Anne McCaffrey - Jeźdźcy smoków z Pern 14 - Mistrz harfiarzy z Pern.pdf

(1698 KB) Pobierz
Microsoft Word - Anne McCaffrey - Jeźdźcy smoków z Pern 14 - Mistrz harfiar…
A NNE M C C AFFREY
M ISTRZ H ARFIARZY Z P ERN
P RZEKŁAD : K ATARZYNA P RZYBOŚ
T YTUŁ ORYGINAŁU : T HE M ASTERPIECES OF P ERN
SCAN- DAL
Książkę tę z serdecznym uczuciem dedykuję
zawsze uroczej i zawsze pomocnej Shelly Shapiro,
jej mężowi Tomowi Hitchinsowi
i ich córce, Adriannie.
R OZDZIAŁ I
— Jedno jest pewne — powiedziała kwaśno Betrice, ciasno zawijając piszczącego,
wierzgającego noworodka w cienki bawełniany becik, który jego matka utkała właśnie na tę
okazję — odziedziczył po tobie płuca, Petironie. Trzymaj! Muszą teraz wygodnie ułożyć
Merelan.
Wrzeszczące dziecko, którego twarzyczka z wysiłku przybrała kolor cegły, a piąstki
zacisnęły się kurczowo, znalazło się w ramionach przerażonego taty.
Kołysząc maleństwo na ręku, tak jak podpatrzył to u innych ojców, Petiron podszedł
do okna, by dobrze przyjrzeć się pierworodnemu.
Nie spostrzegł, że położna z pomocnicą popatrzyły na siebie znacząco; nie widział też,
że młodsza z kobiet wyszła cicho po uzdrowicielkę. Merelan wciąż krwawiła. Położna
podejrzewała, że coś się w niej naderwało: poród był pośladkowy, a do tego dzieciak miał
dużą głowę. Przyłożyła do szczupłych bioder Merelan lód zawinięty w ręcznik. Poród był
długi. Merelan leżała bezwładnie w łóżku, wyczerpana i blada; wysiłek wyostrzył rysy jej
twarzy. Wyglądała, jakby brakło jej krwi, a to dodatkowo niepokoiło Betrice. Transfuzje były
bardzo ryzykowne; mimo podobieństwa koloru, krew różnych osób miała bardzo odmienne
cechy. Kiedyś, dawno temu uzdrowiciele wiedzieli, jak wykryć te różnice i dopasować
właściwy rodzaj krwi. Przynajmniej tak mówiono.
Betrice od początku wiedziała, że Merelan będzie miała trudności z urodzeniem, bo
wyczuła wielkość dziecka w macicy, więc poprosiła cechową uzdrowicielkę, by czekała w
gotowości. W skrajnych sytuacjach stosowano pewien roztwór soli, który pomagał przy
utracie dużej ilości krwi.
Betrice popatrzyła w stronę okna. Mimo wszystko uśmiechnęła się lekko, patrząc na
zabiegi niedoświadczonego ojca. Może Petiron i jest harfiarzem, może i potrafi grać
godzinami na Zgromadzeniach, ale o ojcostwie musi się jeszcze wiele nauczyć. Ach, jeśli już
o to chodzi, to ma szczęście, że w ogóle urodził mu się syn… przecież Merelan już trzy razy
roniła w początkach ciąży. Niektóre kobiety są stworzone do licznych porodów, ale ta
śpiewaczka do nich nie należała.
Merelan otworzyła oczy, które zabłysły z radości na dźwięk donośnych wrzasków
noworodka.
— Widzisz, już jest na świecie i nic mu nie brakuje, więc odpręż się, Śpiewaczko —
powiedziała Betrice, gładząc japo policzku.
— Mój syn… — szepnęła Merelan. Jej głos o magicznym uroku był zachrypnięty z
wyczerpania. Odwróciła głowę w stronę, z której dochodził płacz dziecka, a jej palce
zacisnęły się na poplamionym prześcieradle.
— Już zaraz, Śpiewaczko. Tylko cię umyję.
— Muszę go wziąć na ręce… — Głos Merelan był słaby, ale wyrażał gorące
pragnienie.
— Będziesz miała dość czasu, by go potrzymać, Merelan — powiedziała Betrice
surowym, ale uspokajającym tonem. — Obiecuję. — I mam nadzieję, że nie kłamię ci prosto
w oczy, dodała w myślach.
W tym momencie weszła Sirrie wraz z uzdrowicielką. Betrice odetchnęła z ulgą
widząc, że Ginia niesie butlę przezroczystego płynu, który mógł zdecydować o życiu lub
śmierci młodej matki.
— Petironie, weź tego wrzeszczącego smarkacza i pokaż go wszystkim — poleciła
Ginia, rzuciwszy okiem na ojca, nerwowo przestępującego z nogi na nogę. — Cały Cech chce
go zobaczyć na własne oczy. Nikt naturalnie nie wątpi, że mały już przyszedł na świat, te
płucka dały o sobie znać. Idź już!
Petiron tylko na to czekał. Starał się w miarę możliwości pomagać przy długim
porodzie, a teraz rozpaczliwie potrzebował napić się czegoś na uspokojenie. Pod koniec
strasznie się bał o Merelan, zwłaszcza już po wydaniu dziecka na świat, gdy leżała taka
skurczona i drobna na zakrwawionym łóżku. Gdyby coś poszło nie tak, Betrice kazałaby mu
wyjść, był tego pewien! Był pewien również tego, że nigdy więcej nie narazi Merelan na takie
zagrożenie. Nie miał pojęcia, że rodzenie dzieci jest takie trudne.
— Ależ ma płuca! — powiedziała Ginia z wymuszonym uśmiechem. Pochyliła się, by
zbadać Merelan. — Ano rzeczywiście, jest pęknięcie.
Możesz jej dać fellis od razu, Betrice. Sirrie, przymocuj jej ramię do tej rozwidlonej
deski. Potrzeba jej płynów. Nie mogę odżałować, że nie wiem nic więcej o tym całym
przetaczaniu krwi. To by jej się najbardziej przydało, bo straciła jej bardzo dużo. Sirrie, sama
wiesz, jak znaleźć żyłę tym kolcem, ale jeśli ci się nie uda, zaraz mi powiedz.
Sirrie kiwnęła głową i zabrała się do dzieła, a Ginia najlepiej jak mogła zaszyła
rozdarte ciało. Protesty dziecka wciąż było słychać w pokoju, mimo odległości dzielącej go
od głównej Sali.
— Ona nie poddaje się działaniu fellisu, Ginio — powiedziała Betrice z niepokojem w
głosie.
— Co mówi?
— Że chce dziecko — odpowiedziała położna i dodała bezgłośnie, samym ruchem
warg, żeby tylko Ginia wiedziała, co mówi: — Jest pewna, że umrze.
— Nie umrze, póki ja tu jestem — padła gwałtowna odpowiedź. — Przynieś dziecko.
Nie zaszkodzi jej, jak mały trochę possie, dzięki temu szybciej obkurczy się macica. Tak czy
siak, to ją uspokoi, a zależy mi, żeby teraz możliwie najbardziej się odprężyła.
Betrice wyszła poszukać Petirona i wróciła z protestującym głośno niemowlakiem na
rękach, szeroko uśmiechnięta na widok jego witalności.
— Ten mały tyle ma chęci do życia, że i matce jej udzieli — zapewniła, kładąc
niemowlę u boku Merelan, która instynktownie otoczyła je prawym ramieniem. Mały bez
pomocy znalazł pierś. Jego matka westchnęła z ulgą.
— Och, przysięgam, to działa — powiedziała Betrice, zdumiona nagłym rumieńcem
na policzkach śpiewaczki.
— Widziałam już dziwniejsze rzeczy — odpowiedziała Ginia, podnosząc na nią
wzrok. — No cóż, to wszystko, co mogłam zrobić… poza tym, że będę musiała ostrzec
Petirona, że ona nie może mieć więcej dzieci. Nie sądzę, by donosiła ciążę, ale on i tak będzie
musiał się ograniczać.
Trzy kobiety uśmiechnęły się do siebie, bo cała Warownia wiedziała, jak bardzo
zakochana w sobie jest ta para: wystarczy powiedzieć, że doskonale wiedziano, czyje uczucie
sławią te ballady miłosne, które krążyły po całym Pemie.
— Mamy pod ręką wszystkie talenty z całego kontynentu, więc Petiron nie musi sam
płodzić całego chóru — dodała Ginia i wyprostowała się.
Kobiety sprawnie prześcieliły łóżko. Merelan ledwie drgnęła. Dziecko mocno się do
niej przytuliło. Wreszcie Ginia i Betrice uznały, że można ją zostawić pod opieką Sirrie, bo
chociaż spała, ale wyglądała o wiele mniej mizernie.
— Jedno ci powiem — zwierzyła się Betrice uzdrowicielce — ona wcale nie będzie
zadowolona z tego, że musi poprzestać na jednym dziecku.
— Postaramy się, żeby wzięła kogoś na wychowanie. Dzieci powinny mieć
rodzeństwo, tym bardziej że Merelan będzie rozpieszczać tego małego. Pamiętaj o tym w
przyszłym roku. To znaczy jeśli ona wróci do sił.
Betrice parsknęła lekceważąco:
— Dojdzie do siebie. Muszę przecież dbać o swoją reputację. — Nie ty jedna!
To Petiron nie zgodził się, by jego żona brała cudze dzieci na wychowanie. Z trudem
znosił konieczność dzielenia się nią z własnym synem i nie wierzył innym rodzicom, którzy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin