159 V Dzień zrazu wstał mglisty, lecz wnet srebrna owa zasłona, owe wilgotne ršbki, w które był owity, opadać zaczęły i słońce podnosiło się jasne i wesołe, jakby radujšc widowisku, jakie miało przed sobš. Jak wit wszyscy poczęli przyodziewać najpiękniejsze zbroje, najkraniejsze szaty; kładł na siebie każdy, co miał najlepszego, czelad występowała zbrojna, a od obozu na podzamczu do grodu na wyżynie dochodziło mruczenie wesołe jakby roju pszczół, co w ulu gospodarował. Aż zabrzmiał kocielny dzwonek wołajšc do Boga przed ołtarz po błogosławieństwo. Choć niewielka naówczas katedra płocka i trzeciej częci zgromadzonych nie mogła pomiecić, szli wszyscy, aby naprzeciw drzwi stanšwszy choć z dala nabożeństwa słuchać. I król też chory, przez dwóch podkomorzych wiedziony, w odwiętnych szatach, czego dawno nie bywało, szedł do kocioła z twarzš wychudłš i bladš, rękš drżšcš lšc pozdrowienie tym, co się zbiegli przypatrzeć mu i pokłonić. Za nim szła w orszaku okazałym dworzan swoich królowa z córkami, z niewiasty swoimi, w przepychu wielkim, którym się lubiła pysznić, w sukni złocistej, w łańcuchach i pasie sadzonym, głowę unoszšc dumnie, jakby mówić chciała: - Krwi jestem cesarskiej! Patrzała z góry na kłaniajšcych się ziemian, co najmłodszym tylko umiechajšc się. Za niš szedł wojewoda wielki Sieciech we zbroi złoconej, w sukni szkarłatnej podbitej, co wielu złoliwych oczy zwracało! Witał on pogodnym czołem przyjaciół swych, innych widzieć nie chcšc. Dalej cišgnšł Zbigniew, który też przyodział się wspaniale a cudacko, ogromnymi pióry ozdobiwszy kołpak i miecz sobie przywiesiwszy, który mu zawadzał. Czatował on zawczasu na pochód, aby ubiec Bolka i zajšć pierwsze miejsce, które starszemu należało, obawiał się bowiem, aby młodszy go nie uprzedził. Ten o tym nie mylał, stanšł za Zbigniewem z wesołš twarzš we zbroi lnišcej, po rycersku przybrany, piękny, pewien siebie i nie dbajšcy o to, jakie mu się miejsce dostało. Młodziuchne, ogorzałe lice patrzało wesoło, trochę dumnie, lecz dobrotliwie zarazem. Wszyscy za nim wiedli oczyma. Gdy król, którego biskup Filip z krzyżem i wodš więconš u drzwi kocielnych przyjmował, szedł na przygotowane dla siebie siedzenie, obok którego królowa niższy tron zasiadła, gdy Zbigniew i Bolko stanęli po prawej i lewej ręce ojca, a wojewoda wielki za nim jakby na straży, a dalej dokoła dwór i co najprzedniejsza starszyzna, arcybiskup Marcin wyszedł w kapie i naprzód pień do Ducha więtego zanucił, która mszę poprzedziła. Sam on też tego dnia w asystencji dwóch pasterzy, krakowskiego i poznańskiego, ofiarę więtš odprawiał, w czasie której królowi niesiono do pocałowania ewangelię, a rycerstwo mieczów dobyło, wedle obyczaju, który niedawno wprowadzony był w polskim kociele. Zatem po mszy więtej gromadzić się poczęto wprost do wielkiej izby radnej, której drzwi stały otworem, bo się w niej, w sieni i podsieniach ledwie mogła starszyzna pomiecić. Izba ta była tak skromna i niepoczesna jak wszystkie w owych czasach, na ten dzień tylko zielonociš jš posypano gałęmi przy cianach przybrano. Dla króla stał w głębi tron suknem czerwonym obity, a obok niego takiż sam, nie ustępujšcy mu wielkociš, dla arcybiskupa gnienieńskiego, który z królem dzielił władzę. Szeregiem za nim zasiadali inni biskupi, od krakowskiego poczynajšc z jednej strony, z drugiej za królem wieccy panowie, na których czele Sieciech się miecił. U stopni tronu królewskiego stali Zbigniew i Bolko rzucajšc na się skone wejrzenia. Na nich wszystkie oczy były zwrócone. Młodszy, ulubieniec ojcowski, tak jak zawsze miał serca za sobš, powierzchownoć sama mówiła za nim; dumna i wstręt obudzajšca postawa niezgrabnego Zbigniewa raziła ziemian. Szeptano, przypatrujšc się, to i owo. Starszy syn królewski władyków nabawiał strachem, patrzał dziko, umiechał się złoliwie. Nie wróżono po nim nic dobrego. Patrzšc na króla którego dwu komorników pod ręce wwiodło i usadowiło, litoć brała, tak blady był i drżšcy, a ręce mu dygotały niespokojnie, gdy na sobie kożuch poprawiał. Oczyma potem powiódł po gromadzie swej umiechajšc się i zdajšc się prosić, aby mu miłoć wywiadczono. Głębokie milczenie panowało w izbie natłoczonej, w której miejsca zajęli tylko najprzedniejsi i wiekiem starsi. Dalej poza nimi cisnęła się młodzież, domownicy niektórzy, a ze drzwi bocznych wyglšdały jedna nad drugš ciekawe głowy dworu królowej. Arcybiskup rozpoczšł modlitwę łacińskš wzywajšc błogosławieństwa Bożego, przeżegnał i wszyscy przeżegnali się schylajšc głowy, nastało milczenie. Król mówić miał, ale mu spalone usta odmawiały posłuszeństwa i kubek z wodš zaprawnš podać mu musiano dla orzewienia. Zwrócił się naprzód ku duchownym. - Ojcowie miłociwi - poczšł głosem cichym - ziemianie i władycy mili, mówcie, z czym do mnie przybywacie, abym waszej probie uczynił zadoć, jeli mogę. Arcybiskup skłonił głowę. - Miłociwy królu - rzekł głosem pewnym i miałym - przyszlimy do ciebie, aby schorzałemu pociechę i ulgę przynieć a spokój na najdłuższe lata; ażeby o ziemie swe się nie trwożył ani o przyszłe losy, azali nie byłoby dobrym spadek zawczasu synom wyznaczyć sporom zapobiegajšc, sobie pozostawiwszy ziemie i grody, jakie się zda miłoci waszej, na młodych zdać czuwanie? Nie dla czego innego pragniemy tego, tylko aby na duszy był spokojnym, siły mógł za przyczynš patronów naszych i orędowników odzyskać, a żyć nam jak najdłużej. Modlić się będziemy wszyscy do Boga miłociwego, do Matki Jego, orędowniczki naszej, do więtych Wojciecha, Wacława i miłego patrona waszego, Idziego więtego... Szmer potakujšcy duchowieństwa wtórował arcybiskupowi; skłonili głowy biskupi wszyscy, wielu ziemian podniosło ręce pochwalajšc zgodnie, król pochylił głowę i rzekł nieco omielonym głosem. - Dobrym mi się widzi; co mówicie, ojcze mój, ja też tak mylę i pragnę tego. Mówcie, radcie w imię Boże. Wysunšł się Strzepa, pokłonił królowi, oczy nań zewszšd zwrócono. Nie wszyscy go znali, poczęto pytać, co za jeden był, i szmer się rozszedł po izbie. - Miłociwy królu - rzekł nieco chrypliwie - dobrym to jest na oko, ale i niedobrym się stać może. Po co masz z ršk swych władzę za żywota wypuszczać? Czy to nam z tobš le albo ziemie nasze cierpiš na tym? Nieprzyjaciel, z pomocš Bożš odpierany na każdym kroku, lęka się nas, w pokoju gospodarczym niczego nam nie brak, inoby nam, miłociwy panie, zdrów był i jak najdłużej panował! Przyjdzie kres od Boga wyznaczony, powoła Bóg dzieci twe, czas naówczas będzie, aby objęły, co im przypadnie. Po co sobie ręce wišzać za życia i zrzekać się tego, co Bóg zlecił! Mówię to z serca wam poddanego, miłociwy władyko nasz; wszyscy, którzy cię miłujš, nie radzi zmieniać pana... Za Strzegš wnet niektórzy potakiwać zaczęli jak wprzódy arcybiskupowi. - Panuj nam! Króluj nam! - odzywali się. - Da-li Bóg, przyjdzie czas na twe syny, wezmš, co im naznaczone... Żyj nam, panie! Żyj! Rękę do piersi przykładajšc poczšł król dziękować. Powoli szmer i wołanie przycichły. - Jeżeli miłujecie mnie - rzekł Władysław - oszczędcież sił moich, bom niezdrów, resztę dni powięcić chcę Bogu, abym u niego na lepsze zarobił królestwo. Policzone sš dni moje, myl słabnie, ręka drży, przez litoć mi zastępców dać trzeba, abym o królestwo był bezpiecznym. Odezwał się kto z tłumu. - Czuwa nad nim pan wojewoda nasz! - I czuwać nie przestanie - rzekł król obracajšc się ku niemu - ja też patrzeć, cieszyć się i radzić będę, a młodsi niech próbujš sił swoich; niech każdy z nich wemie częć przeznaczonš, aby więcej nie pożšdał, a zgoda więta między braćmi panowała. Znowu w gromadzie głono potakiwać zaczęto. - Czyń, miłociwy królu, jako postanowił, czyń! - odezwał się arcybiskup. Duchowieństwo całe powstało i, jawnie owiadczajšc się za królem, przechyliło szalę. Strzepa i ci, co z nim szli, zamilknšć musieli; poglšdali po sobie frasobliwi i strwożeni. Król się do synów obrócił. - Chcę - rzekł - abycie przysięgli przed Bogiem, przed kapłanami jego, ojcami naszymi duchownymi, wobec tych oto ziemian, iż w zgodzie i pokoju rzšdzić będziecie. Zbigniew i Bolko, powołani, zbliżyli się do ucałowania ręki ojcowskiej i złożenia przysięgi, którš arcybiskup miał przyjšć, naprzód słowy serdecznymi do zachowania jej pobudzajšc. Znowu poczšł mówić król do zgody namawiajšc i podnoszšc więtoć przysięgi, a obróciwszy się do arcybiskupa żšdał, aby to w księgach zapisanym zostało, co się dnia tego postanowi. Zbigniewowi wolš króla wyznaczone było Gniezno i Poznań, a po zgonie króla Mazow...
hazet1954