Ostatnie Drzwi Przed Niebem - KOONTZ DEAN R.txt

(1106 KB) Pobierz
KOONTZ DEAN R





Ostatnie Drzwi Przed Niebem





(One Door Away From Heaven)





DEAN R. KOONTZ





Przelozyla: Maciejka Mazan





Ksiazke te dedykuje Irwynowi Applebaumowi,ktory zachecil mnie, bym "kierowal pociag tam,

gdzie pociagi zwykle nie kursuja", i ktory zarowno

jako wydawca, jak i czlowiek sprawil,

ze odzyskalem wiare w rynek wydawniczy,

przemysl literacki, kaprys czy jakkolwiek

by to nazwac.

Oraz:

Tracy Devine, mojej redaktorce, ktora nigdy

nie wpada w panike, gdy dlugo po przekroczeniu

terminu oznajmiam, ze chcialbym napisac

czterdziesta wersje ksiazki; ktora dysponuje okiem

redaktorskiego snajpera; ktora jest wcieleniem

wdzieku; dzieki ktorej kazda faza pracy

nad ksiazka jest rozkosza - i ktora uzna,

ze ta dedykacja jest zbyt rozwlekla i nalezy

ja skrocic. Tym razem nie ma racji.



Poczucie humoru to chaos

emocjonalny, o ktorym myslimy

w chwili spokoju.

James Thurber



Smiech wstrzasa wszechswiatem,

wywraca go na druga strone,

wnetrznosciami na wierzch.

Octavio Paz



Dlaczego czlowiek zabija?

Dla chleba. I nie tylko dla chleba

-czesto chodzi tez o napoj.

Woody Allen



Na koncu wszystko jest gagiem.

Charlie Chaplin



Niepohamowany smiech wstrzasa

niebiosami.

Homer, "Iliada"



I smieszni bywaja smutni.

Jerry Lewis





1





Swiat jest pelen okaleczonych ludzi. Balsamy, plastry, cudowne leki i czas nie zabliznia krwawiacych serc, zwichnietych umyslow, rozdartych dusz.Najnowsza terapia, jaka Micky Bellsong zaordynowala sama sobie, bylo slonce, a poludniowa Kalifornia pod koniec sierpnia stanowila apteke z doskonale zaopatrzonym magazynem.

Bylo wtorkowe popoludnie, a Micky wyciagnela sie na lezaku na podworku ciotki Genevy, majac na sobie tylko bikini i olejek do opalania. Nylonowe obicie mialo odcien zgnilej zieleni i ledwie sie trzymalo, a aluminiowe rusztowanie skrzypialo przy kazdym ruchu, jakby lezak byl starszy od Micky, ktora liczyla sobie dopiero dwadziescia osiem lat, ale czula sie jak dinozaur.

Ciotka, ktora zycie pozbawilo wszystkiego z wyjatkiem niezawodnego poczucia humoru, nazywala podworko "ogrodem". W charakterze ogrodu wystepowal samotny krzak rozy.

Dzialka byla szersza niz dluzsza, by przyczepa mieszkalna ciotki mogla stac bokiem do ulicy. Od frontu nie bylo trawnika ani drzew, tylko waskie zadaszone patio. Na tylach domu biegl waski pasek trawy, ale kuchenne drzwi do siatki ogrodzenia dzielily najwyzej cztery metry. Trawa rosla bujnie, bo Geneva podlewala ja regularnie woda z hydrantu.

Natomiast krzak rozy reagowal na czula pielegnacje w perwersyjny sposob. Mimo iz slonca, wody i nawozu mial pod dostatkiem, mimo regularnego napowietrzania i okresowego podawania odmierzonych dawek pestycydow, pozostal paskudny i lysy, jakby pojono go jadem i karmiono czysta siarka w szatanskich ogrodach piekla.

Micky smazyla sie z zamknietymi oczami na sloncu juz pol godziny, usilujac oczyscic glowe z mysli, lecz przegrywala z natarczywymi wspomnieniami; wtem obok niej rozlegl sie cienki slodki glosik: - Masz tendencje samobojcze?

Odwrocila glowe i ujrzala dziewiecio - lub dziesiecioletnia dziewczynke, stojaca za niskim, chylacym sie ku ziemi ogrodzeniem pomiedzy przyczepa ciotki a dzialka od zachodniej strony. Oslepiajacy blask slonca zacieral rysy dziecka.

-Rak skory zabija - wyjasnila dziewczynka.

-Podobnie jak niedobor witaminy D.

-Malo prawdopodobne.

-Kosci robia sie od niego miekkie.

-Krzywica. Wiem. Ale witamina D znajduje sie w tunczyku, jajkach i produktach mlecznych. To lepsze niz za duzo slonca.

Micky zamknela oczy i wystawila twarz na smiercionosne promieniowanie.

-I tak nie zamierzam zyc wiecznie.

-Dlaczego?

-Moze jeszcze nie zauwazylas, ale kazdy kiedys umrze.

-Mozliwe, ze ja nie.

-Jak to sie robi?

-Wystarczy troche pozaziemskiego DNA.

-Ach. Wiec jestes spokrewniona z kosmitami.

-Jeszcze nie. Najpierw musze nawiazac kontakt. Micky znowu otworzyla oczy i przyjrzala sie niedoszlej kuzynce E.T.

Naogladalas sie za duzo "Z Archiwum X".

-Mam czas tylko do nastepnych urodzin. Potem bedzie juz za pozno.

Dziewczynka przeszla wzdluz pochylego ogrodzenia do miejsca, w ktorym siatka kladla sie na ziemi.

-Wierzysz w zycie po smierci?

-Szczerze mowiac, nie wierze nawet w zycie przed smiercia.

-Wiedzialam, ze masz tendencje samobojcze.

-Nie mam, tylko sie wymadrzam.

Nawet po przekroczeniu polamanych slupkow plotu dziewczynka poruszala sie niezdarnie.

-Wynajmujemy przyczepe obok. Wlasnie sie wprowadzilismy. Jestem Leilani.

Podeszla blizej. Micky zauwazyla na jej lewej nodze skomplikowana stalowa klamre, ktora obejmowala cialo od kostki do polowy uda.

-To chyba hawajskie imie? - Moja mama ma fiola na punkcie Hawajow.

Leilani miala na sobie szorty khaki. Jej prawa noga byla zdrowa, ale lewa, ujeta w stalowe, wyscielane szyny, wydawala sie znieksztalcona:

-Wlasciwie - dodala Leilani - stara Sinsemilla... czyli moja matka... ma fiola, koniec zdania.

-Sinsemilla? Czy to nie...

-Odmiana marihuany. Moze w zamierzchlej przeszlosci nazywala sie Cindy Sue albo Barbara, ale odkad ja znam, kaze na siebie mowic Sinsemilla. - Leilani usadowila sie w ohydnym pomaranczowo-niebieskim fotelu, rownie odrazajacym jak zgnilozielony lezak Micky. - Te graty sa koszmarne.

-Ciotka Geneva dostala je od kogos za darmo.

-Powinni jej zaplacic, zeby je zabrala. No wiec stara Sinsemilla wyladowala raz w wariatkowie. Przepuscili jej przez mozg jakies piecdziesiat albo sto tysiecy voltow, ale nie pomoglo.

-Nie powinnas tak zmyslac o wlasnej matce. Leilani wzruszyla ramionami.

-Mowie prawde. Nie zmyslilabym czegos az tak dziwnego. Tak naprawde przepuscili przez nia prad pare razy. Malo brakowalo, a by sie w tym rozsmakowala. Teraz by wsadzala palce w gniazdko elektryczne dziesiec razy dziennie. Sinsemilla ma sklonnosc do uzaleznien, ale sie stara.

Choc niebo bylo rozpalone jak piec, a Micky lsnila olejkiem kokosowym i potem, zapomniala o sloncu.

-Ile ty masz lat, mala?

-Dziewiec, ale jestem nad wiek rozwinieta. Jak masz na imie?

-Micky.

-To dobre dla chlopca albo myszy, wiec pewnie nazywasz sie Michelle. Babki w twoim wieku przewaznie nazywaja sie Michelle, Heather albo Courtney.

-W moim wieku?

-Bez urazy.

-Michelina.

Leilani zmarszczyla nos.

-Bez kitu.

-Michelina Bellsong.

-Nic dziwnego, ze masz tendencje samobojcze.

-Dlatego - Micky. - A ja jestem Klonk.

-Jestes co?

-Leilani Klonk.

Micky przechylila glowe i uniosla sceptycznie brwi.

-Nie wierze ci w ani jedno slowo.

-Czasami nazwiska sa jak przeznaczenie. Na przyklad ty. Ladne imie, ladne nazwisko, sama jestes piekna jak modelka... z wyjatkiem tego potu i obrzmialej od alkoholu twarzy.

-Dzieki. Chyba.

-Tymczasem ja mam ladne imie, a po nim kiks, jak ten Klonk. W polowie jestem mniej wiecej ladna...

-Jestes bardzo ladna - zapewnila ja Micky.

I rzeczywiscie. Zlociste wlosy. Blekitne oczy. Wyrazistosc jej rysow wskazywala, ze uroda nie przeminie wraz z dziecinstwem, lecz pozostanie na zawsze.

-Moze kiedys ktos sie za mna obejrzy - ustapila Leilani - ale jednoczesnie, dla rownowagi, jestem mutantem.

-Nie jestes.

Dziewczynka tupnela lewa noga; metalowa klamra szczeknela cicho. Uniosla lewa reke, takze zdeformowana: maly i serdeczny palec byly polaczone gruba blona z powykrecanym, wezlastym srodkowym palcem.

Az do tej pory Micky tego nie zauwazyla.

-Nikt nie jest doskonaly.

-To co innego niz wielki nochal. Jestem albo mutantem, albo kaleka, a na kaleke sie nie zgadzam. Ludzie lituja sie nad kalekami, ale mutantow sie boja.

-Wiec chcesz; zeby sie ciebie bali?

-Strach wywoluje szacunek.

-Na razie wskazowka mojego strachomierza nie podskoczyla zbyt wysoko.

-Daj mi czas. Masz fantastyczne cialo.

Zbita z tropu uwaga, ktora padla z ust dziecka, Micky pokryla zazenowanie skromnoscia.

-No wiesz, z natury wygladam jak wielki budyn. Musze bardzo cwiczyc, zeby zachowac figure.

-Akurat. Urodzilas sie idealna i masz metabolizm jak mechanizm statku kosmicznego. Moglabys zjesc slonia i popic beczka piwa, a tylek by ci nie urosl nawet odrobine.

Micky nie potrafila sobie przypomniec, kiedy ostatnio odjelo jej mowe, ale przy tej dziewczynce zwyczajnie oniemiala.

-Skad wiesz? - Widze. Nie biegasz, nie plywasz...

-Cwicze.

-Tak? Kiedy ostatnio?

-Wczoraj - sklamala Micky.

-Akurat. A ja tanczylam walca przez cala noc. - Znowu tupnela noga z brzekiem klamry. - Wspanialy metabolizm to nic strasznego. Nie tak jak lenistwo czy cos w tym guscie.

-Dziekuje za wyrozumialosc.

-Cycki masz prawdziwe, prawda?

-Dziewczyno, niesamowity z ciebie numer.

-Dzieki. Na pewno prawdziwe. Nawet najlepsze implanty tak nie wygladaja. Jezeli nie bedzie jakiegos przelomu w technologii, bardzo bym chciala, zeby mi urosly fajne cycki. Faceci beda na ciebie leciec nawet wtedy, gdy jestes mutantem, bylebys tylko miala wielkie cyce. Przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Mezczyzni bywaja kochani, ale w niektorych sprawach sa zalosnie przewidywalni.

-Na pewno masz dziewiec lat?

-Urodziny obchodze dwudziestego osmego lutego. W tym roku wypadly w Srode Popielcowa. Wierzysz w post i pokute?

Micky westchnela, rozesmiala sie i rzucila:

-Moze zaoszczedzimy sobie czasu i od razu mi powiesz, w co wierze?

-Prawdopodobnie w bardzo niewiele rzeczy - odparla Leilani bez namyslu. - Z wyjatkiem dobrej zabawy i zabijania czasu.

Micky znowu odjelo mowe - nie z powodu trafnej obserwacji, lecz dlatego ze prawda zostala wyrazona z tak brutalna otwartoscia, ona sama dlugo nie chciala nazwac rzeczy po imieniu.

-Nie ma nic zlego w zabawie - dodala Leilani. - Jesli chcesz wiedziec, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin