LUCIUS SHEPARD krokodylowa ska�a Niech si� wam przypadkiem nie zdaje, �e jestem wiarygodnym �wiadkiem, nie ulegaj�cym uprzedzeniom i nie zniekszta�caj�cym fakt�w. Rzecz jasna, ka�d� opowie�� powinno w zasadzie poprzedza� podobne zastrze�enie, albowiem nikt z nas nie jest zdolny do przekazania klarownej, bezinteresownej relacji. Burzliwe wydarzenia niedawnej przesz�o�ci przekona�y mnie jednak, �e jako �wiadek zas�uguj� na zaufanie w jeszcze mniejszym stopniu ni� wi�kszo�� ludzi. W ci�gu kilku miesi�cy poprzedzaj�cych telefon od Rawleya stacza�em si� stopniowo, wydaj�c pochodz�ce z grantu pieni�dze na alkohol, prochy i kobiety. Owa nieustanna balanga sprawi�a, �e zosta�em niemal bez grosza, a moja r�wnowaga umys�owa pozostawia�a wiele do �yczenia. Upadek nie zacz�� si� od jakiego� konkretnego wydarzenia, lecz stanowi� przejaw duchowej erozji, kt�ra mog�a by� zinternalizowanym odbiciem wojny, g�odu i zarazy - wszystkich biblijnych plag, jakie spad�y na ten nieszcz�sny kontynent. Je�li rzeczywi�cie tak si� zdarzy�o, nie by�by to pierwszy przypadek, w kt�rym liczne dotykaj�ce Afryki kl�ski wywar�y sw�j wp�yw na przybysza z zewn�trz. Z drugiej strony, cho� wielu Czarnych z Ameryki i z innych kontynent�w z upodobaniem opowiada o wizycie w ojczy�nie przodk�w, i nie mog� twierdzi�, bym ca�kowicie odrzuca� ich punkt widzenia, ja nieustannie odczuwa�em tu dziwny, delikatny nacisk, poczucie obco�ci i zagubienia. Jestem przekonany, �e to r�wnie� w znacznym stopniu zaszkodzi�o mojej psychicznej stabilno�ci. Cokolwiek jednak le�a�o u �r�de� tego stanu rzeczy, zaniedba�em prac� i coraz rzadziej wypuszcza�em si� do buszu, przesiaduj�c w swym abid�a�skim mieszkaniu, parnej szczurzej norze w betonowym otynkowanym bloku. �ciany mia�y tam kolor musztardy, a wy�cie�ane winylem meble by�yby na miejscu w poczekalni progresywnego ameryka�skiego dentysty w roku mniej wi�cej 1955. Rankiem dnia, gdy odebra�em telefon, siedzia�em sobie skacowany i gapi�em si�, jak moja aktualna dziewczyna, Patience, robi grzanki. Opu�ci�a rodzinn� wiosk� zaledwie przed dwoma tygodniami i miejskie zwyczaje wci�� wydawa�y si� jej czym� zdumiewaj�cym i pi�knym. Aczkolwiek zapewnia�a, �e widzia�a ju�, jak dzia�a opiekacz, nigdy dot�d nie mia�a okazji obs�ugiwa� go w�asnor�cznie. Po�ow� kuchennego sto�u pokrywa�y stosy posmarowanych mas�em grzanek, od zupe�nie czarnych po ledwie przybr�zowione - �lady nauki na b��dach. Urodziwa siedemnastolatka (zapewnia�a, �e ma ju� tyle lat), kt�ra - ubrana tylko w czerwone majtki - wpatrywa�a si� intensywnie w opiekacz, �mia�a si� g�o�no, gdy wyskakiwa� z niego chleb, pracowicie smarowa�a ka�d� grzank� mas�em, ko�ysz�c przy tym piersiami, a od czasu do czasu spogl�da�a na mnie z pe�nym zachwytu u�miechem... ten widok m�g�by mnie kiedy� pobudzi� do medytacji na temat kulturowego synkretyzmu i niewinno�ci albo bardziej osobistej zadumy nad ow� chwil� i moj� tu obecno�ci�. Teraz jednak podobne refleksje budzi�y we mnie jedynie znu�enie i poczucie bezsensu �ycia. By�em zbyt wyalienowany, by gromadzi� w pami�ci kolekcj� przezroczy o osobistym charakterze. Dlatego ucieszy�em si�, gdy zadzwoni� telefon i mog�em przej�� do salonu. - Bo�e, co si� z tob� dzieje? - zapyta� Rawley, gdy tylko mnie us�ysza�. - Tw�j g�os brzmi okropnie. Chyba znowu narozrabia�e�, co? - zapyta� chytrym, porozumiewawczym tonem. - Nic mi nie jest - odpar�em bardziej obcesowo, ni� by�o to moim zamiarem. - O co ci chodzi? Nasta�a chwila przerwy, podczas kt�rej w s�uchawce rozlega� si� tylko szum. Potem g�os Rawleya wydawa� si� cichszy, bardziej bezbarwny i jakby mniej ludzki. - Szczerze m�wi�c, Michael, mam dla ciebie robot�... je�li ci� to zainteresuje. Ale je�eli prze�ywasz kiepski okres... Przeprosi�em go za nieuprzejme traktowanie i wyt�umaczy�em, �e mam za sob� par� ci�kich nocy. - Nie ma sprawy - odpar� ze �miechem. - Nie trzeba mi by�o dzwoni� tak wcze�nie. Powinienem pami�ta�, �e nim wypijesz porann� kaw�, jeste� z�o�liwym skurwielem. Zapyta�em go, co to za robota, i po raz drugi nasta�a przerwa. W s�siednim mieszkaniu kto� w��czy� radio i zagra�a muzyka soukous. Us�ysza�em �piewne d�wi�ki gitar oraz g�os Sama Mangwany czyni�cego wym�wki niewiernej kochance. Z drugiej strony ulicy dolatywa�a aromatyczna wo� pieczonego mi�sa. Mia�em ochot� wyjrze� przez okno i zobaczy�, czy przekupie� na dole otworzy� ju� interes, ale �wiat�o razi�o mnie w oczy i zasun��em �aluzje. - Zlecono mi pewn� osobliw� spraw� - odpowiedzia� Rawley. - Szczerze m�wi�c, jest dosy� k�opotliwa. W prowincji Bandundu dosz�o do serii morderstw i win� obci��a si� czarownik�w. Dok�adniej m�wi�c, ludzi-krokodyle. - I co w tym takiego niezwyk�ego? - Nic, oczywi�cie. Nie pami�tam roku bez podobnych meldunk�w. Czarownicy zamieniaj� si� w r�ne zwierz�ta i pope�niaj� morderstwa. W tym roku jednak jest tego znacznie wi�cej. Dziesi�tki przypadk�w. Zaczekaj chwilk�, dobra? Us�ysza�em, �e m�wi co� do kogo� w swym gabinecie i wyobrazi�em go sobie takim, jakim widzia�em go przed trzema miesi�cami: jasnow�osy, aryjski m�odzieniec, kt�rego czas zamieni� w muskularnego, zadowolonego z siebie, trzydziestoparoletniego by�ego p�ywaka, ch�tnie poklepuj�cego wszystkich po plecach i nadu�ywaj�cego piwa. Albo - jak opisa� go pewien nasz wsp�lny znajomy - by� "cz�owiekiem w trakcie metamorfozy z pi�knego ch�opaka w t�ustego alkoholika". - Michael? - Patience sta�a w drzwiach kuchni, a zza jej plec�w bucha�y k��by dymu. - Chleb nie chce wyj�� z otworu - oznajmi�a ze smutkiem. Spu�ci�a g�ow� i spogl�da�a na mnie przez rz�sy w pozie sugeruj�cej zar�wno skruch�, jak i seksualn� obietnic�. - Za chwileczk� przyjd� - zapewni�em. - Wyci�gnij przew�d ze �ciany. - Przepraszam, Michael. - Rawley wr�ci� pe�en energii, jakby przed chwil� otrzyma� dobre wie�ci. - Chodzi o t� spraw�, o kt�rej ci wspomina�em. �wiadek zidentyfikowa� trzech m�czyzn i dwie kobiety, kt�rzy wed�ug niego zamienili si� w potwory. P�ludzie, p�krokodyle. Zapewnia, �e widzia�, jak zabili i po�arli grup� os�b. Spr�bowa�em co� powiedzie�, lecz nie da� mi doj�� do s�owa. - Wiem, wiem. W tym r�wnie� nie ma nic niezwyk�ego. Ale zeznania tego faceta by�y bardzo przekonuj�ce. Opisa� bestie z najdrobniejszymi szczeg�ami. Od pasa w g�r� ludzie, a poni�ej krokodyle. Sk�ra zwisa�a z nich w strz�pach, jakby linieli. Takie tam rzeczy. Tak czy inaczej, podejrzanych aresztowano. Czworo z nich wszystkiemu zaprzecza. To zrozumia�e. W normalnej sytuacji pu�ci�bym ich wolno. Co prawda, wszyscy tu wierz� w przes�dy, ale postawienie kogo� w stan oskar�enia tylko pod zarzutem uprawiania czar�w by�oby �mieszne. W tym przypadku jednak jeden z oskar�onych si� przyzna�. Zd��y�em ju� rozci�gn�� kabel telefonu na maksymaln� d�ugo�� i pr�bowa�em zajrze� do kuchni, �eby sprawdzi�, jak Patience radzi sobie z przewodem od opiekacza, nagle jednak Rawley przyci�gn�� ca�� moj� uwag�. - Przyzna� si� do zab�jstwa i ludo�erstwa? - Nie tylko do tego. Utrzymuje, �e dopu�ci� si� tego czynu w postaci p�cz�owieka, p�krokodyla. Da�em sobie chwil� na zastanowienie. - Na pewno policja go torturowa�a - stwierdzi�em wreszcie. - Nie s�dz�. Rozmawia�em z nim w wi�zieniu w Mogado i w najmniejszym stopniu nie wygl�da� mi na zastraszonego. Wprost przeciwnie, mia�em wra�enie, �e si� z nas nabija. Bawi�o go, �e kto� w�tpi w jego s�owa. - W takim razie to z pewno�ci� wariat. - Przysz�a mi do g�owy taka mo�liwo��. Rzecz jasna, kaza�em psychiatrze go zbada�. Okaza�o si�, �e jest ca�kowicie zdrowy. Oczywi�cie, nie mog� mie� pe�nego zaufania do kompetencji mojego psychiatry ani do jego motyw�w, jakie nim kierowa�y. Jego listy uwierzytelniaj�ce nie prezentuj� si� najlepiej, a na dok�adk� wywierane s� silne naciski polityczne, �eby dosz�o do procesu. Wielkim szefom w Kinszasie nie podoba si� my�l, �e kto� na prowincji mo�e dysponowa� skuteczniejszym juju ni� oni. - Wszystko to brzmi bardzo intryguj�co - stwierdzi�em. - Ale nie rozumiem, w czym mog� ci pom�c. - Chc�, �eby kto�, komu mog� zaufa�, przyjrza� si� temu facetowi. Do�wiadczony obserwator. Kto�, kto zna si� na takich sprawach. - Trudno mnie nazwa� ekspertem od ludzkich zachowa�. Z pewno�ci� nie w akademickim sensie. - To prawda - zgodzi� si� Rawley. - Ale wiesz to i owo o krokodylach. Mam racj�? Zdumia�y mnie jego s�owa. - Pewnie tak... chocia� nie mog� twierdzi�, �ebym uwa�nie �ledzi� literatur�. Moja dziedzina to w�e. Po co ci specjalista od krokodyli? Rawley ponownie umilk� na chwil�. Wykorzysta�em t� okazj�, by zerkn�� na Patience, kt�ra siedzia�a przy stole, gapi�c si� z ponur� min� przez okno. Z jej splecionych d�oni wystawa�a czarna wtyczka. Przypomina�a dziecko �ciskaj�ce w r�kach zwi�d�y kwiat. Nie odwr�ci�a si�, lecz skierowa�a wzrok w moj� stron� i spojrza�a mi prosto w oczy. Wygl�da�o to niepokoj�co, zupe�nie jakby patrzy� na mnie zombie. Albo jaszczurka. - Zdaj� sobie spraw�, �e to brzmi dziwnie - ci�gn�� Rawley - ale Buma... tak si� ten go�� nazywa. Gilbert Buma. To cz�owiek, kt�ry robi wra�enie. Trudno mi uj�� w s�owa dlaczego. Wywiera na ludzi naprawd� zdumiewaj�cy wp�yw. Chc�... - przerwa� sfrustrowany. - Chryste, Michael, prosz� ci�, przyjed� i przyjrzyj si� facetowi. Za�atwi� ci niez�� zap�at� za konsultacj�. Dostarczymy ci� samolotem do Kinszasy i pokryjemy wydatki. Mo�esz mi nie uwierzy�, ale w Mogado jest ca�kiem przyzwoity hotel. Pozosta�o�� po imperium. B�dziesz sobie mieszka� bardzo wygodnie, a ja ju� zadbam o drinki. To nie powinno potrwa� d�u�ej ni� tydzie�. - Us�ysza�em trzask zapalniczki, a potem g��boki oddech Rawleya. - No, ch�opie. Powiedz, �e si� zgadzasz. To b�dzie �wietny pretekst do odwiedzin. St�skni�em si� za tob�, ty stary skurczybyku. - No dobra, zgadzam si�. Ale nadal nie bardzo wiem, czego w�a�ciwie ode mnie oczekujesz. - Ja te� nie jestem tego do k...
pokuj106