Wiśniewski Tolkienowska opowieść wigilijna.txt

(22 KB) Pobierz
Grzegorz Wi�niewski

Tolkienowska opowie�� wigilijna

Zgodnie z d�ug� (ju� czteroletni�) tradycj�, Greg Wi�niewski obdarza nas opowie�ci� wigilijn� (wcze�niejsze - 
Imperialn�, Matriksow� i Obc� znajdziecie w poprzednich numerach "Framzety" i "Esensji"). Mia�a sie ona pojawi� w 
grudniu, kt�ry to termin wydawa� si� w�a�ciwszy, ale dystrybutor wyci�� nam numer i wprowadzi� do polskich kin 
"W�adc� Pier�cieni" z dwumiesi�cznym op�nieniem. Dlatego te�, drodzy Czytelnicy, otrzymujecie Tolkienowsk� 
Opowie�� Wigilijn� na ...Wielkanoc.
Tego roku, kt�ry kronikarze odnotowali jako 3021, ostatni rok Trzeciej Ery, przysz�a taka zima, jakiej najstarsi hobbici 
nie pami�tali. Przydusi�a ca�y Shire niczym zbyt gruba puchowa ko�dra, zatka�a drogi zwa�ami �niegu, przeszy�a 
wszystkie �wiartki lodowatym wiatrem. Jednak wbrew temu co s�dzili mieszka�cy, nie uniemo�liwi�a podr�owania. 
O ile oczywi�cie kto� by� odpowiednio zdeterminowany, aby podr�owa� w tak� pogod�.
Ojcowie Bag End jak zwykle w zimowy wiecz�r zebrali si� w karczmie Bartendera Barlimana, zlokalizowanej w 
Dolince. Bezpieczni za grubymi, okr�g�ymi drzwiami, przy stoliku opartym o �cian� pieca, gaw�dzili o tym, o czym 
zwykle gaw�dz� w przymusowo wolnym czasie osoby takie jak oni - o zmieniaj�cym si� �wiecie. Prawd� m�wi�c 
osoby tak stateczne, o tak wysokiej reputacji oczywi�cie nie potrafi� na takie tematy gaw�dzi�, robili zatem to w czym 
jako decydenci byli bezkonkurencyjni - biadolili.
Ebenezer Proudfoot biadoli� najbardziej. Przez ca�y wiecz�r konstatowa� publicznie o tym, jak to �wiat schodzi na psy, 
kt�re potem p�taj� si� po ca�ym Shire. Na koniec wy�o�y� s�uchaczom to, co naprawd� mu na sercu le�a�o.
- Od razu wida�, - zaci�gn�� si� g��biej dymem fajkowego ziela - �e zn�w si� Numenor w Forno�cie panoszy. 
Odwiedzaj� nas tu w Shire najr�niejsze cudaki, w drodze do albo i z dworu kr�la Elessara. Nanosz� nam tu 
r�nawych obyczaj�w niczym byle zimowy w�drowiec �niegu do sieni.
- Dobrze m�wicie - przytakn�� Longbottom nie wyjmuj�c fajki z ust. - B�dzie jak z tym kupcem, co to nam niedawno 
nazwozi� szkaradnych laleczek z materii i dzieciom rozdawa� za kilka miedziak�w. Wszystkie teraz pachol�ta biegaj� 
po domach z tymi� lalkami wrzeszcz�c na siebie "Pikaczu! Pikaczu!". Ani chybi to jakie� bezece�stwa po orkowemu...
- Tylko patrze�, - sm�tnie potwierdzi� Proudfoot - jak jaka� bieda z tego wyniknie.
- M�wi�em, m�wi�em... - Longbottom pokiwa� g�ow�. - Oczy mieli jako� podejrzanie sko�ne...
W izbie powia�o nagle zimnem i �niegiem. Drobna, zakutana w futro posta� zamkn�a z wysi�kiem szerokie drzwi 
gospody i j�a otrzepywa� na wycieraczce getry ze �niegu. By� to Korneliusz Brandybuck, daleki krewny 
Brandybuck�w z Dolinki, kt�ry wr�ci� w�a�nie z Michel Delving. Mocno mu si� ta podr� da�a we znaki, bo od razu 
gestem poprosi� Barlimana o kufel grzanego piwa. Musia� by� niezwykle czym� zaaferowany, bo nie zd��y� jeszcze 
�ci�gn�� z siebie palta, a ju� odezwa� si� do nich podniesionym g�osem:
- Nie uwierzycie mi, co widzia�em. Nie uwierzycie...
- Pewnikiem jak ostatnim razem - mrukn�� p�g�bkiem Proudfoot. - Kawa�ek zastawy sto�owej, co po niebie 
ko�owa�a...
Brandybuck powiesi� palto na ko�ku przy drzwiach i przysiad� si� do ich stolika.
- Sanie widzia�em - odsapna� g��boko i potoczy� po nich wzrokiem. - Sanie na niebie, kosztownie wyko�czone, 
zaprz�one w gromad� wierzchowc�w. Mkn�y mi�dzy gwiazdami jak wicher, a na ko�le siedzia�a bia�obroda posta� w 
czerwonej szacie i czapce zako�czonej bia�ym pomponem...
Musia� to us�ysze� karczmarz, kt�ry w�a�nie zamierza� postawi� du�y kufel przed Brandybuckiem. Zamar� w p� ruchu.
- Korneliuszu, widzia�e� te runy nad szynkwasem? - zapyta� jowialnie.
Brandybuck obejrza� si� na niego.
- Kt�re? - zapyta� z niepokojem. - Te "Nietrze�wym i palantom piwa nie serwuje si�"?
Barliman kiwn�� g�ow�, odwr�ci� si� i z kuflem w d�oni bezlito�nie odmaszerowa� do kuchni.
- A mo�e mi si� przywidzia�o? - b�agalnie zawo�a� za nim Brandybuck.
Oczywi�cie bez skutku.
* * *
Jego przywidzenie sta�o teraz na dachu rozleg�ego domostwa im� Samwise'a Gamgee. Faktycznie by�y to sanie. D�ugie, 
bogato zdobione, z miejscami dla wo�nicy, wodza i siedmiu elf�w desantu, zaprz�one w dziewi�tk� wierzchowc�w.
Przyzna� trzeba, �e wierzchowce zas�ugiwa�y na miano niesamowitych. Ka�dy z nich by� wielki, wi�kszy od 
dowolnego konia, czarny jak noc po�r�d, kt�rej przysz�o galopowa�, z dziwacznym poro�em wyrastaj�cym z g�owy. 
Mimo mrozu nie parska�y w og�le, raczej sycza�y, niczym stado w�ciek�ych w�y. Najdziwniejsze jednak by�y zjawy 
mrocznych, zwalistych postaci - wydawa�oby si� - siedz�cych na ka�dym z wierzchowc�w. Prawie ka�dym. Ka�dego 
opr�cz pierwszego, prowadz�cego zaprz�g wierzchowca, dosiada�a nakryta widmowym kapturem posta� i smutno 
wodzi�a wok� par� jasnych, przenikliwie patrz�cych oczu, kt�re na tle p�przezroczystych plam, jakimi byli je�d�cy, 
robi�y wra�enie podbarwionych szkar�atem gwiazd.
Zza sa� nagle wy�oni�a si� bardziej materialna, oty�a posta� w czerwonym kubraku, starannie obr�bionym bia�ym 
futrem. Zapami�tale czy�ci�a �niegiem d�ug� bia�� brod�.
- Odwyk�em ju� od latania - odezwa�a si� s�abym, cho� pe�nym z�o�ci g�osem. - Lata ju� nie te... b��dnik mniej 
wytrzyma�y... a obiecali�cie, �e nie b�dzie �adnych turbulencji.
Posta� na wierzchowcu drugim od czo�a, wzruszy�a widmowymi ramionami i opu�ci�a jasny wzrok.
- Dobrze, �e przy ko�le wisia�y chocia� te papirusowe torebki... - brodacz odchrz�kn��. - Ale moje eee... elfy z ty�u nie 
mia�y tyle szcz�cia...
Z ty�u sa� rozleg� si� j�k i nieprzyjemnie fizjologiczne d�wi�ki.
- Kaza�em pokry� tapicerk� runami magicznych mocy. Jak j� teraz doczyszcz� na tym mrozie?
Posta� na wierzchowcu prowadz�cym zaprz�g ponownie wzruszy�a ramionami. Odezwa�a si� nawet, cichym, 
zgrzytliwym g�osem.
- Ash nazg durbatuluk... - pop�yn�y s�owa w j�zyku Mordoru, nas�czone tak okropn� mroczn� moc�, �e a� �nieg 
wok� pociemnia�.
Osobnik w czerwonym kubraku podskoczy� jak d�gni�ty ig�� i paln�� widmowego je�d�ca w twarz.
- Zamknij si�, idioto! Przez ciebie si� zorientuj�! Jak mog�em da� Drugi z Dziewi�ciu takiemu kretynowi! Zapominasz, 
co m�wi�em? Zapominasz, kim jestem?
Widmo sk�oni�o g�ow�.
- Wybacz, Sauronie Wielki, m�j mroczny panie.
- Na razie nim nie jestem, ale to si� zmieni - brodacz w czerwieni zacisn�� z w�ciek�o�ci� pi�ci. - Niemal wszystkie 
moje postacie zosta�y zniszczone, a powr�ci� mog�em jedynie jako Annatar, Pan Dar�w. Pod ostatni� postaci� i 
ostatnim imieniem jakie mi zosta�y. I wykorzystam to. Na Melkora, mojego pana, wykorzystam! Hahahah... - z ust 
niemal buchn�� mu z�owrogi, ponury, przyt�aczaj�cy, basowy �miech, jednak Sauron/Annatar w por� przypomnia� 
sobie o ryzyku dekonspiracji. Z zamachu zas�oni� sobie usta, zakrztusi� si� i przewr�ci� w zasp�.
Gwa�townie poderwa� si� z powrotem na nogi, jeszcze bardziej w�ciek�y ni� poprzednio. Nerwowymi ruchami otrzepa� 
si� ze �niegu. Spojrza� z�ym okiem (przed kt�rym nie tak zn�w dawno dr�eli ludzie, hobbity, elfowie i krasnoludy) ku 
ty�owi sa� i swoim eee... elfom. Wygrzeba�y si� wreszcie z pojazdu i zbi�y w ciasn� grupk�. Nie wygl�da�y dobrze, 
mimo �e kaza� je odzia� w starannie skrojone kuse zielone tuniki, jedwabne nogawice i fiku�ne czapki, przeznaczone 
do zawadiackiego przekrzywiania na ucho.
Cho�by i to ucho by�o g�sto nabite kolczykami z czarnego �elaza.
Annatar ogarn�� grup� dok�adniejszym spojrzeniem. Wcze�niej zadowolony tak z w�asnego przebrania jak i z sa�, teraz 
musia� przyzna�, �e eee... elfy niespecjalnie mu wysz�y. Niskie, p�kate, muskularne postacie, o ziemistej, dziobatej 
sk�rze, spi�owanych w sto�ki z�bach i ��tych oczach, w kt�rych ciemnia�y kocie �renice - stanowczo nie generowa�y 
takiego wra�enia na jakie liczy� ich w�adca. I tak dobrze, �e przynajmniej by�a noc, bo na s�o�cu ta ha�astra rozbieg�aby 
si� we wszystkie strony wrzeszcz�c z przera�enia.
Z drugiej strony, gdy wzi�o si� pod uwag� materia� wyj�ciowy, efekt nie by� nawet taki z�y.
- No dobrze - powiedzia� do nich Annatar. Nie cierpia� u�ywania tego zwrotu, ale czasem tak by�o pro�ciej. - Wy 
czterej podnie�cie worek, pozostali b�d� was ubezpiecza�. Czy plan jest jasny, czy mam wyja�ni� go jeszcze raz?
Eee... elfy potoczy�y po sobie wzrokiem.
- Jaki plan? - zagulgota� kt�ry� z ty�u.
Dla Annatara sta�o si� nagle jasne, dlaczego przegra� Wojn� o Pier�cie�.
- Wyja�niam zatem jeszcze raz - powiedzia� nienaturalnie spokojnym g�osem. - Jeste�my w kraju hobbit�w. Hobbici to 
takie ma�e kurduple, kt�re znalaz�y m�j ssskarb, a nast�pnie z podszeptu moich wrog�w zanios�y go do G�ry 
Przeznaczenia i wrzuci�y w jezioro lawy, aby go zniszczy�... Nad��acie?
- Co to lawa? - zagulgota� jeden z eee... elf�w, ale pozostali czym pr�dzej zakryli mu usta.
- Wyobra�cie sobie zatem hobbita wrzucaj�cego m�j pier�cie�, m�j sssskarb, w otch�a� ognia... czy jeste�cie w stanie 
w to uwierzy�?
Eee... elfy jednomy�lnie i entuzjastycznie pokr�ci�y g�owami. Co wyra�nie dowodzi�o, �e nie by�y tak do ko�ca g�upie.
- Ja r�wnie�. Nikt nie by�by w stanie wyrzuci� mojego pier�cienia w�adzy ot tak, aby go zniszczy�. Nigdy. St�d 
wniosek, �e to jaki� kant jest... Nikt nie wrzuci� pier�cienia w ogie�, bo nikt nie by�by w stanie tego zrobi�. S� w 
�r�dziemiu cwaniacy, kt�rzy potrafiliby sfingowa� podobny numer, a nast�pnie zatrzyma� pier�cie� dla siebie. I 
pewnym jest, �e tak w�a�nie zrobili. A nam nie wolno do tego dopu�ci�! Czy to jasne?
Tym razem szyje s�uchaczy energicznie zgina�y si� w energicznych potakni�ciach.
- Sk�din�d wiem, �e w domostwie na dachu kt�rego stoimy, odb�dzie si� spotkanie istot zamieszanych w t� afer�. Id�c 
tropem tutejszych obyczaj�w wkradniemy si� w ich �aski, a nast�pnie wyci�gniemy z nich tajemnic� tego, co sta�o si� z 
moim sssskarbem. Kluczem do tego s� dzieci. Gdy je pozyskamy, gdy zaczn� nas uwielbia�, ich rodzice zrobi� dla nas 
wszystko. Wszystk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin