Synowie29.txt

(19 KB) Pobierz
322
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        VIII
         Nie łatwo było Bolesława wyszukać, ale wonych cesarskich majšc z sobš, jadšc 
        jako poseł, Groicz, który spodziewał się i szwagra swojego, Borzywoja, zastać 
        przy królu, puszczał się miało. Wzišł z sobš kilkanacie koni i na olep przed 
        się pojechał, kędy zasłyszał, że największe siły być miały.
        Rankiem wyruszywszy z obozu wkrótce znalazł się w puszczy, a i mili niš nie 
        ujechawszy został oskoczony.
        Zatršbiono wołajšc, że poseł jest do króla od cesarza jadšcy na rozmowę. Kupka 
        ludzi jezdnych, która otoczyła Groicza nie czynišc mu nic złego, ofiarowała się 
        prowadzić. Zapowiedziano, że król był niedaleko, ale musiał dalej pewnie 
        odcišgnšć, bo na równi się z wojskiem cesarskim posuwał, aby go nie tracić z 
        oczów. Miał Groicz sposobnoć w podróży porównać wojsko swe z tymi, których 
        teraz ujrzał przed sobš. W porównaniu do cesarskich, Polacy, nawet Żemła, który 
        oddziałem dowodził, niepoczenie byli uzbrojeni i nie obarczeni żelazem. Ale lud 
        był krzepki, ochoczy, wesoły, silny i odważny.
        Żadnego z nich prawie nie było, któremu by co nie brakło: jeden rękę miał na 
        pół odršbanš, drugi twarz przepłatanš, inny nogę krótszš od rany, niektórzy 
        kresy na policzkach,
        oczy powybijane, wargi porozcinane. A ludzie byli młodzi lub redniego wieku.
        Owych misternych koszul żelaznych, plecionych, których zaczynano używać, nie 
        widać było ni też zbyt osobliwego oręża. Hełmy stare z nosami żelaznymi, u 
        drugich i skórzane szłyki z obręczami, pancerzyska - ledwie ochłapy. Sam wódz 
        lekkš łuskowš zbrojš był okryty, i to nie żelaznš, ale z rogu wyrobionš. Wielu 
        ze skór grubych polepione mieli kaftany. Oszczepy ciężkie, grube, proce lada 
        jakie, miecze starowieckie krótkie, obosieczne, łuki niewykwintne, kołczany z 
        łubu lipowego.
        Pięknego pozoru to nie miało, mizernie się wydawało gociowi, ale w tych 
        łachmanach i rupieciach ludzie siedzieli straszni.
        W podróży cisnšł kto toporem na zwierza i ubił go nim. Jechali prowadzšc 
 
        Groicza lasem gęstym bez drogi, przepływajšc przez strumienie, przebierajšc się 
        bokami trzęsawisk, kręcšc w prawo i lewo. Kilku z nich pobiegło przodem króla 
        szukać i oznajmić mu.
        Groicz jechał zwolna. Obiecywano mu Bolesława wieczorem lub nocš.
        Przed wieczorem stanęli na łšce pod lasem, koniom dajš wypoczšć i mieli już 
        cišgnšć dalej, gdy dał się słyszeć tętent szybki.
        Ludzi ze dwóchset, podobnych do tych, którzy towarzyszyli Groiczowi, nadbiegło 
        żywo.
        Porodku między nimi poznał lub raczej domylił się króla Bolesława, bo przy 
        jego boku i Borzywój jechał. Za nim Skarbimierz Jednooki, Żelisław Bezręki i 
        kilku starszych, dwór i drużyna.
        Ci wszyscy piękniej byli zbrojni, lecz i na nich nic nie wieciło, na królu 
        tylko łańcuch z wizerunkiem ojca, którego on nigdy nie zrzucał.
        Groicz zsiadł z konia i poszedł zaraz pozdrowić króla. Mylił się sšdzšc zrazu z 
        gotowoci do rozmowy, iż go znajdzie najazdem strwożonym i gotowym do układów.
        Pozdrowili się po rycersku. Król pod dębami, już z lićmi na pół opadłymi, kazał 
        rozbić mały namiocik, tak lichy, że go za nim na koniu wieziono.
        W mgnieniu oka czelad płótno rozpięła. Weszli doń wszyscy ze starszyzny, a tuż 
        się chleb, wino, mięso i co żołnierzowi dla nasycenia głodu potrzebne znalazło.
        Król Bolesław wpatrujšcemu się weń Groiczowi zdał się tak dobrej myli, iż mu 
        odeszła otucha, z jakš przybył. Borzywój też, z którym się szwagier po bratersku 
        pozdrowił, niezbyt przybitym był i chmurnym.
        Nim do rozmowy z królem przyszło, szwagrowie z sobš na uboczu, wyszedłszy za 
        namiot, poszeptali.
        - Pomóżcie mi - rzekł Groicz do Borzywoja - aby się stała wola cesarska, a i wy 
        na tym zyszczecie, przemówię za wami. Bolesławowi grozi, jeli się nie ugodzi, 
        że mu cesarz państwo odbierze.
        Dobroduszny Czech pokręcił głowš, podniósł ręce i oczy w górę i szepnšł:
        - A ja co mogę?
 
        Borzywój w istocie przewagi tu i głosu nie miał, jak go i w kraju nigdy otrzymać 
        nie mógł.
        Weszli do namiotu na rozmowę.
        - Miłociwy panie! - odezwał się Groicz. - Cesarz a pan mój, na Kraków, stolicę 
        waszš, wprost idzie; postanowił wzišć jš wam i zniszczyć, gdyż srodze rozżalony 
        jest na was. Ratujcie siebie i państwo, dajcie jaki taki udział w ziemi 
        Zbigniewowi, a nam trzysta grzywien dani; zgodę uczynimy.
        Nim król miał czas odpowiedzieć, Jednooki Skarbimierz wtršcił ponuro:
        - O księciu Zbigniewie ani słuchać nie możemy.
        - A ja za pokój ani szelšga nie zapłacę, chociaż go pragnę - odezwał się Bolko. 
        - Bóg mi wiadkiem, wolę jako rycerz ginšć, niż żyć jako niewolnik.
        - Dań cesarzowi przecież niewolš nie jest - odezwał się Groicz. - Tak samo jak 
        cały wiat papieżowi podlega i cesarzowi też wszystkie ziemie dań sš winne. - 
        Niemieckie, tak - dodał król. - Nasze, nie! Rzymowi podlegli jestemy, bo na 
        stolicy Namiestnik Chrystusowy zasiada; cesarzowi nie poddamy się nigdy.
        Zakłopotał się mocno poseł tak stanowczš odpowiedziš, lecz pierwszš tš odmowš 
        nie zraziwszy się zupełnie, powolniej nastawać zaczšł.
        Król słuchał, lecz jedno miał na ustach.
        - Nie może to być. W domu u siebie ja cesarzem jestem. Gdybym nad sobš innego 
        miał, królem a panem nie byłbym. ale sługš. Na próżno gardłował Niemiec; król 
        miać się poczšł wreszcie i z ukosa nań patrzšc odezwał się:
        - Wojujcie, próbujcie siły! Niech wola Boża rozstrzyga między innymi! Na Kraków 
        idcie, ja bronić będę, jak zdołam! Znużyli się do nocy rozprawianiem napróżnym. 
        Borzywój nareszcie szwagra odcišgnšł na stronę.
        - Wy z nim nic nie uczynicie - rzekł. - Z nas tu wszystkich żaden nad nim siły 
        nie ma, jednemu Skarbimierzowi wierzy i czasem go słucha. Gdybycie jego z sobš, 
        jako posła, do cesarza zabrali, a napatrzył się tam siły i potęgi pana, Henryk 
        by go może darami i łaskawociš mógł zjednać. Kto wie, może by na jakš przystali 
        ugodę. Danina mała jest, spokój drogi.
 
        Tak nic nie uczyniwszy, Groicz nazajutrz o wicie, gdy do pożegnania przyszło, 
        rzekł:
        - Miłociwy panie, gdy odpowied waszš cesarzowi odniosę, boję się, iż mi wiary 
        nie da. Wyprawcie ze mnš od siebie posła, który by sam wolę waszš owiadczył. 
        Palatyn Skarbimierz ma pewne zaufanie wasze; każcie mu jechać ze mnš.
        - Prawa to ręka maja - odparł Bolko - niechętnie jš i na jeden dzień dam odjšć 
        sobie. Ale trzebali, powolnym będę; pojedzie z wami!
        Stało się więc, jak Borzywój podszepnšł po cichu. Skarbimierz we dwadziecia 
        najlepszych ludzi i koni wybrał się natychmiast z Groiczem. Pożegnali się 
        rycersko; król wesoło sobie żartował z własnego wojska i z hufców Henryka, a 
        dobrej myli był, jakby po odniesionym zwycięstwie.
        W podróży dwaj wodzowie nieprzyjacielscy zbliżyli się nieco ku sobie, a Groicz 
        mimo woli może wydał się z wielkim znużeniem. Gdy lepiej poznał Skarbimierza, 
        przekonał się, że był za twardym do ujęcia, za dumnym do złagodzenia 
        uprzejmociš, za rycerskim, aby się dał przekupić.
        Ale na dworze i w otoczeniu Henryka V wszystko się na grzywny złote i srebrne 
        obliczało, bo i cesarz sam za nie gotów był oddać wszystko; pomylał więc 
        Groicz, że może i Skarbimierza, choć drogo, kupić będzie można.
        Obóz cesarski jeszcze się był nie ruszył z miejsca, na którym go zostawili, gdy 
        Groicz z posłem powrócił. W namiocie swym pozostawiwszy Skarbimierza i dwór jego 
        powierzywszy straży, sam poszedł naprzód do cesarza.
        Ranek był włanie. Po krótkim oczekiwaniu Groicz uroczycie wprowadził posła 
        przed Henryka V.
        Po drodze stało mnóstwo ludzi rycerskich, którzy mu się przypatrywali, bo o tym 
        jednookim wodzu, co i na Morawach, i Pomorzu się wsławił, słyszano wiele. 
        Rycerska była postawa człowieka, ale nie strojna i nie błyszczšca niczym. Zbroja 
        na nim gruba, miecz z rękojeciš żelaznš, pas nieozdobny, hełm pobity, kaftan 
        prosty, płaszcz zszarzany, wcale wspaniale nie wyglšdały.
        Jak przybył, tak otarłszy się tylko z kurzawy i błota, przed cesarza szedł.
 
        Jedynš ozdobš był na drugim palcu prawej ręki piercień drogi, dar królewski. 
        Rubin wielki jak wołowe oko i jak ono okršgło wytłoczony siedział w nim złotš, 
        grubš objęty przepaskš.
        Cesarz, nim przypucił posła, przysposobił się na jego przyjęcie występujšc z 
        całym majestatem i przepychem, który go w podróży otaczał. Stanęli dokoła 
        namiotów rycerze w hełmach całych, w zbrojach wietnych, w pasach złocistych, w 
        szatach bławatnych, na których piersi godła różne wyszywane były barwami. 
        Wystawiono choršgwie przed namiotami.
        Służba i dworzanie cesarscy: choršżowie, podkomorzowie, czenicy, miecznik 
        cesarski, woni w wištecznych szatach. wszyscy z oznakami godnoci swych, w 
        purpurze i złocie, otaczali Henryka, który przywdział też strój rycerski. 
        Przypasał miecz, okrył się płaszczem szkarłatnym i z powagš a surowociš siadł 
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin