Hain VIII Opowiadanie swiata - LE GUIN URSULA K_.txt

(321 KB) Pobierz
LE GUIN URSULA K.





Hain VIII Opowiadanie swiata





URSULA K. LE GUIN





Przeklad Maciejka Mazan





Pierwszy blad popelnilem w dniu moich narodzin I od tej chwili owa droga szukalem madrosciMahabharata





1





Kiedy Satti wracala na Ziemie w dzien, zawsze widziala wies. Kiedy wracala w nocy, byla to Enklawa. Zolcien trawy, zolcien kurkumy i ryzu z szafranem, pomaranczowy nagietkow, przydymiona pomaranczowa mgielka zachodzacego slonca nad polami, czerwien henny, czerwien meczennicy, czerwien zeschlej krwi, czerwien blota, wszystkie kolory slonecznego swiatla. Wiatr niosacy tchnienie asafetydy. Trajkotanie ciotki, plotkujacej na werandzie z matka Motiego. Lezaca nieruchomo na bialej kartce smagla dlon wujka Hurree. Przyjazne swinskie oczka Ganesa. Trzask zapalanej zapalki i gesty szary klab wonnego dymu kadzidla: oszalamiajacy, intensywny, ulotny. Zapachy, migotania, echa odzywajace sie krotko lub dzwieczace w jej pamieci, kiedy szla ulica, jadla albo odpoczywala po sensorycznym ataku progreali, w ktorych musiala uczestniczyc - zawsze za dnia, pod innym sloncem.Ale noc wyglada tak samo w kazdym ze swiatow. Brak swiatla jest niezmienny. A w ciemnosciach wracala do Enklawy. Nie, nie we snie, to nigdy nie byl sen. Zawsze byla przytomna, tuz przed zasnieciem lub gdy sie budzila, niespokojna i zesztywniala, nie mogac znowu zapasc w sen. Wowczas te sceny ponownie stawaly jej przed oczami, nie w slodkich, jasnych mgnieniach, lecz z pelna swiadomoscia miejsca i czasu; a kiedy zaczynaly sie wspomnienia, nie potrafla ich przerwac. Musiala przezyc je od poczatku do konca, dopiero wtedy odchodzily. Moze to byla kara, taka jak w piekle Dantego, kiedy kochankowie musieli wspominac swoje szczescie. Ale oni cierpieli mniej, bo wspominali je wspolnie.

Deszcz. Pierwsza zima w deszczu Vancouverze. Niebo jak olowiany suft nad dachami budynkow, wsparte ciezko na szczytach czarnych gor za miastem. Na poludnie szare wody Ciesniny, pod ktorymi spalo stare Vancouver, dawno temu zatopione przez przybierajace morze. Czarna wilgoc na lsniacych asfaltowych ulicach. Wiatr, ten wiatr, pod ktorego smagnieciami popiskiwala jak szczenie, kulila sie i drzala z przerazenia, tak byl dziki i szalony, ten zimny wiatr prosto z Arktyki, lodowaty oddech bialego niedzwiedzia. Przeszywal na wylot jej wytarte palto; za to buty miala cieple, brzydkie, czarne plastikowe buciory, pod ktorymi rozbryzgiwala sie woda w rynsztokach, tak, dzieki nim





3





zaraz bedzie w domu. Przez to zimno, przeszywajace zimno mozna bylo sie czuc bezpiecznie. Ludzie szli pospiesznie w swoja strone, nie zwracajac uwagi na nikogo, jakby ich nienawisc i namietnosc zamarzly. Polnoc byla dobra i zimno takze, i deszcz, i to piekne ponure miasto.Ciocia wydawala sie tu malutka, malutka i krucha jak motylek. Czerwonopomaran-czowe bawelniane sari, cienkie mosiezne bransoletki na owadzich przegubach. W okolicy bylo mnostwo Hindusow i Hindokanadyjczykow, wielu mieszkalo w sasiedztwie, ale ciocia nawet miedzy nimi wydawala sie mala i zagubiona, calkiem nie na swoim miejscu. Miala obcy, przepraszajacy usmiech. Musiala ciagle nosic buty i ponczochy. Jej stopy pojawialy sie dopiero tuz przed snem, male smagle stopki pelne wyrazu, ktore w wiosce pozostawaly na widoku, tak samo jak jej oczy i dlonie. Tutaj zimno sploszylo je, okaleczylo, kazalo sie im ukryc. Ciocia przestala chodzic, nie biegala po domu, nie krzatala sie w kuchni. Siedziala w duzym pokoju przy grzejniku, owinieta splowialym i wystrzepionym wloczkowym kocem - motyl na powrot w kokonie. I stopniowo odchodzila, daleko, coraz dalej, choc nie ruszala sie z miejsca.

Satti odkryla, ze latwiej jej rozmawiac z rodzicami, ktorych od pietnastu lat prawie nie widywala, niz z ciocia, choc to w jej ramionach zawsze szukala ucieczki. Z radoscia poznala na nowo matke, dobrotliwie dowcipna i inteligentna, doznala niesmialych i niezrecznych wysilkow ojca, ktory pragnal jej okazac uczucie. Rozmawiac z nimi jak dorosly z doroslym, wiedzac jednoczesnie, ze kochaja ja bezwarunkowo - o, to bylo wspaniale. Mowili o wszystkim, uczyli sie siebie nawzajem. A ciocia kurczyla sie, schla, wycofywala sie ukradkiem do wioski, na grob wujka, choc na pozor wydawalo sie, ze nigdzie nie odchodzi.

Nadeszla wiosna, a z nia strach. Tutejsze slonce bylo blade i srebrnawe. Male rozowe sliwy tonely w kwieciu po obu stronach ulicy. Ojcowie oznajmili, ze Uklad Pekinski zaprzecza Doktrynie Jedynego Przeznaczenia, wiec nalezy go zniesc. Nalezy otworzyc Enklawy, powiedzieli, aby ich populacja przyjela Swiete Swiatlo, szkoly oczyscily sie z niewiary, wyzbyly sie obcych bledow i deprawacji. Ci, ktorzy beda trwac w grzechu, zostana reedukowani.

Matka codziennie szla do urzedow. Wracala pozno i w zlym humorze. To juz ostatni cios, powiedziala. Jesli sie stanie, nie bedziemy mieli sie gdzie podziac. Chyba w podziemiach.

Pod koniec marca eskadra samolotow z Bozych Zastepow wystartowala z Kolorado do Waszyngtonu, gdzie zbombardowala tamtejsza biblioteke - samolot za samolotem, cztery godziny wybuchow, ktore obrocily w nicosc setki lat historii i miliony ksiazek. Waszyngton nie byl Enklawa, ale ten piekny stary budynek, choc czesto zamykany i obstawiony straznikami, nigdy nie padl ofara ataku. Przetrwal wszystkie lata zametu i wojny, zalamania i rewolucji... az do tej chwili. Czas Oczyszczenia. Glownodowodza-





4





cy Bozych Zastepow oglosil, ze trwajace wlasnie bombardowanie jest akcja edukacyjna. Istnieje tylko jedno Slowo, tylko jedna Ksiega. Wszystkie inne slowa i ksiazki sa mrokiem, bledem. Brudem. "Niech Pan zablysnie!", krzyczeli piloci w bialych mundurach i maskach z lustrzanego szkla, kiedy juz wrocili do kosciola w bazie Kolorado, patrzyli w kamery twarzami bez rysow i spiewali wraz z ekstatycznym tlumem. "Zmieciemy plugastwo, niech Pan zablysnie!".Ale Dalzul, nowy Posel, ktory w zeszlym roku przybyl z Hain, odbyl z Ojcami rozmowe. Zezwolili mu wejsc do Sanktuarium. W Internecie i "Bozym Slowie" pojawily sie jego progreale, hologramy i zwykle dwuwymiarowe programy. Okazalo sie, ze to nie Ojcowie przekazali Glownodowodzacemu rozkazy zniszczenia waszyngtonskiej biblioteki. On sam takze nie popelnil bledu. Ojcowie nigdy sie nie mylili, kazdy to wiedzial. Akcja pilotow byla calkowicie samowolna i wynikala z nadmiaru zapalu. Z Sanktuarium padl wyrok: piloci mieli otrzymac kare. Wiec ukarano ich: w obecnosci dostojnikow, gapiow i kamer odebrano im bron i biale mundury. Zdarto kaptury, obnazono twarze. Zhanbieni, zostali skierowani na reedukacje.

Wszystko to mozna bylo obejrzec w Internecie, choc Satti nie musiala uczestniczyc; ojciec odlaczyl wideoceptory. Takze w "Bozym Slowie" o niczym innym sie nie mowilo. Z wyjatkiem nowego Posla. Dalzul byl Terraninem. Urodzony na Bozej Ziemi, jak mawiano.

Czlowiek, ktory rozumial ziemski rod jak zaden obcy. Czlowiek z gwiazd, ktory przybyl, by ukleknac przed Ojcami i przystapic do rozmow o pokojowych zamiarach Swietej Inkwizycji i Ekumenu.

-Przystojny - zauwazyla matka, rzucajac na niego okiem. - Bialy?

-Wyjatkowo - odparl ojciec.

-Skad pochodzi? Tego nie wiedzial nikt. Islandia, Irlandia, Syberia... kazdy mial inne wiadomosci.

Opuscil Terre, by studiowac na Hain, tu sie zgadzali. Bardzo szybko zrobil kwalifka-cje jako Obserwator, potem Mobil, wreszcie zostal odeslany do domu, pierwszy terran-ski Posel na Terre.

-Wyjechal dobre sto lat temu - powiedziala matka. - Zanim Unici przejeli Azje

Wschodnia i Europe. Nawet zanim tak sie rozprzestrzenili w Azji Zachodniej. Pewnie

sie nie spodziewal, ze jego swiat tak sie zmieni.

Szczesciarz, pomyslala Satti. O, jakiz z niego szczesciarz! Uciekl, schronil sie na Hain, uczyl sie w Szkole na Ve, byl tam, gdzie istnieje cos poza Bogiem i nienawiscia, gdzie maja historie liczaca milion lat i wszyscy ja rozumieja!

Tego samego wieczora powiadomila rodzicow, ze chcialaby wstapic na Studium, a potem zdawac do Kolegium Ekumenicznego. Powiedziala to bardzo niesmialo; nie spodziewala sie, ze przyjma to tak spokojnie, nawet bez zdziwienia.





5





-W dzisiejszych czasach to calkiem dobry pomysl - uznala matka. Byli tak zadowoleni, ze pomyslala: czy nie rozumieja, ze jesli zdam i zostane wyslana do innych swia

tow, nigdy mnie juz nie zobacza? Piecdziesiat lat, sto, pareset - rzadko trafaly sie krot

sze trasy, czesto nawet dluzsze. Czy nic ich nie obchodze?

Ale dopiero pozniej, kiedy przy stole przygladala sie ojcu, jego pelnym wargom, orle-mu nosowi, siwiejacym juz wlosom, powaznej i subtelnej twarzy, dotarlo do niej, ze jesli zostanie wyslana do innego swiata, ona takze ich wiecej nie zobaczy. Pomysleli o tym, zanim jej to przyszlo do glowy. Krotka znajomosc, dluga nieobecnosc - to wszystko, co miedzy nimi bylo. Wykorzystali to do maksimum.

-Jedz, ciociu - powiedziala matka, ale ciocia tylko dotknela swojej porcji naana palcami przypominajacymi owadzie czulki.

-Z takiej maki nie moze byc dobrego chleba - odezwala sie, rozgrzeszajac piekarza.

-Rozpuscilas sie na tej wsi - zazartowala matka. - W calej Kanadzie nie znajdziesz nic lepszego. Pierwszorzedna sieczka i gips.

-Tak, rozpuscilam sie - przyznala ciocia i usmiechnela sie jakby z dalekiego kraju.

Starsze slogany wykuto na fasadach budynkow: "NAPRZOD KU PRZYSZLOSCI". "PRODUCENCI - KONSUMENCI AKI SIEGAJA GWIAZD". Nowsze biegly przez budynki jaskrawymi elektronicznymi wstazkami: "REAKCYJNA MYSL TO TWOJ WROG". Niektore, zepsute, staly sie zaszyfrowanymi wiadomosciami: "OD TO NA". Najnowsze, hologramy, unosily sie nad ulicami: "CZYSTA NAUKA USUWA ZEPSUCIE". "WYZEJ DALEJ LEPIEJ". Towarzyszyla im muzyka, bardzo rytmiczna i wieloglosowa. "Dalej, dalej, az do gwiazd", wyspiewywal niewidzialny chor nad skrzyzowaniem, na ktorym stala w korku robotaks...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin