Zimniak Korona życia.txt

(8 KB) Pobierz
ANDRZEJ ZIMNIAK

KORONA �YCIA

Trwa� przez chwil� w g�stej atmosferze planety, analizuj�c jej niezwyk�� 
biosfer�. Zewsz�d dociera�y promienie �ycia z przemieszczaj�cych si� warstwowo 
prostych mieszanin gazowych, z nieregularnie rozcz�onkowanych, elastycznie 
odkszta�caj�cych si� konstrukcji i z ci�kich pow�ok skorupy globu. Intensywno�� 
�wiecenia by�a zr�nicowana najs�absza, podstawowa radiacja dobiega�a od k��b�w 
materii unoszonej w gazach, za� najsilniej promieniowa�y twory poruszaj�ce si� 
powoli po powierzchni planety. Ich widmo okaza�o si� bogate i z�o�one. 
Wtem jeden z promieni zatrzepota� i przygas�, aby rozb�ysn�� za chwil� 
niepokoj�cym, ostatnim blaskiem. Tam ko�czy�o si� �ycie. Tam nale�a�o dotrze�. 
Natychmiast. 
Po gasn�cym promieniu opu�ci� si� poprzez g�st�, p�yn�c� nieregularnymi 
spi�trzeniami atmosfer�, przenikn�� zwart�, lecz nietrudn� do sforsowania 
przeszkod� i wreszcie znalaz� si� u celu akurat wtedy, kiedy radiacja znik�a 
ostatecznie. Lecz wiedzia� dok�adnie, gdzie znajdowa�o si� jej �r�d�o, wszelka 
pomy�ka nie wchodzi�a przeto w rachub�. 
Przez kr�tk� jak b�ysk chwil� przygotowa� si� do wykonania zadania, a potem 
szybko wnikn�� w obiekt. Trwa� w nim rozbieganym splotem impuls�w, a� w ko�cu 
skupi� si� w punktach o najwi�kszym powinowactwie i stamt�d prowadzi� dalsz� 
akcj�.. A musia� si� spieszy�, procesy destrukcyjne przebiega�y bowiem coraz 
szybciej. Natychmiast otoczy� ogniska lokalnie rosn�cej entropii i spowodowa� 
jej spadek, odwracaj�c reakcje degeneracji. Czyni� przy tym ciekawe 
spostrze�enia, obserwuj�c przebieg zjawisk na poziomie molekularnym. Gdy 
promieniowanie �ycia zn�w rozjarzy�o si� pe�nym blaskiem, rozp�yn�� si� 
r�wnomiernie po ca�ym obiekcie, bo wci�� nie wiedzia�, jak najlepiej b�dzie nim 
zaw�adn��. 
Skoncentrowa� si� w najwy�szym stopniu w momencie, w kt�rym cz�owiek otworzy� 
oczy. Spodziewa� si� odmiennej percepcji, lecz pierwsze wra�enie daleko 
prze�cign�o wszelkie przewidywania. Wielu zjawisk nie rozumia�, chocia� czu� je 
za po�rednictwem m�zgu ludzkiego, kt�rego sk�adnik wszak ju� stanowi�. 
O�lepiaj�cy, niespotykanej mocy potok �wiat�a s�onecznego wlewa� si� przez 
otwarte okno i wzbudza� dziesi�tki barw w surowym sza�asie z �ywicznych 
sosnowych bali. Zimne g�rskie powietrze nasycone by�o zapachem �wierk�w. 
Nie m�g� wytrzyma� takiej dawki inno�ci. Wdar� si� si�� do t�tni�cych �yciem 
splot�w nerwowych, przemoc� spowolni� faluj�cy bieg impuls�w, narzuci� im sw�j 
w�asny rytm. 
W�ciek�a gra barw przygas�a, w szarej atmosferze planety zn�w widzia� g�ste 
chmury moleku� azotu i tlenu, sza�as stanowi� nieistotn�, �atw� do sforsowania 
przeszkod� sk�adaj�c� si� ze zmartwia�ej tkanki. Nijako�� p�przejrzystych 
zas�on gazowych i niestabilnych, bezkszta�tnych konstrukcji rozja�nia�y roje 
iskier �ycia, �ycia, kt�rego tak pragn��. 
Lecz cz�owiek ponownie umiera�. Jego promie� gas� w ostatnich, rozpaczliwych 
rozb�yskach. Nale�a�o natychmiast powr�ci� do biernej obserwacji, odblokowa� 
przepusty ludzkich impuls�w i da� si� ponownie znarkotyzowa� feeri� nierealnych 
dozna� tego dziwnego �wiata, w kt�rym nie ma rzeczy i zjawisk, tylko 
wysublimowane ich wra�enie. Nie m�g� wybiera�, je�li chcia� mie� swoje �ycie. 
Os�os�oni� d�oni� oczy - ostry s�oneczny blask wciska� si� si�� pod powieki, 
k�uj�c a� do b�lu. Wype�z� przed chwil� z ciemnej jamy, wyczo�ga� si� z lepkiej 
cuchn�cej mazi, kt�ra zalewa�a mu usta, dusi�a, nape�nia�a p�uca st�chlizn�. Tam 
w g��bi by�a �mier�, wiedzia� to. Wi�c... �yje?! 
Si�gn�� niepewnie do boku i namaca� grube, sw�dz�ce blizny. Zdar� koszul� i 
zobaczy� r�owe pr�gi �wie�ych zrost�w. Wyszed� z tego! �yje! Jednym susem by� 
na pod�odze, uderzy� barkiem w bierwionow� �cian�, a� sza�as zatrzeszcza� pod 
pot�nym ciosem. Szybko wci�gn�� ubranie, narzuci� futrzan� kurt� i wybieg� w 
skrzypi�cy pod butami �nieg, pomi�dzy �wierki ta�cz�ce w szebrnym woalu na tle 
przepastnego b��kitu. Wpad� w bia�y puch i �mia� si� do �ez jak dziecko. 
To by�o na granicy wytrzyma�o�ci. Dziki potok subiektywnych wra�e�, kt�re 
zmuszony by� przez siebie przepu�ci�, stanowi� co� na kszta�t irracjonalnie 
silnego wzmocnienia nieistotnego szumu, wywo�anego niewielk� zmian� konstelacji 
moleku�. Czy ten biedny cz�owiek naprawd� nie jest w stanie poj�� istoty rzeczy, 
dostrzec proces�w podstawowych? Najwi�kszym wysi�kiem powstrzymywa� si� przed 
ucieczk�, gdy Orz porusza� si� zbyt blisko niebezpiecznej skorupy planety. 
Wnikni�cie w ni� grozi�o dezintegracj�. Lecz w promieniach �ycia by�o mu tak 
dobrze, �e zaryzykowa� i pozosta�. 
Poprzez kopny �nieg Otr dobrn�� do wioski, kt�rej chaty przypomina�y wielkie 
bia�e kopce. Wiatr unosi� delikatny zapach dymu i strawy; z daleka j�kliwie 
przywo�ywa� czysty d�wi�k dzwon�w. Na widok przybysza ludzie przystawali 
zaskoczeni, aby z� chwil� przy��czy� si� do niego, obejmuj�c i klepi�c 
przyja�nie po plecach. W karczmie by�o ciep�o i ciemno, na kominku trzaska�y w 
ogniu sosnowe szczapy, wo� �ywicy miesza�a si� z zapachem pieczeni. Dziewcz�ta 
roznosi�y mocne piwo w drewnianych kuflach. By�o przytulnie i bezpiecznie; po 
paru t�gich �ykach przybyszowi zaszumia�o w g�owie. Wyg�odnia�y, rzuci� si� na 
dymi�ce mi�siwo. 
Nie pr�bowa� nawet zapanowa� nad uk�adem. Rozlokowa� si� w o�rodkach nerwowych 
nie ingeruj�c w ich czynno�ci i pi� z czystego zdroju �ycia. Wewn�trzny g�os 
wci�� ostrzega� go przed bezkrytycznym otwarciem na obcy spos�b percepcji, lecz 
jednocze�nie odczuwa� niepokoj�co dra�ni�c� przyjemno��. Obawa przed nieznanym 
spychana by�a na dalszy plan przez leniwe i zniewalaj�ce doznania zapach�w, 
smak�w, barw, g�odu i pragnienia. Wiedzia�, �e m�g�by natychmiast okre�li� 
genez� owych wra�e�, ukaza� prawdziwe ich przyczyny na poziomie submolekularnym 
i odpowiednio posterowa� ca�ym procesem, lecz nie zdoby� si� na to. Przecie� i 
tak ostateczny wynik wszystkich reakcji ma przed sob�, w sobie, jest tym wielkim 
p�owym m�czyzn�, po�ykaj�cym pachn�ce k�sy pieczeni. 
Wtem mi�kkie bia�e ramiona zamkn�y si� wok� niego, w z�otym strumieniu w�os�w, 
w�r�d zapachu m�odego kobiecego cia�a szuka� jej ust. Wyszli splecieni w 
u�cisku. Mia� �ar w piersi, nie dba� o nic, by�a tylko ona i jeszcze raz ona. 
Kiedy przytula� j� z ca�ych si�, wiedzia�, �e to w�a�nie jest wszystko: �ycie i 
�mier� ta�czy�y razem w dzikim rytmie, spi�te klamr� szale�stwa. Gdy potem le�a� 
bez tchu, nie wiedzia�, gdzie jest, cho� �wiat powoli powraca� na swoje miejsce. 
Nie wiedzia�, gdzie jest i kim jest. Czy sob� - przybyszem z daleka, czy ju� 
sta� si� cz�owiekiem - tym m�odym m�czyzn�, szalonym kochankiem. Przez chwil� 
rozwa�a� natychmiastowe podj�cie bada�, lecz zrezygnowa� i podda� si� ca�kowicie 
ludzkiej psychice. O ile to by�o przyjemniejsze! Nie dba� o podstawowe 
przyczyny, nie budowa� gradient�w entropii, nie analizowa� interakcji cz�stek 
elementarnych. Tutaj to wszystko dzia�o si� samo, poza wiedz� ludzi bez potrzeby 
ich ingerencji. I jak przekona� si�, dzia�a�o doskonale! On sam niczego 
podobnego skonstruowa� nie by�by w stanie, nawet przy kra�cowej koncentracji i w 
najlepszych warunkach. Jeszcze nie osi�gn�� tak wysokiego stopnia rozwoju, cho� 
mo�e jego ewolucja ku temu w�a�nie zmierza�a. A tutaj, na Ziemi, po prostu 
przeskoczy� �w etap, zdo�a� do��czy� do wspania�ej cywilizacji tubylc�w! 
Naprawd�, mia� w tym wszystkim wiele szcz�cia. Przyby�, aby po�ywi� si� nieco 
prostym promieniowaniem �ycia, a wy�szy wymiar istnienia sta� si� r�wnie� jego 
udzia�em ! 
Uni�s� Ane z �o�a, ciep�� i rozmarzon�, i przycisn�� tak, �e a� oboje stracili 
oddech. Potem z tkliwo�ci� g�adzi� niewidoczny puch na g�adkiej sk�rze jej 
plec�w.. Wyszli w fioletowy zmierzch, w skrzypi�cy wieczornym mrozem �nieg. 
Czu� obecno�� resztek niechcianych ju� teraz my�li. Czy wys�a� wiadomo��? Oni... 
i tak nie znajd� tutaj tego, czego szukali. Ale znale�liby wi�cej... Lepiej ju� 
milcze�. 
Gdzie� za �ci�t� mrozem szyb�, w migotliwym �wietle oliwnej lampy, starzec 
pochyla� si� nad ksi�gami, ustawia� instrumenty. Orz poczu� dla niego 
wsp�czucie. Oto cz�owiek pr�buj�cy opu�ci� sw�j �wiat zmys�owej u�udy, cz�owiek 
szukaj�cy prawdziwego kszta�tu zdarze�, obiektywnej prawdy. Ludzko�� patrz�ca 
wstecz na w�asne �lady, cofaj�ca si� w luk� po poprzednim etapie, kt�rego nie 
by�o. Kt�ry szcz�liwie omin�a. 
Na dalekim niebie obcym blaskiem l�ni�y gwiazdy. Mocno obj�� dr��ce cia�o Ane i 
poszli przez zeszklony mrozem �nieg, pod ci�kimi �ywicznymi ga��ziami, poprzez 
granatowy wiecz�r, zapatrzeni i zas�uchani w siebie nawzajem i w ca�y sw�j 
wielki �wiat. W �wi�tyni zapalono ju� �wiece, a ciep�a wo� kadzide� �cieli�a si� 
nisko mi�dzy �wierkami. 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin