ARKADIJ I BORYS SRTUGACCY Miasto skazane -Jak si� macie, karasie? - Dzi�kujemy, mamy si� Walentin Katajew .. Znam uczynki twoje i trud, i wytrwa�o��, i wiem, �e nie mo�esz ��ierpie� z�ych, i ze do�wiadczy�e� tych, kt�rzy podaj� si� za aposto��w, a mmi nie s�, i stwierdzi�e�, �e s� k�amcami... Objawienie �W Jana (Apokalipsa) Cz�� 1 �mieciarz Rozdzia� 1 Kub�y by�y zardzewia�e, pogi�te i mia�y odstaj�ce klapy. Spod klap wystawa�y strz�py gazet, zwisa�y obierki. Przypomina�o to paszcze niechlujnych pelikan�w, kt�rym jest wszystko jedno, co zja- daj�. Na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e nie spos�b podnie�� takiego ci�aru, ale tak naprawd� we dw�ch z Wanem mogli je jed- nym szarpni�ciem unie�� ku wyci�gni�tym r�kom Donalda i posta- wi� na brzegu otwartej klapy ci�ar�wki. Trzeba tylko by�o uwa�a� na palce. Potem, gdy Donald przesuwa� kube� w g��b budy, mogli poprawi� r�kawice i chwil� pooddycha� przez nos. Z otwartej bramy ci�gn�o wilgotnym, nocnym ch�odem. Pod sklepieniem, na obro�ni�tym brudem kablu, hu�ta�a si� go�a ��ta �ar�wka. W jej �wietle Wan wygl�da� jak cz�owiek chory na ��tacz- k�. Twarzy Donalda w og�le nie by�o wida� - zas�ania� j� cie� ronda jego teksaskiego kapelusza. Szare, obdrapane, sp�kane �ciany, k�aki zakurzonej paj�czyny w rogach sufitu, nieprzyzwoite rysunki roze- branych kobiet naturalnej wielko�ci, a przy drzwiach do str��wki nieporz�dna sterta pustych butelek i puszek, kt�re Wan zbiera�, sta- rannie sortowa� i oddawa� do skupu.... Gdy zosta� ju� ostatni kube�, Wan wzi�� miot��; i szufelk� i za- bra� si� za sprz�tanie walaj�cych si� na asfalcie �mieci. - Niech pan przestanie, Wan - powiedzia� rozdra�niony Do- nald. - Za ka�dym razem to samo. Czy�ciej tu i tak nie b�dzie. - Dozorca sprz�ta� musi - zauwa�y� pouczaj�co Andrzej, kr�- c�c praw� d�oni� i koncentruj�c si� na odczuwanym b�lu. Wydawa- �o mu si�, �e naderwa� sobie �ci�gno. - Przecie� i tak znowu na�miec� - powiedzia� Donald z niena- wi�ci�. - Nawet si� nie obejrzymy, jak b�dzie tu jeszcze brudniej ni� przedtem. Wan wsypa� �mieci do ostatniego kub�a, upcha� je szufelk� i za- trzasn�� klap�. - Gotowe - rzek�, rozgl�daj�c si� dooko�a. W bramie by�o teraz czysto. Wan popatrzy� na Andrzeja z u�mie- chem. Potem zerkn�� na Donalda i powiedzia�: - Chcia�bym panu tylko przypomnie�... - Dobra, dawajcie - niecierpliwi� si� Donald. Raz i dwa: An- drzej i Wan szarpni�ciem podnie�li kube�. Trzy i cztery: Donald schwyci� go, st�kn��, sapn�� i wypu�ci�. Kube� przechyli� si� i bo- kiem upad� na asfalt. Zawarto�� wystrzeli�a na dziesi�� metr�w, jak z katapulty. Kube�, z kt�rego ci�gle wysypywa�y si� �mieci, poturla� si� na podw�rko. G�uche echo pomkn�o pomi�dzy �cianami dom�w ku czarnemu niebu. - O ty W mord� i no�em, cholera jasna, psiakrew! - zawo�a� An- drzej, kt�ry ledwie zd��y� odskoczy�. - Dziurawe r�ce! - Chcia�em panu tylko przypomnie� - odezwa� si� �agodnie Wan - �e ten kube� ma urwany uchwyt. Wzi�� miot��, szufelk� i zabra� si� za sprz�tanie. Donald przy- siad� na brzegu budy i opu�ci� r�ce mi�dzy kolana. - Przekle�stwo... - powiedzia� g�ucho. - Przekl�ta pod�o��. Co� z nim by�o ostatnio wyra�nie nie w porz�dku, a tej nocy w szczeg�lno�ci. Dlatego Andrzej nie wyg�osi� swojego s�du o pro- fesorach i ich przydatno�ci do prawdziwej pracy. Poszed� po kube�, potem wr�ci� do ci�ar�wki, zdj�� r�kawice i wyci�gn�� papierosy. Z pustego kub�a �mierdzia�o niemi�osiernie, wi�c Andrzej czym pr�- dzej sam zapali�, a dopiero potem zaproponowa� papierosa Donal- dowi. Donald w milczeniu pokr�ci� g�ow�. Trzeba by�o co� zrobi�, �eby poprawi� nastr�j. Andrzej wrzuci� spalon� zapa�k� do kub�a i zacz�� m�wi�: - �yli sobie w pewnym miasteczku dwaj asenizatorzy, ojciec i syn. Nie by�o tam kanalizacji, tylko do�y z wiadomo czym. I oni to wiado- mo co wybierali wiadrem i przelewali do swojej beczki. Ojciec, jako bardziej do�wiadczony specjalista, schodzi� na d�, a syn podawa� mu z g�ry wiadro. I pewnego razu syn nie utrzyma� wiadra i ca�� zawar- to�� wyla� na ojca. No, ojciec wytar� si�, popatrzy� na niego z do�u do g�ry i powiedzia� z gorycz�: "Sieroto ty, bo�a ofermo! Rozumu za grosz! W ten spos�b przez ca�e �ycie b�dziesz na g�rze stercza�!" Andrzej oczekiwa�, �e Donald przynajmniej si� u�miechnie. Donald by� zwykle cz�owiekiem weso�ym, towarzyskim, nigdy nie chodzi� z nosem na kwint�. By�o w nim co� z wiecznego studenta. Ale teraz tylko zakaszla� i g�ucho powiedzia�: tak nie da rady oczy�ci� wszystkich do��w. A Wan, kt�ry ca�y czas krz�ta� si� przy kuble, zareagowa� jesz- cze dziwniej - nagle zapyta� z zainteresowaniem: - A po ile ono u was jest? - Co po ile? - nie zrozumia� Andrzej. - G�wno. Drogie? Andrzej za�mia� si� z niedowierzaniem. - Jak by ci to powiedzie�... Zale�y czyje... - To macie r�ne? - zdziwi� si� Wan. - A u nas wszystkie jedna- kowe. A czyje jest najdro�sze? - Profesorskie - odpowiedzia� natychmiast Andrzej. Po prostu nie m�g� si� powstrzyma�. -Aaa!... - Wan wsypa� do kub�a kolejn� szufelk� �mieci i pokiwa� g�o- w�. - Jasne. U nas na wsi nie by�o profesor�w i dlatego cena by�a jednakowa - pi�� juan�w za wiadro. To w Syczuanie, a w Czangszi, na przyk�ad, ceny dochodzi�y do siedmiu, a nawet o�miu juan�w. Andrzej w ko�cu zrozumia�. Nagle poczu� ch��, �eby zapyta�, czy to prawda, �e Chi�czyk, kt�ry przyszed� na proszony obiad, ma obowi�zek wypr�ni� si� w ogrodzie gospodarza. Ale oczywi�cie nie wypada�o si� czym� takim interesowa�. - Jak tam u nas teraz, to nie wiem - ci�gn�� Wan. - Ostatnio nie mieszka�em na wsi. A dlaczego akurat profesorskie jest u was naj- dro�sze? - �artowa�em - przyzna� si� Andrzej z min� winowajcy. - U nas si� tym w og�le nie handluje. - Handluje si� - powiedzia� Donald. - Nawet tego pan nie wie. - A pan nawet to wie - odci�� si� Andrzej. Jeszcze miesi�c temu Andrzej zacz��by si� w tym miejscu ostro k��ci� z Donaldem. Potwornie go denerwowa�o, �e Amerykanin przez ca�y czas opowiada� o Rosji takie rzeczy, o kt�rych Andrzej nie mia� zielonego poj�cia. Kiedy� by� przekonany, �e Donald po prostu wci- ska mu kit albo powtarza przesi�kni�te ��ci� brednie Hersta. "Do diab�a z Waszym Herstem!" - op�dza� si�. Ale potem pojawi� si� ten frajer Izia Katzman i Andrzej przesta� zaprzecza�, tylko si� odcina�. Diabli ich wiedz�, sk�d oni to wszystko brali. Swoj� bezsilno�� t�umaczy� tym, �e on sam pojawi� si� tutaj z pi��dziesi�tego pierw- szego, a ci dwaj - z sze��dziesi�tego si�dmego. - Szcz�liwy z pana cz�owiek - powiedzia� nagle Donald, wsta� i poszed� do kub��w przy kabinie. Andrzej wzruszy� ramionami i, pr�buj�c uwolni� si� od niesmaku wywo�anego t� rozmow�, w�o�y� r�kawice i zacz�� pomaga� Wanowi sprz�ta� �mierdz�ce �mieci. No dobra, no i nie wiem. G�wno, rzeczywi�cie. A co ty wiesz o ca�kach? Albo, powiedzmy, o sta�ej Hubble'a? Trudno wszystko wiedzie�. Gdy Wan upycha� w kuble reszt� �mieci, w bramie pojawi�a si� eleganc- ka sylwetka policjanta Kensi Ubukaty. - Prosz� t�dy - rzuci� do kogo� przez rami� i zasalutowa� An- drzejowi. - Cze�� pracy, �mieciarze! Z cienia bramy wesz�a w kr�g ��tego �wiat�a dziewczyna i sta- n�a obok Kensiego. By�a bardzo m�oda, mog�a mie� najwy�ej dwa- dzie�cia lat, i bardzo ma�a -- niskiemu policjantowi si�ga�a zaledwie do ramienia. Mia�a na sobie gruby sweter z bardzo szerokim ko�nie- rzem i kr�tk� sp�dnic�. Od bladej ch�opi�cej twarzy wyra�nie odci- na�y si� mocno umalowane wargi. D�ugie jasne w�osy spada�y na ramiona. - Prosz� si� nie ba� - u�miechn�� si� uprzejmie Kensi. - To tyl- ko nasi �mieciarze. Na trze�wo zupe�nie niegro�ni... Wan! - zawo- �a�. - To Selma Nagel, nowa. Jest zarz�dzenie, �eby j� ulokowa� u ciebie, pod osiemnastk�. Osiemnastka wolna? Wan podszed� do nich, zdejmuj�c r�kawice. Wolna. Ju� od dawna. Dzie� dobry, Selmo Nagel. Jestem tu dozorc�, nazywam si� Wan. Je�li b�dzie pani czego� potrzebowa�, to tam s� drzwi od str��wki, prosz� przyj��. - Daj klucz - zarz�dzi� Kensi. - Chod�my, zaprowadz� pani�. - Nie trzeba - powiedzia�a Selma zm�czonym g�osem. - Znajd�. Jak pani sobie �yczy. - Kensi znowu zasalutowa�. - Prosz�, tu jest walizka. Dziewczyna wzi�a od Kensiego walizk�, od Wana klucz, po- trz�sn�a g�ow�, odrzucaj�c spadaj�ce na oczy w�osy, i zapyta�a: - Kt�ra to klatka? - Prosto - zacz�� t�umaczy� Wan. - Ta pod oknem, w kt�rym si� �wieci. Czwarte pi�tro. A mo�e jest pani g�odna? Chce pani herbaty? - Nie, nie chc� - odpar�a dziewczyna, znowu potrz�sn�a g�ow� i, stukaj�c obcasami po asfalcie, posz�a prosto na Andrzeja. Odsun�� si�, �eby j� przepu�ci�. Gdy przechodzi�a, poczu� sil- ny zapach perfum i jeszcze jakich� kosmetyk�w. Patrzy� na ni� ca�y czas, gdy sz�a przez ��ty kr�g �wiat�a. Mia�a bardzo kr�tk� sp�d- nic�, odrobin� tylko wystaj�c� spod swetra, i d�ugie bia�e nogi. Gdy wysz�a z bramy w ciemno�� podw�rka, Andrzejowi wyda�o si�, �e te nogi �wiec�. W tej ciemno�ci wida� by�o tylko jej bia�y sweter i bia�e nogi. Potem zapiszcza�y i trzasn�y drzwi. Andrzej znowu odrucho- wo si�gn�� po papierosy i zapali�, wyobra�aj�c sobie, jak te bia�e, szczup�e nogi wchodz� po schodach, stopie� po stopniu... g�adkie kostki, do�eczki pod kolanami. oszale� mo�na. A ona wchodzi coraz wy�ej, pi�tro za pi�trem i zatrzymuje si� przed drzwiami mieszkania numer osiemna�cie, dok�adnie naprzeciwko mieszkania numer szes- na�cie... Cholera, trzeba by�o przynajmniej zmieni� po�ciel, pow�ocz- ka zrobi�a si� szara jak �cierka. A jak wygl�da jej twarz? A to numer, zupe�nie nie pami�tam jej twarzy. Tylko nogi. Nagle zda� sobie spraw�, �e wszyscy milcz�, nawet �onaty Wan. W tym momencie odezwa� si� Kensi: - Mam ciotecznego wujka. Pu�kownik Maki. By� adiutantem pana Osimy i dwa lata przesiedzia� w Berlinie. Potem mianowali go pe�ni�cym obowi�zki naszego wojskowego attache w Czechos�owa- cji. By� �wiadkiem wej�cia Niemc�w do Pragi... Wan kiwn�� na Andrzeja, szarpni�ciem podnie�li kube� i szcz�- �liwie przetransportowali ...
pokuj106