Thingrodiel - Eliksir zapomnienia.doc

(117 KB) Pobierz
Thingrodiel - Eliksir zapomnienia

Thingrodiel - Eliksir zapomnienia
 

 


Draco Malfoy wiedział o życiu trzy rzeczy.
Pierwszą było: należy dbać o swoją opinię. I dbał o nią. Chuchał na nią, dmuchał, pieścił i pucował niczym drogocenny kamień. Wysiłek się opłacał. Był normalnym Ślizgonem, takim jak każdy inny. Jasne, lubił się wyróżniać, ale bywały sprawy, z którymi lepiej się było nie wychylać. I ta była jedną z nich. Draco pamiętał o niej, gdy w zaciszu swojego własnego pokoju w Dworze Malfoyów przygotowywał to parujące świństwo. Okno było otwarte na oścież i w pomieszczeniu panowało już piekielnie zimno, ale Draconowi to nie przeszkadzało. Przyzwyczaił się do wiecznego chłodu korytarzy w lochach, a tu było tylko trochę chłodniej.
Jego praca ściśle wiązała się z drugą rzeczą, o której Malfoy wiedział – dobra opinia nauczyciela przydaje się nawet wtedy, gdy jest nieprawdziwa. Snape był mistrzem kłamstw, ale Draco nie był aż tak głupi, by faktycznie wierzyć, że uważa go za jednego ze swoich najzdolniejszych uczniów. Ale to, że ktoś w niego wierzy niezwykle podbudowywało jego młodzieńcze ego.
Trzecią sprawą było – zacierać po sobie ślady. A żeby dobrze to zrobić, należało się wcześniej trochę pomęczyć.
Gdzieś w podświadomości pojawiła się też jego ostatnia obserwacja. Nie była to mądrość życiowa, ale za to coś, co sprawiło, że Draco inaczej pomyślał o przerwie świątecznej. Obserwacja nazywała się Blaise Zabini. A dokładniej – przyglądający mu się Blaise Zabini. Ten przerośnięty chudzielec, który siadał w fotelu przy kominku, przypominający rozdeptanego pająka, a o którym krążyła plotka, na którą Draco by sobie nie pozwolił. Przecież trzymał się zasad. Dbać o swoją opinię. Cała reszta zawsze się jakoś układa.
Za dwa dni wróci do tego pośmiewiska magicznego szkolnictwa. Zobaczy tego kretyna Pottera. Być może i jego kumpla-patałacha, Weasleya. Zobaczy też radosnego Świętego Mikołaja Dumbla, choinkę, która wciąż będzie tam tkwiła i całą masę jemioły, porozwieszanej nawet w toaletach, mimo że będzie już po świętach.
- Pieprzona jemioła – mruknął, sprawdzając, czy eliksir był już czerwony i lekko oleisty.
Zobaczy też Zabiniego. Tego samego Zabiniego, który uścisnął jego rękę, kiedy życzył mu wesołych świąt. Draco opędzał się później od wspomnień o ciemnych palcach gładzących jego jasną dłoń. Był to widok, który rozstroił go na kilka godzin.
Potrząsnął głową. Nie czas na romantyzm.
Romantyzm jest przy wielkiej, nadętej, nieznośnej miłości, a Draco… po prostu chciał. Zabiniego. Tego nieatrakcyjnego chudzielca o pięknych palcach.
Malfoy zagryzł wargę na myśl, co te palce mogłyby robić.
- No, to będzie Sylwester twojego życia, Zabini – szepnął do siebie, sięgając po sproszkowany włos wiły. – Szkoda, że niczego z niego nie będziesz pamiętał…
Wsypał odrobinę proszku do kociołka. Zawrzało, Draconowi zadrżała ręka i o jedną szczyptę proszku za wiele wpadło do mikstury. Nie zmieniła jednak koloru.
- Nie powinno się nic dziać – mruknął do siebie. Czekał, aż wszystko się wygotuje i otrzyma czystą esencję eliksiru. Miał przed sobą jakiś kwadrans. Sięgnął więc pod łóżko i wydobył stamtąd małą paczuszkę. Ostrożnie ją rozpakował i wyciągnął z pudełeczka zawiniątko. Odwinął papier. W środku znajdowało się pudełeczko z czerwoną pomadką.
Dokładnie ją obejrzał, zważył w dłoni.
Czarownica, która mu ją sprzedawała przysięgała, że szminka zawiera afrodyzjak i że żadna dziewczyna, która pomaluje nią usta, nie oprze się jego urokowi. Draco uśmiechnął się złośliwie. Obserwacje poczynione w Hogwarcie utwierdziły go w przekonaniu, że afrodyzjak nie będzie mu potrzebny. Przyda się jednak gotująca się właśnie mikstura, żeby zamknąć te usta, które będą miały na sobie szminkę.
- Jesteś genialny, Draco – szepnął do siebie i podszedł do kociołka. Strzykawką ostrożnie nabrał esencji i kropla po kropli powoli wprowadzał ją do pomadki. Za każdym razem czekał, aż substancja dokładnie się wchłonie. Ogarnął go spokój. Nie drażniła go już krzątanina matki, napominającej skrzaty, by dokładnie wszystko spakowały. Draco wracał do szkoły przed Sylwestrem, ojciec zaś zabierał matkę na narty do czarodziejskiego kurortu gdzieś w Alpach. Trudno, Malfoy junior i tak miał za krótką przerwę, by móc z nimi przefiukać tak daleko. Nie przeszkadzało mu to. Lubił magonarty, ale teraz żaden kurort z przyległościami nie mógł się równać z jego planem. A zamierzał spędzić tego Sylwestra najprzyjemniej jak się da.
Jego uśmiech poszerzył się, gdy ostatnia kropla eliksiru wsiąkła w pomadkę. Wciąż uśmiechał się do siebie, gdy zatrzaskiwał księgę, nie myśląc o niej więcej.

Korytarz był ciemny. Właśnie tak jak lubił. Blaise od pewnego czasu doceniał ciemność, bo tylko ona umiała skryć najgłębsze tajemnice. Zdawał sobie sprawę, że większość Ślizgonów już się domyśla, jakie sekrety chciałby przed światem ukryć, ale wolał się łudzić. A ciemność w tym pomagała.
Wszędzie panowała cisza i chłód. Zabini zbliżał się do ślizgońskiego wejścia. Będzie tam pusto i równie cicho jak w całym Hogwarcie. Uważne spojrzenia ciała pedagogicznego go tu nie wyśledzą, zwłaszcza Dumbla, przed którym niczego nie dało się ukryć. Blaise czasami miał wrażenie, że dyrektor był w stanie zajrzeć do jego duszy, co mu się bardzo nie podobało. Miał plany na przyszłość. I wolał, żeby nikt wcześniej nie wiedział o jego zamiarach. Lubił robić niespodzianki. Nawet jeśli nie były dla innych przyjemne. Cóż, ta chyba będzie. Matka powinna być dumna. Syn robiący karierę… Będzie się piął po szczeblach, dopnie swego, może nawet zostanie zaufanym Voldemorta. Powoli ją przygotuje. A potem jej powie. Całą prawdę. Niczego nie będzie ukrywał. Może jego przyszła pozycja społeczna jakoś złagodzi jej złość.
Bo Blaise nienawidził, kiedy matka histeryzowała i rwała włosy z głowy, a potem raczyła go przemową o powinnościach młodego czarodzieja.
Blaise lubił spokój i żeby nikt się go nie czepiał.
Dotknął zimnego kamienia.
- Krwawe… - zaczął i wtedy usłyszał za sobą szurnięcie.
Odwrócił się gwałtownie z wyciągniętą różdżką.
Ciemność nie pozwalała dojrzeć nikogo. Zabini przeklął w duchu samego siebie, że przed opuszczeniem lochów pogasił wszystkie pochodnie. Przeklęta ciemność.
- Lumos – szepnął i koniec jego różdżki zapalił się. Światło rozjaśniło nieco otoczenie, ale nie widział nikogo.
- Kto tu jest? – zawołał. Echo rozniosło się po lochach. Zabiniemu zrobiło się zimno. I to nie dlatego, że było tu chłodno. Przyzwyczaił się, jak wszyscy Ślizgoni.
Po prostu nie lubił, gdy jakiś drobiazg się zmieniał.
Nie powinien był słyszeć żadnego szurania.
- Profesorze Snape, to pan?
Cisza.
- Jeśli się okaże, że to ten pieprzony kot Filcha, to chyba zgolę jej futro – mamrotał pod nosem. – A jeśli to Potter
- To co? – ktoś huknął mu nad uchem.
- MALFOY?! – podskoczył Zabini.
- Dokończ. Co zrobisz z nieszczęśliwą sierotką Pottym?
- Po prostu go uduszę.
Malfoy uśmiechnął się krzywo, co w bladym świetle różdżki wyglądało wyjątkowo upiornie. Nie skomentował odpowiedzi Zabiniego, po prostu zwrócił twarz w stronę zimnego kamienia.
- Krwawe gody – powiedział.
Wejście otworzyło się przed nimi, zapraszając do środka przyjemnym ciepłem.
- Co ty tu robisz, Malfoy? – powiedział sztywno Blaise.
- Spędzam czas, Za-bi-ni – oczy Dracona błysnęły drapieżnie w nikłym świetle różdżki.
- Myślałem…
- Myślałem, myślałem – przedrzeźniał go Draco – Nie cieszysz się na mój widok?
Blaise zgasił różdżkę i skrzyżował ramiona. Milczał.
- Widzę, że lubisz ciemności… Blaise – szepnął mu do ucha Malfoy. Coś dotknęło ust Zabiniego.
- Co u…?
- Stało się coś? – zapytał Malfoy niewinnie.
- Nic – powiedział chudzielec i obaj weszli do pokoju wspólnego.

- Parkinson też przyjedzie? – zapytał Zabini, kiedy Draco zajął kanapę, wyciągając się na całej jej długości.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Bo co? Zazdrosny?
Chudzielec wzruszył ramionami. Parkinson była ostatnią osobą, którą chciał tu widzieć. Kiedyś ją nawet lubił, była zabawna. Ale pewnego dnia zobaczył, jak jej ręka zanurza się we włosach Malfoya, jak usta dziewczyny wykrzywiają się w błogim uśmiechu. Wtedy przestał ją lubić. Nie mógł już na nią patrzeć. Nie mógł też patrzeć spokojnie na Dracona, ale to inna sprawa.
- Nie było cię na kolacji – powiedział.
- Och, nie! – zawołał teatralnie Draco, chwytając się za serce – Błagam, nie mów, że straciłem swoją porcję soku dyniowego!
Zabini zaśmiał się.
- Nie umieraj – prychnął.
- Mam dla ciebie prezent.
- Już po świętach, Malfoy.
- Noworoczny, Za-bi-ni – powiedział po dłuższej chwili Malfoy.
Blaise uniósł brwi. Prezent? Od Malfoya?
- Piłeś czy co?
Malfoy wyciągnął z kieszeni zawiniątko i podał je pająkowatemu koledze.
- Nowy Rok jest dopiero jutro, Malfoy – powiedział Zabini, nie sięgając po przedmiot, jakby bał się skażenia jakąś toksyczną substancją.
- Dlatego dopiero jutro go rozpakujesz. Dobranoc.
Malfoy wstał i skierował się w stronę swojej sypialni.
- Zaczekaj! – zawołał Zabini idąc za nim.
- Czego?
Draco zatrzymał się tuż przed drzwiami. Blaise rzucił okiem na ozdobę zawieszoną nad nimi.
- Dzięki.
Malfoy uśmiechnął się tylko złośliwie.
- Spodoba ci się. Jestem pewien – dodał i również spojrzał w górę.
- Pieprzona jemioła – szepnął Blaise z wymuszonym uśmiechem – Wszędzie wisi.
Draco spojrzał mu w oczy. Zapanowała taka cisza, że słychać było czyjeś łomotanie. Dopiero po kilku sekundach chudzielec zorientował się, że to jego własne serce bije jak oszalałe, a krew szumi w uszach. Bardziej poczuł niż zobaczył, że Malfoy dotyka jego palców.
- Masz zimne ręce – powiedział Draco i podniósł dłoń Blaise’a do ust. Opuszki palców zetknęły się z ustami. Blaise patrzył na prefekta szeroko otwartymi oczami i drżał w oczekiwaniu, co będzie dalej.
– Lodowate – szepnął Malfoy, całując każdy palec po kolei i powoli przesuwając usta w kierunku nadgarstka. Blaise przymknął oczy.
- Wydawało ci się, że cię pocałuję?
- A! – zawołał Blaise, gdy zęby Dracona wbiły się w przegub. Zrobiło mu się gorąco. Wyrwał rękę i ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma śladu krwi.
- Nie jestem wampirem – powiedział Malfoy z uśmiechem. – Dobranoc – rzucił i zniknął za drzwiami sypialni.

Blaise nie wytrzymał i jeszcze tego samego wieczoru rozpakował prezent. Ze zdziwieniem przyglądał się szmince. Powąchał ją, potarł palcem i chciał ją położyć na usta, ale poczuł się niezwykle głupio. Odłożył pomadkę i poszedł umyć ręce.
Malfoy może i nie był wampirem, ale z całą pewnością miał zadatki na potwora.

Noworoczny wieczór był mroźny i pochmurny. Na niebie nie widać było ani jednej gwiazdy, a wiatr nie dał rady rozgonić chmur.
Blaise rozgrzewał czerwone z zimna dłonie, przeklinał brak rękawiczek i wracał ze spaceru, grzęznąc po kolana w śniegu, w stronę zamku. Teraz lochy wydawały się być całkiem przytulnym, gorącym miejscem.
- Zimno? – usłyszał za sobą.
Odwrócił się i stanął twarzą twarz z Malfoyem, któremu na ustach igrał szyderczy uśmieszek. Ujął dłonie Blaise’a i powoli zaczął je rozcierać.
- T… trochę – odparł Zabini, ze zdziwieniem spoglądając na rozpięty płaszcz Malfoya i rozwiane przez wiatr włosy, których nie skrywała czapka. Zagapił się na ręce. – A tob…ie n…nie?
- Za gorący facet jestem, żeby się przejmować byle przymrozkiem. Podobał ci się prezent?
- Jeszcze go nie otworzyłem – skłamał gładko Blaise.
- A ja jestem Ministrem Magii – błysnął białymi zębami prefekt. Jego uśmiech przypominał obnażanie zębów wilka tuż przed walką. Wpatrywał się w niego intensywnie błyszczącymi oczyma, wciąż rozcierając ręce drugiego Ślizgona powolnymi, niemal pieszczotliwymi ruchami.
- N…o wiesz… t…rochę mmm…nie ss… zdziw…i…ł – szczęki Zabiniego drżały, ale żaden z chłopców nie był pewien, czy z zimna. – D…la…cz…?
Malfoy puścił jego ręce, zadarł głowę i uśmiechnął się zarozumiale, po czym odszedł, nie wyjaśniając niczego. Blaise mógł poczekać. Wieczorem wszystko będzie jasne… dla niektórych tylko do czasu.

Dumbledore miał fatalną słabość do kolorów, których nie powstydziłby się biskup. Tego wieczoru nałożył wściekle fioletowe szaty i dopasowaną do nich tiarę w uśmiechnięte gwiazdki, z dzwoneczkiem na czubku. Miał też nieznośną tendencję do godzenia wszystkich na siłę. Właśnie wprowadził uczniów do Wielkiej Sali, w której, oprócz stołu dla nauczycieli, stała ogromna ława, przy której wszyscy razem mieli zasiąść.
- W Święta też tak zrobił – rzucił Zabini.
- Pomysłowe – rzucił kpiąco Malfoy.
- A do tego jakie skuteczne – wtrącił cicho Snape, który szedł tuż za swoimi podopiecznymi. – Pan Potter pała miłością do wszystkich – wypluł nauczyciel, patrząc jak złoty chłopiec Gryffindoru łypie na Ślizgonów spode łba.
Przedstawiciele Slytherinu odpowiedzieli mu promiennymi uśmiechami jadowitych żmij.

- …i tak oto, moi drodzy, życzę wam wszystkim, by w Nowym Roku odwiedziły nas ufoludki i wreszcie nam powiedziały, czego od nas chcą – zakończył przemowę Dumbledore, po czym klasnął w ręce.
Na stołach pojawiły się puddingi, gęś nadziewana jabłkami i inne przysmaki. Pierwszoroczni pałaszowali, aż im się uszy trzęsły.
- Biedne, wygłodzone maleństwa – stwierdził ponuro Malfoy, nakładając sobie nieco ziemniaków.
- Dumbel wydał wszystkie pieniądze na jemiołę, więc przez całe święta nie było za co kupić jedzenia dla smarkaterii – dorzucił Crabbe, ładując pełną łyżkę groszku do ust i dopychając się wielkim udkiem.
Malfoy rozejrzał się wokół, udał, że się zastanawia, po czym zapytał teatralnie:
- Czy tylko my, Ślizgoni, dostrzegamy to cholerne zielsko dookoła?
- Nie. Tylko wy, Ślizgoni, wciąż komentujecie stare sprawy. Reszcie się już to znudziło – warknął Potter, rzucając Malfoyowi mordercze spojrzenie spod blizny.
- No tak, zblazowanym Gryffonom wszystko się szybko nudzi – odgryzł się Zabini.
Malfoy uśmiechnął się do kolegi, po czym uniósł brwi i spojrzał na Pottera. „No i jak na to odpowiesz, koleś?” zdawała się mówić jego mina.
- A nadętym Ślizgonom trzeba czasu, by zauważyli coś więcej poza czubkiem swojego nosa.
- Powiedział Potter, gwiazda świata czarodziejskiego! – prychnął Malfoy.
- Rzekł Malfoy, który musi się podpierać pozycją swojego ojca, żeby cokolwiek osiągnąć! – odparował wściekle Potter.
- Przynajmniej nie jestem jakąś znajdą bez ojca!
- Mój przynajmniej nie gnije w Azkabanie!
- Jest niewinny! – syknął przez zaciśnięte zęby Malfoy. Nieważne było, że wszyscy dobrze wiedzieli, iż Lucjusz Malfoy popiera Voldemorta. Draco musiał jakoś zamknąć paszczę tego przeklętego Gryfona, który właśnie zmrużył oczy i ośmielił się rzec:
- Jak oni wszyscy!
- Już niedługo stamtąd wyjdzie, a wtedy udławisz się własnymi słowami!
- Bo teraz brak ci jaj, żeby stanąć w szranki?!
PACH!
Malfoyowi wystarczył ruch różdżką, by miska z ziemniakami wylądowała na głowie Pottera. Harry nie pozostawał mu dłużny i oddał mu sałatką z pomidorów.
Zdążyły jeszcze pofrunąć ogórki, kiedy ruch ręki Pottera powstrzymał Snape.
- Potter, jutro o piątej…
- Jutro o piątej obaj panowie stawią się u mnie na szlabanie – wtrąciła szybko McGonagall i rzuciła Snape’owi znaczące spojrzenie.
- Dopilnuję, by obaj zostali należycie ukarani. A teraz marsz do swoich domów i doprowadzić się do porządku!
- Zginiesz… - syknął Draco w stronę Harry’ego, ściągając z nosa kawałek pomidora.
- Wystarczy, panie Malfoy! – rzuciła za nim profesor McGonagall.

- O, w pysk testrala, przepraszam, Malfoy!
Zabini gwałtownie wycofał się z łazienki i zamierzał skierować swe kroki w stronę pokoju wspólnego, skąd dochodziło donośne chrapanie jakiegoś objedzonego drugoroczniaka, kiedy usłyszał:
- Już wychodzę. Nie pędź jak ta cnotliwa pensjonarka…
Malfoy wyłonił się z łazienki z ręcznikiem owiniętym na biodrach. Zabini spuścił głowę, zarumienił się i odszedł w stronę swojej sypialni.
- A jednak pensjonarka – mruknął pod nosem Malfoy i pokręcił głową. I tak wiedział, że Blaise zajrzał do łazienki specjalnie.
Draco zerknął na zegarek. Za kilka minut miała wybić północ. Większość uczniów już się pewnie zebrała na Błoniach, żeby podziwiać magiczne fajerwerki Hagrida. Malfoy wzruszył ramionami. Kogo obchodziły sztuczne ognie? Przecież nie był już dzieckiem. Żaden Ślizgon nim nie jest.
Wszedł do sypialni i powoli zbliżył się do okna. Widział Błonia, a na nich niewielką grupkę ludzi z zapalonymi lumosem różdżkami. Śnieg sypał gęsto i wiał mocny wiatr. Draco czuł się bezpieczny za zamkniętym oknem, w środku ciepłego zamku.
- Przynajmniej nie muszę sterczeć tam i czekać, aż ten przerośnięty gałgan odpali te swoje fajerwerki – powiedział do siebie.
Zauważył, że dwie postacie wyszły z zamku i skierowały się na Błonia.
- Pewnie Potty z McGonagall. Ciekawe, czy go osobiście doprowadziła do ładu – uśmiechnął się złośliwie na samą myśl o profesorce szorującej Pottera wielką drapaczką. – To jeszcze dzieciak – stwierdził i znów popatrzył na ludzi na Błoniach. Hagrid już był między nimi i odpalał pierwsze petardy. Draco zastanawiał się, czy w ogóle coś z tego wyjdzie przy takim wietrze, ale po chwili wśród chmur pojawił się pląsający goblin w zielonym wdzianku. Malfoy poczuł lekkie ukłucie rozczarowania. Miał szczerą nadzieję, że zabawa się nie uda. Nie był złośliwy. Po prostu nie lubił, kiedy Potter dobrze się bawił.
Z oddali doszedł odgłos dzwonu. Wybiła dwunasta.
Draco spojrzał po sobie, ale już nie zdołałby się ubrać. Różdżką szybko zawiązał supeł na ręczniku i poszedł do Zabiniego. Zapukał grzecznie, chociaż chciało mu się śmiać. Poczekał, aż usłyszy „proszę”. Nie lubił, gdy ktoś wpadał do jego sypialni jak do siebie, dlatego między swoimi starał się zachować jaką taką kurtuazję. Nie wszyscy Ślizgoni to rozumieli, na przykład do Goyle’a za nic nie docierały subtelne aluzje, ale w większości przypadków mieszkańcy domu Slytherina odwzajemniali mu się tym samym.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Zabini siedział na łóżku i wpatrywał się w pomadkę.
- Po co mi to? – zapytał, pokazując Malfoyowi pudełeczko. Draco wziął je do ręki, otworzył i zanurzył w nim palec.
- Nie podoba ci się kolor? – zapytał niewinnie, nabierając nieco pomadki.
- Nie jestem babą, jeśli ci umknęło! – warknął chudzielec.
- Nie, nie jesteś. Za to jesteś zjeżonym facetem – powiedział Draco i usiadł obok Blaise’a. Zabini odetchnął głęboko i rzekł:
- Zjeżdżaj.
- Myślałem, że mnie lubisz.
- Nie lubię!
- …i że chcesz…
- Co chcę?! – Zabini zerwał się z łóżka jak oparzony. – Wymalować się i paradować tak po szkole? Idź do lekarza, Malfoy. Ale do specjalisty, nie do Pomfrey!
- Nie, Za-bi-ni, nie chcę, byś chodził po szkole wysmarowany szminką. To jest tak naprawdę dla mnie – Draco uśmiechnął się, wstał i podszedł do chudzielca. Zabini stał jak sparaliżowany i czekał na to, co zrobi Malfoy. Był cały napięty, jak drapieżnik gotowy do skoku na ofiarę.
- Jak to? – wydusił.
Malfoy nie odpowiedział, tylko powolnym ruchem roztarł szminkę na ustach Zabiniego. Chudzielec zadrżał pod wpływem łagodnego dotyku.
- Widzisz? – szepnął Draco, nie przestając patrzeć Blaise’owi prosto w oczy.
- Ale…
- Szszsz! – uciszył go Malfoy.
Blaise ujął dłoń Dracona i przytulił do swojej twarzy.
- I po co to wszystko? – zapytał drżącym głosem.
Malfoy sięgnął w dół i odwiązał supeł. Ręcznik opadł na ziemię.
Baise obrzucił ciało Dracona szybkim spojrzeniem, przełknął ślinę i uśmiechnął się niepewnie.
- Nie masz się czym chwalić, Malfoy – powiedział spoglądając w oczy Prefekta.
Draco położył dłonie na jego ramionach, po czym powoli zsunął je coraz niżej, aż sięgnął do paska spodni. Odpiął go niespiesznie, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Blaise’m, a potem jego chłodna dłoń wsunęła się do środka spodni. Zabini wstrzymał oddech. Dotknie, czy nie?
Nie tylko dotknął – objął całą dłonią.
Trwało to dłuższą chwilę, po czym Malfoy uśmiechnął się złośliwie i drugą ręką chwycił Zabiniego za podbródek.
- Hipokryta.
Przyciągnął Blaise’a do siebie jeszcze mocniej i zmusił go, by się pochylił. Wyciągnął rękę z jego spodni i zrobił poważną minę. Niemal stykając się nosami patrzyli sobie w oczy, pozwalając, by napięcie jeszcze przez chwilę ich powstrzymywało przed skokiem.
- Bu!
Zabini aż podskoczył. Malfoy roześmiał się i chwycił go mocno w pasie. Wciąż się śmiał jeszcze, kiedy w końcu Blaise nie wytrzymał, objął rękoma głowę blondyna i z całej siły wpił się w jego usta.
Śmiech się skończył.
Zaczęła się wojna.
Wojna na pocałunki. Na dotyk. Na smak.
Wysoki chłopak zgarbił się, by objąć niższego, gryzł jego wargi, wbijał paznokcie w plecy. Draco nie pozostawał mu dłużny. Szarpał ubranie Zabiniego, chcąc jak najszybciej wydobyć go spod ochrony materiału. Blaise mu sekundował. Ich ręce splątały się, ciała zwarły ze sobą, skóra ocierała się o skórę.
Kiedy w końcu Draco obnażył do końca Blaise’a runęli na łóżko, wczepieni w siebie, jakby jeden drugiego nie chciał puścić. Draco sprawiał wrażenie, jakby całym swym ciałem chciał opleść kochanka. Trzymał go mocno, Blaise sięgnął ręką w dół, przeciskając dłoń między ciasno splecione ciała, aż w końcu dotarł do celu. Nie wiadomo, który z nich głośno jęknął, a który tylko otworzył usta, nie mogąc złapać tchu, ni wydobyć z siebie żadnego dźwięku, ale to Draco pierwszy zaczął się powstrzymywać i wbił zęby w ramię Zabiniego. Blaise zagryzł wargi, by nie jęknąć z bólu. Wyciągnął rękę spomiędzy ich ciał i chwycił głowę Dracona, by odciągnąć ją od swojego ramiona. Całował go z całej siły, rozkoszując się jego smakiem, całym ciałem przygniótł go do łóżka. Ręce Zabiniego puściły głowę Malfoya i zsunęły się w dół. Chude dłonie mocno objęły pośladki Dracona i mocno ścisnęły. Prefekt przerwał pocałunek, by wydobyć z siebie krzyk. Blaise uśmiechnął się.
- Gotowy? – zapytał, hardo spoglądając w oczy blondyna. Ten tylko skinął głową i puścił Zabiniego. Blaise przewrócił go na brzuch.
- Mój piękny – wymamrotał, mając nadzieję, że Malfoy nie usłyszy i przywarł ustami do skóry tuż pod łopatką.
Wojna trwała.

Blaise obudził się z bólem głowy. Powoli otworzył oczy. Na szczęście w pokoju było ciemno. Podniósł się z łóżka. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest nagi, na ustach czuje smak, który kojarzył mu się z kosmetykami matki. W półmroku zauważył skotłowaną pościel. Potarł skronie.
Niczego nie pamiętał z poprzedniego wieczora. Na pewno zajrzał do niego Malfoy w samym ręczniku, ale potem wspomnienia się urywały. Może coś wypili? W końcu Nowy Rok.
Zarzucił na siebie szlafrok, po czym odsłonił okno. W pokoju gwałtownie pojaśniało i Blaise zmrużył oczy.
- To bolało – mruknął do siebie.
Skierował się do łazienki. Stanął przy umywalce i tępym wzrokiem spojrzał w lustro. Na policzku miał szminkę, tak jakby ktoś ją niezdarnie ścierał z ust. Dotknął czerwonego śladu palcami. Coś mu to przypominało, ale pamięć zamykała przed nim swoje drzwi. Potem dotknął ramienia, na którym dostrzegł ślad ugryzienia. Przez głowę przeleciała mu błyskawica – czyjeś zęby wbijające się w jego ramię. Ale nie wiedział, kto go ugryzł. Na szyi widział czerwone ślady – pocałunki?
Potarł skronie. Dziura w pamięci przyprawiała go o ból głowy. Co się wydarzyło?

Pierwszy stycznia był dniem mroźnym. Wiatr szarpał gołymi drzewami bez cienia litości, zrzucając z nich nawet tę kołderkę śniegu, który nieśmiało oblepiał ich gałęzie, jakby chciał ochronić je przed zimnem. W taką pogodę Blaise nie miał zamiaru wychodzić na zewnątrz, tym bardziej, że w zamku było ciepło i przyjemnie. Mimo to założył najgrubszy sweter jaki miał, z wysokim golfem, by ukryć przed światem hogwarckim ślady, których nie umiał nawet sobie wytłumaczyć. W ponurej ciszy zjadł śniadanie, kątem oka dostrzegając Malfoya. Draco był rozluźniony i niemalże radosny, o ile odnośnie tego człowieka dało się użyć takiego określenia. Nie docinał nawet Potterowi, chociaż ciemnowłosy chłopak siedział dokładnie naprzeciw niego. Kiedy do Wielkiej Sali wpadł spóźniony pierwszoroczny Puchon i niemal padł na krzesło przy stole, Malfoy był pierwszym, który dostrzegł, że dzieciak ma na sobie wielkie, naciągnięte aż na spodnie skarpetki, takie, do jakich oczy zaświeciłyby się jednemu ze skrzatów domowych (nie mógł sobie przypomnieć imienia tego stwora).
- Do twarzy ci w tych skarpetkach, Heathcliff! – rzucił od niechcenia. Dzieciak spłonął rumieńcem, natomiast reszta zgromadzonych przy uczniowskim stole zamarła. Malfoy powiedział komuś coś miłego. Malfoy nazwał kogoś po imieniu! Malfoy musiał mieć kaca…
Zabini nie spuszczał go już z oka.
Przed piątą Draco nałożył szatę i poprawił krawat. Pogwizdując wyszedł ze wspólnego pokoju i w doskonałym humorze poszedł na szlaban. Blaise zupełnie osłupiał. Nie zastanawiał się jednak nad tym. Doszedł bowiem do wniosku, że tropienie wszystkich odchyleń od normalnego wizerunku Ślizgona to recepta na paranoję. Niby dlaczego Malfoy nie miałby być w dobrym humorze? Możliwe, że knuł coś przeciwko samej McGonagall. A może po prostu śniło mu się coś przyjemnego.
Zabini zamknął się w swojej ciemnej sypialni i padł na łóżko, zakładając ręce pod głową. Przez chwilę wpatrywał się w ciemność, po czym siadł gwałtownie i zdjął golf. Było mu stanowczo zbyt gorąco. Kiedy odrzucił sweter, pozwalając, by opadł na podłogę, przypomniał sobie o tym, co zdobiło jego ciało. Powoli dotykał poszczególnych miejsc, potarł obojczyk, wyczuwając pod palcami zgrubienie po ugryzieniu. Cholera, mocno go ktoś użarł.
Opadający sweter skojarzył mu się także z opadającym ręcznikiem i, nie wiedzieć czemu, z Malfoyem. Co Prefekt ma z tym wszystkim wspólnego? W głowie zaświtała mu śmiała myśl, ale natychmiast ją zdusił w zarodku.
- Marzenie ściętej głowy!
Ręka przewędrowała z obojczyka na szyję. Niektóre miejsca na jego skórze były cieplejsze i Zabini wiedział, że dotyka śladów. Niemal parzyły.
Przymknął oczy i przesunął dłoń w górę, aż natrafił na usta, potem na policzek. Przypomniał sobie widok z lustra. Szminka?
To jest tak naprawdę dla mnie.
Zadrżał. Nie było zimno, ale zrobiło mu się dziwnie… nieprzyjemnie.
Wstał, poszedł do łazienki, znów spojrzał w lustro.
Ręka przy policzku. Dziwnie łagodny wyraz twarzy Dracona.
Szminka?
Widzisz?
A potem ten sam głos mówiący: Do twarzy ci w tych skarpetkach, Heathcliff
Cofnął się i odwrócił od lustra. Malfoy? Draco Malfoy?!
Zaczął zdejmować z siebie ubranie i odkręcił kurek. Prysznic. Musiał się wykąpać.
Woda była gorąca, para unosiła się w całej łazience, zaparowało lustro.
Zabini szorował ciało, jakby chciał obedrzeć się ze skóry.
Potem wytarł się i wrócił do sypialni. Bardzo powoli podszedł do nocnej szafki, wysunął szufladę i wyciągnął z niej zawiniątko. Odwinął ostrożnie pomadkę, otworzył i powąchał. Nic. Pachniała jak każdy tego rodzaju kosmetyk. Tak mu się przynajmniej wydawało, nigdy nie zastanawiał się nad zawartością kosmetyczki matki. Pamiętał tylko smak szminki, kiedy matka całowała go, kiedy był małym chłopcem.
Drzwi uchyliły się i stanął w nich Malfoy. Malfoy, który wrócił ze szlabanu. Malfoy, który przecież zawsze jakoś migał się od szlabanów.
Malfoy, do którego należał głos mówiący: Szszsz!
Draco spojrzał na podłogę.
- Upuściłeś ręcznik, wiesz? Nie zachowuj się jak Gryfon na zabawie – powiedział tonem speca od porządku i rzucił w jego stronę ręcznikiem.
Malfoy podnosi ręcznik?
Ręcznik…
Opadający…
Wstał, zacisnął palce wokół szminki i najsilniej jak mógł rzucił nią w Malfoya.
- Aleś ty się nerwowy zrobił, Za-bi-ni – uśmiechnął się złośliwie Prefekt. – Zupełnie jak baba!
- To jest czymś nasączone, prawda?
Malfoy przez chwilę wpatrywał się w niego, całkowicie zaskoczony. Tego się nie spodziewał.
- Co tu wlałeś, ty zapluta żmijo?
- Interesujące określenie Ślizgona przez Ślizgona – powiedział Malfoy, ukrywając zmieszanie pod maską złośliwego uśmiechu.
- Może eliksir zapomnienia? Strona pięćdziesiąta czwarta „Egzaminu na mistrza”?
Lewa brew Dracona powędrowała w górę. Przez chwilę milczał, po czym rozluźnił się. Podniósł z podłogi szminkę, by zyskać na czasie.
- Pięćdziesiąta szósta – odparł spokojnie.
- Jesteś naprawdę… - urwał na chwilę Blaise, nabrał powietrza i wydusił z siebie – zimnym draniem, Malfoy.
Nie było to tak efektowne, jakby chciał, ale nie zamierzał miotać przekleństwami przed Malfoyem. Nie chciał go prowokować.
Tymczasem Draco podszedł bardzo blisko Blaise’a, stanął na palcach i szepnął mu do ucha:
- Wczoraj nazwałeś mnie zupełnie inaczej, Za-bi-ni. Ale ty pewnie tego nie pamiętasz.
- Wkrótce sobie przypomnę.
- Doprawdy? – szeptał dalej, niemal dotykając ustami ucha.
- Czytałeś przypisy autora? Ciekawe, czego dosypałeś za dużo?
- Czytałem. Drobne zachwianie proporcjami nie ma większego wpływu na działanie.
- Ale jeśli już zachwiałeś, to dwanaście godzin snu owszem, ma większy wpływ.
Draco osłupiał. Odsunął się od Zabiniego i spojrzał mu w oczy, nic nie mówiąc.
- Ofiara musi mieć wtarty eliksir w skórę, prawda? Jeśli coś z eliksirem jest nie tak, to powinienem przespać dwanaście godzin, w przeciwnym razie wszystkie przedmioty, osoby czy miejsca związane z wydarzeniem, o którym miałbym zapomnieć, zaczną mi się kojarzyć i wkrótce sobie przypomnę. Spałem osiem godzin, Malfoy!
Draco wpatrywał się w niego jak osłupiały. Owszem, Blaise w jakiś sposób wszystkiego się domyślił, ale…
- Niczego takiego nie było w przypisach autora.
- Trzeba było przewrócić kartkę, Malfoy! – warknął Blaise i odsunął się od Prefekta na odległość dwóch kroków. – I co to miało być? Uwiedzenie? Chciałeś się zabawić? Do ciężkiego obliviate’a, myślałem, że jesteśmy z tego samego domu!
- A ja myślałem, że jesteś inteligentny! – wściekł się Draco. – Spodziewałeś się wielkiej miłości? Uważasz, że Prefekt i do tego jedyny spadkobierca fortuny Malfoyów może tak po prostu być jednym z NICH?
- Rozumiem, że wyglądam na kogoś, kto pierwsze co zrobi, to ogłosi wszem i wobec, że pieprzył się z samym Malfoyem?!
- To, że na mnie leciałeś nie jest dla nikogo tajemnicą. Powiedzmy, że ci nie ufam.
- Teraz i tak już nie masz wyjścia – Blaise uśmiechnął się jak hiena podchodząca do padliny. – Dzięki za wczoraj. Powiem ci, czy było dobrze, gdy poznam szczegóły!
- Nie waż się nikomu powiedzieć! Szczególnie Parkinson, ona wszystko wypapla przyjaciółeczkom, a one…
- Szczęśliwego nowego roku, Malfoy – przerwał mu Zabini. – A teraz wynoś się z mojej sypialni!
- Nie mów Parkinson!
Zabini wyciągnął różdżkę i wycelował nią w Malfoya.
- Wynoś się albo dostaniesz Niewybaczalnym!
- Nie ośmielisz się! – prychnął Draco.
- Raz… dwa…
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Jakoś to załatwi. Zmusi Zabiniego do milczenia. Nikt się nie dowie!
Zacisnął palce na pomadce.
Na zewnątrz zerwał się lodowaty wiatr.

Do pokoju wspólnego niczym burza wpadli powracający z domów Ślizgoni. Draco nigdy by nie pomyślał, że ucieszy się na ich widok. Blaise od poprzedniego dnia był nie do zniesienia. Patrzył na niego jak na zbrodniarza, po czym uśmiechał się jak szantażysta do ofiary. I Prefekt dobrze wiedział, skąd ten uśmiech. Parkinson wróciła już o poranku i Zabini ostentacyjnie zamienił z nią kilka słów, ciesząc się z miny Malfoya.
- Zabiję go...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin