Petecki Messier 13.txt

(358 KB) Pobierz
Bohdan Petecki

Messier 13

Ok�adk� projektowa� KAZIMIERZ HA�AJKIEWICZ
Redaktor
DANUTA �UKAWSKA
Redaktor techniczny PAWE� HO�OZUBIEC
Korektor
JOLANTA ROSOSINSKA
PRINTED IN POLAND
1.
Nie mia�em poj�cia, jak trafi�em w to niesamowite miejsce, na zastanawianie si� 
nie pozosta�o mi 
jednak bodaj u�amka sekundy. Jaskrawe chmury dymu, mi�siste i ci�kie, w nag�ych 
wybuchach 
podobne do p�on�cej plazmy, otacza�y mnie ze wszystkich stron. Nie widzia�em 
drogi, kt�r� 
przyszed�em, nie by�o jej ju�, czu�em tylko ognist� otch�a� ziej�c� za za�omem 
ska�y. Grube, 
pr�niowe buty nie chroni�y moich st�p przed �arem. Je�li natychmiast nie trafi� 
na p�k�, a raczej 
nik�� szczerb� w bazaltowej �cianie krateru, kt�ra sprowadzi�a mnie na to dno 
piek�a, b�d� m�g� 
przesta� si� �pieszy�.
Raptem dym zacz�� rzedn��. Chmury zawirowa�y i utworzy�y na wprost mnie 
niewielkie, koliste 
okno. Ujrza�em rozleg�� p�yt�, jakby pogorzelisko pe�gaj�ce pojedynczymi 
p�omykami. Dym po 
obu stronach przybra� barw� jasnopomara�czow�, rozogni� si�, przysz�o mi na 
my�l, �e tu� obok 
wschodzi przera�aj�ce, bliskie s�o�ce.
Wtedy ujrza�em Ann�. Sta�a na kraw�dzi owego pogorzeliska z twarz� zwr�con� w 
moj� stron�. 
Rozkrzy�owa�a ramiona, jak dzieci bawi�ce si� w ptaki. Nie mog�em widzie� jej 
oczu ani ust, 
o�lepiony blaskiem rozpoznawa�em zaledwie zarys jej g�owy, przysi�g�bym jednak, 
�e si� 
u�miecha. W tym samym momencie poczu�em w gardle gryz�cy smak wulkanicznych 
wyziew�w. 
Pomy�la�em, �e w skafandrze powsta�a jaka� szczelina. Ale to nie mia�o ju� 
znaczenia. Odwr�ci�a 
g�ow� i wtedy spostrzeg�em, �e nie jest sama. Kilka metr�w za ni� widnia�a 
drobna sylwetka mojej 
matki, a kiedy si� w ni� wpatrzy�em, tu� za ni� wyros�a posta� ojca. 
R�wnocze�nie z nim pojawi� 
si� Rud, w zwyk�ym treningowym dresie, niedorzecznym w tym przekl�tym miejscu. 
Ostatni raz 
byli�my w klubie... zaraz, ile to ju� lat?... Nonsens. C� za nonsens. 
Przecie�... Anna poruszy�a si�. 
Zrobi�a krok w moj� stron� i skin�a r�k�. Napi��em mi�nie do. b�lu, pr�buj�c 
oderwa� stopy od 
ska�y. Na pr�no. Otworzy�em usta, �eby zawo�a� i w tym w�a�nie momencie p�on�ca 
p�yta p�k�a 
jak cienka warstwa szk�a. Tu� .przede mn� otwar�a si� przepa��, trysn�� p�omie�, 
a z nim rozpalone 
strz�py skorupy globu, kt�ry z ca�� pewno�ci� nie m�g� by� Ziemi�. Kiedy po 
chwili kt�ra� z 
gwa�towniejszych erupcji przep�dzi�a na mgnienie zwa�y dymu, Anny ju� nie by�o. 
Gdybym zrobi� 
ten krok w jej stron�...
Nigdy si� nie dowiem, czy chcia�a mnie ostrzec, czy te� przyzywa�a mnie do 
siebie tam, gdzie by�a 
tylko niezg��biona, ognista czelu��. Us�ysza�em d�wi�k, kt�ry pogr��y� mnie w 
nag�ej ciemno�ci. 
Krater, dym, p�omienie, wszystko to znik�o jak zdmuchni�te. Jakie� odleg�e, 
�piewne nawo�ywanie. 
Zaczerpn��em bezwiednie powietrza i nie bez pewnego wysi�ku otworzy�em oczy.
Sny. Nawiedzaj� mnie sny. Tylko tego mi jeszcze brakowa�o. Teraz, kiedy �pi�c 
czy czuwaj�c, w 
dzia�aniu i najgorszym ze wszystkiego oczekiwaniu musz� panowa� nad ka�dym moim 
gestem, 
s�owem, ka�dym uczuciem. Kiedy nie , wolno mi dopuszcza� do siebie zal��ka 
jakiejkolwiek 
my�li, nie przes�czonej uprzednio przez filtr zakodowanych w mej pami�ci 
informacji, skupionych 
i uporz�dkowanych tak, aby s�u�y�y jednemu celowi. W razie potrzeby moja pami�� 
mo�e, a nawet 
powinna, uciec si� do pomocy sprz�onej z ni� aparatury. Ale w tej aparaturze 
nie ma danych, 
dotycz�cych mojej przesz�o�ci. Nie ma wzmianki o katastrofie lotniczej, kt�ra w 
u�amku sekundy 
pozostawi�a mnie samego na �wiecie. Nie ma my�li, kt�re mnie nachodzi�y, kiedy 
czekaj�c na 
dworcu, sk�d mieli�my wszyscy razem pojecha� na urlop, ujrza�em daleki b�ysk 
eksplozji i ohydny, 
t�py grzmot, w kt�ry natychmiast wmiesza�y si� syreny pogotowia. O ratunku nie 
mog�o by� mowy 
i wiedzia�em o tym na d�ugo przedtem, zanim podeszli do mnie pracownicy linii 
lotniczej, smutni i 
zak�opotani, by poprosi� mnie "na rozmow�" do gabinetu ich szefa. Nie poszed�em 
tam wtedy i nie 
poszed�em tak�e na symboliczny pogrzeb, jaki z wielk� pieczo�owito�ci� 
zorganizowa�o miejscowe 
ko�o pilot�w. Symboliczny, oczywi�cie, bo cia�a ofiar... 
Dosy�. Inaczej oka�e si�, �e w�tpliwo�ci Bessa, kiedy przyszed�em do niego 
prosi� o przeniesienie 
do grupy operacyjnej, nie by�y tak bezsensowne, jak wtedy my�la�em. Niczego, 
rzecz jasna, nie 
powiedzia� wprost. Jednak tak d�ugo kluczy�, a� w ko�cu sam spyta�em, czy 
przedstawi m�j 
wniosek Centrali, czy te� boi si�, �e chc� przej�� do "Tr�jki" pod wp�ywem 
chwilowego za�amania, 
spowodowanego osobistymi przej�ciami, i woli nie mie� z tym nic wsp�lnego. Nie 
czekaj�c na 
odpowied�, z kt�r� si� zreszt� nie kwapi�, zapyta�em jeszcze, czy jego zdaniem 
przes�anki mojej 
decyzji b�d� mie� jakiekolwiek znaczenie, skoro ju� znajd� si� w grupie 
operacyjnej i otrzymam 
konkretne zadanie. Przemilcza� i to. Delikatno�� nie by�a cech�, kt�ra go 
wyr�nia�a w�r�d 
pozosta�ych funkcjonariuszy SAO. �aden z nas nie by� delikatny. Taka praca.
Na zako�czenie naszej pierwszej rozmowy powiedzia�em, �e wr�c� do niego za 
tydzie� i nie 
�egnaj�c si� wyszed�em. Mo�e to poskutkowa�o, a mo�e go jednak przekona�em, bo 
trzy dni 
p�niej dosta�em wezwanie. Nast�pnego ranka zlikwidowa�em swoje sprawy w biurze 
sztabu 
S�onecznej Agencji Obrony i przenios�em si� na poligon u po�udniowych podn�y 
Atlasu. Tam z 
teoretyka, opracowuj�cego zbiorcze dane, sprawdzaj�cego sprawozdania i 
dorabiaj�cego od czasu 
do czasu ideologi� do dzia�alno�ci SAO, w czasie kolejnych kampanii prasowych 
inspirowanych 
przez naukowc�w, przeobrazi�em si� w praktyka. Zosta�em agentem, jednym z tych, 
kt�rzy 
dotychczas stanowili dla mnie bezimienn� rzesz� funkcjonariuszy, rozsianych po 
niezliczonych 
bazach i stacjach pozaziemskich, a kojarz�cych mi si� jedynie z sygnatur� 
informacji, wnoszonych 
w przystawki pami�ciowe sekcyjnych komputer�w i zapisywanych po selekcji w 
centralnym 
archiwum.
Nie by�em nowicjuszem. Oszcz�dzono mi test�w socjolog�w, psycholog�w i 
specjalist�w od 
proces�w przystosowawczych. Przeszed�em zaledwie skr�cony kurs taktyki i dwa 
sta�e, na 
Ganimedzie oraz w laboratorium galaktycznym Spi � 11, tym samym, kt�re 
czterdzie�ci lat temu 
jako pierwsze odebra�o sygna�y p�yn�ce z kierunku skupiska Messier 13. A teraz 
lecia�em ju� w 
stron� gwiazd, w stron� tej trzynastki z katalogu �redniowiecznego astronoma, 
autora pierwszego 
rejestru obiekt�w mg�awicowych. Cel mojej podr�y nie by� jednak a� tak bardzo 
odleg�y. Na 
skraju s�siedniej galaktyki czeka�a na mnie czwarta planeta Millsa, s�o�ca 
niezbyt r�ni�cego si� 
od naszego, nazwana "Petty" na cze�� jej odkrywc�w: Peterssena i Tytkina, i od 
kilkunastu lat 
goszcz�ca uczonych z Ziemi. Uczonych, a tak�e takich jak ja. Chocia� ci ostatni 
przebywali nie na 
samej planecie, tylko na jednym z jej satelit�w.
D�wi�k, kt�ry przep�dzi� dr�cz�ce mnie sny i sk�oni� do otwarcia oczu, trwa� 
nadal. By� to jakby 
cichy �piew jednej napi�tej struny. Up�yn�o jeszcze kilka sekund, zanim 
zrozumia�em, co ten 
d�wi�k oznacza. Statek wychodzi� z czarnego korytarza czasowego. Wracali�my do 
�wiata naszych 
niedoskona�ych zmys��w, nawet je�li by� to �wiat pr�ni.
Powinienem teraz po�o�y� si� na wznak i le�e� bez ruchu, czekaj�c, a� ucichnie 
ostrzegawczy 
sygna�. C�, kiedy od kilku godzin nie robi�em niczego innego. Spa�em, zamiast 
czeka� do 
pok�adowej nocy. Wi�c teraz, na odmian�, postanowi�em wsta�.
Od trzystu bez ma�a lat wiedziano o istnieniu w przestrzeni superwielkich p�l 
grawitacyjnych, 
kt�re pocz�tkowo kojarzy�y si� astronomom jedynie z tak zwanymi Czarnymi 
Dziurami. Kiedy 
dwa wieki temu Vivien og�osi� swoj� teori�, ostatecznie zamykaj�c� spekulacje na 
temat Einsteina 
w ten spos�b, �e nowy dzia� matematyki wch�on�� po prostu ca�� geometrodynamik� 
z jej 
ultrateori� wzgl�dno�ci jako pewien szczeg�lny przypadek, sta�o si� jasne, �e 
zjawiska 
towarzysz�ce owym polom umo�liwi� ludziom podr�owanie przez galaktyki z 
szybko�ci� 
teoretycznie niesko�czon�. Pierwsze statki wykorzystuj�ce sztuczne pola 
grawitacyjne, 
wytwarzane we w�asnych si�owniach, powsta�y zaledwie pi��dziesi�t lat p�niej. 
Od stu lat 
metagalaktyka stoi przed lud�mi otworem. Do uk�adu odleg�ego, dajmy na to, o 
dwadzie�cia cztery 
tysi�ce lat �wietlnych, mo�na si� przenie�� w u�amku sekundy, doliczaj�c jedynie 
czas potrzebny 
na doj�cie do miejsca, w kt�rym przepisy pozwalaj� ju� stymulowa� superwielkie 
pola 
grawitacyjne. Nie wolno bowiem wchodzi� w czarne korytarze przed apheliami komet 
systemu 
s�onecznego i nie wolno ich opuszcza� p�niej, ani�eli w analogicznej odleg�o�ci 
od docelowej 
gwiazdy. Inaczej m�wi�c, w ten spos�b mo�na podr�owa� tylko do miejsca, kt�rego 
wsp�rz�dne 
daj� si� przed startem obliczy� bardzo dok�adnie i kt�re jest dostatecznie 
znane, aby nie zaskoczy� 
pilot�w warunkami, uniemo�liwiaj�cymi nawigacj�. Przecie� po wyj�ciu z czasowego 
korytarza 
za�oga nie znaj�ca parametr�w celu znalaz�aby si� w sytuacji o wiele gorszej ni� 
staro�ytni 
�eglarze, kt�rym na oceanie burza zmiot�a za pok�ad wszystkie urz�dzenia 
pomiarowe i mapy, a na 
dodatek strzaska�a maszty i ster. Ziemskie urz�dzenia, jak chocia�by chronometry 
czy sie� 
informatyczna, przestaj� w trakcie takiej podr�y funkcjonowa�. Ka�da 
informacja, p�yn�ca czy to 
przez w��kna nerwowe cz�owieka, czy te� przez sztuczne nerwy stworzonych na 
miar� naszych 
poj�� automat�w, potrzebuje czasu. A ten czynnik w czarnych korytarzach nie 
istnieje. Bez 
zakodowanych �cis�ych danych, dotycz�cych celu podr�y, ludzie nie mieliby 
najmniejszych szans 
ju� nie tylko powrotu, ale bodaj dotarcia do jakiegokolwiek systemu s�onecznego.
Statek, na pok�adzie kt�rego si� znajdowa�em, szed� torem wielokrotnie 
sprawdzonym nie tylko w 
obliczeniach, ale i w praktyce. Drog� z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin