Sean Drummond #4 Zabic Prezydenta - HAIG BRIAN.txt

(659 KB) Pobierz
HAIG BRIAN





Sean Drummond #4 ZabicPrezydenta





HAIG BRIAN





Wkrotce





NA CELOWNIKU





Tytul oryginalu:





THE PRESIDENTS ASSASSIN





Copyright (C) Brian Haig 2005 Ali rights reservedPublished by arrangement with Warner Books Inc. (Grand Central Publishing), New York

Copyright (C) for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kurylowicz 2007

Copyright (C) for the Polish translation by Zbigniew Kosciuk 2007

Redakcja: Aleksandra Ring

IkjRttaojd na okladce: Jacek Kopalski

Projekt graficzny okladki i serii: Andrzej Kurylowicz





ISBBN 978-83-7359-560-6





DystrybucjaFirma Ksiegarska Jacek Olesiejuk

Poznanska 91, 05-850 Ozarow Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl





Sprzedaz wysylkowa - ksiegarnie internetowewww.merlin.pl

www.empik.com

www.ksiazki.wp.pl





WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYLOWICZ





Wiktorii Wiedenskiej 7/24, 02-954 WarszawaWydanie I

Sklad: Laguna

Druk: OpolGraf S.A., Opole



Lisie,

Brianowi, Patrickowi i Annie

z wyrazami milosci





PODZIEKOWANIA





Do powstania tej ksiazki przyczynilo sie wielu wyjatkowych ludzi. Luke Janklow, najlepszy agent literacki i prawdziwy przyja-ciel. Pracownicy jego biura w Nesbit, ktorzy haruja kazdego dnia, by autor byl zadowolony i mial poczucie spelnienia. Rick Horgan, wydawca, przyjaciel i zmora mojego zycia z powodu niezrow-nanego oka, nuzacej uczciwosci i tego, ze nie przepusci zadnego nierozwiazanego watku lub blednie naszkicowanej postaci. Mari Okuda i Roland Ottewell, adiustatorzy i przyjaciele - byc moze rowniez alchemicy - ktorzy jakas czarodziejska sztuczka potrafia zamienic swinskie ucho w torebke. Pracownicy wydawnictwa Warner Books, poczynajac od Larry'ego, Jamie i Jimmy'ego, traktujacych dzialalnosc wydawnicza nie jak biznes, lecz wspaniala zabawe, dzieki ktorej mozna zarobic na zycie.Na koniec garsc specjalnych podziekowan: Chuckowi Wardel-owi i Pete'owi Kinneyowi, ktorzy nie tylko uzyczyli mi czastki samych siebie, abym stworzyl z nich postac Seana Drummonda, lecz takze wlasnych nazwisk, ktore pojawiaja sie na kartach tej ksiazki. Mike'owi Grollmanowi, przyjacielowi i utalentowanemu pisarzowi, ktorego dzien wkrotce nadejdzie, a wowczas jego tworczosc odbije sie glosnym echem.





ROZDZIAL PIERWSZY





Wlasnie sadowilem sie na tylnym siedzeniu samochodu, gdy spostrzeglem atrakcyjna mloda dame.-Ma pani piekny pistolet. Nie odpowiedziala.

-Kabura tez jest niczego sobie.

-Sa na wyposazeniu FBI...



-Z czyms takim nie ma zartow. Czy zastrzelila juz pani kogos z tej broni?

-Jeszcze nie. - Rzucila mi krotkie spojrzenie. - Mozesz byc pierwszy.

Po akcencie odgadlem, ze pochodzi ze Srodkowego Zachodu, z Ohio lub okolic. Z tonu glosu i zachowania wywnioskowalem, ze faktycznie moze to zrobic. Zaden z siedzacych z przodu przystojniakow nie usmiechnal sie, nie wyciagnal reki na powitanie ani w zaden inny sposob nie dal do zrozumienia, ze milo mu jechac z takim fajnym gosciem jak ja.

-Sean Drummond - przedstawilem sie, pragnac przelamac pierwsze lody.

-Siedz cicho.

-Ladny mamy ranek, prawda?

Rzucila mi poirytowane spojrzenie i wyjrzala przez okno.

-Dokad jedziemy? - Zapytalem.

-Zamknij sie. Musze pomyslec.





9





-Pytalem o cos innego.-Nie rozumiesz, co sie do ciebie mowi, kolego? Siedzielismy na tylnym siedzeniu czarnego sedana blizej

nieokreslonej marki, majac za kompanow dwoch tajniakow.

-Moze koledzy wiedza, dokad jedziemy? Jeden z nich spojrzal katem oka na partnera.

-Taak.

Jak juz wspomnialem, nazywam sie Sean Drummond. Poniewaz jestem prawnikiem i majorem JAG, doskonale wiedzialem, ze wspomniana trojka mafiosow wiezie mnie na okoliczne bagna w wiadomym celu. Oczywiscie nie bylo az tak zle, chociaz nie mialem watpliwosci, ze ta mila dama chetnie by to zrobila. Przed chwila ruszylismy sprzed bramy kwatery glownej CIA, skrecilismy w prawo, w Dolley Madison, i pomknelismy na zachod, w strone dzielnicy McLean. Chociaz nie wlaczyli koguta ani syreny, kierowca przyspieszyl do stu dwudziestu na godzine, co uznalem za pierwszy znaczacy fakt.

Wiedzialem, ze wspomniana mloda dama to Jennifer Mar-gold. Wiedzialem tez, ze jest agentka specjalna FBI przydzielona do Metro Field Office w dystrykcie Columbii. Zapewne nie posadziliby jej z tylu tej gabloty, gdyby nie byla w czyms dobra. Niewiele po trzydziestce, szczupla, z siegajacymi ramion wlosami w odcieniu miedzi, byla atrakcyjna - chyba juz o tym wspomnialem - nie piekna, lecz raczej intrygujaco ladna.

Sprawiala wrazenie inteligentnej, miala na sobie ciemne spodnie, wygodne czolenka, jasny makijaz i jesli chcecie znac moje zdanie wygladala na wredna. Nie nosila typowego stroju, ktory federalni wkladaja podczas akcji w terenie: kamizelki kuloodpornej, niebieskiej wiatrowki i czapeczki baseballowej. Uznalem to za drugi interesujacy fakt. Nawiasem mowiac, jej oczy mialy lodowatoniebieska barwe przypominajaca kolor zmrozonego kobaltu.

Powinienem tez wspomniec, ze nie miala na sobie munduru ani niczego w tym rodzaju, lecz niebieski kostium z serzy - elegancki i odpowiedni do okazji, poniewaz moje obecne





10





zadanie nie mialo nic wspolnego z armia ani prawem. Wlasciwie bylem nowy w tej robocie. Szczerze powiedziawszy, nie wiedzialem nawet, na czym ma ona polegac.-Nie mialbym nic przeciwko temu, gdybys podjechal do

najblizszego Starbucka - zasugerowalem kierowcy.

Rozesmial sie.

-Daj spokoj, kolego. Ja stawiam. Wygladacie na gosci, ktorzy popijaja kawe z mlekiem.

-Czy nie mowilam ci, ze masz sie zamknac? - Warknela agentka Margold.

Tak czy owak wypozyczyli mnie - albo skazali na banicje - czemus, co nosilo niewinna nazwe Biura do Zadan Specjalnych Centralnej Agencji Wywiadowczej, chociaz nie pracowalem w kwaterze glownej w Langley, lecz w miescie - w blizej nieokreslonym duzym gmachu z czerwonej cegly zlokalizowanym w Crystal City, gdzie nad wejsciem widnial napis "Ferguson - Elektroniczne Systemy Zabezpieczen Domow".

Pomyslalem, ze to wystarczajaca przykrywka, lecz Agencja dysponuje tajnym budzetem stanowiacym przejaw doprawdy ekstrawaganckiej glupoty. Przed wejsciem staly trzy lub cztery czerwone furgonetki - firma zatrudniala kilku facetow, ktorych praca polegala na ciaglym jezdzeniu nimi po miescie, podczas gdy ich kumple wchodzili i wychodzili, udajac klientow. Mieli nawet recepcjonistke o wdziecznym imieniu Lila, jej rola polegala na splawianiu kazdego dupka, ktory odwazylby sie zajrzec do srodka i pytac o alarm do domu czy cos w tym rodzaju. Lila byla w porzadku - przyjaznie usposobiona i naprawde sliczna.

Wiecie, ta CIA zna sie na wymyslnych kamuflazach i przykrywkach. Czy nie latwiej byloby walnac nad wejsciem napis w rodzaju "Klinika chorob wenerycznych"? Zadnych furgonetek, zadnych figurantow udajacych klientow, w dodatku nikt z przechodniow nie wstapilby do srodka. Podsunalem im ten pomysl drugiego dnia, chociaz z gory wiedzialem, jak zareaguja. Ci faceci maja powazny problem ze swoim wizerunkiem. Jak





11





na agencje zajmujaca sie bezpieczenstwem narodowym czuja sie stanowczo zbyt niepewnie.W kazdym razie po przejechaniu z poltora kilometra skrecilismy w lewo, w Ballantrae Farm Drive z obrzydliwymi biurowcami w stylu Pepsident. Jesli was to ciekawi, McLean to jedna z bardziej elitarnych podmiejskich dzielnic Waszyngtonu, gdzie nie mozna sie uskarzac na brak ekskluzywnych enklaw dla moznych i bogatych. Wyobrazilem sobie agenta nieruchomosci, ktory mowi parze potencjalnych nabywcow cos w rodzaju: "Skoro powiedzieli panstwo, ze pieniadze nie graja wiekszej roli, chcialbym pokazac wam urocze sasiedztwo".

Po kilku minutach jazdy zabrnelismy w slepa uliczke, bez trudu wiec odgadlem, ze celem naszej podrozy jest duzy dom, przy ktorym zaparkowaly chevrolety crown victoria. Przed wejsciem stalo dwoch gosci w garniturach, oczywiscie bez zadnych transparentow powitalnych.

Wystarczylo spojrzec na te chalupe, aby wszystko stalo sie jasne - dom z czerwonej cegly, wysokie, grube kamienne kolumny w stylu korynckim, dach pokryty lupkiem. Gdybym mial zgadywac, w srodku znajdowalo sie jakies tysiac trzysta metrow kwadratowych powierzchni mieszkalnej urzadzonej ze smakiem i przepychem, z basenem, kabina plazowa i pozostalymi akcesoriami.

Kiedy wygramolilismy sie z tylnego siedzenia, jeden z facetow w garniturze natychmiast do nas podszedl. Odnioslem wrazenie, ze znal agentke specjalna Margold, poniewaz zwrocil sie do niej:

-Wszyscy juz sa, Jennie. Paskudna sprawa. Szefowie beda za dziesiec minut. - Po tych slowach wreczyl jej formularz, do ktorego wpisala nazwisko, czas przybycia, date i cos tam jeszcze.

Jego przelozonym byl przypuszczalnie Mark Townsend, szef Biura Federalnego, z czego mozna bylo wywnioskowac, ze takze ci goscie byli fedziami. Nie zebym mial cos przeciwko FBI. Wlasciwie to ich podziwiam za to, co robia i jak sprawnie





12





sobie radza. Chodzi mi jedynie o sposob dzialania. Wielu z nich to prawnicy i ksiegowi, ktorzy, zamienieni w strozow prawa, stworzyli dziwaczna kulture organizacyjna i rownie dziwaczne postacie... no, moze raczej wszechstronne. Sa tak nieznosni, ze byloby lepiej dla nich samych, gdyby byli naprawde dobrzy w tym, co robia.Nie trzeba dodawac, ze w kontaktach z tymi strozami prawa przestrzeganie zakresu kompetencji staje sie bolesnie delikatna sprawa. Oprocz sedanow i agentow federalnych nie dostrzeglem zadnych ambulansow, zadnego samochodu medycznego ani wozu ekipy medycyny sadowej, nikt tez nie rozwijal zoltej tasmy, jaka otacza sie miejsce popelnienia przestepstwa. Uznalem, ze to interesujacy fakt numer trzy.

Interesujacym faktem numer cztery byl brak mundurowych i miejscow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin