Rick Wilber Za nasze winy niech cierpi� dzieci Zbo�owe silosy Troy wyros�y ponad polami pszenicy. Szed�, utykaj�c, po krusz�cej si� nawierzchni dwupasmowej jezdni w kierunku miasta. To ju� blisko; znalaz� znowu w�a�ciwe miejsce i �wiadomo�� tego u�mierzy�a nieco b�l w lewej nodze, niesprawnej od owego dnia, kiedy to fala eksplozji dosi�g�a go i cisn�a na stert� pok�ad�w kolejowych. To by�o dwa miesi�ce temu w ognisku opieku�czym w Wisconsin. W szkole trwaj� teraz zaj�cia, obliczy� w my�lach, a to u�atwi ca�� spraw�. W miejscowo�ci takiej jak ta na pewno b�dzie mn�stwo dzieci w wieku szkolnym; te ma�e mie�ciny znios�y kryzys o wiele lepiej ni� du�e miasta. W miasteczku takim jak Troy nie trzeba chodzi� i szuka� jakich� po�o�onych na uboczu ognisk opieku�czych. Musi tylko znale�� odpowiedni budynek szkolny - taki, kt�ry zawali si� szybko i �atwo; zd��y w�wczas obr�ci� jeszcze par� razy, a tym samym n a p r a w d � zwr�ci powszechn� uwag�. Podni�s� wzrok, by okre�li� czas. Ko�o po�udnia, mo�e nieco p�niej. To si� dobrze sk�ada, wszyscy, ju� zm�czeni, b�d� odpoczywa� po lunchu. Ku�tyka� dalej. By� spocony. Ostre s�o�ce �wieci�o na czystym b��kicie wrze�niowego nieba - takie niebo pami�ta� z dawnego dzieci�stwa... To by�o jeszcze zanim zmuszono go do tego wszystkiego; jeszcze zanim przybyli S'hudonni ze swymi prawami i obietnicami, ze sw� pot�g�. I to jak� pot�g�! Wszystko nast�pi�o tak szybko. Podobnie jak innych oszo�omi�o go tempo przemian. Te wielkie bia�e statki przynosz�ce ofert� zbyt korzystn�, aby j� mo�na by�o odrzuci�. Ca�y wszech�wiat stan�� przed nimi otworem. Handel z setkami, tysi�cami innych �wiat�w! To prawdziwy cud, niewyobra�alny cud! Na Ziemi potrzebne s� tylko niewielkie zmiany, wyja�niali S'hudonni, aby mog�a sama zdoby� sobie drog� do gwiazd. Niewielkie zmiany. Administratorzy okr�gowi, nowa waluta, nowy j�zyk - oto droga S'hudonn�w do pokoju i dobrobytu, a w dalekiej przysz�o�ci otwiera�y si� nieograniczone perspektywy. Taki by� koniec Ameryki. Koniec starego stylu �ycia. Ile czasu up�yn�o? Trzy, cztery lata? Wszystko si� sko�czy�o. Pot�ga, znaczenie w �wiecie, wolno��, si�a - wszystko. Na my�l o tym u�miechn�� si� gorzko. Pax S'hudonni - �wiat bez wojen, �wiat dobrobytu, uporz�dkowany �wiat. Wi�kszo�� ludzi si� z tym pogodzi�a; uwa�ali, �e nie jest to wyg�rowana cena. Ale nie wszyscy. Dzie� by� upalny, czarny bruk pra�y� si� w s�o�cu, kt�rego nie przes�oni�a ani na chwil� mgie�ka z �rodkowego zachodu. B�dzie ze 100 stopni. W po�udniowym Illinois upa�y niekiedy przychodz� p�no. Potar� ramiona. Tamten �ar, kt�ry omal go nie dosi�gn��, osmali� mu w�oski na ramionach. Teraz ju� odros�y, ale ledwie uszed� z �yciem. To b�dzie dla niego nauczk�. Tym razem musi by� ostro�niejszy. Nie mo�e zgin��, jeszcze nie teraz. Zbyt wiele jeszcze jest do zrobienia. Bolesne zadanie. Przykre, ale konieczne. Gdy min�� szeroki zakr�t, nie dalej ni� o mil� przed sob� ujrza� miasto. Domy z cegie�, przewa�nie jedno- lub dwupi�trowe. Stan�� przed star� murowan� tablic� og�osze�, wysok� na 10-12 st�p, z wyblak�ymi god�ami Klubu Kiwanis, Moose i towarzystwa dobroczynnego "Rycerze Kolumba". Zsun�� plecak z ramion i otworzywszy boczn� klap� wydoby� pojemnik z farb� w aerozolu. Przyszed� t� star� drog�, �eby nikogo nie spotka�. Okazja wymalowania has�a na murze stanowi�a dodatkow� atrakcj�. Najpierw szybko namalowa� "USA" - na czerwono, jako przypomnienie, czym niegdy� by�y. Potem poni�ej tego napisu namalowa� has�o "Za nasze winy niech cierpi� dzieci". Gdy ko�czy�, farba ju� si� prawie wyczerpa�a, wi�c ostatnie litery by�y niewyra�ne i przerywane. Nie szkodzi. Przes�anie i tak jest jasne, ludzie ju� zaczynaj� je pojmowa�. D z i e c i. To wszystko dla nich. Kto� musi wreszcie po�o�y� temu wszystkiemu kres. Kto� musi to zrobi�. Maluj�c w po�piechu has�o, nie widzia� w pobli�u nikogo. Nie spotka� te� nikogo po drodze do miasta, dopiero w samym mie�cie, w willowej dzielnicy, na ulicy ocienionej baldachimem z wysokich starych d�b�w. Jaki� staruszek szed� powoli po pop�kanym betonowym chodniku. Pozdrowili si�, on i ten stary, nawet do�� przyja�nie, ale mia� wra�enie, �e facet przygl�da mu si� podejrzliwie. Tacy w�a�nie byli w owych czasach mieszka�cy ma�ych miasteczek - izoluj�cy si� od otoczenia, nieufni. Uzna�, �e musi swe zadanie wykona� niezw�ocznie, najp�niej w ci�gu godziny lub dw�ch, zanim jeszcze jacy� inni ludzie b�d� mieli okazj� zastanawia� si�, kim jest. Nie by� z tego zadowolony, nie lubi� czu� si� pop�dzany. Zatrzyma� si� na rogu ulicy i przysiad� na �aweczce na przystanku autobusowym. Noga wymaga�a odpoczynku. Popatrzy� na drog�, kt�r� przyszed�, na d�by tworz�ce ch�odny, ciemny tunel pod rozpra�onym niebem. Te d�by s� tak stare, �e z pewno�ci� pami�taj� dni chwa�y wojennej. Wita�y powracaj�cych z II wojny �wiatowej bohater�w. A tak�e bohater�w z Korei, Wietnamu i Nikaragui. Wszystkich tych dzielnych m�odych ludzi. A potem przybyli S'hudonni obiecuj�c dobrobyt. Ale nigdy wi�cej bohater�w ani wojen. Ani chwa�y. Oto ca�y zysk. Zysk dla S'hudonn�w. Wierci� si� na poob�upywanej drewnianej �awce, usi�uj�c przybra� wygodniejsz� pozycj�. Na plecach w okolicach krzy�a, gdzie uciska� go plecak, czu� kszta�t twardego, prostok�tnego niewielkiego urz�dzenia. Drugie podobne zostawi� pod miastem, zakopane w bezpiecznym miejscu. Ma�y prezencik dla Troy od faceta o wygl�dzie niewini�tka. U�miechn�� si� na t� my�l. N i e w i n i � t k o. Ironia polega�a na tym, �e urz�dzenie wyprodukowali S'hudonni. I doskonale nadawa�o si� do jego cel�w. Jedno dzisiaj, drugie gdzie� za miesi�c, o pi��set czy sze��set mil st�d, a potem wr�ci do domu, by zabra� pozosta�e. Taka ma�a rzecz, a jak pot�na eksplozja. Czu� ucisk na plecach przedmiotu wielko�ci talii kart. Magiczna talia kart. Nie wiedzia�, w jaki spos�b grupa je zdoby�a. Nie chcia� wiedzie�. Zosta�y mu dwa - to si� tylko liczy�o. I ich skuteczno��. Gruzy, dym, �ar. �mier�. Oto jak skutecznie dzia�aj�. W Rhinelander, przedtem w Saginaw, jeszcze wcze�niej w Akron. Teraz to urz�dzenie, potem nast�pne - i z powrotem do domu. Tam si� ukryje na jaki� czas, zadba o nog�. A potem znowu w drog�. Tak wiele jest do zrobienia, a tak ma�o czasu. Wsta� z �awki i wtedy zwr�ci� uwag� na tabliczk� z nazw� ulicy. Sta� na rogu Alei Jeffersona i ulicy Hale'a. Bardzo patriotyczne miasteczko. Pod nazwami umieszczone by�y dwa nowsze napisy. Te same nazwy, ale w transkrypcji S'hudonn�w. Najlepiej by�oby, twierdzili S'hudonni, gdyby wszyscy zainteresowani nauczyli si� tego j�zyka handlu mi�dzyplanetarnego, j�zyka uniwersalnego zysku. J�zyki tubylcze, owszem, s� przyjemne i mog�yby by� zachowane, ale tylko te, kt�re w po��czeniu z j�zykiem s'hudo�skim mog� rzeczywi�cie rokowa� post�p. Dlatego we wszystkich szko�ach wszystkie dzieci uczono s'hudo�skiego. Niech rozwijaj� si� pod �wiat�ymi rz�dami S'hudo�skiego Imperium. By� z�y na siebie, �e potrafi odczyta� transkrypcj�. By� to nieunikniony wp�yw S'hudonn�w. N i e u n i k n i o n y. Ale to wcale nie znaczy, �e nic nie mo�na na to poradzi�. Ruszy� na poszukiwanie szko�y. Nie jest to na tyle du�e miasto, ocenia�, �eby nie mo�na by�o znale�� tego czego si� szuka w ci�gu p� godziny. I nie myli� si�. Niebawem stan�� przed szko�� - solidnym, dwupi�trowym budynkiem z czerwonej ceg�y. "Szko�a Podstawowa imienia George'a P. Tillmana" - g�osi� napis wykuty w wapieniu na dwuskrzyd�owej bramie. Szumia�a klimatyzacja. Wida� w tym ma�ym miasteczku ameryka�skim wszystko wraca�o do normy. Ludzie zaakceptowali nowy �ad, zapomnieli o dawnych animozjach, wybaczyli przybyszom ca�y ten chaos, jaki nast�pi� zaraz po ich pierwszym l�dowaniu. No i teraz zn�w w miasteczkach takich jak Troy dzia�a klimatyzacja. Pokiwa� g�ow�. Wiedzia� ju�, co znajdzie wewn�trz budynku. B�dzie to jeszcze gorsze ni� tabliczki z obc� transkrypcj�. Ta akceptacja. Te dzieci. Lekcje w szko�ach odbywa�y si� teraz wed�ug nowej metody wprowadzonej przez S'hudonn�w, z zastosowaniem maszyn ucz�cych na lekcjach j�zyka, przyrody, matematyki. Nie uczono za� niczego, co mogliby przekaza� dzieciom prawdziwi nauczyciele - przesz�o�ci: czym by�a Ameryka i co utraci�a. Wreszcie sami S'hudonni. Te ich cia�a o kszta�cie mor�wina, ta blada ziemista sk�ra, ten nieod��czny cholerny u�mieszek. Tu w szkole te� b�dzie ich kilku. To stara metoda: ameryka�skie dzieci, ameryka�scy nauczyciele, ale nad wszystkim zawsze czuwa trzech czy czterech s'hudo�skich administrator�w. Na pewno te� mieszkaj� w szkolnym budynku, zawsze tak robi�. �eby im cenna sk�ra nie wysycha�a i nie p�ka�a, kilka pomieszcze� - wilgotnych, mrocznych i zimnych - przystosowuje si� do ich u�ytku. Maj� te� swoj� �ywno��, by mogli wie�� sw�j w�asny dziwaczny �ywot tu - w Troy w stanie Illinois, w�a�nie tutaj, gdzie mog� uczy� dzieci... zawsze dzieci. Powoli okr��a� budynek, przygl�daj�c mu si� uwa�nie. S'hudonni s� na pewno w pomieszczeniach na trzecim pi�trze - na samej g�rze, ponad wszystkimi. Na drugim pi�trze znajduj� si� pewnie klasy, na pierwszym mo�e ma�a sala gimnastyczna. Nie b�dzie trudno zniszczy� ten budynek, o ile tylko trafi na w�a�ciwe miejsce w suterenie. Znalaz� si� przy drzwiach frontowych. Otwarte. Wszed� do �rodka. Posz�o a� nazbyt �atwo. Odk�d rz�dy obj�li S'hudonni, sprawy bezpiecze�stwa zaniedbano. Wszystko powierzano ich pieczy. Teraz b�d� mieli nauczk�. Do g��wnego wej�cia wiod�o dziesi�� szerokich stopni. Wszed� po nich, kulej�c lekko, staraj�c si� oszcz�dza� lew� nog�. Ruszy� g��wnym korytarzem. Nikt go nie pilnowa�. Stara� si� wygl�da� pewnie, po ojcowsku. Ale i tak nikt go nie zatrzymywa�, nikt mu nie przeszkadza�. Us�ysza� g�os nauczycielki. Poleca�a dzieciom za�o�y� ha�my na wyk�ad z przyrody. "Zrela...
pokuj106