Kot ktory_. #14 Kot ktorego tam nie bylo - BRAUN LILIAN JACKSON.txt

(389 KB) Pobierz
BRAUN LILIAN JACKSON





Kot ktory... #14 Kot ktoregotam nie bylo





LILIAN JACKSON BRAUN





tom 14.

Kot, ktorego tam nie bylo



Przelozyla



Maja Szybinska





Tytul oryginalny serii: The Cat Who... Series!Tytul oryginalu: The Cat Who Wasn't There

Tlumaczenie z oryginalu: Maja Szybinska

Projekt okladki: Aleksandra Mikulska

Korekta: Maciej Korbasinski

Sklad: Elipsa Sp. z o.o.

Copyright (C) 1966 by Lilian Jackson Braun

Copyright (C) for this edition by Elipsa Sp. z o.o.

ISBN 978-83-61226-54-3

Elipsa Sp. z o.o.

01-673 Warszawa, ul. Podlesna 37

tel./fax +48 (22) 833 38 22

Printed in EU





INFORMACJE (0 22) 624 16 07

(od pn. do pt. w godz.

9.00-17.00)





Rozdzial pierwszy





Pod koniec sierpnia szesnastu mieszkancow Moose County, okregu lezacego czterysta mil na polnoc od wszystkiego, wybralo sie do Szkocji na objazdowa wycieczke po Hebrydach, Grampianach i Gorach Kaledonskich, po jeziorach i torfowiskach, zamkach i zagrodach, zatokach i dolinach, potokach i Wzgorzach, bagnach, gorach i wawozach. Tylko pietnastu uczestnikow wyprawy powrocilo do domu zywych, wracali oszolomieni i wstrzasnieci.Wsrod tych, ktorzy zapisali sie na szkocka wycieczke "Sladami Slicznego Ksiecia", znajdowali sie wplywowi mieszkancy Pickax, stolicy okregu. Byli tam: wlasciciel domu towarowego, kurator szkolny, mlody lekarz z zasluzonej dla okregu rodziny, wydawca miejscowej gazety, dyrektorka biblioteki publicznej i dobrze zbudowany mezczyzna w srednim wieku o sumiastych szpakowatych wasach i opadajacych powiekach, ktory byl jednoczesnie najbogatszym kawalerem w Moose County, a wlasciwie najbogatszym kawalerem w calych polnocno-wschodnich Stanach Zjednoczonych.

Bogactwo Jima Qwillerana nie bylo owocem jego pracy i wysilkow, ale darem od losu, ktory otrzymal w spadku. Kiedy pracowal jako dziennikarz dla duzych dziennikow w metropoliach na Nizinach, sprawialy mu przyjemnosc rutynowe zajecia, masowe pisanie felietonow i goniace terminy. Pozniej los rzucil go do miasteczka Pickax (liczacego trzy tysiace mieszkancow) i uczynil z niego dziedzica fortuny Klingenschoenow. Mial wiecej, nizby sobie zyczyl. Niezliczone miliony wisialy nad nim jak czarna chmura, dopoki nie ustanowil Fundacji Klingenschoenow, ktora finansowala filantropijne przedsiewziecia i pozwolila mu na nieskrepowane zycie w przebudowanym skladzie jablek i pisanie do lokalnej gazety o dziwacznie brzmiacej nazwie "Moose County cos tam". Mogl tez swobodnie karmic i szczotkowac swoje syjamskie koty i spedzac sielankowe weekendy z Polly Duncan, szefowa biblioteki publicznej w Pickax.

Propozycja wyprawy do Szkocji padla wkrotce po powrocie Qwillerana i jego kocich kompanow z krotkiego pobytu w gorach na polnocy, ktory przerwaly niepokojace wiesci z Pickax. Pewnego wieczora Polly Duncan, wracajac noca do domu, zauwazyla, ze jest sledzona. Jechal za nia samochod bez swiatel, a kiedy przyspieszyla, przyspieszyl i on, ledwo udalo jej sie umknac. Kiedy Qwilleran o tym uslyszal, stanela mu przed oczami makabryczna wizja proby porwania. Powszechnie wiedziano o jego zwiazku z Polly, a fortuna, ktorej byl wlascicielem, czynila z niego latwy cel porywaczy zadnych okupu. Niezwlocznie zadzwonil do komendanta policji w Pickax z zadaniem ochrony dla Polly. Odwolal wszystkie rezerwacje i ruszyl w droge powrotna do Pickax. Jechal z zawrotna szybkoscia, przyprawiajac o mdlosci dwoch miauczacych pasazerow z tylnego siedzenia i stawiajac na nogi patrole policyjne w czterech stanach. Dotarl do domu w poniedzialek w poludnie. Wyladowal koty i ich pojemnik na wode, a potem pognal do biblioteki.

Poszedl piechota, na skroty przez park, tak ze dotarl do budynku biblioteki od tylu. Na parkingu zauwazyl szary dwudrzwiowy samochod Polly i czterodrzwiowe granatowe auto nalezace do starszej pani, dawnej znajomej. Zaparkowano tam rowniez kasztanowy samochod na tablicach z Massachusetts, ktorego widok przepelnil Qwillerana niepokojem. Nie mial ochoty spotkac sie z doktor Melinda Goodwinter, ktora przyjechala z Bostonu na pogrzeb swojego ojca. W podskokach pokonal schody do dostojnego budynku biblioteki. Z bijacym sercem wkroczyl do glownej sali, ktora, ku jego zdziwieniu, byla pelna malych dzieci. Nie bylo sladu Melindy Goodwinter. Maluchy piszczaly i gadaly, taszczac ksiazki z obrazkami do stolu, na ktorym stal tajemniczy okragly przedmiot, wysoki na jakies dziewiecdziesiat centymetrow, podobny do wielkiego jaja z popekana skorupka. Qwilleran (metr i osiemdziesiat siedem centymetrow) torowal sobie droge przez morze brzdacow, siegajacych mu zaledwie do kolan, i biorac po trzy schody naraz, wszedl na polpietro, gdzie po przebyciu czytelni znalazl sie wreszcie przed szklanym boksem, w ktorym miescilo sie biuro glownej bibliotekarki. Z ulga zauwazyl, ze zadna z osob w czytelni nie byla mloda lekarka z Bostonu. Predzej czy pozniej bedzie musial stanac z nia twarza w twarz i nie byl jeszcze pewien, jak ma wygladac ich ponowne spotkanie. Ma ja powitac z chlodna uprzejmoscia? Z ciepla wylewnoscia? A moze z zartobliwa nonszalancja?

Bibliotekarka byla dystyngowana kobieta w wieku Qwillerana, o przyjemnej twarzy. Jadla wlasnie lunch przy swoim biurku, wokol unosil sie aromat tunczyka, ktory naznaczal wysublimowana, intelektualna atmosfere, panujaca w pokoju, jakims ziemskim akcentem. Polly wyciagnela w ciszy reke. Zujac kawalek marchewki, usmiechnela sie cieplo, dajac wyraz zadowoleniu i zdziwieniu zarazem. Goracy dlugi uscisk dloni byl jedynym milosnym powitaniem, na jakie mogli sobie pozwolic, jako ze biuro zapewnialo intymnosc akwarium, a Pickax mialo slabosc do plotek. Wymiana spojrzen starczyla za reszte.

-Wrociles! - wyszeptala swoim delikatnym glosem, kiedy tylko przelknela marchewke.

-Tak, udalo mi sie - to nie byl dialog godny inteligencji Polly i dowcipu Qwillerana, ale w zaistnialej sytuacji mozna im bylo wybaczyc. Jim opadl na lakierowane debowe krzeslo, a klucze w tylnej kieszeni jego spodni zadzwonily przy kontakcie z twardym drewnem. - Wszystko w porzadku? - zapytal z troska. - Cos sie jeszcze wydarzylo?

-Nie, nic - powiedziala spokojnie.

-Widzialas kogos podejrzanego w okolicy? Potrzasnela glowa.

Przez jedna krotka chwile jego podejrzliwa natura podsunela mu mysl, ze Polly wymyslila cala te historie, zeby tylko wrocil wczesniej do domu. Potrafila byc zaborcza. Qwilleran odegnal jednak te mysl, Polly byla zbyt honorowa i szczera. Mogla byc zazdrosna o kobiete mlodsza i szczuplejsza od siebie, ale miala mocny kregoslup moralny, tego byl pewien.

-Powiedz mi jeszcze raz, co dokladnie sie wydarzylo - poprosil Qwilleran. - Glos ci sie trzasl, kiedy do mnie zadzwonilas.

-Coz, tak jak mowilam, wracalam wieczorem do domu z biblioteki, po bankiecie. Bylo juz ciemno - zaczela mowic czystym, powaznym glosem. - Jechalam w strone Goodwinter Boulevard. Wiesz, tam, gdzie nie mozna parkowac na chodniku. Wlasnie tam zauwazylam samochod zaparkowany pod prad, pod rezydencja Gage'ow. Widzialam tez, ze ktos siedzi za kierownica, to byl brodaty mezczyzna. Pomyslalam, ze to dziwne. Pani Gage jest nadal na Florydzie i nikt nie mieszka w glownym domu. Postanowilam, ze zawiadomie policje, jak tylko dojade do domu.

-Czy czulas sie wtedy osobiscie zagrozona?

-Niezupelnie. Skrecilam w boczna droge, jechalam do garazu, kiedy zdalam sobie sprawe, ze jedzie za mna samochod bez swiatel! Wtedy dopiero sie przerazilam! Dodalam gazu i zatrzymalam sie tuz przy wejsciu, przednie swiatla oswietlaly mi dziurke od klucza. Wyskoczylam z samochodu i spojrzalam na lewo, on tez wysiadal z samochodu. Zdolalam dostac sie do srodka i zatrzasnac za soba drzwi, zanim mnie dopadl.

Qwilleran poklepywal wasy z wyrazna zloscia.

-Zdolalas przyjrzec sie mu dokladniej?

-O to samo pytala policja. Odnioslam wrazenie, ze byl sredniej budowy ciala, i kiedy tylko zatrzymalam samochod, swiatla oswietlily na chwile twarz brodatego mezczyzny. Tylko to potrafie powiedziec.

-To zaweza krag podejrzanych do czterdziestu procent meskiej populacji - powiedzial Qwilleran. W Moose County brody nosili farmerzy uprawiajacy ziemniaki, mysliwi, hodowcy owiec, rybacy, robotnicy budowlani i reporterzy.

-Powiedzialabym, ze to byla raczej bujna broda - dodala.

-Dostalas od Brodiego obstawe, tak jak prosilem?

-Zaproponowal, ze bedzie mi towarzyszyl w drodze do pracy i z powrotem, ale szczerze mowiac, Qwill, w swietle dnia wydaje mi sie to zbyteczne.

-Hmmm... - mruknal Qwilleran, pograzajac sie gleboko w myslach. Czy to falszywy alarm? A moze Polly jest rzeczywiscie w niebezpieczenstwie? Zeby nie martwic jej bezpodstawnie, zapytal tylko: - Co robi to idiotyczne jajo na stole w hallu?

-Nie poznajesz Humpty Dumpty? Dzieci pomagaja nam go zlozyc, czytajac ksiazki. Jak wypozycza odpowiednia liczbe ksiazek do domu, Humpty bedzie znowu zdrowy i zadowolony, a my urzadzimy przyjecie. Jestes zaproszony - powiedziala zaczepnie, wiedzac, jak unika malych dzieci.

-Skad wiesz, ze dzieci przeczytaja ksiazki, ktore zabiora do domu? Skad wiesz, czy w ogole do nich zajrza?

-Qwill, moj drogi, nie badz cyniczny! - skarcila go. - Pobyt w gorach ani troche nie wplynal na twoje usposobienie... A przy okazji, widziales nasza winde? Jestesmy ogromnie wdzieczni Fundacji Klingenschoenow. Teraz starsi i niepelnosprawni ludzie maja dostep do czytelni.

-Powinnas poprosic fundacje o kilka krzesel z regulowanym oparciem - powiedzial Qwilleran, wiercac sie niewygodnie. - A abstrahujac od upadku Humpty Dumpty, sa jakies inne wstrzasajace wiesci z Moose County?

-Nadal oplakujemy samobojstwo doktora Halifaksa. Doktor Melinda przyjechala na pogrzeb ojca i podobno zamierza osiasc tu na stale. Wszyscy sie z tego ciesza. - Bylo miejscowa tradycja honorowanie wszystkich mieszkancow, ktorzy zyskali ofic...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin