Jerzy �u�awski Na srebrnym globie Pi��dziesi�t lat blisko up�yn�o ju� od owej podw�jnej wyprawy, najszale�szej zaiste, jak� kiedykolwiek cz�owiek przedsi�wzi�� i wykona� - i ca�a rzecz posz�a niemal w zapomnienie, gdy pewnego dnia w jednym z dziennik�w w K... pojawi� si� podpisany przez asystenta ma�ego miejscowego obserwatorium artyku�, przypominaj�cy wszystko na nowo. Autor artyku�u twierdzi�, �e ma w r�ku niew�tpliwe wiadomo�ci o losie wystrzelonych przed pi��dziesi�ciu laty na ksi�yc szale�c�w. Rzecz narobi�a wiele wrzawy, chocia� pocz�tkowo nie brano jej zbyt powa�nie. Ci, co s�yszeli lub czytali o owym nadzwyczajnym przedsi�wzi�ciu, wiedzieli, �e �miali awanturnicy ponie�li �mier�, ruszali wi�c teraz ramionami na wie��, �e ci, od dawna za umar�ych uwa�ani, nie tylko �yj�, ale przysy�aj� nawet wiadomo�ci wprost z ksi�yca. Asystent mimo wszystko uporczywie obstawa� przy swoim zdaniu i pokazywa� ciekawym sto�kow�, �elazn� kul�, czterdzie�ci centymetr�w wysok�, w kt�rej mia� odnale�� r�kopis na ksi�ycu sporz�dzony. Misternie odkr�caj�c� si�, wewn�trz pr�n� kul�, pokryt� grub� warstw� rdzy i �u�lu. mo�na by�o ogl�da� i podziwia�; r�kopisu jednak�e asystent nikomu nie chcia� pokaza�. Twierdzi�, �e s� to papiery zw�glone, kt�rych tre�� on dopiero odczytuje za pomoc� sztucznych zdj�� fotograficznych, robionych z wielkim trudem i najwi�ksz� ostro�no�ci�. Ta tajemniczo�� wzbudza�a podejrzenia, zw�aszcza �e asystent do tego czasu nie powiedzia�, jak doszed� do posiadania kuli; ale zaciekawienie wzrasta�o ci�gle. Czekano z pewnym niedowierzaniem przyrzeczonych wyja�nie�, a tymczasem zacz�to sobie przypomina� ze wsp�czesnych pism dzieje ca�ej wyprawy. I nagle zacz�li si� ludzie dziwi�, �e mogli tak pr�dko zapomnie�... Wszak�e w czasie owej wyprawy nie by�o pisma codziennego, tygodniowego lub miesi�cznego, kt�re by przez par� lat z rz�du nie poczuwa�o si� do obowi�zku po�wi�cenia w ka�dym numerze kilku szpalt temu wypadkowi, tak nies�ychanemu i nieprawdopodobnemu. Przed sam� wypraw� pe�no by�o wsz�dzie sprawozda� ze stanu rob�t przygotowawczych; opisywano niemal ka�d� �rub� w "wagonie", kt�ry mia� przeby� mi�dzyplanetarne przestrzenie i wysadzi� �mia�ych szale�c�w na powierzchni� ksi�yca, znan� do tego czasu jedynie ze znakomitych zdj�� fotograficznych, dokonywanych od szeregu lat w "Licke- Observatory" - zajmowano si� �ywo wszystkimi szczeg�ami przedsi�wzi�cia; na naczelnym miejscu umieszczano portrety i �yciorysy obszerne podr�nik�w. Wiele wrzawy wywo�a�a wie�� o cofni�ciu si� jednego z nich w ostatniej niemal chwili, bo niespe�na na dwa tygodnie przed naznaczonym terminem "odjazdu". Ci sami, co niedawno jeszcze rzucali gromy na ca�y "niedorzeczny i awanturniczy" plan wyprawy, a uczestnik�w jej nazywali wprost p�g��wkami, zas�uguj�cymi jedynie na do�ywotnie zamkni�cie w szpitalu, oburzali si� teraz na "tch�rzostwo i odst�pstwo" cz�owieka, co powiedzia� otwarcie, �e si� spodziewa mie� gr�b na ziemi r�wnie� spokojny, a nier�wnie p�niejszy ni� jego niedoszli towarzysze na ksi�ycu. Najwi�ksze jednak zaciekawienie wywo�a�a osoba nowego �mia�ka, zg�aszaj�cego si� na opr�nione miejsce. Przypuszczano powszechnie, �e go uczestnicy wyprawy nie przyjm� do swego grona, gdy� czas by� ju� za kr�tki, aby nowy towarzysz m�g� odby� konieczne przedwst�pne �wiczenia, kt�rym tamci przez kilka �at si� oddawali, doszed�szy w ko�cu do nies�ychanych wprost wynik�w. Opowiadano o nich, �e nauczyli si� znosi� w lekkim odzieniu mr�z czterdziestostopniowy i czterdziestostopniowe gor�co, obywa� si� ca�ymi dniami bez wody i oddycha� bez szkody dla zdrowia powietrzem bez por�wnania rzadszym od atmosfery ziemskiej na wysokich g�rach. Jakie� tedy by�o zdziwienie, gdy si� dowiedziano, �e nowy ochotnik, przyj�ty. dope�ni� liczby "lunatyk�w", jak ich nazywano. To tylko sprawozdawc�w pism doprowadza�o do rozpaczy, �e nie mogli si� dowiedzie� bli�szych szczeg��w o tym tajemniczym awanturniku. Mimo natarczywe nalegania nie dopuszcza� do siebie reporter�w, ba! nawet nie przys�a� �adnemu dziennikowi fotografii ani nie odpowiada� na listowne zapytania. Inni cz�onkowie wyprawy zachowywali r�wnie� �cis�e milczenie co do jego osoby. Na dwa dni dopiero przed wyruszeniem wyprawy w drog� pojawi�a si� wiadomo�� bli�sza, cho� nieco fantastyczna. Jednemu z dziennikarzy uda�o si� po wielu trudach zobaczy� nowego uczestnika przedsi�wzi�cia i rozpu�ci� natychmiast wie��, �e to ma by� kobieta w przebraniu m�skim. Nie bardzo wierzono tej pog�osce, a zreszt� nie by�o ju� czasu zajmowa� si� ni�. Stanowcza chwila nadchodzi�a. Gor�czkowe oczekiwanie zamieni�o si� po prostu w sza�. Okolica nad uj�ciem Kongo, sk�d wyprawa mia�a "wyruszy� w drog�", zaroi�a si� od ludzi, przyby�ych ze wszystkich cz�ci �wiata. Fantastyczny pomys� Juliusza Vernego mia� by� nareszcie urzeczywistnionym - w sto kilkana�cie lat po �mierci swego autora. Na wybrze�u Afryki, dwadzie�cia kilka kilometr�w od uj�cia Kongo, zion�� otw�r obszernej gotowej ju� studni z lanej stali, kt�ra mia�a za kilkana�cie godzin wystrzeli� na ksi�yc pierwszy pocisk z zamkni�tymi w nim pi�cioma �mia�kami. Osobna komisja sprawdzi�a jeszcze raz w po�piechu wszystkie zawi�e obliczenia; zrobiono raz jeszcze przegl�d zapas�w i narz�dzi: wszystko by�o w porz�dku, wszystko by�o gotowe. Na drugi dzie� na kr�tko przed wschodem s�o�ca potworny huk wybuchu oznajmi� �wiatu na par�set kilometr�w woko�o, �e podr� rozpocz�ta... Wed�ug niezmiernie �cis�ych, i dok�adnych oblicze� pocisk mia� pod dzia�aniem wybuchowej si�y prostopad�ego rzutu. przyci�gania ziemi i si�y rozp�dowej, nabytej przez dzienny obr�t ziemi dooko�a osi, zakre�li� w przestworzu olbrzymi� parabol� z zachodu na wsch�d i wszed�szy w oznaczonym punkcie i w oznaczonej godzinie w sfer� przyci�gania ksi�yca, spa�� prawie pionowo na �rodek jego tarczy ku nam zwr�conej, w okolicy Sinus Medii. Bieg pocisku, obserwowany z r�nych punkt�w ziemi przez setki teleskop�w, okaza� si� zupe�nie prawid�owym. Dla patrz�cych pocisk zdawa� si� cofa� na niebie w kierunku od wschodu na zach�d, zrazu znacznie wolniej ni� s�o�ce, potem coraz szybciej, w miar� jak si� od ziemi oddala�. Ten ruch pozorny by� wynikiem obrotu ziemi, wobec kt�rego pocisk w tyle pozostawa�. �ledzono go d�ugo, a� wreszcie w pobli�u ksi�yca ju� i najsilniejsze teleskopy nie by�y zdolne go spostrzec. Mimo to ��czno�� mi�dzy zamkni�tymi w pocisku awanturnikami a ziemi� nie ustawa�a jeszcze przez pewien czas ani na chwil�. Podr�nicy obok mn�stwa innych przyrz�d�w zabrali ze sob� znakomity aparat do telegrafii bez drutu, kt�ry wed�ug oblicze� powinien by� funkcjonowa� nawet na odleg�o�� trzystu osiemdziesi�ciu czterech tysi�cy kilometr�w, dziel�cych ksi�yc od ziemi. Obliczenia atoli zawiod�y w tym wypadku; ostatni� depesz� otrzyma�y stacje astronomiczne z odleg�o�ci dwustu sze��dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w. Czy to ze wzgl�du na niedostateczn� sil� pr�du wytwarzaj�cego fale, czy te� wadliw� budow� przyrz�du, telegrafowanie na wi�ksz� odleg�o�� by�o niemo�liwe. Ale ostatnia depesza brzmia�a nader zach�caj�co: ,,Wszystko dobrze, nie ma powodu do obaw". W sze�� tygodni wys�ano wed�ug umowy drug� wypraw�. Tym razem znalaz�o w pocisku pomieszczenie dw�ch tylko ludzi: wie�li za to ze sob� znacznie wi�ksze zapasy �ywno�ci i potrzebnych narz�dzi. Aparat telegraficzny mieli znacznie silniejszy ni�li poprzedni; nie by�o w�tpliwo�ci, �e wystarczy do przesy�ania wiadomo�ci z ksi�yca. Atoli z ksi�yca depeszy ju� nie otrzymano. Ostatni telegram wys�ali ju� podr�nicy z pobli�a celu wyprawy, przed samym spadkiem na ksi�ycow� powierzchni�. Wiadomo�� by�a nie najpomy�lniejsza. Pocisk z niewyt�umaczonej przyczyny zboczy� nieco z drogi i wskutek tego widocznym by�o, �e spadnie na ksi�yc nie prostopadle, lecz sko�nie, pod k�tem do�� ostrym. Poniewa� pocisk nie by� zbudowany dla takiego spadku, wi�c podr�nicy obawiali si�, czy nie ponios� �mierci przez rozbicie. Widocznie obawy si� spe�ni�y, gdy� to by�a ostatnia depesza. Wobec tego zaniechano zamierzonych wypraw dalszych. Nie mo�na si� by�o �udzi� co do losu nieszcz�liwc�w; po c� by�o powi�ksza� jeszcze bezu�yteczne ofiary? �al jaki� i wstyd ogarn�� ludzi. Najwi�ksi zwolennicy "mi�dzyplanetarnej komunikacji" przycichli teraz, a o wyprawach m�wiono i pisano ju� tylko jako o szale�stwie, b�d�cym wprost zbrodni�. W kilka lat wreszcie ca�a rzecz posz�a w zapomnienie na d�ugi przeci�g czasu. Przypomnia� j� dopiero, jak si� powiedzia�o, artyku� nie znanego dot�d, a wkr�tce g�o�nego asystenta w pomniejszym obserwatorium astronomicznym. Odt�d ka�dy tydzie� przynosi� co� nowego. Asystent ods�ania� powoli r�bki swej tajemnicy, a chocia� niedowiark�w nigdy nie brak�o, zacz�to zapatrywa� si� na rzecz coraz powa�niej. Sensacyjna wie�� rozesz�a si� wkr�tce po ca�ym cywilizowanym �wiecie. Wreszcie asystent opowiedzia�, w jaki spos�b doszed� do posiadania cennego r�kopisu i jak go odczyta�, a nawet pozwoli� ludziom fachowym ogl�da� jego zw�glone szcz�tki wraz z cudownymi i�cie odbitkami fotograficznymi. Ot�, jak si� rzecz mia�a z ow� kul� i r�kopisem: ,,Pewnego dnia po po�udniu - opowiada� asystent - gdy siedzia�em zaj�ty notowaniem codziennych spostrze�e� meteorologicznych, oznajmi� mi s�u��cy zak�adu, �e jaki� m�ody cz�owiek chce ze mn� m�wi�. By� to m�j kolega i dobry przyjaciel, w�a�ciciel wioski nie opodal po�o�onej. Widywa�em go rzadko, gdy� cho� mieszka� niedaleko, niecz�sto si� do miasta wybiera�. Zatrzyma�em go tedy i uporawszy si� co pr�dzej z robot�, wyszed�em do drugiego pokoju, gdzie mnie, jak zauwa�y�em, niecierpliwie oczekiwa�. Zaraz po powitaniu o�wiadczy�. �e mi przynosi wiadomo��, kt�ra mi� ucieszy niew�tpliwie. Wiedzia�, �e od lat zajmuj� si�...
pokuj106