Piękno Karmelu. Życie i misja karmelitanki bosej w Kościele i w świecie (354 KB).doc

(354 KB) Pobierz
Karmelitanka Bosa z Zakopanego

2

 

Karmelitanka Bosa z Zakopanego

 

 

 

 

 

 

Piękno  Karmelu

 

Życie i misja karmelitanki bosej

w Kościele i w świecie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

KURIA
KRAKOWSKIEJ PROWINCJI KARMELITÓW BOSYCH

Kraków 1998

Bóg sam wybiera

              W pewnym mieście odbywały się rekolekcje dla młodzieży szkół średnich. Kaznodzieja w jednej ze swych nauk powiedział coś, co do żywego poruszyło młodych słuchaczy: „Czy wy wiecie, że 1/3 spośród was ma powołanie do kapłaństwa lub do zakonu - tylko wy nie zdajecie sobie z tego sprawy? Mówię wam to z całym przekonaniem i pewnością.” Tymczasem w całej tej licznej grupie dziewcząt i chłopców nikt nie myślał o tym, że ma powołanie. Toteż rzucono się na niego zaprzeczając, żądając wyjaśnień. Rozgorzała dyskusja.

              Czy rzeczywiście ów rekolekcjonista miał słuszność wypowiadając takie zdanie? Najprawdopodobniej jest o wiele więcej osób powołanych, niż się ogólnie przypuszcza. Bóg wybiera sobie współpracowników, bliskich i zaufanych przyjaciół zawsze w dostatecznej liczbie. Wybór zaś Jego jest odwieczny. Zanim przyszłam na świat, gdy istniałam dopiero w myśli Bożej - spojrzenie Stwórcy spoczywało na mnie z tym wyrazem: „Chcę by ona była tylko dla Mnie.” Dlaczego jednak tak wiele osób nie uświadamia sobie tego Bożego wyboru dotyczącego ich samych? Jak to się dzieje?

              Otwórzmy Ewangelie i poszukajmy odpowiedzi na tej stronicy, na której zanotowana jest przypowieść Pana Jezusa o siewcy. Wyjaśni nam ona wiele.

Oto siewca wyszedł siać. A gdy rzucał ziarno ono padało na wszystkie strony i różne były losy poszczególnych ziaren posianych przecież po to, by wzeszły i wydały kłos. Jedne z nich padły na drogę, miejsce ubite nogami przechodniów. Z tych niektóre zostały podeptane, inne zaś leżały na twardej powierzchni  tak długo, aż wypatrzyły je ptaki szukające pożywienia i zaspokoiły nimi swój głód. Jeszcze inne nie miały większego szczęścia. Trafiły na litą skałę, pokrytą tylko bardzo cienką warstwą gleby., Zakiełkowały, ale korzenia nie miały gdzie zapuści, nie mogły pobrać wilgoci potrzebnej do wzrostu. Taką słabą roślinkę wkrótce wysuszyło słońce. Były i takie, które wpadły w prawdzie w ziemię, gdzie była dostateczna ilość pokarmu i wody, lecz rosły tam już inne rośliny, których nikt  nie  posiał, ale i nikt  nie  wyrwał. Mówi  Pan  Jezus, że  te  chwasty, „zagłuszyły” kiełkujące ziarno. Wreszcie znalazły się i takie, które trafiły na warunki odpowiednie i te wydały spodziewany plon.

              Gdy rozejrzę się dookoła, popatrzę na moje środowisko rodzinne, szkolne, moje koleżanki i kolegów, na sąsiadów, na znajomych, moich rodziców, których rozmową się przysłuchiwałam, czy trudno mi będzie zdać sobie sprawę z tego, co we mnie, albo w moich rówieśnikach nie pozwoliło zakiełkować temu pszenicznemu ziarnu?

              Co wytworzyło w niejednym sercu tę glebę twardą, niegościnną dla ziarna powołania? Co było tym ptakiem, który chciwie wydziobał cenne nasiona? Jakie to słońce wysuszyło cenny kiełek i jakie chwasty je zadusiły?

              Mogło to być nastawienie, w jakim wychowano mnie od dzieciństwa: szacunek i uznanie tylko dla tego, co da się zmierzyć materialną korzyścią, powodzeniem u ludzi… Tak mnie wychowano… Nie dano warunków do tego, by zakiełkowało ziarno rzucone ręką Boga. Pan Bóg mówi wyraźnie ale nie przekrzykuje nikogo. Czasem też z mojej winy antena mojego serca nie była nastawiona na odebranie tego głosu. Unikałam spotkania z Bogiem, nie uczęszczając na lekcje religii, nie chodząc do kościoła, nie uczestnicząc we Mszy św.… nie modląc się… Nie chciałam się spotkać z Tym, który miał mi może coś ważnego do powiedzenia, o wiele ważniejszego niż radio, telewizja, niż koleżanki… ważniejszego i bardziej dla mnie zaszczytnego.

              Czemu Pan Bóg nie wołał głośno, tak głośno, żeby człowiek musiał usłyszeć czy chce, czy nie chce? Bo Pan Bóg szuka przyjaciół a nie niewolników, przyjaciół, a nie ludzi przymuszonych, zastraszonych, sterroryzowanych. Gdy ty szukasz przyjaciela czy przyjaciółki to przecież chcesz, żeby cię ten czy ta upatrzona sama wybrała. Czasem nawet lubisz udawać, że ci na niej wcale nie zależy, żeby się przekonać, czy jej naprawdę zależy na tobie, czy się nie zrazi byle czym… A Pan Bóg miałby się głośno dopominać, wywierać jakiś nacisk? On chce być wybrany dobrowolnie, serdecznie ukochany, upragniony… Sam kocha - a ty wiesz co to znaczy kochać, rozumiesz, że miłość spragniona jest wzajemności i nie zadowoli jej nic wymuszonego.

              Pewnie teraz zapytasz: „Co więc mam w tej sytuacji robić? W jaki sposób upewnić się czy mam powołanie, czy też go nie mam? Jak naprawić to, co może z mojej winy, albo z winy innych, nie pozwoliło dojść do mnie głosowi Boga?”

              Oto co ci radzę:  „ Po pierwsze postanów sobie, że w ciągu najbliższego czasu będziesz bardzo prosiła Pana Boga, żeby do ciebie przemówił i dał ci poznać, czego spodziewa się od ciebie. Powiedz Mu, że jeżeli nawet już wiele razy zwracał się do ciebie, lecz ty nie usłyszałaś tego z jakiejkolwiek przyczyny - niech przemówi raz jeszcze, bo teraz gotowa jesteś słuchać. Nie bój się tego, co On ma ci do powiedzenia. Zaufaj, że to, co ci powie, powie z serca bardzo ciebie kochającego, a więc pragnącego twego szczęścia i to już na ziemi, nie dopiero w przyszłym życiu. Ważne jest, by się nie bać tego, co usłyszymy, a bardzo pragnąć poznania prawdy o sobie, prawdy dotyczącej woli Boga w stosunku do mnie, a więc prawdy moich odwiecznych przeznaczeń.

              W jaki sposób Pan Bóg przemówi, czy głosem dosłyszalnym dla uszu? Nie sadzę. Choć zdarza się czasem, że i tak przemawia, ma On jednak tysiące innych sposobów porozumiewania się z człowiekiem, którego wybrał.  Może przemówić słowami jakiejś książki, głosem bliskiej nam osoby lub też widzianej po raz pierwszy w życiu, może odezwać się mową jakiegoś zdarzenia, które ty odczytasz w taki sposób, jak nikt inny.

              I tak pewien młody człowiek, a był to św. Antoni pustelnik, będąc w kościele usłyszał słowa Ewangelii odczytywane przy ołtarzu: „Sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź za Mną” (Łk 18,22). Usłyszał te słowa nie tylko uszami, ale w głębi duszy, skierowane wprost do swego serca i zrozumiał z całą siłą przekonania, że do niego osobiście Bóg nimi przemawia. Dla kogoś innego takim wezwaniem do życia poświęconego całkowicie Bogu było zupełnie coś innego, a mianowicie widok rozkładających się zwłok młodej kobiety, którą znał gdy żyła, i której urodę podziwiał. Kobietą tą była Królowa Hiszpanii, a człowiekiem powołanym św. Franciszek Borgiasz. Skromny brat zakonny, karmelita bosy br. Wawrzyniec od Zmartwychwstania, który doszedł w swym życiu do wysokiego stopnia zjednoczenia z Bogiem - odczytał skierowane do siebie wezwanie Boże z widoku pozbawionego liści, jakby obumarłego drzewa, które moc Boża co roku na wiosnę znów okrywa świeżym, zielonym listowiem. To drzewo przemówiło do niego głosem Boga mówiącego: „Pójdź za Mną” Amerykańska karmelitanka bosa w swojej autobiografii opowiada, że głos Boży „usłyszała” w rzeźni, gdy patrzyła na zabijanie baranka.

              Tak więc rozmaite sposoby przemawiania ma Bóg. Zawsze jednak, ile razy przemówi, człowiek powołany usłyszy je w głębi własnego serca. Często przeżywa je jako słodkie zaproszenie, zawsze jako głębokie przekonanie.

              Drugą radą jest, abyś starała się zapoznać choć trochę z życiem zakonnym. Przeczytaj coś na ten temat, zapytaj tych, co się na tym znają, tych, którzy tym życiem żyją. Spróbuj rozważyć te sprawy bez uprzedzeń. Może masz ich wiele przejęłaś je od swego otoczenia… Postaraj się zbadać rzecz samodzielnie. Dlaczego w tak ważnej, bądź co bądź sprawie, miałabyś się opierać wyłącznie na zdaniu innych, którzy - bądźmy szczerzy - sami tej sprawy dobrze nie przebadali, ale często wydają sądy powierzchowne? Jeżeli z tego zetknięcia się z życiem zakonnym nie odniesiesz innej korzyści, będziesz miała przynajmniej tę jedną, że poznasz nową, na pewno ciekawą i całkiem ci dotychczas nieznaną dziedzinę życia. Przecież to chyba interesujące, co powoduje tymi ludźmi, którzy rezygnują ze wszystkiego tego, o co kosztem wielu i to wielkich wysiłków ubiega się ogromna część ludzkości, natomiast wybierają takie całkiem niepociągające, pozornie odarte z wszelkiego blasku i uroku życie.

              Te strony napisane tutaj dla ciebie - dadzą ci właśnie możność wejrzenia w te sprawy, otworzą przed tobą choć w części nowy świat, tajemniczy świat życia zakonnego w jego formie najbardziej radykalnej - życia klauzurowego w Karmelu.

              Myśl napisania tych kartek powstała na skutek rozmów z młodzieżą, która przychodzi niejednokrotnie do naszych rozmównic sama lub ze swoimi katechetami i zadaje nam pytania na temat naszego życia i  powołania.

O życiu zakonnym w ogólności

              Trzeba najpierw powtórzyć, że powołanie do życia konsekrowanego „jest wyłączną inicjatywą Boga, który oczekuje od tych których wybrał, odpowiedzi w postaci całkowitego i wyłącznego oddania się Jemu”[1].

              W dalszym ciągu Jan Paweł II w swojej ekshortacji Vita consecrata wyjaśnia jak się to dzieje, otóż mówi:

              „Ojciec, Stwórca i Dawca wszelkiego dobra… przyciąga do siebie swoje stworzenie mocą szczególnej miłości i z myślą o powierzeniu mu szczególnej misji «To jest Syn Mój umiłowany, Jego słuchajcie!» (Mt 17,5). Idąc za tym wezwaniem, któremu towarzyszy wewnętrzny zachwyt, osoba powołana zawierza się miłości Boga, który ją wzywa do swojej wyłącznej służby i poświęca się całkowicie Jemu, oraz Jego zamysłowi zbawienia”[2].

              Jest w tej wypowiedzi uwydatniony moment psychologiczny: samo przeżywanie powołania jako zachwycenia się Bogiem i doświadczeniem Jego miłości, oraz płynące z tego powierzenie się całkowite Jemu. Niejednokrotnie ludzie dziwią się widząc jak młoda dziewczyna porzuca świat i podejmuje takie nieciekawe życie w którym dozna ograniczenia wolności. Lecz nikt nie zna jaj tajemnicy, tego, co przeżywa ona w swoim wnętrzu. To Boże wezwanie dokonuje w niej swoistego przewartościowania. Rzeczy i sprawy, które ją dotąd pociągały i miały swój urok - zbladły i oddaliły się, a na pierwszym miejscu znalazło się Najwyższe Piękno, jakim jest sam Bóg.

              Lecz Papież uwydatnia w swojej wypowiedzi i drugi moment bardzo ważny. Bóg wybierając tę osobę chce jej powierzyć „szczególną misję”. Jest nią, jak to wynika z dalszych słów - zbawienie braci.

              „Nikt z nas nie żyje dla siebie” - mówi św. Paweł (Rz 14,7a). Każda też osoba, do której Bóg kieruje swoje wezwanie miłości, otrzymuje je nie tylko dla siebie, ale dla dobra Kościoła, owszem i całej ludzkości. Bo jak mówi inny dokument kościelny: „Miłość Boża chce ogarnąć cały świat: wspólnota braterska staje się zatem misjonarką tej miłości”[3].

              To właśnie we wspólnocie znajduje osoba wezwana oparcie dla swego powołania oraz warunki odpowiednie do Jego realizacji. Tu może wejść na drogę naśladowania Chrystusa, usiłować odtworzyć w swoim własnym życiu „tę formę życia, jaka obrał Syn Boży przyszedłszy na świat”[4]. A Pan Jezus podczas swej ziemskiej drogi był dziewiczy, ubogi i posłuszny. Te więc rady ewangeliczne ślubuje osoba zakonna.

              Takimi elementami wspólnymi dla wszystkich form życia zakonnego w Kościele są więc: jako cel - chwała Boża i zbawienie świata; jako środki zasadnicze - ślubowanie rad ewangelicznych i życie we wspólnocie. Lecz sposoby realizowania ideału mogą być różne i są rzeczywiście bardzo zróżnicowane, jak odmienne są konkretne potrzeby świata i różne usposobienia ludzi powołanych. A Bóg, który stworzył każdego człowieka innym, wyznacza każdemu jego własną drogę w ściśle określonym zakonie.

Karmel jest ustroniem dla zakochanych w Bogu

              Fakt, że istnieją zgromadzenia zakonne zajmujące się wychowaniem dzieci czy młodzieży, poświęcające się opiece nad chorymi czy ubogimi - jest dla wielu ludzi jeszcze całkiem łatwy do przyjęcia. Lecz sens istnienia zakonów kontemplacyjnych, czyli oddanych jedynie modlitwie - jest w pojęciu licznych jednostek, i to nawet praktykujących katolików - całkiem niezrozumiały.

              Tymczasem sprawa jest bardzo prosta, najprostsza, jak tylko może być. Zakony kontemplacyjne tak, jak wszystkie inne zakony w Kościele, powstały z miłości. Można by nawet powiedzieć, że z nadmiaru miłości. Trzeba o nich powiedzieć to samo, co Kościół mówi o wszystkich zakonach, a co zostało przytoczone w poprzednim rozdziale. Racja istnienia zakonów  jest miłość, jaką Bóg kocha człowieka i miłość, którą człowiek chce dać w zamian Bogu. Na pytanie więc: „po co istnieją zakony kontemplacyjne?” - odpowiedź jest tylko jedna: „po to, by można było więcej i lepiej kochać; kochać Boga i kochać człowieka”. Zakon kontemplacyjny jest szkołą miłości, „pracownią” miłości.

              Karmel, o którym chcę mówić, istnieje w pierwszym rzędzie, a nawet wyłącznie dla samego Boga, dla Jego radości. Ponieważ zaś radością Boga jest szczęśliwy człowiek, Karmel istnieje także dla świata.

              Kiedyś przyszła do nas miła, inteligentna i ładna dziewczyna i prosiła o przyjęcie. Gdy zapytałyśmy ją, co ją skłania do obrania takiej drogi życia oświadczyła, że chce się swoim rodzicom „odpłacić pięknym za nadobne”. Oni zniszczyli jej szczęście przekreślając na zawsze projekty małżeńskie z człowiekiem, którego - jak się wyraziła - do szaleństwa kochała; ona za to chce im zrobić na złość wstępując do zakonu. Odpowiedziałyśmy jej, że do nas można wstąpić jedynie z wielkiej miłości do Boga. Wszelka inna pobudka (tym bardziej taka, jak jej), nie może być brana w rachubę. Jedynie wówczas, gdyby kochała właśnie Boga do szaleństwa, tak jak tego młodego człowieka, z którym chciała się połączyć, mogłybyśmy ja przyjąć do naszej Wspólnoty.

              Karmel bowiem jest takim ustroniem dla zakochanych w Bogu. Przychodzi się tutaj , by już na zawsze z Nim zamieszkać, by z Nim całe życie spędzić, żeby zaspokoić głód serca spragnionego dawania Ukochanemu ciągłych dowodów miłości.

 

                            „Kogo prócz Ciebie mam w niebie?

                            Gdy jestem z Tobą, nie cieszy mnie ziemia.

                            Niszczeje moje ciało i serce,

                            g jest opoką mojego serca

                            I mym udziałem na wieki” (Ps 73)

 

              Czyż nie jest On Tym, który najbardziej ze wszystkich istot jest wart kochania, miłości „do szaleństwa”? Wprawdzie i małżeństwo jest ustanowione przez Boga i ono jest także piękne. Jednakże kochając człowieka można się rozczarować. Tymczasem gdy chodzi o Tego wielkiego Umiłowanego dusz konsekrowanych - nasza miłość nigdy nie dorasta do Jego piękna, wielkości i dobroci. Możemy być zawsze pewne, że nigdy nie będziemy Go kochać „za bardzo”.

              Życie zakonne to poświęcenie się miłości. Oczywiście nie jest ono nieprzerwanym zachwytem, stałym upojeniem. „I w miłości nie żyje się bez bólu” - mówi autor „Naśladowania”. Miłość w życiu zakonnym świadczy się wszystkim, udowadnia się na co dzień pełnieniem zwykłych, powszednich prac i obowiązków, podobnie jak to ma miejsce w życiu rodzinnym. Podczas jednak gdy w małżeństwie często pierwszy zapał miłości stygnie (choć nie powinien i nie zawsze się tak dzieje), osoba ukochana powszednieje, traci urok, - życie zakonne nastawione jest z natury swojej na to, by się w miłości doskonalić, by ją powiększać i bogacić, żeby jej płomień coraz bardziej rozpalać. Boga i tylko Jego można kochać bez zastrzeżeń i bez granic, toteż przed sobą mamy nieskończoność.

              Karmel jest, można powiedzieć, tą pracownią artystyczną, w której pracuje się nad odkrywaniem coraz to nowych wyrazów miłości, nad wydobywaniem z własnego serca melodii oddania i uwielbienia, które miłe byłyby Sercu Tego, któremu pragnie się sprawić radość kosztem całego życia.

              Miłość do Ukochanego nie byłaby jednak pełna, gdyby nie łączyła się z Nim w Jego zainteresowaniach i troskach. Tymi zainteresowaniami naszego Boga są losy ludzi, Jego dzieci.

              Gdy św. Teresę od Dzieciątka Jezus, karmelitankę bosą zapytano, dlaczego wstąpiła do Karmelu, odpowiedziała krótko i treściwie: „Przyszłam aby zbawiać dusze, a zwłaszcza modlić się za kapłanów”[5].

              Zbawiać dusze w czterech ścianach klasztoru, gdy nie ma się do czynienia z żadnym prawie człowiekiem poza własnymi siostrami?

              Jednakże Ojciec św. Jan Paweł II mówi o „kontemplacji owocującej w apostolstwie”[6]. I proszę mi wierzyć, że tym co przyprowadziło każdą z nas do tego zamkniętego domu modlitwy było między innymi właśnie przekonanie, że tutaj pewniej i skuteczniej, niż w życiu oddanym działalności zewnętrznej możemy się przysłużyć umiłowanemu Bogu czyniąc dobrze drugiemu człowiekowi. Paradoks? Ileż takich pozornych paradoksów zawiera życie duchowe!

              Zapytajmy w jaki sposób, przy użyciu jakich środków Pan nasz Jezus Chrystus zbawił świat? Zapewne, Pan Jezus apostołował. Przebiegała całą ziemię palestyńską nauczając, pomagając, czyniąc cuda. Lecz jaką część swego życia ziemskiego poświęcił tej zewnętrznej działalności? Tylko trzy lata lub trochę więcej na trzydzieści kilka!

              Trzydzieści lat natomiast spędził prowadząc życie zwyczajne, pospolite życie wiejskiego  rzemieślnika. Wówczas to pracował, modlił się, wielbił Ojca. W końcu najbardziej decydującym dla naszego zbawienia, czynem była Jego ofiara.

              Są ludzie, których Bóg powołuje do tego, by jak apostołowie pracowali nad zbawieniem świata, głównie przez głoszenie Słowa. Są oni niezastąpieni, bo jak mówi św. Paweł: „Jakże mieli wierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10,14).

              Lecz są i tacy, a do nich właśnie należą wszyscy członkowie zakonów kontemplacyjnych, którzy wezwani są, by naśladować ten drugi rodzaj apostolstwa Syna Bożego: apostolstwo modlitwy i ofiary. Jeżeli z woli swego Ojca Pan Jezus tak niewielką część swego życia poświęcił bezpośredniemu, czynnemu apostolstwu, to na pewno nie dlatego, żeby ono było mało ważne. Lecz może chciał zwrócić naszą uwagę na wartość tego drugiego rodzaju apostolstwa, na milczące apostolstwo modlitwy, które z tej racji, że jest niedostrzegalne dla oczu, nie da się zmierzyć, obliczyć - zawsze było, jest i będzie na pewno nadal mniej cenione przez ogół.

              Tymczasem właśnie ono jest duszą apostolstwa. Bez modlitwy i dobrowolnych ofiar, czy pełni je sam apostoł, czy ktoś w jego zastępstwie, czy - lepiej mówiąc - ktoś, kto go w tej dziedzinie uzupełnia i mu pomaga - nie może być powodzenia. Tylko Bóg posiada moc otwierania serc na słowo, które dociera do uszu i do umysłu. Tylko Bóg jest Panem łask, a bez łaski słowo choćby największą pracą przygotowane, najpiękniej wypowiedziane - będzie tylko pustym dźwiękiem ginącym w przestrzeni bez echa.

              Karmelitanka całym swoim życiem poświęconym Bogu ma wypraszać łaski, ściągać na świat Boże miłosierdzie, a tym skuteczniej będzie to czyniła, im pełniejsze będzie jej poświęcenie. Jeśli się to zrozumie, jeśli się w to uwierzy to czy można nie zapragnąć składać Bogu wszelkie możliwe ofiary - byle ten cel osiągnąć? Opuszczenie kochającej i kochanej rodziny, rezygnacja z małżeństwa, ze studiów, ze stosunków z przyjaciółmi, wyrzeczenie się przeróżnych udogodnień i przyjemności życiowych - to wszystko wyda się małą ofiarą,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin