, uderzaj�ce w �ciany kabiny. Wiatr wia� ze wschodu, od g�r i niekiedy przybiera� na sile tak, �e w dyszach spr�arek budzi�o si� wysokie granie. Powierzchnia oceanu by�a mimo to g�adka. Tak g�adka, �e jej widok wyzwala� instynktowny sprzeciw. Przypomina�a p�yt� zamarz�ej rt�ci. - W porz�dku - g�os Sennisona brzmia� sennie. - Chcia�em tylko powiedzie�, �e macie kup� czasu. Stoicie tam dopiero siedem minut... - Wy��cz si� - bez gniewu powt�rzy� Gus. Przyjrza�em mu si� uwa�niej. Z bazy a� do granic uk�adu Feriego szli�my przyspieszeniem dotykaj�cym wielko�ci progowych. Schodzili�my korytarzem przypominaj�cym bardziej upadek, ni� wybran� przez kalkulatory trajektori�. Nie czekaj�c a� zmatowiej� roz�arzone dysze, stan�li�my na powierzchni w przeciwpromiennych skafandrach. Po kilku minutach, niesieni pe�n� moc� sze�ciu silniczk�w �azika przeskakiwali�my siod�a mi�dzy wydmami, trafiaj�c w przeciwleg�e zbocza z si�� taranuj�cego wozu bojowego. Wszystko po to, aby o u�amki sekund wcze�niej dopa�� miejsca, sk�d dziesi�� miesi�cy temu dobieg�y ostatnie sygna�y Animy. Guskin jest fotonikiem. Przez ca�� drog� nie spuszcza� z oczu wsp�rz�dnych, �wiartuj�cych ekrany automat�w namiarowych. W zasi�gu r�ki mia� pulpit kalkulatora z zapisanymi w tysi�cach wariant�w programami kontaktu i odwrotu, ataku i obrony. Podobnie jak Sen i ja nie my�li kategoriami badacza tylko pilota. Spodziewa� si� wszystkiego. Poza jednym. Poza bezkresn� przestrzeni� tak pust� i cich�, jakby od zarania gwiazdowej przesz�o�ci uk�adu nie przebieg� przez ni� wzrok �ywej istoty. Przysi�g�bym, �e czuje si� w jaki� spos�b oszukany t� cisz�, �e nie wie co z ni� zrobi�, czego szuka� w chmurnym i ognistym zarazem �wietle podkre�laj�cym martwot� krajobrazu. Up�yn�o jeszcze kilkadziesi�t sekund, zanim m�g� przem�wi�. Nie powiedzia� wiele. - Siedem minut... W tonie jego g�osu nie by�o ironii. Ani rozdra�nienia. - Potrzebujecie sondy? - odezwa� si� g�o�nik. Kr�tko i rzeczowo. Sen przesta� by� gaw�dziarzem. Musia� si� wreszcie zaniepokoi�. - Nie - odpar�em. Nie potrzebowali�my sondy. W polu widzenia nie by�o nic, co mog�o przyku� wzrok, zach�ci� do bli�szego zbadania. Przechylona p�yta, ciemniej�ce z wysoko�ci� zbocza z rzadka znaczone bia�ymi wywierzyskami, odleg�e masywy ska�. Z lewej kilka jeszcze kar�owatych wydm i szeroka r�wnina sp�ywaj�ca ku nitkowatej pla�y. - Siedem minut... Siedzia� bez ruchu z uniesion� wysoko g�ow�. Jego r�ce le�a�y ci�ko na kolanach. Z pewno�ci� nie wiedzia�, �e ju� trzeci raz powtarza te �siedem minut" na g�os. - Dochodzi �sma - zauwa�y�em oboj�tnym tonem. Westchn��, chwil� trwa� w niezmienionej pozycji, po czym pochyli� si� i po�o�y� d�o� na pulpicie. - Wszystko jest wzgl�dne - mrukn�� p�g�osem, tak, �e ledwie dos�ysza�em. Zabawne. Dla kogo�, kto na przyk�ad w klubie przy kawie m�g� zareplikowa� z udan� powag�: ,,doprawdy? Ju� to gdzie� s�ysza�em..." Bywaj� sytuacje, w kt�rych powt�rzenie oczywistej prawdy pozwala zrozumie� do ko�ca co my�li i czuje kto� drugi. Jechali�my ju�. - Temu, �e wszystko jest wzgl�dne - powiedzia�em w pewnej chwili - zawdzi�czamy takie w�a�nie widoczki... - I gwiazdy - powiedzia� Guskin. Spojrza�em na niego i rozczarowa�em si�. By� powa�ny. Taki wyraz twarzy m�g� mie� Gorc�w, kiedy dwie�cie trzydzie�ci lat temu rozmy�la� nad swoj� ci�ciw� u...
pokuj106